Wygnany 6

Wpływając na pirackie wody, mieli pewność, że zgubią ogon. Królewscy wiedzieli, czym może się dla nich skończyć ślepe podążanie za przestępcami, więc odpuścili. Dwie załogi zdawały sobie sprawę, że tamci nie odpuszczą, dlatego czym prędzej skierowali się na wyspę. Enar stał tyłem do kapitana stojącego za sterem i wpatrywał się w znikające statki innych. W teorii na wyspie piratów powinien czuć się bezpiecznie, ale im bliżej byli, tym bardziej przeczuwał, że coś się stanie i to złego. Z zamyślenie wyrwał go głos kapitana, który podszedł do niego i stanął obok.
- Słuchaj młody, nie urodziłem się wczoraj i wiem, że król za byle złodziejaszkiem nie wysłałby od razu statku. Kim ty jesteś? I nie sprzedawaj mi tu tej bajeczki z kamykami.
- Z tymi kamykami jak to ująłeś, to prawda. Odzyskałem je.
- Masz na myśli, że ukradłeś. - stwierdził kapitan.
- Nie. - zaśmiał się Enar. - Nie ukradłem, a odzyskałem to co należy do mnie. - Spojrzał na twarz pirata. Próbował ukryć swoje emocje, ale młody złodziej i tak zauważył malujące się zdziwienie. 
- Ty chyba rozum postradałeś? Jak mogą ci się należeć królewskie kamienie? Tobie? Zwykłemu złodziejaszkowi.
- Jak mówiłeś, wczoraj się nie urodziłeś. Może pamiętasz, jak król stracił swoją pierwszą żonę?
- Dawno to było, ale tak. Takie wieści się szybko rozchodzą po każdej warstwie społecznej. Podobno chwilę później jego syn zmarł ze smutku za matką.
- Yhy zmarł. - spojrzał kapitanowi prosto i głęboko w oczy. - Król znalazł sobie kolejną żonę, która nie przepadała za dzieciakiem. Kazała mu się go pozbyć, a ten ślepo wpatrzony w nią po prostu wyrzucił chłopaka. 
- Jak ktoś usłyszy twoją historyjkę, to tym bardziej przed kata cię postawią. Tym razem za obrazę króla. - zaśmiał się. Niewzruszony Enar kontynuował.
- Chłopak miał wtedy pięć lat, a jego kochany ojciec wyrzucił go i pozostawił samego pośród drzew. W środku lasu spędził tygodnie, jedząc tylko jakieś jagody czy maliny, aż pewnego dnia znaleźli go obozujący tam zbóje. Okazało się, że byli to członkowie Gildii Złodziei. Jeden z nich miał dobre serce i postanowił zabrać chłopaka ze sobą. Przez kolejne lata z małego chłopca wyrastał zdolny złodziej. 
- Skąd ty niby to wiesz, co? Jeśli dobrze myślę, sam mogłeś mieć wtedy jakieś pięć lat. Starszy nie wydajesz się być.
- Bo nie jestem. Mam równo dwadzieścia lat, a piętnaście lat temu mój ojciec wyrzucił mnie na zbity pysk w lesie, bo tak kazała mu nowa, zazdrosna żona. - ponownie spojrzał piratowi prosto w oczy. - Poprzysiągłem, że kiedyś się zemszczę za całą krzywdę, którą mi wyrządzili, ale jak widać, nie wyszło. - spuścił wzrok. - Jesteś jednym z bardzo wąskiego grona, którym to powiedziałem. Zrobisz z tą wiedzą, co chcesz. Możesz uwierzyć, a możesz się ze mnie śmiać, że szalony jestem. Twój wybór.
- Powiedzmy, że ci uwierzę. Skoro klejnoty są twoje to, czemu chcesz je sprzedać?
- Jak to czemu? Bardziej przydadzą mi się pieniądze niż jakieś kamyki. 
- Jesteś księciem.
- Tak, owszem. Niedoszłym, zastąpionym jakąś małą dziewczynką. Po tamtym dziecku nie ma śladu. Enar, który miał zostać królem, zginą. Został Enar, który nauczył się, jak przeżyć kradnąc, co popadnie, niekiedy i zabijając. Kiedyś nadejdzie ten piękny dzień, że wrócę tam i się skonfrontuje z nim. 
- Skoro byłeś z rodziny królewskiej, może wiesz, czego możemy się spodziewać, gdyby jednak nas zaatakowali?
- Bardzo możliwe, że mają maga na statku.
- Niech cię bogowie w opiece mają, młody. 
- Na to już raczej za późno. - uśmiechną się.
- Jeśli jakimś cudem nas dogonią i zaczną strzelać, niszcząc mi statek, zamorduje cię.
- Jeśli zdążysz, zanim pójdziemy na dno, postaram się ci to utrudnić jak najbardziej. - uśmiechnął się.
- Wracając, coś więcej o tym magu? - spytał kapitan.
- Był taki kapitan, nie pamiętam, jak się nazywał w każdym razie jeden z ulubieńców ojca. Mówili, że zajmował się magią, kiedyś jak miał wolny czas, to pokazywał mi sztuczki. 
- Nie brzmi na osobę, której powinniśmy się bać.
- Wiesz, to co było kiedyś w stosunku do królewskiego dziecka, nieco może się różnić od rozkazów odnośnie pirata i złodzieja. 
- Może cię rozpozna. - Enar w tym momencie wybuchnął śmiechem.
- Czy ty na serio sądzisz, że człowiek, który widział mnie ostatnio piętnaście lat temu, mnie pozna? Ojciec nie poznał, a co dopiero on. Mieszkańcy tego zgniłego królestwa nawet nie pamiętają, że król miał syna, więc nie rozśmieszaj mnie. Szkoda słów na to. Ile nam zostało do wyspy?
- Z obecną prędkością dobijemy do brzegu w okolicach południa. Wpływamy na nasze wody, będziemy mijać dwa nasze forty i jeden królewski. Nie mają tu szans, ale żebyś się czasem nie zdziwił. Jakbyś chciał pogadać będę przy sterze. - Kapitan poklepał go po ramieniu i odszedł. Enar przez resztę podróży nie ruszył się z miejsca. Bacznie obserwował oddalający się, goniący ich statek. Widocznie załoga wysłana za nimi nie była tak głupia i wiedziała, że w tej części mórz nie mają szans na przetrwanie i wypełnienie powierzonego im zadania. Kiedy zbliżało się południe, a statek królewski całkowicie zniknął, za to na horyzoncie wyłaniał się brzeg wyspy, Enar wiedział, że prędzej czy później ci drudzy znajdą sposób na pojawienie się na wyspie.

1 komentarz

 
  • Milenka

    Ciekawe :) Łapka w górę :)

    9 maj 2022