Fremione r.XXVI

Fremione r.XXVI- Fred! - krzyknęła przerażona jego słowami pani Weasley. - Jak możesz? Przecież to twój brat!
- Wcale nie! - zaprzeczył gwałtownie rudzielec. - Nie zapominaj, że wyrzekliśmy się go z George'm. Poza tym, jeśli on ma w planach jakikolwiek atak na moją rodzinę, to, na brodę Merlina, przysięgam, że zrobię wszystko, co tylko będzie konieczne, by ich ochronić.
- Szkoda, że nie ma mnie tu z wami — powiedział Gearge. Jego oczy płonęły tym samym ogniem, co u jego brata. - Naszej dwójce nie dałby rady...
- Spokojnie, wiem, jak sobie z nim poradzić, George...
- Gdzie ja popełniłam błąd?! - jęknęła pani Weasley i zalała się łzami.
- To nie twoja wina, mamo — powiedziała Ginny stanowczo. - On zawsze był inny. Kiedyś po prostu musiał pokazać swoje prawdziwe oblicze.
- Ginny ma rację — mruknął Bill. - Jemu zawsze odwalało. Na pewno pamiętasz... Więc powtórzę za Ginny: nie masz się o co obwiniać! Ani tata!
- Chyba powinniśmy już iść — zaproponowała w końcu Wiewióra. - Jeśli chcą go złapać, lepiej by tak duża grupa aurorów nie kręciła się na widoku...- Pożegnała się ze wszystkimi i podeszła do Blaise'a, który objął ją czule ramieniem. Po chwili ich już nie było wraz z kilkoma aurorami.
- Fred, o co chodzi z waszym bratem? - zapytał wstrząśnięty Wood, podchodząc chwilę później do zmartwionego przyjaciela.
- Nie opowiadałem ci? - odparł pytaniem, a kiedy Oliver zaprzeczył, rudzielec westchnął zrezygnowany. – Najwyraźniej zapomniałem... Widzisz, mój najmłodszy brat kompletnie zgłupiał. Zaczął mieć do mnie pretensje o to, że jestem z Hermioną, zaczął obrażać Angelinę, Lunę Potter i w końcu skończyło się na tym, że nikt nie chciał zaprosić go na swój ślub. W czasie jakiegoś rodzinno – przyjacielskiego przyjątka doszło nawet do poważnej kłótni. Ron pierwszy użył wtedy przeciw nam zaklęć. Udało nam się go jakoś obezwładnić. Blaise sprowadził ministra i Ron wylądował w Azkabanie, bo jak sam powiedział, nie żałuje niczego... A teraz uciekł i pewnie może nam zagrażać.
- Też nigdy nie podejrzewałbym go o takie zachowanie – przyznał wstrząśnięty Oliver. – Ale jestem pewny, że wszystko skończy się dobrze. Wiesz... nigdy nie uważałem go za zbyt groźnego...
- Wszyscy mieli o nim taką opinię – powiedział George, podchodząc do chłopaków. – Zwykle go nie docenialiśmy i jak widać, mocno się pomyliliśmy... Żal mi rodziców. Są załamani...
- Gdybyście potrzebowali jakiejś pomocy, dawajcie znać. Pomogę – zaofiarował się natychmiast Oliver.
- Dzięki, stary. – Fred poklepał go po ramieniu.

- Jak się czujesz, kochanie? – zapytał Hermionę, gdy wreszcie położyli się do łóżka. Była już czwarta rano, a oni ciągle nie mogli spać.
- Wciąż przestraszona – odparła, kołysząc syna w ramionach. – Nie mogę uwierzyć, że uciekł. Że może próbować się na nas zemścić...
- Tego przecież nie wiemy na pewno...
- Fred...proszę cię... – skarciła go lekko. – Gdyby nie chodziło mu o zemstę, to po co ryłby nasze imiona na ścianie i to w takim miejscu, by nikt tego nie zobaczył i po co by uciekał?
- Masz rację – westchnął. – Po prostu pragnę cię chronić. I naszego syna. Jesteście dla mnie teraz najważniejsi. Nie mogę was stracić. Nie mniej jednak przez to oszołomienie chyba coś nie tak we mnie funkcjonuje...
- A czy kiedykolwiek prawidłowo funkcjonowało? – zachichotała, by choć trochę rozjaśnić tę ponurą atmosferę, która przez głupi wybryk Rona zalęgła się w Norze.
- Dowcip godny Ślizgonki, moja droga – przyznał z zawadiackim uśmiechem. – Ale dla twojej informacji, tak, był taki moment, w którym mój mózg definitywnie poprawnie działał.
- Jaki? – zapytała, układając Briana w kołysce.
- Gdy poprosiłem cię o rękę, Miona – wyjaśnił, całując ją lekko, gdy wróciła do łóżka.
- Dobrze wiedzieć, że dzięki mnie stan twojego zdrowia psychicznego wyraźnie się poprawił – wyszczerzyła się do niego i dała mu buziaka w policzek. – Ale wracając do zasadniczej rzeczy, to, co my teraz zrobimy? Wrócimy na Pokątną, czy codziennie będziemy się tam przenosić?
- Jeszcze nie wiem – przyznał smutno. – Z jednej strony Pokątna to świetne miejsce, bo tam zawsze jest dużo ludzi, a wątpię, by zdecydował się zaatakować nas w dzień i to w sklepie, a z drugiej tutaj jesteśmy wszyscy razem, z rodzicami, co też daje nam pewną przewagę.
- Zgadzam się, lecz przypomnij sobie, co powiedziała Ginny. Zbyt duża liczba aurorów kręcących się w pobliżu Nory może go ostrzec, że jest zastawiona na niego pułapka, a przecież nie możemy wciąż udawać, że to nasi goście. W sklepie łatwiej wtopią się w tłum klientów lub nawet można udawać, że to jacyś pomniejsi pracownicy Magicznych Dowcipów... A rodziców można by odesłać do Muszelki. Nie sądzę, by przyszło mu do głowy, że ich tam umieściliśmy...
- Cwana lisiczka z ciebie, Hermiono – powiedział z uznaniem.
- Uczę się od najlepszych, Fred. Poza tym ja też czasami myślę, mój drogi, aczkolwiek przy twoich zwariowanych pomysłach mam wrażenie, ze zdarza mi się to coraz rzadziej...
Miesiąc później.
- Dziwię się, że jeszcze go nie złapali – mruknęła Hermiona, czytając przy śniadaniu Proroka Codziennego.
Fred spojrzał na nią z ukosa i powiedział cicho:
- Pewnie mój skretyniały braciszek zorientował się jakoś, że go szukają i po prostu stał się czujniejszy. Z jednej strony cieszę się, że jeszcze się tu nie pojawił, ale z drugiej chciałbym mieć to już za sobą.
- A może odpuścił? – zapytała z nadzieją.
- Wierzysz w to? – odparł pytaniem. Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie bardzo. Pamiętam przecież, jak zawsze był uparty. Nikogo nie chciał słuchać, nawet Harry’ego, gdy ten próbował mu tłumaczyć, że to nie on wrzucił swoje nazwisko do Czary Ognia.
- No właśnie – przytaknął rudzielec i zapatrzył się w okno. – Najchętniej sam bym go odnalazł i wypatroszył za to, jak potraktował ciebie i ile trosk przysporzył rodzicom...
- Fred! – powiedziała z wyrzutem pomieszanym ze strachem. – Przestań! Nie jesteś mordercą!
- Jeśli wam zagrozi, to się nim stanę, a on pozna siłę mojej różdżki! – zagroził. Odwrócił wzrok w jej stronę. Chyba jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach takiej determinacji jak teraz! I za to właśnie go kochała...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1165 słów i 6569 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.