- Więc czego tu jeszcze stoisz? Leć do niej! – warknął Malfoy, by ukryć, że tez jest wstrząśnięty wiadomością. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, odezwała się Hermiona:
- Ale wszystko będzie dobrze, tak? – jęknęła, patrząc po wszystkich z niepokojem i nadzieją. – Powiedz, no! – szarpnęła Freda za przód marynarki.
- Hermiono... – wyszeptał, starając się ją objąć i uspokoić. – Hermiono...
- Powiedz! – wrzasnęła, wybuchając histerycznym płaczem. Myśl, że wkrótce może stracić przyjaciółkę, była obezwładniająca.
- Będzie dobrze! – warknął Draco, patrząc na nią spode łba i teraz już widać było, że jest nie mniej od innych przejęty. – Jak znam mojego kumpla, nie podda się bez walki i nie da odejść Wiewiórze! - Była Gryfonka spojrzała na niego z mieszaniną zdumienia i wdzięczności. – A teraz przestań już ryczeć, Granger, bo lepiej będzie, jak on nie zobaczy twoich łez świadczących o tym, że położyłaś już krechę na Rudej!
Kiwnęła mu głową i ponownie wtuliła się w opiekuńcze ramiona męża.
Godzina mijała za godziną i ani się spostrzegli, kiedy minęło ich już ponad sześć. Z ali porodowej, gdzie trwała walka o życie i zdrowie Ginny już dwukrotnie wychodzili zatroskani magomedycy, którzy przynosili, wracając, przynosili tylko coraz to nowsze eliksiry i naręcza opatrunków, nie zaszczycając czekających w napięciu ludzi nawet jednym wypowiedzianych w ich kierunku słowem.
W końcu jednak drzwi ponownie się otworzyły i wysunął się przez nie na wpół żywy Blaise. Draco widząc jego stan, natychmiast podsunął mu krzesło, na które czarnoskóry chłopak osunął się z wyrazem prawdziwej ulgi. Nikt się jednak nie odezwał, wszyscy w kompletnej ciszy wpatrywali się w udręczonego młodzieńca.
- Ginny... – zaczął i umilkł, bo wyraźnie zaschło mu w gardle. – Ginny przeżyła.
Pierwsza zareagowała na te słowa Molly Weasley, która rzuciła się zięciowi w objęcia, niemal zwalając go na posadzkę.
- Merlinowi niech będą dzięki! – wychrypiał nie mniej uszczęśliwiony pan Weasley. Uśmiechnął się do Hermiony.
- Jest jednak jakieś „ale”, prawda? – domyślił się Draco, uważnie patrząc na przyjaciela.
- Ginny nie będzie mogła mieć więcej dzieci – wyznał Blaise znad ramienia teściowej.
- Najważniejsze, że przeżyła. A i tak macie dziecko, więc jest się z czego cieszyć – zauważyła przytomnie Pansy, uwieszona ramienia Dracona. Tym razem zrobiła to jednak, bo potrzebowała fizycznego wsparcia. Choć niekoniecznie przepadała za Ginny, sama przecież była kobietą i ten trudny poród Rudej i na niej odcisnął swe piętno. No i oczywiście ogromnie współczuła Blaise’owi, który niemało dzisiaj przeszedł.
- Nie chcę, czuję się świetnie, Fred! – zaoponowała Hermiona, gdy jej mąż zaproponował wizytę u lekarza prowadzącego.
- Kochanie, dużo dzisiaj przeszłaś, ten stres był bardzo niewskazany, więc proszę cię, nie bądź tak uparta, dobrze? – powiedział stanowczo Fred. – Chcę mieć pewność, że z naszym dzieckiem jest wszystko w porządku! Nie chciałbym potem walczyć o twoje życie tak, jak Blaise dzisiaj, kochanie.
- Nie będziesz walczył – mruknęła. Nie miała siły na sprzeczkę z nim.
- Tego niestety nie wiesz na sto procent. Widzę, że jesteś wykończona i nie chciałbym, by zaszkodziło to dziecku, zrozum to, proszę! – zirytował się lekko jej uporem.
- No dobrze – zgodziła się w końcu niechętnie.
- Wszystko jest w porządku, pani Weasley, lecz aż do samego rozwiązania musi się pani oszczędzać i unikać jakichkolwiek stresów – powiedział jakiś czas później magomedyk tuż po zbadaniu Hermiony.
- Aż do porodu?! Przecież to całe dwa miesiące!
- Droga pani, pani mąż miał rację, przyprowadzając panią do mnie. Ten stres mógł bardzo poważnie odbić się na zdrowiu pani dziecka. Na razie jedynie lekko panią zachwiał i pani odpornością, ale proszę tego nie lekceważyć!
- Nie zlekceważy! – warknął Fred, patrząc surowo na żonę. – Jakie są zalecenia?
- Ma głównie leżeć i się nie denerwować, to wszystko...
- Rozumiem. Już ja tego dopilnuję!
- Ale, Fred! A co z Pokątną?
- Jeszcze nie wiem, ale możesz być pewna, że nie dopuszczę, byś urodziła wcześniej. Będę cały czas przy tobie!
Dwa miesiące później.
Salę porodową szpitala Św. Munga przeszył kolejny krzyk rodzącej kobiety. Uzdrowiciele uwijali się przy jej leżance jak w ukropie, by choć trochę ulżyć jej w cierpieniach, lecz ona była tak skupiona na tym, że rodzi i że ją cholernie boli, że żadne zaklęcia czy eliksiry na nią po prostu nie działały.
- Jeszcze jeden wysiłek, pani Weasley i zapewniam, że będzie już po wszystkim – powiedział przejęty magomedyk.
- Mówił pan to już z tysiąc razy! – warknęła. – Fred!
- Jestem tutaj, kochanie, nigdzie nie poszedłem, cały czas tu jestem – powiedział Fred, ściskając ją mocniej za rękę. Drugiej dłoni już nie czuł i zaczynał obawiać się, czy jeszcze kiedykolwiek zdoła poruszyć palcami. Hermiona bowiem zacisnęła na nich swoją dłoń i od dwóch godzin nie rozluźniła uchwytu. Ba! Wzmocniła go nawet!
- Zatłukę cię, jak tylko stąd wyjdę! To twoja wina! – ryknęła mu wprost do ucha.
- „Teraz na dodatek będę jeszcze głuchym ojcem” – mruknął w myślach. – Kochanie, to już naprawdę będzie koniec, lecz musisz się zdobyć na ten ostatni wysiłek. Proszę, zrób to dla mnie. Obiecuję ci, że wtedy ból się skończy!
- Na brodę Merlina, mam już dość! – wykrzyknęła, starając się przeć ze wszystkich sił. W końcu poczuła się tak, jakby z jej krocza ktoś wyciągnął zbyt duży korek i w sekundę później usłyszała płacz dziecka. Uśmiechnęła się blado do męża, lecz widząc jego skwaszoną minę, zapytała. – Nie jesteś szczęśliwy?
- Jak jeszcze nigdy w życiu – wyznał przez zaciśnięte zęby. I choć próbował się uśmiechnąć, wyszło mu to fatalnie. – Ale mogłabyś wreszcie puścić moją dłoń? Miażdżysz mi palce...
- Przepraszam... – bąknęła. – Nie miałam pojęcia, że ściskam cię aż tak mocno.
- Nic nie szkodzi – odparł, rozmasowując obolałe palce. Kiedy jednak magomedyk podał Hermionie ich synka, całkowicie zapomniał o bólu. - Jest wspaniały – powiedział, przyglądając się śpiącemu noworodkowi.
- Jest taki podobny do ciebie. – Hermiona obdarzyła męża szczerym uśmiechem. – Kocham cię, Fred.
- A ja ciebie, moja mała Panno – Wiem – To – Wszystko – pocałował ją delikatnie, uważając, by przez przypadek nie przygnieść dziecka. – Ty tu odpoczywaj, a ja powiem pozostałym, że już urodziłaś.
Wyszedł na zewnątrz, gdzie na korytarzu czekali zdenerwowani państwo Weasley, Blaise z osłabioną wciąż Ginny i Harry z Luną.
- Mam syna! – powiedział dumnie, gdy tylko wszyscy na niego spojrzeli.
- Gratulację, synu! – pan Weasley podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. – Jestem pewny, że będziesz wspaniałym ojcem. Jak dacie...
Reszty pytania Fred już jednak nie usłyszał. Stres związany z porodem spowodował, że chłopak regularnie odpłynął i gdyby nie refleks Artur oraz Harry’ego, którzy złapali go w ostatniej chwili, grzmotnąłby swoim rudym łbem w posadzkę.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.