Deszcz ciemnych gwiazd #11

Deszcz ciemnych gwiazd #11ALTERNATYWNA PRZYSZŁOŚĆ  

Ceren wpatrywał się intensywnie w klęczącą przed tronem kobietę. Minęło wiele lat od dnia, gdy widział ją po raz ostatni, odpływającą w maleńkiej łupinie. Nie sądził wówczas, że będzie mu dane spotkać tą cudowną istotę ponownie. Jej uroda nie wygasła, wręcz przeciwnie, zdała mu się ona stokroć piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego pozwolił, by wtedy odeszła? Dlaczego o nią nie walczył? Jak zawsze musiał wszystko spieprzyć. Był słaby. Żałosny… I dlatego wylądował na tronie Silen, zgodnie z oczekiwaniami babki. Dlatego poślubił kobietę, wybraną przez doradców. Dlatego się roztył i upodlił jak przystało na króla. Bo nie potrafił sam decydować o swoim życiu. Bo nie potrafił zatrzymać jedynej szansy na szczęście. Klęczała teraz na zimnej posadzce, ona, największa kurwa trzech światów, królowa burdeli, choć przecież mogła zasiadać po jego prawej stronie zamiast tego bladego stworzenia niezdolnego do urodzenia żywego dziecka.  
- Najdroższa Dilano, z chęcią odstąpię ci Mroźne Tarasy. - powiedział.  
- Dziękuję, Wasza Łaskawość. - odparła szybko.  
- Zostaniesz na igrzyskach?
- Wybacz, panie, ale moja obecność…
- Będzie wysoce wskazana. Twój syn bierze udział w zawodach. Powinnaś go wspierać.  
- Rave… - twarz kobiety pojaśniała i... zgasła. - On nie chciałby mnie widzieć.  
‘JA chcę cię widzieć’, pomyślał Ceren, nie mówiąc tego jednak.
- Ravelons nie ukrywa swojego pochodzenia. Darzy cię szacunkiem, na jaki sama sobie nie pozwalasz. Z radością przyjmie twoje odwiedziny, kuzynko.  
Hardine spojrzała na niego zaskoczona, podobnie jak jego doradcy. Ceren uśmiechnął się pod nosem. Właśnie publicznie przyznał się do pokrewieństwa z właścicielką najbogatszej sieci domów rozkoszy. Było mu z tym zadziwiająco dobrze. Najchętniej wykrzyczałby miłość do niej na ulicach, gdyby tylko mógł.  
- Skoro tak twierdzisz, panie, zostanę. - ukłoniła się nisko, niemal dotykając włosami podłogi. Ceren zakończył audiencję, odprawiając wszystkich ruchem ręki. Podszedł do lustra. Nie miał już w sobie nic z tego młodego chłopaka przeżywającego swoją pierwszą i zarazem ostatnią miłość. Był gruby, pomarszczony oraz zmęczony życiem. Jedynie jego pragnienia nie uległy zmianie. Uczucie, które spalało go odkąd chwycił ją w ramiona w dniu uczty. Które kazało mu wyruszyć z nią na krańce świata. Owo uczucie pozostało niezmienne. Wrócił myślami do ich wspólnej podróży. Dni, kiedy był naprawdę szczęśliwy. Podróżował z kobietą, której towarzystwa każdy by mu pozazdrościł, jadąc prawdopodobnie najpiękniejszym szlakiem, jaki powstał, a na dokładkę czując się wolny bez wszędobylskich służących, nauczycieli, czy ojca. Pamiętał szczególnie ten jeden moment, w którym sięgnął nieba, a także spadł na samo dno piekła, gwoli ścisłości. Hardine leżąca pod nim z przyśpieszonym oddechem. Ich usta połączone językami. Kałuża czarnej sukni na drewnianej podłodze. Jego spocone, drżące dłonie amatora. Wsunął palce w jej ciepłe wnętrze, rozpinając nerwowo spodnie. Czy powiedziała mu, że nie chce? Czy prosiła, żeby przestał? Nie pamiętał. Nie zauważył, że sprawia jej ból. Dopiero po wszystkim, poczuł łzy płynące po policzkach dziewczyny. Przeprosił ją, przepraszał całą noc, a ona milczała, pogrążona w swoich myślach. Pusty wzrok wbiła w ścianę, nawet na niego nie patrząc. Jak mógł być tak głupi? Wiedząc, co przeszła, co zrobił jej Uravio…. O świcie wypłynęła na morze. Wtedy widział ją ostatni raz. Dziesięć miesięcy później ktoś podrzucił Gerthdzie niemowlę. Przejechał całe Ziemie. Oczywiście, nie znalazł jej. Słuch o niej zaginął, znalazłszy się, gdy Ceren został królem. Królem, któremu nie godziło się kontaktować z nierządnicą. Ich syn stanowił jedyne źródło informacji o Hardine. Aż w końcu przyjechała. Ceren pomasował obolałe skronie. Zszedł do piwnicy, gdzie zawodnicy kończyli przygotowania. Ravelons stał w rozbawionej grupce. Ceren oparł dłoń o silne ramię chłopaka. Rave odwrócił się z szerokim uśmiechem.  
-Panie. - zobaczywszy Cerena natychmiast opadł na kolana.      
-Wstań, synu. - Rave wyprostował się, wciąż ze spuszczonymi oczyma. Dawno już przerósł wzrostem ojca, tylko brzuch miał ciągle mniejszy. Zapewne kwestia czasu.- Spójrz na mnie.  
Błękitne oczy Hardine spojrzały wprost na niego. Ceren długo nie potrafił znieść wzroku syna. Szczerze mówiąc długo nie potrafił w ogóle znieść syna. Tego wpierw raczkującego, potem chodzącego przypomnienia o tym, jak fantastycznie wszystko spierdolił. Jednak czas oraz wieczne poronienia królowej sprawiły, że nauczył się go kochać.  
-Panie?  
-Twoja matka przybyła. Zaprosiłem ją na igrzyska. - powiadomił chłopaka.
-Mama? Jak udało ci się ściągnąć mamę?
- Przybyła, prosić mnie o podarunek dla ciebie. Nic wielkiego, niemniej będziesz zadowolony.
- Nie przyszłaby prosić o błahostkę.
- Jesteś spostrzegawczy. - Ceren klepnął Rave’a odzianego w lekką skórzaną zbroję, zdobioną motywem białego kruka, którego obrał sobie za godło. - Uczyń mnie dumnym, synu.  
- Dziś wieczorem będą skandować moje imię, ojcze.
Ceren skinął głową, udając się niespiesznie w kierunku położonej za zamkiem areny. Na jej potrzeby cały rok skuwano lód i zwożono piasek. Trybuny wybudowano na wysokich platformach, usytuowanych tak, by można było dostrzec każdy szczegół staczanych pojedynków. Ceren zasiadł w specjalnej loży przy barierce okalającej strefę walk. W niezwykle krótkim czasie arena zaroiła się od widzów, wyglądających jak żądne krwi mróweczki. Do loży Cerena weszła królowa.  
-Mężu…
-Żono… - odburknął niedbale, szukając Hardine. Wchodziła na trybuny, ubrana w czerwoną suknię. Czarne, dzięki farbom, włosy beztrosko rozpuściła, pozwalając by tańczyły z wiatrem. Ceren zaczął gorączkowo machać w jej stronę. Uśmiechem potwierdziła, że go widzi, po czym zaczęła przedzierać się przez tłum, ku niemu. Popatrzyli sobie nieruchomo w oczy. Wokół zapadła cisza. Obserwowano ich uważnie, a Ceren właśnie zamierzał wywołać skandal. - Usiądź ze mną, Dilano.
Tylko tyle wydusił, pragnąc zadośćuczynić temu, jak ją potraktował kilkanaście lat wcześniej. Tylko tyle mógł zrobić dla kobiety, którą przez własny egoizm wypchnął na margines społeczeństwa. Stał naprzeciw niej zamiast paść na kolana. Czuł się podle.
- Dosyć! - krzyknęła królowa. Ceren ledwo ją słyszał, zapatrzony w gładką, pozbawioną zmarszczek twarz Hardine. - Nie będę siedzieć obok dziwki!
- Więc poszukaj sobie innego miejsca, bo ta ‘dziwka’ siedzi ze mną. - odpowiedział, nie poświęcając żonie najmniejszego okrucha uwagi.  
- Prędzej zginę niż ci na to pozwolę!
- Też tak sądzę. - powiedział Ceren powoli, po czym błyskawicznie wyszarpnął miecz, przebijając nim wątłe ciało królowej. Cisza na trybunach wyraźnie zgęstniała.  
- Zrobiłeś to dla mnie… - stwierdziła z lekkim niedowierzaniem Hardine.
- Zrobiłbym dla ciebie wszystko. - zapewnił.  
- Teraz już wiem… Musisz mi pomóc, Ceren… Nie wolno ci pozwolić, żebym odeszła… Musisz mnie zatrzymać… ON nie może mnie zabrać… - tłumaczyła urywanymi zdaniami, wpychając mu w dłoń niewielki przedmiot.
- O czym ty mówisz?
- Obiecaj, że wszystko naprawisz…  
- Hardine…
- Nie pozwól mu przejąć kontroli…  
- Hardine…
Postać kobiety odpłynęła w niebyt.  

NIEDAWNA PRZESZŁOŚĆ  

Ceren zbudził się, gwałtownie siadając na łóżku. Roztrzęsiony sięgnął po karafkę z wodą. Chwytając cudownie zimną szklankę, omal nie upuścił, trzymanej w zaciśniętych palcach, karteczki. Nerwowym ruchem zapalił świecę. Z mocno bijącym sercem odczytał dwa, zapisane czarnym atramentem, słowa: ‘Uratuj mnie’. Poczuł, jak miliony pytań rozsadzają mu czaszkę. Całkowicie zdezorientowany spojrzał w lustro, odbijające przerażoną twarz młodego chłopaka.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Margerita

    Łapka w górę nic dodać nic ująć

    16 cze 2017