Pierwszy dzień jesieni dał o sobie znać jeszcze tego samego dnia, zalewając ulice małego miasteczka Skelmersdale, które bardziej przypominało wieś, jednak tylko ze względu na liczbę mieszkańców. Ilość domów w okolicy była bardzo ograniczona ze względu na bardzo słabą lokalizację i daleką drogę do najbliższego centrum oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów. Niegdyś jeszcze, było tutaj mnóstwo ludzi. Za czasów, gdy jeszcze miasto było atrakcją dla turystów, gdyż istniała tutaj jedna z najstarszych kopalni. Z ów kopalnią wiązały się przeróżne legendy, lecz każda zawierała w sobie ziarnko prawdy, jakim była śmierć dwunastu górników. Gdy turystów zaczęło ubywać, miasto przestało mieć dochody, a wraz z tym, ludzie tracili pracę i jakiekolwiek chęci do dalszego mieszkania w tym rejonie. Czas upływał nieubłaganie, nikt nie chciał zamieszkać w starych domkach, więc stały się zwykłymi pustostanami i straszakami dla najmłodszych. Żaden z domów nie miał w swojej historii morderstwa, niezwykłej śmierci, czy chociażby włamania. Może i dlatego miasto to stało się najnudniejszym obszarem do życia, a ludzie, którzy tam pozostali, znali swoich sąsiadów od wielu lat.
Późnym wieczorem, parę godzin po wielkim deszczu, na niebie dało się ujrzeć Księżyc. Odbijał on blask w szybach wszystkich domów, szczególnie w jednym, który był ustawiony idealnie w jego stronę. W całym domu czuć było zapach domowej babki. Blade światło odsłoniło ciemne zakamarki dużego pokoju i wygoniło swą odwagą nieczyste zmory, które czyhały w ciemnym kącie, aby móc spełnić swoje pożądanie do straszenia ludzi. Wtem światło stało się bardziej rażące, za sprawą żarówki, którą zapalił wysoki, młody mężczyzna. Był on ubrany w czerwoną koszulę w kratę i miodowe spodnie. Na jego twarzy, dopiero zaczynał pojawiać się pierwszy zarost, który tylko postarzał swego właściciela. Urody dodawały mu tylko jego duże, brązowe, spokojne oczy. Mark, bo tak miał na imię chłopak o tych oczach, wrócił się do pokoju po portfel i dokumenty. Przeszukując starannie malutką szafkę przy swoim łóżku, uniósł głowę troszkę wyżej i wyjrzał przez okno.
- Mamo! - zawołał lekko zdenerwowanym głosem.
Do drzwi zbliżał się cień, który z każdą sekundą powiększał się i przemieszczał w stronę ściany. Nagle na futrynie pojawiła się dłoń, a zza rogu wychyliła się cudowna kobieta w białej jak śnieżny puch sukni. Jej długie loki koloru blond wręcz rozpływały się na jej ramionach i niczym rosa ze źdźbła trawy, zeskakiwały na dość duży dekolt, odsłaniający lekko piersi.
- Coś się stało? - spytała spokojnym tonem, patrząc na Marka.
- Widziałaś gdzieś mój portfel? Mam w nim prawo jazdy, a nie widzi mi się dostać kolejnego mandatu za brak dokumentów.
- Wydaje mi się, że widziałam je na stole w garażu, ale nie jestem pewna.
- Dobra, nieważne. Muszę szybko podjechać do Steev'a oddać mu pieniądze, bo będę miał kłopoty.
- Dobrze, tylko uważaj na siebie i wróć przed kolacją, bo babcia znów będzie się o ciebie pytać. Mam nadzieję, że wiesz, co myślę o koledze?
- Tak wiem, jest idiotą, ale to jedyna osoba tutaj, z którą wolę się trzymać - powiedział Mark, zawracając na pięcie i kierując się w stronę wyjścia z pokoju.
- Weź kurtkę, mówili w radiu, że ma padać całą noc i proszą mieszkańców, aby nie wychodzili z domu, ponieważ rzeka w każdej chwili może wylać, a wtedy znów połowa domów znajdzie się pod wodą.
Mark zszedł z dębowych schodów, które prowadziły do jego pokoju na górę, zabrał kurtkę i wyszedł bez słowa. Nie myślał o pogodzie. Nie mógł. Pożyczył wysoką kwotę od swojego przyjaciela i dobrze wiedział, że będzie miał problemy, jeśli nie odda pieniędzy na czas.
Otworzył garaż i wszedł do środka. Po prawej stronie stał duży stół przy którym niegdyś lubił majstrować jego ojciec. Naprawiał wtedy różne sprzęty domowe. Oprócz zdjęć prawdopobnie była to jedyna pamiątka, po ojcu od momentu, gdy stracił życie w wypadku samochodowym. Chłopak znalazł na stole swoje prawo jazdy, po czym wsiadł w samochód matki i wyruszył w drogę. Dom Steev'a był piętnaście minut drogi od miasta. Stał on pośrodku niczego, tuż przy drodze. Jego dziadek wybudował ten dom, gdy był okrutnie bogaty i w szybkim czasie się z niego wyniósł do miasta, gdyż nie dał rady zmierzyć się z samotnością, która była nieoddzielnym partnerem tego lokum. Mark był świeżym kierowcą, jednak bardzo dobrze prowadził. Nie trzymał się przepisów, szczególnie dotyczących prędkości. Nagle na szybę spadła ogromna kropla wody, która wydała dość głośny dźwięk, przypominający bardziej uderzenie kamyka, aniżeli kropli wody. Mark wystraszył się i rzucił krótkim przekleństwem, nienawidził okresu jesiennego. Ciągle padający deszcz potrafił doprowadzić do depresji. Krótko po pierwszej kropli, pojawiła się kolejna, a za nią jeszcze jedna. Po chwili deszcz lunął strugami, a widoczność była bardzo ograniczona. Chłopak kontynuował jazdę, aż po przejechaniu kolejnych paru kilometrów był na miejscu. Wysiadł z samochodu i założył kurtkę, podbiegając do ozdobionych szkłem drzwi wejściowych. Zanim zdążył zapukać, drzwi otworzyły się, a w progu stał nie kto inny, lecz sam Steev Hoffman. Dobrze zbudowany, facet w wieku około dwudziestu paru lat. Mocno widoczne kości policzkowe potrafiły przerazić, jednak gorszy od nich był jeszcze jego charakter.
- No już myślałem, że olałeś moją groźbę - powiedział Steev.
- Przecież mówiłem Ci, że jak tylko dasz mi jeszcze jeden dzień, to na pewno oddam Ci całą sumę. Proszę, tutaj masz swoje pieniądzę - Mark wyciągnął z kieszeni plik gotówki obwiązany gumką recepturką i podał swojemu przyjacielowi, o ile można go tak nazwać.
- Wierzę Ci na słowo, że jest cała suma. Mimo to, za jeden dzień spóźnienia, musisz wyświadczyć mi przysługę.
- Jaką?
- Podrzucisz mnie i mojego kuzyna do centrum.
- Jest już późna godzina, światła na drodze są już dawno wyłączone, do centrum da się dojechać tylko przez ten cholerny las, a ten deszcz strasznie utrudnia jazdę.
- Nic mnie to nie obchodzi albo się zgadzasz, albo doliczę procenty za ten dzień zwłoki.
- Dobra, niech będzie. Gdzie chcecie jechać?
- Haha, wiedziałem, że się zgodzisz. Możesz wyrzucić nas pod klubem, tam, gdzie jest to tanie piwo, wiesz, o którym mówię?
- Tak, jasne. Dobra wsiądźmy, bo zaraz cały przemoknę.
- Brad? Zbieraj swoje dupsko sprzed telewizora, jedziemy się zabawić - rzucił przez ramię Steev, szukają kątem oka swojego kuzyna.
- Uuu, no wreszcie, ile można czekać - odpowiedział radośnie głos z głębi mieszkania.
Mark wrócił do samochodu i włączył radio, czekając na swoich kolegów. W radiu podawali komunikat, iż Skelmersdale nawiedziła okropna burzowa chmura i nie opuści tego miasta przez najbliższe kilka dni.
- Zajebiście - mruknął Mark, opierając się całym ciałem o fotel.
Wtem nagle, pomiędzy strugami deszczu, ujrzał postać na środku ulicy. Dziwna postać nie ruszała się, jednak ciężko było dostrzec, w co była ubrana. Po prostu stała i mokła na deszczu, na samym środku drogi. Mark włączył światła, aby lepiej ujrzeć, postać, jednak ta rozpłynęła się w fali uderzającego coraz silniej deszczu.
- Jestem już zmęczony - mruknął znów Mark i zerknął na zegarek - cholera, znów spóźnię się na kolację.
- Nie zabieraj ich - powiedział nieznajomy szept.
Mark wzdrygnął się i rozejrzał wokół. Nie było nikogo. Stał tylko samochód i obok domek Steev'a. Na ulicy żadnej żywej duszy. Po chwili zerknął na radio, które przygasało, jakby zaraz miał się rozładować akumulator.
- Nie zabieraj ich - powtórzył nieznajomy głos.
Oddech chłopaka przyspieszył. Wyłączył szybko radio i zaczął głęboko oddychać. Próbował racjonalnie wytłumaczyć, to, że słyszy głos z radia, które wydawać by się mogło, mówiło do niego. Sądził, że to może jakieś kolejne żarty ze strony stacji radiowej, albo po prostu jest już tak zmęczony. Stwierdził, że droga do centrum i z powrotem zajmie dłużej niż kolacja, więc gdy tylko wróci, to od razu położy się spać. Nagle chłopak wystraszył się drugi raz, ponieważ poczuł, jakby jakaś ręka ścisnęła jego ramię. Odwrócił się z przerażeniem i zobaczył uśmiechniętego Steeva.
- Nie bój się to tylko ja. Mnie nie musisz się bać, dawaj jedź do centrum, bo chcielibyśmy jeszcze wejść do klubu przed zamknięciem - powiedział Steev.
- Już jadę - wymamrotał Mark i ruszył przed siebie.
- Tak swoją drogą to twoja matka ma fajną brykę - powiedział przyjaciel Marka.
- No tyłek też ma spoko - dodał Brad, kuzyn Steeva.
- Odpierdolcie się od mojej matki, dobra?
- Wow, stary spokojnie tak sobie tylko gadamy.
Mark powoli zaczynał się irytować, nie pozwalał nigdy, aby ktoś tak mówił o jego matce. Takie sytuacje miały miejsce bardzo często, gdyż jego matka jak na swój wiek, zaliczała się do jednej z popularnych kategorii na stronach erotycznych. Przez poirytowanie, zapomniał zupełnie o padającym deszczu i nie skupiał się nawet na drodze, która stawała się niebezpieczna przy prędkości, z jaką jechał.
- Nie jedziesz, aby za szybko? - spytał Steev.
- Nie chcecie być tam jak najszybciej? - odpowiedział pytaniem Mark.
- Zatrzymaj się na chwilę tutaj na poboczu - powiedział Brad.
- Po co?
- Chcę pójść na grzyby. Muszę się odlać kurwa, głupie pytanie, co ja bym chciał robić na poboczu w taką pogodę.
- Nawet zdychać bym chyba nie chciał w ten deszcz - zażartował Steev.
- A w sumie chciałbym jedną rzecz.
- Jaką?
- Chciałbym posuwać matkę Marka, haha - zaśmiał się Brad, a gdy Mark zatrzymał się, wysiadł i odszedł trochę dalej. W tej samej chwili zdenerwowany chłopak, ruszył z miejsca i zaczął się rozpędzać.
- Co ty kurwa robisz?! Pojebało Cię?
- Nie będzie obrażał mojej matki.
- Oj no przestań, dobra przegiął trochę.
Mark gwałtownie zatrzymał samochód i odwrócił się w stronę Steev'a.
- Słuchaj, mogę być nikim, mogę być zwykłym popychadłem, ale do rodziny trzeba mieć szacunek, rozumiesz?
- Dobra rozumiem, przepraszam. Zawróć po niego, to postaram się mu przetłumaczyć.
Mark rozluźnił się, po wyrzuceniu z siebie całej złości. Siedzieli tak w ciszy jeszcze kilka sekund i zawrócili po Brada.
- Widzisz go gdzieś? - spytał Mark.
- Nie, przecież on wysiadł gdzieś tutaj, gdzie on kurwa może być? Stań tutaj.
Mark zatrzymał samochód, a Steev wyszedł na zewnątrz.
- Brad! - krzyknął, jednak po lesie rozniosło się tylko echo.
- Może wkurwił się i poszedł do domu?
- Wątpię. Czekaj, zadzwonię do niego.
Steev wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer do swojego kuzyna. Rozejrzał się jeszcze wokół i zawołał go parę razy. Gdy już miał się rozłączyć, usłyszał, że Bard odebrał telefon.
- Gdzie ty kurwa jesteś? - spytał Steev.
- Tutaj, blisko...
- Blisko, czyli gdzie?
- Nad jeziorkiem.
- Co ty tam kurwa robisz?
- Musisz tu przyjść, tylko się pośpiesz - powiedział Brad i połączenie się zakończyło.
W tym samym czasie Mark coraz bardziej bał się, siedząc w samochodzie. Jego telefon za wibrował. Wyciągnął go i zerknął na ekran. Na środku widniała nowa wiadomość od dziwnego czterocyfrowego numeru, o krótkiej treści, aby nie wychodził z auta. Mark rzucił telefon na fotel pasażera i złapał się za głowę. Nagle usłyszał stukanie w szybę i krzyknął ze strachu. W szybie zobaczył swojego przyjaciela, więc otworzył drzwi, aby dowiedzieć się, o co chodzi.
- Mark idziemy nad jezioro.
- Teraz?
- Tak teraz, tam jest Brad, kazał przyjść jak najszybciej, nie wiem, o co mu chodzi.
Mark po krótkim zastanowieniu się stwierdził, że nie może pozwolić, aby jego przyjaciel poszedł sam w środku nocy do lasu, na dodatek w tak złą pogodę. Zostawił samochód na poboczu i weszli w głąb lasu. Wychowali się od dziecka w tym miasteczku, dlatego też znali ten las jak własną kieszeń, mimo to wiele osób potrafiło zgubić się w nim w środku nocy. Szli wzdłuż udeptanych ścieżek, mijając wysokie drzewa i oświetlając sobie drogę latarką z telefonu. W końcu doszli na miejsce. Jezioro było ogromne, to tutaj latem zjeżdżały się rodziny z całego miasta, aby się wykąpać i poopalać. To także było miejsce, w którym pierwszy raz się poznali. Tuż przy brzegu była mała, drewniana chatka dla rybaków. Mogli oni się tam przespać bądź schronić w podobną pogodę. Obok chatki stał Brad, wpatrywał się w jezioro. Wyglądał jak zahipnotyzowany w odbijający się w tafli wody, księżyc.
- Brad, co ty robisz? - spytał Steev.
- Zachciało mi się popływać.
- Co? Pojebało Cię? W ten deszcz chce Ci się pływać? Spieprzajmy stąd, bo już cały przemokłem, a moje szanse na wyrwanie laski na tę noc, z każdą chwilą maleją.
- Wejdźmy do wody, chociaż na chwilę, no dawaj - nalegał Brad.
Nagle w wodzie coś chlusnęło. Zrobiło się nerwowo, Brad obejrzał się za siebie i warknął. Wtem nagle z wody, prosto na brzeg wyskoczył człowiek, który wyglądał identycznie, jak kuzyn Steev'a.
- Co tu się odpierdala? - powiedział zdziwiony Steev.
- Nie wchodź do wody, nie daj się nabrać - krzyknęła postać, po czym wydała przeraźliwy odgłos, a w wodzie pojawiła się masa rąk, które łapały go za nogi, ręce i resztę ciała i powoli wciągały go do wody. Brad, którego spotkali, odwrócił się z złowrogą miną w stronę chłopaków.
- Do wody, raz! - krzyknął.
- Spierdalajmy stąd - powiedział Mark i zaczął uciekać wraz ze swoim przyjacielem.
- Nie mogę go kurwa zostawić - wydusił z siebie Steev w czasie biegu.
- Widziałeś na własne oczy, że coś wciągnęło go do wody, a na brzegu stał ten sam Brad, którego znasz. Pojedziemy na policję, oni nam pomogą.
Wyczerpani biegiem, dotarli do samochodu i ruszyli, przecinając strugi deszczu. Jechali tak rozpędzeni, próbując jakoś oswoić się z tym, co widzieli. Nagle tuż przed samochodem Mark zobaczył postać, która zbliżała się w ich stronę. Jechał jednak tak szybko, że nie zdążył wykonać żadnego manewru i uderzył w tajemniczego człowieka. Gdy ten odbił się od szyby, Mark zobaczył przed sobą już tylko zakręt i rów. Wykonał szybki manewr, jednak ulica była zbyt śliska, aby mu się to udało i cały samochód wpadł do rowu, przekręcając się jednocześnie do góry kołami. Chłopcy wyszli szybko z samochodu i zaczęli się rozglądać.
- Gdzie jest ten koleś? - spytał Mark.
- Mniejsza o to, widzisz te światła? - wskazał palcem Steev.
- Kurwa, mamy przejebane, to policja, a my właśnie rozjechaliśmy człowieka.
- Policja? Na tym pustkowiu? Niemożliwe.
Przed poobijanymi chłopakami zatrzymał się radiowóz, a z niego wysiadło dwóch funkcjonariuszy. Mruknęli coś do siebie i podeszli do sprawców feralnego wypadku. Wytłumaczyli sprawcom, co ich może czekać i skuli Marka w kajdanki. Kierowca radiowozu zabrał Marka do środka, zostawiając drugiego policjanta ze Steev'em.
- Gdzie mnie pan zabiera? - spytał Mark.
- Jak to gdzie? Głupie pytanie - warknął policjant.
- W takim razie, dlaczego zostawił pan mojego kumpla, a zabrał tylko mnie?!
- Bo tak mi się uwidziało.
Radiowóz przecinał powoli strugi deszczu. Skręcił w piaszczystą dróżkę na poboczu i kierował się w stronę lasu. Mark wiedział, że coś tu nie gra. Nagle po zajściu sprzed kilku chwil pojawiła się policja dosłownie znikąd. Potem radiowóz zjeżdża z głównej drogi w serce lasu. Chłopak z przerażenia nie mógł wydusić nawet jednego słowa. Może nawet nie chciał. Bał się jak nigdy dotąd. Gdy radiowóz stanął, chłopak zaczął nerwowo wyglądać przez szybę, aby tylko zobaczyć czy aby na pewno, podróż radiowozem skończyła się pod komisariatem. Niestety za szybą dalej szalał mocny deszcz, a ciemność bawiła się radośnie wśród drzew. Nagle bez żadnego słowa, policjant opuścił samochód i po krótkiej chwili otworzył tylne drzwi.
- Jesteśmy na miejscu, możesz już dołączyć do kolegów - powiedział i lekko się uśmiechnął.
Mark wyszedł z radiowozu i przed swoimi oczami zobaczył małą budkę dla wędkarzy i ogromne jezioro. Dokładnie to samo jezioro, od którego uciekał ze Steev'em. Widział, że jezioro jest nienaturalnie niespokojne. Coś w nim pływało, coś co zabiło Brada, prawdopodobnie Steev'a i wkrótce zabije jego. Jednak tu jego myśl została przerwana, gdyż usłyszał cichy śpiew. Śpiew tak piękny i tak otumaniający, że Mark zaczął kroczyć w stronę jeziora, gdzie przy brzegu leżała przepiękna kobieta. To jej śpiew zwabił młodego chłopaka, a ten zauroczony nim, dał się zwabić. Kobietę do pasa przykrywała woda, a od pasa w górę była naga. Mark nie zauważył nawet kiedy przestała śpiewać, ani kiedy wbiła swoje szpony w jego klatkę piersiową. Po chwili stał się już tylko kawałkiem dryfującego mięsa wśród kawałek kończyn swoich kolegów. Całemu zdarzeniu przypatrywał się tylko on, deszcz. To właśnie on, obudził tajemnicze zmory tego jeziora, oraz wielki żer.
Dodaj komentarz