Głęboko zaciągnąłem się późnowieczornym, niemal nocnym, chłodnym powietrzem. Przesiąkniętym wilgocią nadciągającej jesieni, miejskim dymem, smrodem tysięcy ludzkich istnień i tą jedną cudowną ciężką od słodyczy wonią. Była już blisko.
Zamknąłem oczy by przejąć zmysły kolejnych nocnych stworzeń zrywających się z dziennego snu, gotowych by wyruszyć w ciemność. Dzięki oczom szczurów, ropuch czy nietoperzy śledziłem każdy jej ruch. Skryła twarz w obszernym kapturze czarnej peleryny. Pewnym krokiem przemierzała ulice, zupełnie tak jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nad nią czuwam.
Przystanęła przed ukutą z żelaza bramą, strzeżoną przez kamienne bestie. Jej skrzydła otworzyły się bezdźwięcznie zapraszając kobietę do mego domu. Obejrzała się przez ramię, spojrzała w nijakie, jakby przygaszone światło latarni. Kontur jej ust ugiął się w niedostrzegalnym uśmiechu i bez cienia lęku zanurzyła się w mrok alei prowadzącej w głąb mej posiadłości.
Między gęstymi pniami drzew zmienionymi w słupy czerni zapalały się i gasły ślepia mych pobratymców. Niemal słyszałem ich ciche powarkiwania, ślizg setek języków przesuwających się po nazbyt ostrych zębach, gotowych zakosztować nie przeznaczonej im słodyczy. Ale na tym poprzestali, żaden z nich sprzeciwiłby się mojej woli, która pętała ich niczym najcięższe kajdany.
Ona jest tylko moja! Suknia szeleściła z każdym jej krokiem, który przybliżał nas do siebie. Pożądanie, pragnienie, żądza... narastały z każdą sekundą wzburzając mą zatrutą krew.
Pokonała schody i zdecydowanie uderzyła kołatką w dwuskrzydłowe drzwi. Posłusznie się otworzyły. Przemierzyła zimny korytarz, odrzuciła kaptur odsłaniając twarz.
Przybyła! Błękitne oczy zalśniły odbijając blask świec rozświetlających komnatę i ognia tryskającego w kominku. Blada, alabastrowa skóra kontrastowała z czernią włosów zaplecionych w luźny węzeł.
Podszedłem bezszelestnie.
- Już myślałam, że każesz mi czekać w nieskończoność. - Odparła z pretensją, gdy zdradził mnie oddech owiewający jej kark.
- Wybacz. - Odpowiedziałem, strącając z jej ramion pelerynę. Pochyliłem się wtulając twarz w krzywiznę szyi. Wsłuchując się w rytm wyznaczany przez serce trzepoczące się w kształtnej piersi, tłocząc słodką krew, płynącą w jej żyłach. - Próbowałem nasycić tobą zmysły.
- Udało ci się? - Spytała wykręcając głowę i ofiarowując mi swoje usta w pocałunku. Przylgnąłem do nich chciwie, splatając jej język ze swoim w niemym tańcu. Dopiero, gdy zabrakło jej tchu zmusiłem się by go przerwać.
- Myślę, że znasz odpowiedź. - Mruknąłem wyciągając spinkę z jej włosów, uwalniając ich gładką taflę. Targnąłem połami jej ciemnej sukni, haftki puściły odsłaniając aksamitną biel pleców.
- Nie znasz moich myśli. - Odwróciła się nagle, mierząc mnie ostrym spojrzeniem. – Ale ja znam twe imię. – Nareszcie, pomyślałem triumfalnie, oto nadeszła chwila kulminacji. Czy zostanie ze mną? Czy też odejdzie, skazując mnie na kolejne wieki samotności? - Dracula. - Syknęła.
- Jedno z wielu. – Przyznałem. – Więc, wiesz też kim jestem. - Znikąd w jej dłoni pojawiło się ostrze, bez wahania przystawiła mi je do piersi.
- Zabiję cię. - Wyznała. Wiedziałem, że potrafi to zrobić. Widziałem to w jej płonących ogniem oczach, w sposobie ustawienia smukłej dłoni. Naprawdę była tym za kogo ją uważałem.
- Możesz zabić to ciało, ale nic ponadto. - Oparłem ze spokojem. - I tak do ciebie wrócę.
- Dlaczego mnie dręczysz!? - Krzyknęła nagle, a jej głos niemal zawibrował od nagromadzonej w niej mocy. Po policzkach potoczyły się krągłe łzy. - Czego ode mnie chcesz!?
- Ciebie. - Wyciągnąłem do niej rękę.
- Nie! - Zaprzeczyła z wściekłością, która miała zamaskować wahanie.
- Tak! - Odparowałem. - Od zawsze czułaś, że drzemie w tobie moc! Czułaś jej ból za każdym razem, gdy próbowała wyrwać się na wolność. Wściekłość, złość i żal dla całego świata, że nie pozwala być ci tym kim jesteś! - Z każdym słowem podchodziłem do niej coraz bliżej, a mimo ostrze nie zanurzało się w moim ciele. W końcu opuściła uzbrojoną dłoń. Chwyciłem jej zapłakaną twarz, ścierając gorące łzy. Widziałem jak jej opór słabnie, łamie się pod naporem jej własnej siły. - Przy mnie nie musisz udawać, nie będziesz musiała się hamować.
- Tak... - szepnęła tak cicho, że niemal nie poruszyła ustami.
- Chcę byś stała u mego boku i władała mrokiem wraz ze mną. - Poprosiłem, po raz pierwszy od tysięcy lat. - Pozwól mi uczynić cię moją panią. Zostań moją oblubienicą. - Sztylet z brzękiem upadł na podłogę. Wspięła się na place, przyciągnęła mnie do siebie.
- A zatem weź mnie taką jaką jestem. - Pocałowała mnie z żarem, nie mniejszym od mego. Szarpnąłem dekolt sukni obdzierając jej ciało ze zbędnego okrycia. W mgnieniu porwałem ją w ramiona, nawet na sekundę nie przerywając pocałunku i ułożyłem na grubym, miękki arrasie zalegającym przed kominkiem.
Zamarłem na chwilę podziwiając cień płomieni, który zatańczył na jej skórze, wydobywając prawdziwą głębię i piękno kształtu. Była moja! Bez względu na konsekwencje! Bez względu na nic nie warty świat!
Zaraz za spojrzeniem podążyły jakby niedowierzające dłonie. Badały... nie, celebrowały każdą wypukłość. Zamknęły się na pełnych piersiach zwieńczonych ciemnymi, dumnie sterczącymi sutkami. Podążyły także wargi gotowe posmakować każdego skrawka kobiecej skóry, pachnącej nienazwanym aromatem. Z każdym posunięciem wydobywając z kobiety rozkoszne jęknięcia. Nieporadnie zaczęła zdzierać ze mnie ubranie, koszula dołączyła do szczepów sukni.
Jednak, gdy dotarłem między uda, zwieńczone ociekającą sokami kobiecością, gdy musnąłem napęczniałą łechtaczkę ciszę rozdarł krzyk. Jej krzyk docierający do każdej komórki mojego jestestwa. Liczyło się już tylko to by jak najszybciej znaleźć się w jej wnętrzu. W roztargnieniu z targnąłem z siebie resztki garderoby, uwalniając członek niemal boleśnie błagający o najlżejszy dotyk.
Wyszła mi naprzeciw dosłownie się na mnie nabijając. Otuliła tak szczelnie, jakby już nigdy nie chciała mnie wypuścić. Wygięła plecy w łuk oplotła długimi, zgrabnymi nogami. Przeorała napięte mięśnie karku ostro spiłowanymi paznokciami, zostawiając czarne szramy. Ból splótł się z rozkoszą w wypalającą zmysły mieszankę.
Gdzieś na granicy świadomości dostrzegałem jej idealną twarz wykrzywioną w grymasie rozkoszy. Jej spojrzenie świecące swym własnym, nieodbitym blaskiem.
Wychodziliśmy sobie naprzeciw, jak idealnie synchronizowane wahadła pracujące w rytm własnych ekstatyczny jęków. Uderzając o siebie coraz szybciej i szybciej, i mocniej, chaotyczniej i niepowstrzymanie, zmierzając nieubłaganie do ostatniego destrukcyjnego zderzenia.
Natarła ze wszystkich stron, zaciskając się na mnie z siłą imadła. Myśli rozpierzchły się pożarte przez czysty instynkt. Uwolniona bestia wyruszyła na żer. Wgryzłem się w jej rozkoszną szyję, sycąc się krzykiem i słodyczą jej krwi.
I wtedy ekstaza nadciągnęła z niszczycielską siłą burząc wszystkie bariery. Zacierając granice pomiędzy nią, a mną, dając w zamian całkowite zjednoczenie.
Starliśmy się w nierozerwalną jedność.
Krew z krwi.
Ciało z ciała.
Ocknąłem się po chwili leżąc obok niej.
I ona otworzyła oczy. Tak podobne do moich, pełnych skrzepłej czerwieni...
Dodaj komentarz