Przybysz z gwiazd

Czy widząc spadającą gwiazdę myślisz życzenie?  
Spełnia się? Może nigdy nie podszedłeś dość blisko?  


Swoim zwyczajem, gdy tylko dom pogrążył się w nocnej zadumie, niezauważona wymknęłam się tylnym wyjściem. Odetchnęłam kojąco chłodnym, powietrzem letniej nocny. Mimo ciemności stopy pewnie odnajdywały drogę. Wbiegłam na pobliską łąkę i położyłam się w miękkiej trawie, przyjemnie łaskoczącej nagie ramiona. Czułam jak noc przylega do mnie, przyjmuje w siebie oddając mnie pustą i lekką, pozbawioną problemów dręczących mnie za dnia. Mrok firmamentu upstrzony milionami gwiazd rozlewał się nade mną w oszałamiającą mozaikę. Uwielbiałam patrzeć w gwiazdy, jak zawsze szukałam wzrokiem tych najjaśniejszych. Kiedyś wierzyłam, że spełniają życzenia, teraz karmiłam się ich zimnym pięknem nie zostawiając sobie złudzeń.  

Drgnęłam wyłapując kątem oka jakiś ruch. Zamrugałam. Niebo przecięła jasna wstęga ciągnąca się za płonącą kulą, która z furkotem przeleciała tuż nade mną. Skuliłam się dusząc gorącymi oparami. Ziemia pode mną zadrżała, a nocną ciszę rozdarł ostry huk i zgrzyt. Podniosłam się, rozglądając się oszołomiona. Obiekt upadł wprost w zagajnik rosnący na skraju polany, rozdarł drzewa łamiąc je jak zapałki i zarył się w ziemię. Dym wciąż unosił się zasnuwając blask gwiazd, jednak ogień przeniósł się na niektóre z roślin, rozpraszając ciemność. Podeszłam niepewnie kilka kroków niesiona na poły strachem i ciekawością. W kraterze tkwił roztrzaskany obły kształt podobny do gigantycznego jaja, z którego właśnie wykluło się pisklę.  

Drgnęłam, gdy uświadomiłam sobie, że jest puste. Strach zmienił się w przerażenie, wiążąc mój umysł pętami paniki. Odwróciłam się zostawiając za sobą dogasające gniazdo i ruszyłam biegiem w kierunku domu. Jednak nim dotarłam do wydeptanej ścieżki, coś podcięło mi nogi. Upadłam, mimo iż trawa nieco zamortyzowała upadek, lewa kostka wykwitła bólem. Niezdarnie spróbowałam się podnieść i dopiero wtedy dostrzegłam górujący nade mną Cień. Zamarłam, czując jak przerażone serce trzepocze się w piersi, niby motyl zamknięty w garści. Cień kształtem przypominał człowieka, jednak był znacznie wyższy. Przekrzywił głowę po ptasiemu, przyglądając mi się.  

Nagle otworzył oczy, pozbawione tęczówek i źrenic, ziejące białą, bezkresną otchłanią. Z mojego wyschniętego na popiół gardła wyrwał się skrzek. Ponownie spróbowałam się podnieść, jednak, gdy tylko obciążyłam kostkę ta wybuchła oślepiającym bólem. Cień pochylił się nade mną, jego twarz okolona półdługim, ciemnymi pasmami była bez wątpienia ludzka, męska. Wydatny nos, ostro zarysowane kości policzkowe i szczęka. Jednak te oczy tak puste i bezwieczne, były obce. Spróbowałam się odsunąć. Wtem jego rysy ugięły się w nienazwanym wyrazie. Wyciągnął olbrzymią, czarną dłoń i pewnie chwycił mnie za bolącą kostkę. Jęknęłam z ulgi i zaskoczenia czując jak w nadwyrężonym stawie rozchodzi się błogie ciepło, kojące ból. Jego dotyk choć zdecydowany był delikatny.  

Strach przygasł gdzieś w głębi umysłu, zastąpiony irracjonalną pewnością, że Cień mnie nie skrzywdzi. Powoli wyciągnęłam dłoń, jakbym chciała oswoić dzikie zwierzę i dotknęłam jego twarzy.  Czarna skóra nieskazitelnie gładka, wydawała się twarda jak diamenty. Kontrast czerni i bieli, czegoś tak innego, a jednak nierozerwalnego fascynował. Zamrugał, w białych otchłaniach oczu pojawiła się jakaś szarość. Zmarszczył nos jakby zaciągał się moim zapachem. Chciałam cofnąć dłoń jednak nakrył ją swoją, przytrzymując w miejscu. Przejechał w dół sunąc po skórze przedramienia w pieszczotliwym ruchu, niosącym za sobą ciepło i dreszcz przyjemności, rozbiegający się po całym ciele. Mimowolnie westchnęłam. W mgnieniu Cień opadł na kolana i wspierając się nad moją głową uwięził mnie w klatce swoich ramion. Ciepło jego oddechu zatańczyło na moim policzku, a blask spojrzenia oślepiał. Nim jakakolwiek racjonalna myśl zdążyła wykiełkować w moim umyśle, jego twarde, czarna usta dotknęły moich. I zawładnęły nimi. Wplotłam palce w jego jedwabiste włosy, oddając pocałunek, przyjmując jego oddech przesycony czymś życiodajnym. Jego zręczne palce musnęły szyję, spłynęły niżej. Ostrym ruchem targnął sukienką rozrywając ją w strzępy. Byłam naga.  

Zatrzymał się na moment przyglądając mi się. Jego twarz zastygła w drapieżnym wyrazie. Czułam jak coś we mnie narasta, ogień, rządza kumulująca się w podbrzuszu i wypływająca ze mnie sokami roszącymi uda.  

Byłam gotowa.  

Cień także. Na wskroś mroku widziałam jego unoszącą się rytmicznie klatkę piersiową. Widziałam monstrualną, wzniesioną męskość. Widziałam, że jest w nim tyle samo z człowieka co i we mnie, ale on miał coś jeszcze, a ja chciałam to dostać.  

Rozchyliłam uda, a on wpadł między nie. Trącił spragnioną kobiecość, objął ramieniem w pasie unieruchamiając mnie, gdy targnęłam biodrami rażona rozkoszą. Otworzył wilgotne płatki kobiecości i zaatakował łechtaczkę. Krzyknęłam. Wsunął we mnie palec i kolejny próbując nieco rozciągnąć wąską szparkę, wcale nie porzucając clitoris. A ja odpływałam niesiona napływającymi falami rozkoszy. Czułam, że brzeg jest już blisko, zbyt blisko.  

Cień wycofał się, w jego oczach tańczyły tajfuny szarości i bieli. Pewnie nakierował męskość i wszedł we mnie powolnym zdecydowanym pchnięciem. Zachłysnęłam się uczuciem wypełnienia, rozkosznego rozciągnięcia, czułam każdy wypełniający mnie centymetr. Wycofał się i natarł ponownie, docierając jeszcze głębiej, gdzie nie dotarł żaden przed nim. Z moich ust ulatywały jęki z każdym ruchem przeradzające się w krzyk. Cień zamknął swe duże dłonie na moich piersiach złaknionych uwagi, zmieniając je w wybuchłe przyjemnością gejzery. Sunęłam śmiesznie małymi dłońmi po jego ramionach, piersi, sięgałam jego ust. Byłam na skraju, czułam, jak zaciskam się na nim w preludium orgazmu. Nagle uniósł mnie w ramionach, nabijając na siebie samą siła grawitacji. Zakwiliłam pod ogromem doznań. Zatrzymał się na moment, bym mogła uspokoić ciało i ruszył do galopu. Poruszał się coraz szybciej i szybciej, jakby chciał prześcignąć samo światło. A ja przyjmowałam go zmieniając się w supernową orgazmu. Z orgastycznego letargu wyrwał mnie ryk, gargantuiczny, wzdrygający w posadach świat. Pracująca we mnie męskość rytmicznie trysnęła salwami spermy napełniając mnie ekstazą, wykraczającą poza granice istnienia. Tkwiąc w niebycie orgazmu, dostrzegłam, jak targnął ostro ramionami, by wyrosły z nich dwa potężne skrzydła, które zamknęły się wokół nas tworząc szczelny kokon, a świat rozpadła się na kawałki.  

Ocknęłam się naga na pustej polanie. Zagajnik stał równie niepozorny jak zwykle, nie nosząc żadnych śladów zniszczenia. Tuż obok mnie leżało pióro wielkości mojego przedramienia, czarne jak mrok. Wydało się miękkie i ciepłe w dotyku. Gdy tylko się poniosłam, rozkoszny dreszcz przeszył podbrzusze. Z mego wnętrza wylewała się szara maź, zlepiająca uda, skapująca w trawę.  

Spojrzałam w blednące w obliczu świtu gwiazdy.  

Cień był gdzieś tam, wśród nich.

Dodaj komentarz