Ponownie stał, niczym głupiec, jedyną różnicą był wystrój o wiele skromniejszy od poprzedniego. Ścianki z płótna nie wytłumiały absolutnie niczego, zamiast hymnu radiotelegrafista próbował wywołać połączenie, a tutejszy "komendant" nie przypominał człowieka o tak wysokim stanowisku.
Na chudym ciele zwisał przyduży mundur, brzydkie łaty na łokciach, ślady brudu na prawie każdym skrawku materiału. Twarz nie ogolona, włosy przydługawe, jak nic upadły szlachcic albo biedny mieszczanin.
— Co my tu mamy... bez rangi... przynajmniej nie trzeba się martwić... wielokrotny zabójca... to akurat nie problem... umiejętności strzeleckie w dobrym stopniu... preferuje noże... ciekawe... — Spoglądał na dokumenty, dostarczone przez ordynansa, wyciągnięte z teczki rudego posłańca. — Skierowany do karnej kompani bla bla bla... Standardowa formułka... Liczne ataki na funkcjonariuszy... Kilka ofiar wśród żandarmerii... Dobrze im tak! Służba na tyłach nie oznacza bezpieczeństwa, powinni o tym pamiętać! — Położył papiery i rozsiadł się na krześle tak, że skrzypnęło głośno. — Wyglądasz na w miarę pojętego, więc nie będę owijał w bawełnę. Karna kompania to piekło pod wszelaką możliwą nazwą, nie nosicie żadnej broni w obozie, każdą sztukę oddajecie po bitwie, strażnicy mają lekkie spusty, więc myśl nad tym, co robisz. W dokumentach nie ma nic o twoim zwolnieniu... To świadczy, że wszelką kontrolę ma nad tobą tutejszy komisarz. Równie dobrze odsłużysz dzień albo dziesięć lat. Wspólny namiot służy tylko i wyłącznie do spania, w dzień albo wojujecie, albo siedzicie na dworze, nie ważne, czy słońce świeci, czy pada deszcz. Rozkaz czarnego płaszcza. Przed każdą bitwą dostaniesz przydział amunicji oraz karabin, to wszystko.
Zanim Samuel opuścił namiot, ukradkiem schował kawałek ostrej blaszki do rękawa. Po raz pierwszy od opuszczenia obozu czuł, jak znów wrócił na ulice. Czuł strach, stres lekko paraliżował mięśnie, a jednocześnie podekscytowanie wyrywało serce z piersi. Tak jak kilka lat temu, gdzie każdy niby zajęty własnymi czynnościami, ukradkiem obserwował nowego. Musiał jak najszybciej się wpasować, zwrócenie uwagi zawsze skutkowało śmiercią. To tak jakby zaatakował pierwszego lepszego, a następnie kolejnych, tylko po to, by zginąć od kul strażników albo od przewagi liczebnej więźniów. Niby prosta śmierć, ale jednocześnie zupełnie niesatysfakcjonująca.
— Ej, nowy... — Śmierdzący dryblas podszedł do niego, kładąc rękę na plecach, zniżając ją co kilka sekund. — Jeśli pójdziesz za mną, dam ci ochronę, no chodź... — Nie dokończył, chłopak ukrytą blaszką między palcami, jednym, aczkolwiek precyzyjnym ruchem poderżnął mu gardło. Nim żołnierze zauważyli ciało w kałuży krwi, on dosiadł się do grających w kości. Rutyna może niechęć? Albo po prostu nie lubił, jak ktoś naruszał jego strefę prywatności. Kto tam wiedział. Więźniowie, jak gdyby nic, zrobili mu miejsce. Tu nikt nie zamierzał donosić, kapusie żyli stosunkowo krótko, a prawo dżungli stanowiło nieopisane zasady. Bohater musiał jednak pamiętać o jednym, pokazanie zbyt wielkiej siły, automatycznie robiło z niego wroga wszystkich. Balans był podstawą jak zresztą we wszystkim.
Zabrzmiał dźwięk trąbki, wszyscy jak jeden mąż stanęli w rządku, a z jedynego budynku wyszedł niski, szczupły człowieczek z rękoma schowanymi z tyłu. Z łatwością można było zobaczyć, jaką funkcję tutaj pełnił, strażnicy przy nim drżeli, a karna kompania na niego nie spoglądała, a o ruchu nie wspominając. Samuel spodziewał się marnego grubaska z wielkim ego, w pierwszej części nie miał racji, ciekawe co z drugą.
— Dobra, odrzutki, żeby nie powiedzieć śmieci. Kolejny dzień za nami, dostałem właśnie nowe wytyczne, więc szykujcie się. Na razie macie spokój. Widzę, że jeden z was nie żyje... — Popatrzył na leżące zwłoki. — Za bardzo mnie to nie obchodzi, wszak od zwierząt znacząco nie odbiegacie... jednak porządek musi być... Nowy... — Podszedł do Samuela, byli na równi, jeśli chodzi o wzrost. — Możesz chować to, co masz w rękawie, ale z twoich akt doskonale wiem, co z ciebie za gagatek. Sprzeciwiłeś się moim zasadom... Sama śmierć nie jest istotna, w końcu przeznaczeniem Karnej Kompani jest i będzie odkupienie win, a czy istnieje lepszy sposób od śmierci? Jednak naruszenie określonych przeze mnie zasad prowadzi do anarchii, a jej nie znoszę we wszelkiej postaci. Spędzisz noc na zewnątrz, może nauczysz się, że pewne sprawy lepiej pozostawiać w ukryciu, wyjawione tajemnice szybko prowadzą do strasznych konsekwencje. Reszta do namiotu. — Poprawił płaszcz i wrócił do chaty, trzaskając drzwiami.
Chłopak usiadł w kącie namiotu dowódcy, w spokoju mógł obserwować bandę obdartusów. Po dzisiejszych wydarzeniach kto wie, który z nich wbiłby mu nóż w plecy. Może i był zakaz noszenia jakiekolwiek broni, ale tylko głupiec sądziłby, że ktoś by go respektował. Wyjął, ukryty wcześniej przedmiot, tak jak myślał... Bezużyteczny kawałek złomu, pogięty, stępiony zakrzepłą krwią. Musiał dorwać choćby małe ostrze, mimo wieku broni palnej, starcia wręcz nie stanowiły rzadkości, tak nauczyła go ulica, gdzie o rewolwer, a nawet o pistolet nie było trudno.
Spojrzał w górę gwiazdy rozświetlały nocne niebo. Kiedyś ojciec opowiadał mu o nich, lecz teraz pozostawały tylko mdłym wspomnieniem z przeszłości, zatartym przez czas. Ciągle ciekawiła go myśl o swoim losie. Czy nadal stąpałby po tej samej ziemi, gdyby rodzice żyli? Czy może skończywszy szkołę, zostałby powołany do wojska, gdzie skończyłby rozerwany przez pociski, albo rozgnieciony stopą pancerza wspomaganego. Przynajmniej to oni pochowaliby go, a nie odwrotnie. Otrzymałby wreszcie upragniony spokój... Jednak czy taka śmierć, by go satysfakcjonowała? Bez uśmiercenia choćby jednego wroga, na pewno za nim jego oczy znalazłby cel, byłoby po nim. Perspektywa mięsa armatniego nie napawała optymizmem.
Może i dobrze, że tak to wszystko potoczyło się? Dostał szansę, ten jeden procent, który pozwoliłby na dobrą walkę... Wiedział, co go czeka. Wieloletnie walki przysyłały na tyły kalekich weteranów, ich opisy różniły się o wspaniałych treści z książek, czy pieśni poetów. Przedstawiały wojnę, jako brudny konflikt bez zasad z pociskami non-stop lecącymi z nieba, jękami rannych i krzykami umierających. Najpierw szeregi przetrzebi artyleria, a obrotowe działka zdziesiątkują kolejnych. Nie dadzą broni przeciwpancernej, polecą, jak bydło na rzeź. Oby zabił jednego, może dwóch...
Samuel głośno westchnął, nie miał sił walczyć ze snem, przebyta droga w ciasnej "trumnie", adrenalina, która po uspokojeniu zabrała pozostałości energii. Czy był sens w dalszych próbach? Ze strachem w sercu zamknął oczy, kolejny koszmar, kolejne przebudzenie z łomotaniem w piersi.
2 komentarze
shakadap
Brawo. Jak zwykle świetna robota.
Pozdrawiam i powodzenia.
krajew34
@shakadap Dzięki za wizytę i komentarz
emeryt
@krajew34, odcinek wspaniały, oby tak dalej. Serdecznie pozdrawiam.
krajew34
@emeryt dzięki za wizytę i komentarz.