Wybieram jeszcze raz [16]

Cała moja pewność siebie uleciała w momencie, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Noelle. Na chwilę odjęło mi mowę, zwłaszcza gdy zauważyłam, że czarne włosy ma w nieładzie, a na jej twarzy widać świeże ślady łez.
Spojrzała na mnie z żalem i przetarła twarz.
- W samą porę – mruknęła.
- Co? – zapytałam głupio.
Za jej plecami pojawił się Lucas z miną, jakby właśnie odkrył, że ktoś zarzygał mu dywan. A przynajmniej takie miałam pierwsze skojarzenie.
- Co się dzieje? – wyjąkałam, bo ta sytuacja zaczęła robić się dziwna.
Noelle podniosła na mnie udręczony wzrok i powiedziała:
- Nic, Carly. Życzę wam dużo szczęścia.
Po czym minęła mnie i odeszła w kierunku klatki schodowej. Stałam jeszcze przez chwilę w miejscu z opadniętą szczęką, dopóki Lucas nie wciągnął mnie do środka.
- Co się stało? – spytałam ponownie.
- Chyba właśnie zerwaliśmy – wzruszył ramionami.
- Dlaczego akurat teraz?
Czułam się okropnie. Wolałabym chyba, żeby Noelle rzuciła się na mnie z paznokciami albo chociaż na mnie nawrzeszczała. Wszystko byłoby lepsze od tego spojrzenia pełnego żalu, które mi posłała.
- Mówiłem ci, że ona nigdy nie wchodziła do mojego pokoju. Dziś akurat weszła… i zobaczyła zdjęcie.
Westchnęłam cicho.
- Właśnie zraniliśmy kolejną osobę.
Przytaknął mi cicho. Zlustrowałam go wzrokiem. O ile ja cieszyłam się, że wreszcie uwolniłam się od Erica, to Lucas wyglądał na zdruzgotanego utratą Noelle.
- Wszystko w porządku? – spytałam.
- Tak – machnął ręką. – Po prostu trochę mi przykro, że tak to wyszło. Planowałem zrobić to inaczej, a teraz ona pewnie myśli, że ją zdradzałem przez cały czas.
Nie tak sobie wyobrażałam nasz powrót do siebie. Przestępowałam z nogi na nogę, niepewna, co mam zrobić.
- Po co przyszłaś? – zapytał po chwili Lucas.
- Powiedzieć ci, że zmieniłam status związku na „wolny” – uśmiechnęłam się krzywo. – Ale Noelle…
Nie dał mi dokończyć, tylko porwał mnie w ramiona i zakręcił mną dookoła.
- Jezu, Lucas, postaw mnie! – zapiałam, trzymając się go kurczowo, bo miałam wrażenie, że zaraz mnie upuści.
Postawił mnie na ziemię, a gdy ponownie spojrzałam na jego twarz, gościła na niej dzika radość.
- Zerwałaś z nim? – upewnił się.
- Tak – przytaknęłam. – Zaraz po tym, jak wyszliśmy ze Starbucksa. Opowiem ci. – Chciałam usiąść z nim na kanapie, ale on przytknął swoje wargi do moich i pocałował tak, że zabrakło mi tchu.
- Poczekaj – mruknął w moje włosy. – Opowiesz mi za chwilę. Muszę być pewien.
- Zerwałam z nim – szepnęłam. – I jestem już cała twoja.
- To wystarczy – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Poczekaj jeszcze chwilę. Zadzwonię po pizzę. Taką sytuację trzeba uczcić.
Parsknęłam śmiechem. Nagle wszystko wróciło na swoje miejsce.
Godzinę później kończyliśmy już jeść pizzę, popijając Colą. Bardzo zdrowy posiłek.
- … i on go po prostu kopnął – dokończyłam żałośnie. – Nie mogłam na to patrzeć.
- Sukin… - zaczął Lucas, ale zgromiłam go spojrzeniem, więc zatuszował resztę słowa niezbyt wiarygodnym kaszlem. – Czyli zerwałaś z nim tylko dlatego, że kopnął psa? – spojrzał na mnie podejrzliwie, ale na jego twarzy czaił się uśmiech.
- Jasne, że nie! – oburzyłam się. – To po prostu tylko przyspieszyło całą akcję.
- Rozumiem.
- Zatrzymałam tego psa – dodałam, uśmiechając się jak wariatka. – Dopiero co wróciłyśmy z Kate od weterynarza. Jest taki słodki! I nazywa się Szczęściarz – powiedziałam, dumnie wypinając pierś. – Zostałam mamą.
- Pokażesz mi go jutro – uśmiechnął się Lucas, po czym odsunął karton po pizzy i przyciągnął mnie do siebie. – W sumie mogłem się tego spodziewać. Masz za dobre serce, żeby nie przygarnąć zwierzaka po takiej akcji. Tyle że teraz mam konkurencję.
- To prawda – droczyłam się z nim. – A Szczęściarz mimo wszystko mieszka teraz ze mną, a nie naprzeciwko. To spory plus.
- Ale Szczęściarz nie zrobi ci tego wszystkiego, co ja mogę zrobić… - uśmiechnął się tajemniczo Lucas, zbliżając twarz do mojej. Poczułam, jak jego ręka wślizguje się pod moją koszulkę. – Czyż nie?
- Niech ci będzie – mruknęłam z pewną błogością, kiedy znowu poczułam jego dotyk. – Póki co ty wygrywasz.
Zaśmiał się. Ja nagle spoważniałam i spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Musimy porozmawiać – przypomniałam mu.
Jego uśmiech nieco przygasł.
- Musimy.
Odsunęłam się od niego kawałek, żeby nie rozpraszała mnie jego bliskość i skrzyżowałam ręce na piersiach niczym prokurator.
- Nawet nie wiem, od czego zacząć – przyznałam, przypominając sobie tę okropną noc.
- Wyręczę cię – westchnął Lucas i przeczesał dłonią włosy. Spojrzał na mnie poważnie. – No dobrze. Na początku jeszcze raz cię przepraszam, że chciałem to przed tobą zataić. Michelle poznałem w liceum, chodziliśmy do równoległej klasy. Zaczęliśmy ze sobą chodzić, kiedy mieliśmy dziewiętnaście lat. Na początku nie było zbyt poważnie, ale w miarę jak spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, coraz mocniej się w to angażowaliśmy. Kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat, zaszła w ciążę. Ja już byłem na studiach, ale ona zrezygnowała. Cóż, przyznam, że to dziecko niezbyt mi pasowało – przyznał. – Właśnie zaczynałem nowy etap w życiu, a z Michelle ostatnio i tak nam się nie układało. Ale co miałem zrobić? Musiałem zacisnąć zęby.
- Czekaj – przerwałam mu. – Jak to się stało? Nie zabezpieczaliście się, czy co?
- Michelle brała tabletki, ale wtedy chyba zapomniała – skrzywił się. – Oczywiście jest w tym trochę mojej winy, mogłem mimo wszystko zawsze zakładać prezerwatywę…
Ja też się skrzywiłam. Niełatwo słuchało mi się o Lucasie, Michelle i prezerwatywach, ale chciałam wyjaśnić ten temat.
- Tak czy inaczej – podjął Lucas. – Nie zmuszałem jej do niczego. Byłem gotowy na wychowanie tego dziecka, chociaż nie mogłem sobie tego wyobrazić. Tymczasem Michelle… no cóż, kolokwialnie mówiąc, kompletnie jej odbiło – dokończył gładko. – Wpadła w panikę. Ukrywała ciążę przed znajomymi i rodzicami. W końcu stwierdziła, że nie chce tego dziecka… - westchnął ciężko. – I choć próbowałem jej to wyperswadować, to była kompletnie głucha na moje sugestie. Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnęła na to kasę… ale pewnego dnia przysłała mi smsa, że już po wszystkim. A potem – skrzywił się. – Zaczęła obwiniać o to mnie. Powiedziała, że to moja wina, że ja jej zrobiłem to dziecko, a ona nie umiała z tym żyć… nie chciałem ci o tym mówić, bo sama widzisz, jak popieprzona jest ta historia – spojrzał na mnie błagalnie. – Miałem nadzieję, że w ogóle nie będę musiał ci o tym opowiadać albo że jak już to zrobię, to będzie w spokojnych okolicznościach. Tymczasem ty zaczęłaś pracę akurat tam, gdzie ona! A potem już wszystko potoczyło się lawinowo. Zaprzyjaźniłaś się z nią, później byłaś taka chętna na tego sylwestra. Nie chciałem w ogóle jej widzieć, ale nie mogłem ci tego zrobić i odmówić, kiedy tak chciałaś pojechać na ten basen. Przestraszyłem się, że Michelle wszystko ci wygada, kiedy już wszystko się w miarę dobrze układało. Uwierz, że prędzej czy później sam bym ci o tym powiedział, ale wtedy nie wiedziałem, jak mam to zrobić z Michelle za plecami. Wybaczysz mi? – przysunął się do mnie, patrząc na mnie z niepokojem, a ja powoli przetwarzałam w myślach wszystko, co usłyszałam.
Najpierw pomyślałam, że to wszystko jest do zniesienia, ale potem nagle zastanowiłam się, czy na pewno mam w to wierzyć. Michelle wydawała się taka normalna… a z tego, co mówił Lucas, była co najmniej niezrównoważona.
Ale on przez cały czas próbował mi to wyjaśnić, chciał rozmawiać, podczas gdy Michelle nie zrobiła nic w tym kierunku. To wystarczyło, żebym objęła Lucasa za szyję i szepnęła:
- Wierzę ci. I wybaczam.
Przytulił mnie mocno i przez kilkanaście minut leżeliśmy w ciszy. Potem Lucas szepnął:
- Codziennie myślę o tym dziecku. Chyba nigdy nie wybaczę Michelle tego, co zrobiła. Nawet jeśli się nam nie układało, to dziecko przecież nadal mogłoby żyć…
Głos lekko mu się załamał, a ja ścisnęłam go mocniej za rękę. Miałam ochotę zapytać go, czy to wszystko jest tą sprawą, którą miał mi powiedzieć po świętach, byśmy mogli ruszyć dalej… ale odłożyłam to na później. Ten dzień był już wystarczająco emocjonujący.
  
Skończyłam właśnie pisać baaardzo długiego maila do Joe’go, w którym streściłam mu ostatnie wydarzenia i na samym końcu dopisałam „JESTEŚMY RAZEM! NARESZCIE!”. Kiedy wysłałam maila, drzwi do mojego pokoju uchyliły się i usłyszałam zgrzyt pazurków na podłodze. Chwilę później Szczęściarz wdrapał mi się na kolana.
- Cześć, przystojniaku – przywitałam go, drapiąc go za uszami. – Chyba dopiero co uciekłeś Kate spod szczotki, co?
- Wracaj tu, ty urwisie! – rozległ się krzyk Kate, a ja parsknęłam śmiechem. Chwilę później, zaróżowiona, pojawiła się w drzwiach. – Czesałam go, a on zwiał. Jak tak dalej pójdzie, to cię oddamy do schroniska – zagroziła psu, patrząc mu w oczy.
- Nie słuchaj jej – pocałowałam Szczęściarza w kędzierzawy łebek. – Nigdzie cię nie oddamy. Ona lubi żartować.
Szczęściarz szczeknął radośnie i zeskoczył z moich kolan.
Była sobota po południu i zaraz wybierałam się po zakupy. Bardzo chciałam, żeby Lucas mnie podwiózł do sklepu - zrobiłam się strasznie wygodnicka - ale musiał jechać do domu na urodziny jego mamy. Co prawda proponował mi wyjazd z nim, wręcz kazał mi jechać, ale stchórzyłam - jak to ja.
- To za wcześnie.
- Wcale nie. Powinni wiedzieć, jaką mam zajebistą dziewczynę.
To mnie rozczuliło, ale byłam twarda.
- No dobra – westchnął Lucas. – Za dwa miesiące będą urodziny mojego taty. Wtedy przywlokę cię tam nawet ze szpitalnym łóżkiem.
Niechętnie ubrałam się i wyszłam na zewnątrz, choć teraz temperatury były już coraz wyższe i marzłam coraz mniej. W telefonie miałam starannie napisaną listę wszystkiego, co miałam kupić. Kate dopilnowała, żebym o niczym nie zapomniała. Włączyłam muzykę w telefonie i nucąc, zmierzałam do najbliższego sklepu. Wzięłam wózek i już po chwili krążyłam wśród sklepowych alejek, szukając potrzebnych produktów. Miałam wrażenie, że lista nie miała końca.
Kate zażyczyła sobie specjalnej śmietany i sterczałam przed lodówkami dobre parę minut, zanim wreszcie ją zlokalizowałam. Była niestety na samej górze. Daremnie stawałam na palcach, ale nie mogłam dosięgnąć tej cholernej śmietany. Po chwili fuknęłam ze złością i opadłam na posadzkę. Wtedy zadzwonił mój telefon. Odeszłam kawałek, bo już zaczynało być mi zimno od temperatury lodówek.
- Halo?
- Kiedy wracasz? – usłyszałam głos Kate.
- Niedługo. Próbuję dosięgnąć twoją cholerną śmietanę, bo jest na najwyższej półce.
- Ani mi się waż jej nie kupić! Jest mi potrzebna.
- Trzeba było dać mi jakieś szczudła – mruknęłam.
- Ale marudzisz. Dobra, wychodzę ze Szczęściarzem na spacer. Może się miniemy po drodze, to ci pomogę z zakupami. Idź po śmietanę.
Rozłączyłam się, nawet jej nie odpowiadając, a kiedy z powrotem odwróciłam się do lodówek zobaczyłam przed nimi dziwnie znajomą sylwetkę. Przyglądałam się jej przez chwilę, po czym z najwyższą irytacją stwierdziłam, że patrzę na Doriana. Zbliżyłam się, a wtedy on odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Jego twarz rozświetlił kpiący uśmieszek.
- Cześć, mała.
- Przestań mnie tak nazywać – warknęłam, bo jego słowa tylko mi przypomniały, że nie jestem w stanie nawet sięgnąć po cholerną śmietanę. – Ja mam imię.
- To może mi je zdradzisz, żebym nie musiał szukać na ciebie innych określeń? – odwrócił się do mnie całym ciałem i wpatrywał się we mnie z ironią.
- Nie sądzę. A i ty nie musisz szukać na mnie żadnych określeń, bo nie mam w planach rozmów z tobą. A teraz, czy mógłbyś się odsunąć? – zapytałam grzecznie, bo swoim ciałem zagradzał mi dostęp do lodówki.
Nie odpowiedział, tylko z ironicznym uśmiechem oparł się o szybę. No tego było już za wiele.
- No i co tak stanąłeś, jak pomnik przyrody? – warknęłam. – Suń się.
- Ale jesteś niemiła. Ja tylko chciałem poznać twoje imię.
- Carly. Odsuniesz się wreszcie?
Z łaskawym uśmiechem odepchnął się od szyby, a ja zastanawiałam się, jak mam sięgnąć po śmietanę, żeby nie zrobić z siebie kompletnej idiotki na jego oczach.
- Nie widziałem cię ostatnio w moim mieszkaniu – stwierdził Dorian, dalej taksując mnie wzrokiem. Zerknęłam na niego.
- Może dlatego, że nie mam żadnych powodów, by tam bywać? – zasugerowałam.
- Miałaś - żeby na mnie wrzeszczeć. Wyprowadziłaś się. Dlaczego?
Jeszcze się pytał?
- Bo chciałam normalnie spać – odparowałam. – Nie każdy student jest fanem zagorzałych codziennych imprez.
Roześmiał się.
- Tylko o to chodziło? Jezu, ostatnią osobą wyprowadzającą się z akademika, był facet, który tak zdemolował swoją klitkę, że trzeba było całej ekipy remontującej do przywrócenia jej używalności.
- Fajnie, ale nie obchodzi mnie to. Mógłbyś mi pomóc? – wskazałam na śmietanę, godząc się z faktem, że ludzie z dodatkowymi centymetrami mieli łatwiej na tym świecie.
- To zależy. Wpadniesz do mnie na imprezę?
Szczerze się roześmiałam.
- W twoich snach.
- Ja mówię poważnie.
- Ja też.
Patrzył na mnie przez chwilę, po czym z łatwością sięgnął na najwyższą półkę i podał mi śmietanę.
- Hm, dzięki – odparłam z zaskoczeniem.
- Ależ proszę. A do tematu jeszcze wrócimy.
- Na pewno – wywróciłam oczami.
Czym prędzej wyszłam ze sklepu. Zdecydowanie nadal nie trafiałam na normalnych facetów.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2584 słów i 14303 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Lolisss

    Lapka jesli takjak ja chcecie jeszcze dzis kolejna czesc!! <3

    6 sie 2016

  • Użytkownik ~☆mîšîâ☆

    Super!! <3 kiedy kolejna część?

    6 sie 2016

  • Użytkownik Nika....

    :D chce więcej! <3

    6 sie 2016

  • Użytkownik Dream

    Ah, czytam to opko juz drugi raz, bo jeden mi nie wystarczył xD Cudowne <3

    6 sie 2016