Wybieram jeszcze raz [15]

Spodziewałam się po Ericu wszystkiego, ale na pewno nie tego.
Dzień zaczął się prawie normalnie - oprócz tego, że w Ericu od kilku dni kumulowały się nerwy i nic nie wskazywało na to, żeby miał znowu zachowywać się normalnie. Gdy pytałam, o co chodzi, tylko mi coś odburkiwał, że problemy w domu, a to mu nie idzie nauka, ale nie chciał ze mną o tym rozmawiać. Chodził nachmurzony, a ja czułam się, jakbym chodziła za ręką z chmurą gradową.
Po zajęciach poszliśmy do Starbucksa. Po cichu liczyłam na to, że nie zastaniemy tam Lucasa, ale oczywiście był. Zgromił mnie spojrzeniem, ale powiedziałam do niego bezgłośnie „Już niedługo”. Widocznie umiał czytać z ruchu warg, ale i tak jego wyraz twarzy sugerował, że coraz bardziej traci wiarę w to, że faktycznie zostawię Erica. Prawdę mówiąc, nawet ja coraz mniej w to wierzyłam.
Przeszliśmy kawałek, aż znaleźliśmy zadaszoną ławkę - siąpił delikatny deszcz. Eric dalej wyglądał tak, jakby miał w każdej chwili wybuchnąć, a ja nawet nie wiedziałam, czy powinnam się odzywać. Pomyślałam zirytowana, że to już chyba czas na TEN krok- nawet pomijając Lucasa. To, co się tu działo, definitywnie nie podchodziło pod słowo „związek”. Rozumiałam każdy zły humor, ale Eric nawet nie chciał mi się wyżalić, a zresztą zdarzało mu się to zdecydowanie za często. Jeszcze kilka miesięcy temu w życiu bym nie powiedziała, że ten nieśmiały słodziak potrafi cały dzień mieć usta zaciśnięte w wąską kreskę- ale najwidoczniej rozgryzanie ludzi szło mi marnie.
W końcu stwierdziłam, że co ma być to będzie - najwyżej obleje mnie kawą- więc wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
- Eric, musimy porozmawiać.
Zerknął na mnie z taką miną, jakbym mu oznajmiła, że idziemy zapolować na bizony.
- Teraz?
- Tak, teraz – potwierdziłam.
- To nie jest dobry moment na rozmowy.
- Ostatnio nigdy nie jest – zauważyłam kpiąco. – Zrobiła się z ciebie bomba zegarowa.
- Chyba mam prawo mieć zły humor – syknął.
- Ale nie musisz przy tym być nieprzyjemny dla mnie i przy okazji dla połowy świata – burknęłam. – Kiedy brałeś swoją kawę to nie dość, że ją wylałeś na blat, to nawet nie przeprosiłeś.
- Nie zauważyłem.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. W Starbucksie przez parę sekund stałam jak wryta i patrzyłam, jak Lucas musi ścierać z blatu kawowe smugi i czułam się tak, jakbym co najmniej ja to rozlała, a on nie zauważył?
- Jak mogłeś nie zauważyć, że rozlałeś kawę?
- Po prostu nie patrzyłem! Wziąłem kawę i odszedłem. To chyba nie zbrodnia.
Zaczynałam mieć dość tej rozmowy. Nic do niego nie docierało.
- Nieważne – ucięłam. – Chcę porozmawiać.
Westchnął głośno, po czym parsknął ze złością i odwrócił się w moją stronę.
- Dobra, jak chcesz. Mów.
Zawahałam się na chwilę, zastanawiając się, jak to ująć możliwie jak najdelikatniej. Kątem oka zauważyłam, jak zbliżył się do nas nieduży piesek. Zerknęłam na niego z uśmiechem. Zawsze lubiłam psy, a ten był wyjątkowo uroczy - patrzył na mnie brązowymi ślepiami i wyglądał, jakby też się do mnie uśmiechał.
Eric odchrząknął, przypominając mi o swojej obecności.
- Hm, no więc… - powróciłam do świata żywych. – Ostatnio nie było między nami dobrze… - powiedziałam powoli, żeby zyskać na czasie. Piesek zaczął obwąchiwać moją rękę, w której trzymałam kawę i przytulał mi się do nogi. – Więc pomyślałam, że trzeba coś z tym zrobić…
- Nie było dobrze? – przerwał mi, unosząc brwi. – O co ci chodzi?
- Choćby o to, że zapominałeś o spotkaniach – wypomniałam mu chłodno.
- To było dawno.
- To było miesiąc temu. O walentynkach nawet nie wspomnę.
- Przeprosiłem cię!
- Ale fakt pozostaje faktem, więc…
- Poczekaj – przerwał mi znowu i spojrzał zimnym wzrokiem na pieska, który dalej się koło nas kręcił i teraz wąchał kawę Erica. – Idź stąd – warknął na psa i chciał odgonić go ruchem ręki, jednak pies dalej stał w miejscu.
- No idź! – podniósł głos.
- Przestań na niego wrzeszczeć! – syknęłam.
Piesek, nie zdając sobie sprawy, że Eric go tu nie chciał, poderwał się lekko do góry i położył mu na kolanie odrobinę ubłoconą i mokrą łapę. Tego już chyba było dla Erica za wiele, bo gwałtownie odstawił swoją kawę, wstał i… kopnął psa.
Zamarłam. Miałam wrażenie, że nagle wszystko działo się w zwolnionym tempie. Usłyszałam odgłos kopnięcia, krótki i żałosny pisk zwierzaka, a moje serce chyba się zatrzymało. Przez chwilę myślałam, że mam zwidy. Czy ten chłopak, z którym spędziłam ostatnie kilka miesięcy, właśnie z zimną krwią kopnął biedne, niewinne zwierzę?
- Mój Boże! – wrzasnęłam, podbiegając do psa, który tylko zakwiczał, odwrócił się i uciekł. Odwróciłam się z furią do Erica. – Jak mogłeś to zrobić?!
- Normalnie – warknął. – Był brudny, mokry, licho wie, czy nie miał jeszcze jakiejś choroby.
- To był mały pies! – zawołałam ze łzami w oczach. – A ty go kopnąłeś! – serce mnie bolało tak, jakby to mnie kopnął.
Na chwilę w jego oczach zagościło zmieszanie, ale zaraz znowu przybrał na twarz kamienną minę.
- Nieważne. Chciałaś rozmawiać. Mów dalej.
- Chrzanię rozmowy! – krzyknęłam, zabierając z ławki moją torbę. – Nigdy w życiu nie posądziłabym cię o coś takiego. Mam tego dość. Z nami koniec!
Powiedziałam to. Wreszcie. Na twarzy Erica zagościł głęboki szok.
- Że co? – wyjąkał.
- To, co słyszysz – warknęłam.
- Zrywasz ze mną, bo kopnąłem psa?
Nie wierzyłam, że miał czelność być taki zdziwiony.
- Nie zrywam z tobą tylko dlatego, że kopnąłeś psa – podkreśliłam ze złością. – Zrywam z tobą, bo jesteś cholernie inny, niż myślałam.
Przez chwilę milczał.
- Cóż, w takim razie mi przykro – wymamrotał.
- Mnie bardziej – mruknęłam, wciąż mając w uszach skowyt bólu pieska. Odwróciłam się i odeszłam.
Z każdym stawianym krokiem czułam się coraz lepiej. Wreszcie to zrobiłam. Eric zrobił coś okrutnego, ale przynajmniej dzięki temu znalazłam w sobie siłę, by wreszcie to zakończyć. Chciałam od razu zadzwonić do Lucasa, ale coś mnie powstrzymało. Przez chwilę nie wiedziałam, co. Szłam przed siebie i nagle raptownie się zatrzymałam. Nie mogłam. Nie mogłam tego tak zostawić. Gwałtownie odwróciłam się i wróciłam do tej cholernej ławki. Erica już nie było. Rozglądałam się na wszystkie strony z nadzieją, że piesek jeszcze gdzieś tu jest. Nie było go, ale to mnie nie powstrzymało. Zagwizdałam cicho i poszłam jeszcze parę kroków do przodu. Po chwili, która wydała mi się wiecznością, przydreptał do mnie. Padłam na kolana i pogłaskałam go po łebku, patrząc w te ogromne brązowe oczy. Chyba Eric nie zrobił mu nic poważniejszego, bo piesek dalej po swojemu się uśmiechał. Odetchnęłam z ulgą i zlustrowałam go wzrokiem. Nie miał obroży ani żadnej innej oznaki, że miał właściciela. Decyzję podjęłam w ułamku sekundy.
- Chodź ze mną – zwróciłam się do niego. – Nie zasługujesz na życie na ulicy.
Wstałam i odeszłam kilka kroków. Przez chwilę nie byłam pewna, czy mnie zrozumiał- w końcu był tylko psem - i zastanawiałam się, co zrobię, jeśli nie pójdzie ze mną. Okazało się, że jednak nie muszę się o to martwić, bo od razu podreptał w ślad za mną. Ponownie go pogłaskałam i uśmiechnęłam się.
- Chodź. Pójdziemy do Kate, zawieziemy cię do weterynarza, a potem wymyślimy ci jakieś imię.
Nie mógł mnie zrozumieć, a jednak szczeknął radośnie. Pilnując, żeby nie wpadł na ulicę, szliśmy chodnikiem- ja i piesek obok. Czułam się tak radośnie, jakbym właśnie wygrała w totolotka, a nie zerwała z chłopakiem. Ale cóż, to właśnie byłam cała ja- tak nienormalna, jak tylko mogłam być.
  
- Zdrowy, silny chłopak – ocenił z uśmiechem weterynarz. – Trzeba tylko trochę go podkarmić i wszystko będzie w porządku. To golden retriever, na oko ma jakieś dziesięć, dwanaście tygodni. Proszę pamiętać, żeby często sprawdzać mu uszy, bo są podatne na infekcje – dodał, wręczając mi z powrotem psa. Był trochę ciężki, ale bez wahania wtuliłam się w niego, zwłaszcza że teraz już wiedziałam, że nic mu nie grozi- umyty, zbadany i pachnący automatycznie stał się członkiem naszej dwuosobowej- teraz już trzyosobowej- rodzinki. Kate od razu się w nim zakochała, a potem chciała skopać Ericowi tyłek, gdy opowiedziałam jej całe zajście.
- Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – zauważyła. – Pozbyłaś się go!
- I w zamian dostałam psa – dodałam. – Nie mogło być lepiej – zanurzyłam rękę w miękkiej i delikatniej blond sierści pieska. – Jak mu damy na imię?
- Może Oliver? – zaproponowała Kate.
- Niee – skrzywiłam się.
- To sama coś wymyśl, mądralo.
Spojrzałam na brązowe oczy pieska i powiedziałam:
- A może nazwiemy go Szczęściarz?
- Szczęściarz? – Kate uniosła sceptycznie brwi.
- Czemu nie? – spytałam pogodnie. – Zyskał dwie najbardziej zajebiste mamy na tej planecie.
Roześmiała się.
- Masz rację. Pasuje jak ulał.
Od razu kupiłyśmy Szczęściarzowi legowisko, gryzaki, karmę i rzeczy do pielęgnacji. Teraz w naszym mieszkaniu nie mogło być mowy o nudzie.
Wieczorem Kate siedziała ze Szczęściarzem na kanapie, a ja kręciłam się po mieszkaniu, bo dobrze wiedziałam, że została mi jeszcze jedna rzecz do zrobienia, jednak nie mogłam wziąć się w garść.
- Do licha, idź do niego – Kate podniosła na mnie wzrok. – Nie bój się. Przecież nie masz czego. Dopiero co pogoniłaś Erica i uratowałaś psa. Idź tam albo ja pójdę.
Wystarczająco mnie tym przekonała. Poprawiłam włosy, posłałam buziaka Szczęściarzowi, po czym wyszłam z mieszkania, stanęłam przed drzwiami Lucasa i zapukałam.
Nareszcie.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1874 słów i 10120 znaków.

7 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Lolisss

    W końcu!!! Mam nadzieje ze kolejna jeszcze dzos!! <3

    6 sie 2016

  • Użytkownik Aga1922

    OMG <3 szybko dodawaj kolejną :* <3

    6 sie 2016

  • Użytkownik ~☆mîšîâ☆

    <3 <3 <3 <3 <3 kiedy następne część?!?! <3

    6 sie 2016

  • Użytkownik Lovcia

    Jak mogłaś w takim momencie przerwać? To jest nie do pomyślenia. No normalnie się na ciebie obrażę jeżeli nie dodasz szybko kolejnej części. (Oczywiście opowiadanie przecudne. Kiedy kolejna?  :D )

    6 sie 2016

  • Użytkownik Nika....

    Tak! Tak! I coś czuję że w następnej części dużo się wydarzy... <3

    6 sie 2016

  • Użytkownik cukiereczek1

    Rewelacyjna część czekam na kolejną:) :*

    6 sie 2016