Ogniste Serce. Rozdział 16.

Ogniste Serce. Rozdział 16.- Wprowadzisz się do mnie. - Stwierdził zamiast zapytać, gdy drzwi windy otworzyły się wpuszczając nas do penthouse'u.  

- Nie uważasz, że powinieneś spytać mnie o zdanie. - Zgłosiłam słuszne pretensję nie kryjąc uśmiechu.  

- Nie mam zamiaru spuszczać cię z oka. - Roześmiał się obejmując mnie w pasie. Zamarłam czując jego dłonie na brzuchu. Do cholery nie sądziłam, że wyduszenie z siebie trzech prostych słów “jestem w ciąży” może być takie trudne. Ilekroć otwierałam usta miałam wrażenie, że gdy je wypowiem zniszczę tę więź, która nas połączyła.  

- Śmierdzę szpitalem. - Mruknęłam. - Potrzebuję prysznica.  

- Ślicznie pachniesz. – Zaprzeczył wtulając twarz w moje włosy. Odsunęłam się.  

- Lara? Wszystko w porządku? - Odgarnął mi kosmyk z twarzy, przytaknęłam ewakuując się do łazienki. Jestem zwykłym tchórzem, pomyślałam. Zrzuciłam z siebie ubranie, weszłam do kabiny i uwolniłam strumień kojącej wody.  

- Kochanie? Dlaczego uciekłaś? - Drgnęłam. Arian bezszelestnie wślizgnął się do kabiny. Był nagi. Przełknęłam suchą ślinę, gorąco rozlało się po ciele.  

- Nie uciekłam. - Zaprzeczyłam drżącym głosem, nigdy nie byłam dobrym kłamcą.  

- Nie wiem co się dzieje w twojej głowie. - W złotych oczach zalśniła bezradność. Rozlał na dłoniach żel, zatoczył mydlane kręgi na mojej skórze. Jego dotyk podpalał mnie jakbym była wiązką chrustu. Przymknęłam oczy, zagryzłam wargi więżąc w nich jęk.  

- Zapłaci za wszystko. - Warknął, gdy dotarł do fioletowej plamy na boku. Wspięłam się na palce odszukałam jego usta. Przelałam w niego całą niepewność i wahanie, które się we mnie kłębiły.  

- Arian... - Jęknęłam. Oparł czoło o przypatrując mi się z niepokojem. - Muszę ci coś powiedzieć.  

- Kochanie... - Pocałował mnie krótko, czule jakby chciał zapewnić, że wszystko będzie dobrze.  

- Porozmawiamy? - Podał mi ręcznik, owinęłam się nim idąc do garderoby. Wciągnęłam na siebie miękkie leginsy i podkoszulek. Gdy wróciłam do sypialni, siedział na łóżku chowając twarz w dłoniach. Podeszłam i przeczesałam czarne, wciąż wilgotne włosy.  

- Chodzi o Gideona? Prawda? – Spytał udręczonym głosem podnosząc wzrok. Pokręciłam głową.  

- Nie. Ja... - Urwałam i podjęłam z naglą determinacją. - Ja jestem...  

Nagle przez uchylone skrzydło okienne wdarł się ostry powiew wiatru. Powietrze zawirowało i zmaterializowała się postać miedzianoskórej kobiety. Grzywa jasnych włosów opadała asymetrycznie na wyrazistą twarz. Popielate spodnie i dopasowany top podkreślały atletyczną sylwetkę. Za pasem zatknęła zakrzywione noże, naznaczone wzdłuż ostrza skompilowanymi symbolami. Szare oczy w kształcie migdałów rozjaśnił zawadiacki błysk.  

- Ty musisz być Klara! Ta, która usidliła Ariana! - Z euforią rzuciła się na mnie i zmiażdżyła w uścisku.  

- Żebra... - Jęknęłam czując kujący ból.  

- Rea! Co ty wyprawiasz!? - Warknął Arian odciągając ją.  

- Bez rytuału? -  Rea spytała z niedowierzaniem.  

- O czym ty mówisz? - Arian syknął poirytowany, miała ochotę mu zawtórować.  

- Arian ty idioto! – Roześmiała się Rea. – Cuchnie tobą na kilometr, jest w ciąży.  

Arian zamarł. Spojrzał na mnie z góry szukając potwierdzenia, jego złote oczy płonęły. Miałam rację, pomyślałam z rozpaczą.  

- Dowiedziałam się w szpitalu... Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć...  - Mówiłam bez składnie dusząc pod powiekami łzy. - Byłam pewna, że nie mogę mieć dzieci... - Nagle padł przed mną na kolana. – Arian? - Potrząsnęłam nim łapiąc za ramiona. - Powiedz coś. - Jęknęłam. Podniósł moją bluzkę odsłaniając płaski brzuch.  

- Klara... – Pogładził bladą skórę, wtulił się w nią przykładając ucho jakby nasłuchując.  

- Nie jesteś zły?  

- Jesteś najlepszym co mnie spotkało przez osiemset lat życia. - Osiemset lat... powtórzyłam w myśli zszokowana. Zerwał się i ze śmiechem uniósł mnie w górę kręcąc się jak na karuzeli.  

- Opanujcie się, nie jesteście sami. – Skrzywiła się Rea. - Rada już się zebrała. Wszyscy na was czekają.  

- Przyjadę. - Arian odstawił mnie na ziemię z przesadnią ostrożnością.  

- Przyjedziecie. - Poprawiła Rea.  

- Nie! - Warknął. - Klara nie musi tego oglądać, nigdzie nie jedzie!  

- Arian. - Położyłam mu rękę na piersi. - Chcę na własne oczy zobaczyć czym jest Rada. Chcę poznać twój świat. Pojadę.  

- Ale... - Uciszyłam go, przykładając mu palec do ust. - Pamiętaj, że teraz nie powinnam się denerwować. - Zbladł, a ja roześmiałam się. Powinnam wcześniej mu powiedzieć, teraz wszystkie obawy wydały mi się takie irracjonalne.  

- Tylko zadadzą ci kilka pytań. - Wtrąciła się Rea. - Jesteś matką smoków, chroni cię Dekret Siedmiu Praw.  

- No dobrze, ale obiecaj, że będziesz mnie słuchać. Jak powiem, żebyś gdzieś została to tak zrobisz.  

- Dobrze. - Przytaknęłam niechętnie.  

- O jakim rytuale mówiłaś? – Spytałam, gdy Arian zniknął w bibliotece.  

- Ludzkie kobiety nie mają w sobie wystarczającej ilości energii, aby przyswoić smocze dziecko. Przeprowadza się rytuał mający nasycić ich ciało mocą, ale niestety większość partnerek go nie przeżywa. Zabija je nadmiar energii. Widziałam co zrobiłaś z Gideonem. – Dodała z uznaniem. - Nic dziwnego, że w ogóle go nie potrzebowaliście. Mówiłaś, że nie możesz mieć dzieci w pewnym sensie to prawda. Płynącą w tobie moc zabiłaby każde ludzkie dziecko.  

- Smoki nie wykluwają się z jaj? – Spytałam nagle przypominając sobie oczywisty fakt.  

- To plotka rozpuszczona lata temu. – Roześmiała się. - Dzięki niej amatorzy skarbów szukali jaj zamiast naszych skarbców.  

- A co ze smoczymi kobietami? Nie jesteście... Nie możecie... – Plątałam się nie chcą jej urazić.  

- Możemy, ale tylko raz na ćwierćwiecze. I nie zawsze się to udaje. Smoki mają bardzo wolny metabolizm, to dlatego tak długo żyjemy. Ciebie też to czeka.  

– Jak to? – Spytałam zdławionym głosem, głęboko skrywana wizja mnie jako posiwiałej staruszki czepiającej się kwitnącego Ariana stanęła mi przed oczami.  

- Będziesz żyła jeszcze długie lata. – Uśmiechnęła się. – Smocza krew zmieszała się z twoją.  

- Nie uwolnisz się ode mnie. – Arian podkradł się do mnie od tył i zamknął w ramionach.  

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Spytałam oburzona odwracając się. Był uzbrojony, podobnie jak Rea w parę runicznych noży.  

- Sam przed chwilą się dowiedziałem, gdy mi powiedziałaś. - Musnął mój policzek. - Na rytuał nigdy bym się nie zgodził, nie potrafiłbym zaryzykować twoim życiem.  

***  

W sali balowej w półkręgu zasiadali członkowie Rady. Kobiety i mężczyźni. Skrajnie różni, jak Arian i Rea, choć w jakiś sposób do siebie podobni. Każdy z nich emanował podobną dzikością, nieokiełznaną siłą.  

Arian stał obok niemal zasłaniając samym sobą, Rea kilka kroków dalej z ostentacyjnym znudzeniem ostrzyła noże.  

Szpakowaty, czarnobrody mężczyzna siedzący na środku podniósł się, podekscytowane szepty ucichły.  

- Ja Tytus, przewodniczący Smoczej Rady otwieram posiedzenie. - Miał niski głos, przypominający natchniony dźwięk kościelnych organów. Rozwinął kruchy zwój pergaminu. - Zwyczajowo zacznę od przytoczenia Dekretu Siedmiu Praw. Po pierwsze, nie ujawniamy się przed rasą ludzi. Po drugie, nie dążymy do waśni z rasą ludzi. Po trzecie, nie dążymy do krzywdy ni smoka, ni człowieka. Po czwarte, nie dążymy do zniewolenia żadnej z ras. Po piąte, Rytuał Zespolenia musi odbyć się pod nadzorem przynajmniej jednego członka rady. Po szóste, Matki Smoków podlegają smoczym prawom. Po siódme, karą za złamanie postanowień Dekretu jest dekapitacji skrzydeł. - Zwinął dokument i spojrzał na mnie. - Klara Brawn?  

- Tak. - Zadziwiła mnie siła własnego głosu.  

- Czy obecny tu Arian wyjawił ci nasz sekret.  

- Nie. Sama na podstawie własnych domysłów wyciągnęłam słuszny wniosek.  

- Czy wobec tego zobowiązujesz się dochować tajemnic, których dostępujesz?  

- Tak.  

- Potwierdzasz, że niejaki Gideon uprowadził cię, przetrzymywał w zamknięciu i usiłował wymusić okup oraz że spadłaś z dachu i Arian transformował, aby cię uratować?  

- Zgadza się. - Zadrżałam. - Gideon chciał zdobyć zaginiony klejnot, Gwiazdę Himalajów.  

- Dosyć już. - Syknął Arian. Tytus uśmiechnął się łagodnie. - Spokojnie, znasz przecież zasady. Nie możemy wydać wyroku bez wysłuchania wszystkich świadków.  

- Cóż za szczęście, że mam to z głowy. - Mruknęła Rea, miałam ochotę się roześmiać.  

- Możesz nam zaprezentować swoje zdolności? - Czarnobrody spojrzał na mnie z wyzwaniem. Machnęłam ręką, złote iskry zalśniły i zatańczyły wokół mnie.  

- Niezwykłe, doprawdy niezwykłe. Zatem ostatnie, formalne już pytanie. Zaświadczasz, że twój stan błogosławiony nie jest wynikiem przeprowadzenia Rytuału? - Skinęłam czując jak na policzki wypełza rumieniec.  

- Klaro Brawn czuj się jedną z nas. – Zagrzmiał Tytus. – Sprawa jest klarowna. Gideon jest winny wszystkich zarzucanych mu czynów. Prawo jest prawem. Arianie czy ostatecznie chcesz się podjąć funkcji egzekutora?  

- Tak. – Warknął Arian, jego oczy zapłonęły i po raz pierwszy pomyślałam, że byłby zdolny spalić świat. Pochylił się całując mnie krótko. – Zostań z Reą.  

Wszyscy członkowie rady wstali, podążyli za Tytusem i Arianem niczym świetlisty ogon za kometą.  

- Choć nie cierpię tych luster. – Rea wskazała lustrzane ściany. - Widziałaś resztę pałacu?  

- Nie było okazji. - Odpowiedziałam zastanawiając się czy mogę jej zaufać.  

– Widok z wieży jest niebotyczny. - Ruszyła w głąb holu obwieszonego ozdobnymi arrasami.  

- Rea? Zaprowadzisz mnie do lochów? - Zatrzymałam ją łapiąc za ramię.  

- Arian mi urwie głowę. – Przegryzła wargę. – Jesteś pewna? To dość dramatyczne.  

- Tak. Chcę przy tym być. Przy nim.  

- Ja też. – Uśmiechnęła się drapieżnie. – Pierwsza egzekucja w dziejach! Pomyśleć, że to ja mogłam być katem.  

- Co? - Spytałam zaskoczona, Rea cofnęła się i wybrała niepozorny, ciemny korytarz.  

- Tak, to ja zostałam egzekutorem, gdy wydano pierwszy wyrok. Ale Arian wygładził sprawę i Rada zmieniła zdanie. Byłam na niego wściekła. Teraz mi też powinna przypaść ta rola. Ale Arian koniecznie chciał ją przejąć, powiedział, że nie będzie potrafił spojrzeć ci w oczy, jeśli tego nie zrobi. Ostatecznie się zgodziłam. - Wysunęła z kieszeni migoczącą w Gwiazdę Himalajów i mrugnęła. - Użył odpowiedniego argumentu. – Szarpnęła kratę zamykającą przejście, zeszliśmy na schody. Liczyłam stopnie, ale po stu straciłam rachubę.  

Pod wysokim sklepieniem wspartym na kolumnach kłębił się mrok, rozpraszany przez rozpalone pochodniami kule jasności. Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Wszyscy w napięciu śledzili rozwój wypadków.  

Na posadzce wyryto cztery kręgi, dla każdego z jednego żywiołu, a wokół nich ciąg nieznanych mi symboli, run. Jeden z nich płonął, jakby szczelinę wypełniła nafta. Wewnątrz klęczała, skuta kajdanami przytwierdzonymi do wysokich słupów znajoma postać. Gideon.    

Arian przestąpił ognisty krąg, płomienie strzeliły w górę. Miał w dłoni pędzel oraz czarkę wypełnioną oleistą, czarną mazią. Umoczył go i zaczął kreślić na plecach więźnia znaki, jednocześnie nucąc inkantację składającą się z gardłowych głosek. Jej szybki, regularny rytm przypominał mi uderzenia bębnów, niemal czułam, jak wibruję nagrzane powietrze. Nagle Arian ucichł, odłożył narzędzia i wyszedł poza krąg.  

Gideon napiął w wysiłku mięśnie, wijąc się w konwulsyjnych dreszczach. Z kurczowo zaciśniętych ust wyrwał się jęk, z pleców wyrosły błękitne, na wpół przezroczyste, jakby wykute z lodowej bryły skrzydła. Migotały szkliście w chwiejnym świetle płomieni, spływały łzawymi kroplami w miejscu, gdzie dosięgły je języki ognia. Reszta ciała nie uległa przekształceniu. Giedeon szarpnął się, ale kajdany były niezwyciężone.  

Arian zdecydowanie nacisnął jeden z symboli, nakreślonych na kamiennej posadce. Z sufitu opadły dwa olbrzymie ostrza naznaczone ciągiem run.  

- Za złamanie wszystkich postanowień Dekretu Siedmiu Praw! W imieniu Smoczej Rady! - Krzyknął Arian. -  W imieniu moim własnym, za wszystko co jej zrobiłeś. - Syknął przenikliwie i uderzył pięścią w kolejny run. Rozległ się zgrzyt mechanizmu i ostrza opadły spokojnie, niespiesznie. Gideon szarpnął się rozpaczliwie, łańcuchy dźwięcznie odbiły się od siebie. Mimo to dało się słyszeć, jak wszyscy wstrzymali oddech, w dziesiątkach rozwartych oczach mieszał się blask i cień płomieni.  

Rozdzierający skowyt bólu, szaleństwa obił się piwnicznym echem. Lodowe skrzydła opadły zbrukane rozpryskami brunatnej krwi, kajdany otworzyły zwracając mu marną namiastkę wolności. Gideon upadł złamany, potępiony. Gęsta posoka ciekła z naznaczonych dwoma wyrwami pleców, podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. W lodowych oczach lśnił obłęd, zmieszany z determinacją istoty, która utraciła wszystko co tylko można było jej odebrać. Arian powędrował za jego spojrzeniem, zmartwiał.  

Nie powinno mnie tu być... Nim ta myśl w pełni się skrystalizowała, Gideon wykrzywiwszy twarz w odrażającą maskę morderczej nienawiści, zerwał się ciągnąc za sobą ślady krwi, którą chciał zmieszać się z moją.  

Arian rzucił się za nim, Rea sięgnęła do noży, rozległy się krzyki przerażenia.  Ale żadne z nich nie miało szans zdążyć. Niemal bez namysłu przywołałam do siebie energię, otoczyłam się nią jak tarczą. Gideon uderzył w nią. Cios mnie nie dosięgnął, ale cofnęłam się do tył. Naparł ponownie, wpadłam na jedną w kolumn. W żebrach rozlała się paląca fala bólu. Tarcza rozwiała się.  

Oczy Gideona rozbłysły.  

Wtem z jego piersi wyrosło zakrzywione ostrze. Spojrzał na nie z niedowierzaniem, namacał dłońmi. Z rozchylonych ust wylała się struga brunatnej mazi. Martwy osunął u mych stóp. Arian przekroczył jego ciało i dopadł do mnie. Objął znacząc plamami brunatnej posoki.  

- Klara? Nic ci nie jest? Kochanie?! – Pytał gorączkowo. Wokół rozpętał się chaos, wszyscy krzyczeli, próbowali zrozumieć co się właściwie stało. Ale to się nie liczyło, ważne były tylko oplatające mnie ramiona, znajomy zapach krzemienia i pewność, że ten koszmar naprawdę się skończył.  

- Wszystko w porządku. – Odpowiedziałam, patrząc prosto w płonące złote oczy, które tak dobrze znam.

Dodaj komentarz