Spojrzałem ostro na ordynatora oddziału, nerwowym gestem poprawił okulary.
- Zapewniam pacjentka jest w stabilnym stanie. Ma dwa pęknięte żebra i solidny guz na głowie. Jednak narządy wewnętrzne są całe. Jest bardzo osłabiona, zaleciłem kroplówki nawadniające. Powinna wkrótce się obudzić. - Skinąłem oszczędnie głową, wstając. Lekarz wyjął chustkę i otarł krople potu lśniące na łysej, jajowatej czaszce.
- Lepiej, żeby tak było. Proszę mi wierzyć na słowo. – Wycedziłem odwracając się w drzwiach. Wyszedłem z gabinetu, idąc wprost do pokoju Klary.
Przesłonięte żaluzje tworzyły przyjemny dla oka półmrok. Przystanąłem przy łóżku przyglądając się jej zachłannie. Wciąż spała. Długie rzęsy rzucały wachlarze cieni na pobladłe policzki. Na prawym rozlał się fioletowy siniec w nędznej imitacji rumieńca. Szyję zdobiły odbite ślady palców.
Poczułem, jak kolana uginają się pode mną, wsparłem się na ramie łóżka. To wszystko moja wina. Gdybym nie wyjechał, ten skurwiel nigdy by jej nie dotknął! Omal nie zginęła! Poczułem palący ból w piersi, gdy wyobraziłem sobie jej wykrzywione w nienaturalnej pozycji ciało na mozaice chodnika.
Przysięgam zapłaci za wszystko! Za każdą sekundę jej niewoli! Ale to musi zaczekać, teraz muszę być przy niej. Pogładziłem smukłą dłoń, uniosłem do ust.
- Proszę, obudź się. - Wyszeptałem. Coś jak magnez przyciąga mnie do tej kobiety, jakbym był cholernym żelastwem. Nie mogę spać, patrzeć na inne kobiety. Energia tląca się w klejnotach straciła swoją hipnotyczną moc, zmieniając je w zwykłe kamyki. Zabrała mi wszystko, co miało jakiekolwiek znacznie... Przywiązała mnie do siebie! Zniewoliła! Mimo to czuję się bardziej wolny niż kiedykolwiek. Kocham ją, pomyślałem wykrzywiając usta w uśmiechu.
Zacisnęła lekko palce na mojej dłoni. Uruchomiłem alarm przywołujący pielęgniarkę.
- Klara, skarbie? - Zmarszczyła brwi, otworzyła śliczne bursztynowe oczy przeszywając mnie spojrzeniem na wskroś. Spróbowała unieść się na łokciach, najostrożniej jak umiałem chwyciłem ją i posadziłem. Była niepokojąco lekka, jak piórko. Ucałowałem gładkie czoło, pogładziłem włosy.
- Jesteś. - Wyszeptałem z obezwładniającą ulgą. Ciążący mi głaz spadł z ramion. - Wróciłaś...
- Arian? - Wycharczała. Podałem jej szklankę wody, wzięła spory łyk. - Co ty tutaj robisz?
Nim odpowiedziałem weszła pielęgniarka z lekarzem i starannie przeprowadzili wywiad. Gdy padło pytanie o to, co pamięta z kamienną twarzą wyznała, że nic. Ostatecznie doktor potwierdził swoje wcześniejsze słowa, zapewniając jednocześnie, że amnezja jest chwilowa. Jednak zdecydował przetrzymać Larę na obserwacji do następnego dnia.
- Naprawdę nic nie pamiętasz? - Przysiadłem na skraju łóżka. Machnęła palcami, iskierki energii zatańczyły wokół nich. Westchnęła nie odrywając od nich wzroku.
- Pamiętam piwnicę, w której spędziłam cztery koszmarne noce pod strażą mordercy. Udało mi się uciec, ale zanim znalazłam wyjście wrócił Gideon. Twój brat. - Mówiła spokojnym wypranym z emocji głosem, mimo to każde słowo było jak smagnięcie batem. - Pamiętam wystarczająco wiele by wiedzieć, że należą mi się wyjaśnienia.
- Skarbie, powinnaś odpocząć. - Chciałem ją objąć. Utulić w ramionach, nigdy z nich nie wypuścić, ale nagle wydała mi się odległa o tysiące lat świetlnych. Nie wiedziałem, jak się do niej zbliżyć.
- Po prostu powiedz. – Przymknęła na moment oczy. - Pozwól mi zrozumieć.
- Parę setek lat temu Gideon znalazł skarb, porzucony przez jednego z ostatnich magów uciekających przed inkwizycją. - Zacząłem zrezygnowany. Naprawdę chciałem jej tego oszczędzić. Uchronić przed tym wszystkim. - Przywłaszczył sobie kosztowności, a księgi przekazał mi. W jednej z nich była mapa i historia klejnotu, którą już znasz. Gideon poniewczasie zorientował co wypuścił z rąk. Dopuściłem go do poszukiwań, tylko ze względu na więzy krwi. Zawsze był wybuchowy, nie zgadzał się Radą. Wielokrotnie próbował nas ujawnić. Kiedy w ubiegłym stuleciu transformował na oczach kilkudziesięciu ludzi został wydany na niego wyrok. Rozpuściłem plotkę o potworze z Loch Ness, co do pewnego stopnia pomogło zatuszować sprawę. Zasiadałem w Radzie, za moim wstawiennictwem wyrok został zawieszony. Zerwałem z Gideon wszelkie kontakty. Jednak on nie zapomniał o klejnocie, czujnie śledził mój każdy ruch obsesyjnie chcąc zdobyć klejnot. Wysługiwał się ludźmi, ale nigdy nie przywiązywał do was szczególnej wartości. Dlatego nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłby wykorzystać ciebie. – Dodałem z determinacją. - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Przysięgam, że już nigdy się do ciebie nie zbliży.
- Co się z nim stało? – Spytała drżącym głosem.
- Nafaszerowałaś go energią, z zaskoczenia cię puścił. Gdy za tobą skoczyłem próbował uciec. Rea pojmała go i uwięziła w lochu pod pałacem. To moja znajoma z czasów Rady.
- Przemieniłeś się – jęknęła. W jej oczach błysnął strach. Boi się mnie, ta myśl była paraliżująca. Do cholery to nie może się tak skończyć! Nie pozwolę jej odejść!
- Nie bój się. To nadal ja... – Starannie dobierałem słowa. Zaśmiała się ostro, urwała natychmiast łapiąc się za żebra. Bezsilnie zwinąłem pięści. Cierpiała, a ja nic nie mogłem zrobić!
- Arian, zmieniłeś się w mieście. Ktoś cię widział? Co na to rada? - I nagle zrozumiałem, że wcale się mnie boi. Błogie ciepło rozlało mi się w klatce piersiowej.
- Nie martw się o mnie. Rea o wszystko zadbała, jej żywioł to powietrze. Zasłoniła mnie wiatrem, ale i tak nikt by nas nie zauważył. Ten budynek otacza pusty plac budowy, przez burzę miasto było wyludnione. Ale ty... - Urwałem niezdolny wypowiedzieć tego na głos, desperacko złapałem ją z ręce. - Mogłaś zginąć.
- Jestem tutaj, uratowałeś mi życie. Jestem ci winna podziękowania.
- Winna podziękowania? – Powtórzyłem jak echo. - Nie zasługuję na twoje przebaczenie, na żadne podziękowanie.
- Co z Gwiazdą? – Spytała spuszczając wzrok na nasze splecione dłonie.
- Znalazłem ją dla ciebie. Rozumiesz? - Ująłem ją pod brodę, zmuszając by na mnie spojrzała. Bursztynowe oczy błyszczały. - Bałem się. Naprawdę się bałem. - Głos mi się załamał. - Nie wiem, co bym zrobił, gdybym nie zdążył cię złapać.
- Arian... - Szepnęła, nieśmiało unosząc dłoń. Przeczesała mi włosy, musnęła skronie, pogładziła policzki. Jej dotyk był kojący, niósł ze sobą znajomy zapach mięty i żurawiny. Przytrzymałem ją nie mogąc się nim nasycić.
- Kocham cię. – Wyznałem niemal bezwolnie. Zamarła, niepewna moich słów. Delikatnie przyciągnąłem ją do siebie, znów poczułem jej bijące serce tuż obok swojego. Spod rzęs wymknęła się samotna łza. Scałowałem ją z czcią nim nakreśliła wilgotny ślad. - Kocham cię, kocham cię... - Zacząłem gorączkowo powtarzać raz za razem, odbierając jej kolejne łzy.
- Ja też. - Odpowiedziała bezgłośnie. Pierwszy raz, od tych kilku dni pełnych strachu, rozpaczy i furii, odetchnąłem pełna piersią. Zarzuciła mi ręce na szyję, oplótł mnie długi miodowy warkocz. - Kocham cię Arianie Unfire. - Powiedziała wyraźnie, a nasze usta spotkały się wpół drogi do pocałunku. Utonęliśmy w oceanie tęsknoty, pragnień, heroicznego oddania i pewności, że wszechświat zmierzał tylko do tego konkretnego punktu w czasoprzestrzeni.
***
Obudziłam się z przeświadczeniem, że jeszcze przed sekundą tkwiłam w zawiesinie lodowatych kropel i błyskawic. Pod powiekami ciążył mi obraz smoka.
Arian przyglądał mi się z natchnionym wyrazem twarzy, jakbym była jednym z jego klejnotów. Chciałam zrozumieć ten koszmar. Oprawić go w ramy logiki. Oswoić. Proste słowa wyjaśnienia pomogły. Gideon był uwięziony, nieszkodliwy. Wraz z ulgą poczułam obrzydzenie do samej siebie, do własnego strachu i słabości.
Jednak, kiedy wspomniał o Radzie naprawdę się przeraziłam. Nie potrafiłabym sobie wybaczyć, gdyby przeze mnie….
Arian się martwił, zadręczał poczuciem winy. Próbowałam go pocieszyć. Nie chciałam, żeby zatruł go żal. Był tak blisko. Wyglądał na zmęczonego, oczy miał przekrwione, podkrążone, policzki zarośnięte, zapadnięte. Musiałam go dotknąć, przekonać się, że nie jest senną ułudą.
Kocham cię. Te dwa słowa mną wstrząsnęły. Rozum nie pojmował, niedowierzał, ale serce już grzało się w ogniu uczucia. Oplótł mnie ramionami, spod rzęs uciekły łzy. Dotyk jego ciepłych, wciąż szeptających ust był kojący. Roztapiałam się.
Kocham cię Arianie Unfire! Splotłam dłonie na jego karku, oddałam się w tym jednym pocałunku. Pozwoliłam by obdarł mnie z tęsknoty, z całego zła i okrył twardym pancerzem smoczych łusek.
Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy przerwała nam pielęgniarka przynosząc późny obiad. Wraz z apetycznym zapachem poczułam głód. Z zapałem zabrałam się za jedzenie.
- Jaka jest oficjalna wersja?
- Zostałaś porwana przez niezidentyfikowanych sprawców. Wymieniłem cię za okup, ale spadłaś ze schodów.
- Wiem czego się trzymać. – Kiwnęłam głową. - Jedź do domu, odpocznij. – Zaproponowałam.
- Nie zostawię cię. – Odparł z zaciętą miną.
- Kiedy ostatni raz spałeś?
- Chyba przedwczoraj.
- Arian! Ledwo stoisz na nogach. – Spojrzałam na niego ostro.
- Nigdzie nie...
- Klara! – Dagmara wpadła do pokoju i rzuciła się na mnie. Skrzywiłam się czując rwanie w żebrach. Natychmiast mnie puściła. - Przepraszam. Strasznie wyglądasz.
- Dzięki. Wiesz, jak pocieszyć człowieka. - Skrzywiłam się.
- Omal nie umarłam ze strachu przez te kilka dni. Sąsiadka z dołu zauważyła twoją porzuconą torbę. Od razu pomyślała, że coś musiało się stać. Zdzwoniła do mnie... - Zabrakło jej tchu. Spojrzała na Adriana, jakby dopiero teraz go zauważyła. - To wszystko przez niego!
- Dagmara! - Warknęłam. - Gdyby nie Arian już by mnie tu nie było.
- Tak, to moja wina. Doskonale o tym wiem. - Powiedział ze spokojem przeszywając Dagmarę spojrzeniem, wzdrygnęła się. - Za to ty powinnaś wiedzieć, że Klara potrzebuje spokoju. - Arian nachylił się i pocałował mnie czule. - Chyba będzie lepiej jak pogadacie same. Wrócę za dwie godziny.
- Idź prześpij się. - Oderwał się ode mnie z wyraźnym ociąganiem.
- Jak możesz go bronić!? - Oburzyła się Dagmara.
- On uratował mi życie!
- Naprawdę go kochasz – Jęknęła.
- Tak... - Urwałam, ktoś zapukał do drzwi, jednocześnie je otwierając. Lekarz ściskał pod pachą plik dokumentów.
- Bardzo panią przepraszam, ale nasze laboratorium ma dziś opóźnienie i dopiero teraz dotarły wyniki. Czy pani jest z rodziny? - Zwrócił się do Dagmary.
- To moja kuzynka, proszę mówić.
- Mam radosną nowinę, jest pani w ciąży. – Zamarłam niby słup solny. Wszyscy lekarze zgodnie twierdzili, że to nie możliwe... Myśli ruszyły do szaleńczego galopu próbując zapanować nad chaosem, który wybuchł w mojej głowie.
- O kurwa! – Wyrwało się Dadze.
- To dopiero pierwsze tygodnie. - Uściślił lekarz. Zdałam sobie sprawę, że otwieram i zamykam usta jak ryba wyciągnięta z wody.
- To nie możliwe... - Zaczęłam. - Ja... badania... jestem bezpłodna.
- Może pani to nazwać cudem, ale wyniki są jednoznaczne... - Przerwał mu dźwięk telefonu. - Przepraszam, mam pacjenta na stole. Zajrzę jeszcze do pani. - Mechanicznie przytknęłam. Przyłożyłam dłonie do brzucha. Życie... Dziecko... byłam pewna, że mnie to ominie. Że jestem pusta, jałowa. Naprawdę się cieszyłam, ale tą radość mącił niepokój. Jak zareaguje Arian? Czy smoki...
- Powiesz Arianowi? - Spytała Dagmara.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. - Rozmasowałam ścierpnięte skronie.
- Dobrze się czujesz?
- Tak. Po prostu jestem oszołomiona.
- Nie wierzę, że to mówię. - Przewróciła oczami. - Ale on naprawdę coś do ciebie czuję. Patrzy jakby chciał skoczyć za tobą w ogień.
- Przesadzasz. - Mruknęłam, przypominając sobie obejmujące mnie smocze łapy.
- Pamiętaj, że nie jesteś sama. Masz mnie. Nie będę cię dłużej męczyć. Odpoczywaj. - Uściskała mnie delikatnie i wyszła, zostawiając na szafce telefon z ładowarką. Podłączyłam ją do gniazdka. Po chwili ekran rozjarzył się lawiną wiadomości. Amanda pytała, czy jestem zainteresowana sprzedażą obrazów. Pojawiło się kilku kupców. Co się stało z moim starym poukładanym, nudnym życiem? Nagle poczułam się zmęczona, to wszystko... Przymknęłam oczy i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.
Gdy się obudziłam przez zasłonięte żaluzję przebijał mrok rozjaśniony małą nocną lampką. Na stoliku stał bukiet czarnych róż. Arian siedział na krześle. Głowa opadła mu bezwładnie na ramię. Drzemał. Wyjęłam mu z dłoni najnowsze wydanie Art. Magazine. Prześledziłam pobieżnie recenzję zatytułowaną Imaginacja znów kopalnią młodych talentów!
- Śpij, kochanie. - Arian wymruczał sennie. Kochanie, powtórzyłam w myśli uśmiechając się.
- A ty? Choć zmieścimy się razem. - Przesunęłam się na brzeg szpitalnego łóżka.
- Lara, nie chcę ci zrobić krzywdy. Tutaj mi dobrze.
- Nic mi nie będzie. - Pociągnęłam go za rękę. - Bez ciebie nie zasnę. - Zdjął buty i sztywno położył się obok. Wsunęłam się w jego ramiona, zasnął od razu. Obrysowywałam spojrzeniem wyraźny kontur ust, zamknięte oczy. Myśli leniwie przepływały, mieszały się z sobą niczym ryby w ławicy.
Może to wszystko jest proste? Znów odpłynęłam wsłuchana w rytm bicia ognistego serca i łagodny szmer oddechu.
Dodaj komentarz