Ogniste Serce. Rozdział 13.

Ogniste Serce. Rozdział 13.Powiedziałam to. Przez sen, a jednak świadomie. Nie odpowiedział, tylko przyglądał mi się z niedowierzaniem. Jakby nie rozumiał co do niego mówię... Gdy zadzwonił ten diabelny telefon po prostu odebrał. Rozmawiał w jakimś nieznanym, azjatycko brzmiącym języku, ale wychwyciłam jedno znajome słówko. Czumulungma. Pieprzona Gwiazda Himalajów!  

Czego ja się do cholery spodziewałam!? To jest smok! On wielbi tylko swoje skarby! Przełknęłam narastającą w gardle kulę szlochu i uciekłam do łazienki. Zmyłam z twarzy roztarty rysunek, który nagle zmienił się w palące piętno. Wybrałam w garderobie pierwsze z brzegu ubranie. Otarłam wilgoć gromadzącą się w kącikach oczu i wyszłam na korytarz.  

Krążył po salonie wciąż, rozmawiając przez komórkę.  

Widziałam, że muszę odejść dla własnego dobra. Mówiąc, że musi wyjechać tylko mi to ułatwił. Wybrał pieprzony kawałek minerału zamiast mnie! Tyle byłam warta... Gdy drzwi windy się zamknęły bezsilnie zacisnęłam pięści czując jak ostre paznokcie boleśnie wrzynają się w skórę. Ale ból nie przyniósł ukojenia.  

- Nie! - Warknęłam sama do siebie. Nie będę przez niego cierpieć po raz kolejny! Z uniesioną głową wyszłam z windy i wpadłam na Roba. Arian musiał wczoraj się z nim skontaktować. Pewnie jeszcze w Wertigo.  

- Pani Brawn. Nie wiem, jak mam pani dziękować, wstawiła się pani za mną. - Prawie zgiął się w dziękczynnym ukłonie.  

- To nic takiego, po części to moja wina. - Machnęłam ręką, starając się ukryć targające mną emocje. Chyba niezbyt mi się to udało, bo przyglądał mi się badawczo.  

- Gdzie panią podrzucić? - Spytał z nutą współczucia w głosie.  

- Na ósmą muszę być w pracy. - Opowiedziałam, ciesząc się w duchu, że nie zapytał o nic więcej.  

Na szczęście uniknęłam pytań Dagmary, która znów zasiadała za biurkiem menadżera. Nikola wróciła cała i zdrowa. Milcząco przysłuchiwałam się jej zwyczajowej paplaninie. Uśmiechałam się do klientów, zaciskając zęby z taką siłą, że omal nie zwichnęłam sobie szczęki. Jestem idiotką! Naprawdę jestem skończoną idiotką!  Wreszcie wskazówki dobiegły do osiemnastej, machinalnie pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam do wyjścia.  

- Klara zaczekaj!  - Zawołała Nikola. - Zapomniałam, ci powiedzieć. Gdy wyszłaś na śniadanie pytał o ciebie jakiś facet.  

- Jak wyglądał? – Zdusiłam odradzającą się nadzieję.  

- Wysoki blondyn, orli nos. Podobno kiedyś się spotkaliście.  

- Nic mi to nie mówi. – Z żalem pokręciłam głową.  

-  Jesteś jakaś nieswoja... Wszystko w porządku? – Dopytała, gdy już zamykałam drzwi.  

- Tak. – Przytaknęłam z wymuszonym uśmiechem. Ale do cholery nic nie było w porządku! Słońce świeciło na przekór ciemności, która zaległa w moim sercu. Szybkim krokiem ruszyłam przez park, odpędzając natrętne, bolesne wspomnienia.  

Spłynął na mnie niepokój, wywołany wrażeniem, że ktoś mnie obserwuję. Niemal czułam na plecach fizyczny dotyk spojrzenia. Zatrzymałam się na moment i rozejrzałam. Jakaś kobieta wyprowadzała psa na spacer, w oddali majaczyła obejmująca się para. Na ławce siedział chłopak, miał na uszach wielkie słuchawki, wyraźnie na kogoś czekał. Wszyscy byli zajęci sami sobą.    

Jednak cienie wydawały mi się dłuższe i głębsze niż zazwyczaj. Gdzieś na granicy pola widzenia, jak nieme ostrzeżenia, przemknęły złote iskry. Przyśpieszyłam kroku, hamując odruch ucieczki.  

Nareszcie z ulgą wpadłam w swoją bramę. Odwróciłam na moment wzrok od otoczenia by w torbie odnaleźć klucze. Ktoś chwycił mnie od tył. Zakrył usta, nim zdążyłam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Przystawił do nosa szmatę, nasączoną duszącym specyfikiem. Szarpnęłam się zaciągając się nim.  

I świat rozpłynął się w nicości.  

***  

Myśli były powolne, jakby oblepione grubą warstwą mułu. Ciało wydawało się obce, nieposłuszne. Palce zginały się sztywno niby u woskowej figury. Ospale uniosłam powieki, świat wyklarował się z rozmazanych plam. Leżałam bezwładnie jak wór kartofli na podłodze ciemnego, klaustrofobicznego pomieszczenia. Ziemista woń kurzu i pleśni wierciła w nosie. Pod niskim sufitem mały prostokąt światła przecinały kraty.  

Piwnica, dopiero ta jednosłowna myśl przywołała pierwszą falę strachu. Podniosłam się z trudem i oparłam plecami o wilgotną, klejącą ścianę. Ból zdrętwiałych mięśni rozpędził resztki otępienia. W kącie stały jakieś pudła, obok regał zawalony puszkami. Przesłaniał go głęboki staromodny fotel. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu.  

Do cholery, gdzie ja jestem!? Pamiętałam, że weszłam do swojej bramy, zaczęłam szukać kluczy i ... reszta niknęła w pustej wyrwie. Podeszłam do solidnie wyglądających drzwi. Od środka wykręcono klamkę, nie miałam szans ich otworzyć. W pierwszym odruchu chciałam w nie zawalić, ale uznałam, że to kiepski pomysł. Ktokolwiek mnie tu uwięził, z pewnością nie miał dobrych intencji.  

Ze zgrzytem przesunęłam fotel, weszłam na niego chcąc dostać się do okna. Chodnik przerośnięty trawami, spękany asfalt oraz bryła budynku majacząca w oddali nic mi nie powiedziały. Słyszałam tylko odległy poszum ulicy, gdzieś w pobliżu musiała być trasa szybkiego ruchu, ale w bezpośrednim otoczeniu panowała cisza. Szarpnęłam poznaczone plamami rdzy, metalowe pręty.  

Nikt nie wie, gdzie jestem. Arian! On mógłby mi pomóc! Może mnie usłyszy, pomyślałam i roześmiałam się cicho. On ma na głowie swój klejnot, po za tym jest na drugim końcu świata.  

Spojrzałam na złotą iskrę, która pojawiła się w powietrzu. Jeśli to naprawdę energia... Skoncentrowałam na niej i usiłowałam rozkazać by uderzyła w drzwi. Zmarszczyłam brwi, iskra wciąż wisiała nieruchomo jak zawieszona na niewidzialnej nici. Do cholery może to tylko zwykłe przewidzenie, a ja naprawdę zwariowałam! Iskra zniknęła. Opadłam na fotel ukrywając twarz w dłoniach, ale problemy nie znikają, jeśli się ich nie widzi.  

Nagle usłyszałam odległe echo kroków, w szczelinie pod drzwiami pojawiły się cienie, klucz zagrzechotał w zamku. Zerwałam się na równe nogi. Skrzydło otworzyło się z przejmującym jękiem zawiasów i przeniknął mnie lodowaty dreszcz. Już wiedziałam o kim mówiła Nikola.  

Gideon przekrzywił głowę przyglądając mi z niezdrowym zainteresowaniem. Jakbym była zmodyfikowanym genetycznie okazem w laboratorium. Tyle tylko, że eksperyment dopiero się rozpoczynał.  

- Jesteś podejrzanie cicha. – Zmrużył intensywnie błękitne oczy, jak drapieżnik szykujący się do ataku.  

- Krzyk i tak nic mi nie pomoże. – Z trudem zapanowałam na tonem głosu.  

- Istotnie. To stara fabryka za miastem. – Cmoknął z aprobatą. – Trudno było cię znaleźć, jesteś taka niepozorna.  

- Po co ten trud? – Spytałam. Miałam wrażenie, że stoję na środku zamarzniętego jeziora, a lud pod stopami właśnie pokryła sieć pęknięć.  

- Arian ma coś co należy do mnie. A ty ... – Zawahał się. - Ty coś dla niego znaczysz.  

- Jestem niczym. - Pobladłam. W porównaniu z Gwiazdą Himalajów moje życie nie miało najmniejszej wartości. On oszalał!  

- Mój brat zawsze był bardzo zachowawczy, a przy to tobie prawie transformował. Na oczach kilku setek świadków. To nie jest nic.  

- Nie wiedziałaś. - Zaśmiał się widząc szok na mojej twarzy. Podszedł bliżej, powtrzymałam się przed zrobieniem kroku w tył. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji, ale wzdrygnęłam się, gdy ostrym paznokciem nakreślił mi na policzku biały ślad. - To ja odnalazłem mapy. I to mnie należy się klejnot. - Owiał mnie jego mroźny oddech. Wyciągnął zza paska spory nóż i zmachał mi przed oczami. - Rozpuść włosy.  

- Co? -  Spytałam patrząc na lśniące ostrze, jak na zahipnotyzowanego fujarką węża.  

- Rób co mówię! Chyba, że wolisz palec. – Uśmiechnął się odsłaniając ostre zęby. Bezwolnie rozplatałam sploty, a on jednym ruchem odciął dwa grube kosmyki.  

- Bądź grzeczna. Pilnuję cię mój dobry znajomy, a on bardzo nie lubi niegrzecznych dziewczynek. –Przesłodzone słowa zabrzmiały gorzej niż jakakolwiek groźba. Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Strach napinający wszystkie nerwy jak postronki, odpłynął pozostawiając po sobie zalążki paniki. W co ja się wpakowałam!? Już po mnie!  

- Opanuj się! - Warknęłam do siebie. Muszę się stąd wydostać! Nim sam się przekona, że naprawdę kiepska ze mnie karta przetargowa.    

***  

Wiatr łopotał ścianami namiotu. Kolejny raz pochyliłem się nad mapami, analizując dane z przeprowadzonych skanów. Kto by pomyślał, że dopiero technologia dwudziestego pierwszego wieku pozwoli mi dokonać postępów w poszukiwaniach. Ludzie świetnie się spisali. Gdzieś tam na końcu wydrążonego tunelu była pusta przestrzeń. Prawdopodobnie grota, której szukam od kilkuset lat, a w niej Gwiazda Himalajów.  

To ona tak nawała ten klejnot. Miałeś rację, nigdy nie powinnam wracać... Te słowa mnie prześladują, nie mogę się od nich uwolnić. Wczoraj znów usłyszałem w głowie jej głos, przepełniony nadzieją i żalem. Arian... Wyszeptała moje imię. Tylekroć go przywoływałem, że sam już nie wiem czy to nie wytwór wyobraźni.  

Potrząsnąłem głową. To nie ma teraz znaczenia, liczy się klejnot. Przecież dlatego tu przyjechałem. Dlatego ją zostawiłem...  

Na zewnątrz rozległy się ostre pokrzykiwania. Poły namiotu uchyliły się wpuszczając do środka kłąb płatków śniegu i nieproszonego gościa.  

- Braciszku! – Gideon gromko mnie powitał. Tuż za nim wbiegł wartownik skłonił się nisko tłumacząc jego wtargniecie. Odprawiłem go, uważnie śledząc ruchy Gideona.  

- Czego chcesz? Już raz spieprzyłeś sprawę. - Spytałem poirytowany.  

- Nie było tak źle. – Wzruszył ramionami.    

- Źle? Do dziś sprzątam po tobie to gówno!  

- Całkiem ci to wychodzi. Cały świat słyszał o potworze z Loch Ness. – Roześmiał się.  

- Spierdalaj! Albo wytłumaczę ci to ręcznie.  

- Nerwowy jesteś ostatnio. To do ciebie niepodobne. - Odparł z sarkastyczną troską. - I ta twoja laleczka. Dłużej się z nią zabawiłeś.  

- Nie waż się do niej zbliżać! - Warknąłem, gorączkowo się zastanawiając czy odważyłby się ją tknąć. - Rozumiesz gnoju!? – Gideon niewzruszony wyciągnął zza pazuchy burą szmatę, rozłożył ją z namaszczeniem. W świetle lamp zalśnił długi pukiel miodowych włosów. Jej włosów. Krew zakrzepła mi w żyłach i pierwszy raz w życiu poczułem chłód. Przeszywający do szpiku kości. Naprawdę ją słyszałem, wołała mnie...  

- Co z nią zrobiłeś? – Ryknąłem w mgnieniu dopadając do niego. Ślepa furia buchnęła zmieniając świat w pożogę. Ogień rozgrzał wewnętrzne mięśnie, zaciskające się konwulsyjnie z każdym słowem, ostatkiem sił hamowałem transformację.    

- Kurwa! Gdzie ona jest!? – Uderzyłem nim o stół, rozłamując go na pół. Głuchy instynkt pożerał myśli jedną po drugiej, ale jedno wiedziałem na pewno on jest już martwy. Jest pierdolonym trupem!  

- Schowałem.  – Wycharczał przez gardło, na którym zacisnąłem dłonie. Para wgryzła mi się w oczy, gdy spróbował je oderwać palcami zmienionymi w sople lodu.  

- Gdzie? - Warknąłem, omal nie miażdżąc mu krtani.  

- Beze mnie jej nie znajdziesz. -  Wycharczał. Puściłem go i strzepałem z dłoni wodę. Pieprzony lodowiec.  

- Kazałem ją zabić, jeśli nie wrócę. - Przywaliłem mu z rozkoszą przyjmując chrzęst łamanego nosa.  

- Czego chcesz? - Spytałem, choć doskonale wiedziałem o co mu chodzi. To przeznaczenie, pomyślałem szukałem tego kamienia tyle lat, żebym mógł go odnaleźć właśnie teraz. Dla niej.  

- Klejnotu. – Odpowiedział ocierając krew z twarzy. Podniosłem z podłogi mapę i tchnąłem w nią ognisty oddech.  Opadła na ziemię jako kruche płaty popiołu. Wszystkie wskazówki przepadły. Teraz tylko ja miałem szansę odnaleźć skarb.  

- Wrócisz, odwołasz swego psa i będziesz jej pilnował, jak oka w głowie.  - Wysyczałem drgającym z wściekłości głosem. - Dostaniesz ten cholerny skarb. Jeśli spadanie jej z głowy jeszcze jeden włos, osobiście wykonam wyrok. I tym razem nikt ci nie pomoże. Dotarło?  

- Tak. – Przytaknął. Jego słowo nie miało dla mnie żadnej wartości. Jednak, póki co musiałem go wypuścić, zgodzić się na jego grę i sięgnąć po wszystkie dostępne środki... Rea z chęcią wyrówna stare porachunki.  

- Co ty w niej widzisz? - Gideon spytał ze zdumieniem zanim wyszedł z namiotu.  

- Wszystko. - Odpowiedziałem bez zastanowienia, wyszarpując mu zawiniątko ze złotymi kosmykami. Były tak miękkie jak zapamiętałem, wciąż pachniały miętą i żurawiną. Zacisnąłem oczy widząc na ekranie powiek jej sztywne, zimne ciało. Blade usta, martwe bursztynowe oczy pozbawione blasku. Moja maleńka, jęknąłem w duchu i nagle zdałem sobie sprawę, że nie bez niej świat przestanie istnieć.  

Spłonie, a ja wraz z nim!

Dodaj komentarz