Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Koleżanka Mamy

Koleżanka MamyDzień był dziwnie cichy, choć za oknem tętniło życie. Maj niby powinien być lekki, słoneczny, ale niebo miało w sobie coś z października ciężkie chmury i to przygaszone światło, które lubię najbardziej, bo w takim świetle łatwiej się oddycha i łatwiej patrzy na nią, na Klaudię.

Zawsze siadała przy oknie z kubkiem zielonej herbaty. Tego dnia miała na sobie turkusową sukienkę tę, w której wygląda jak... nie wiem, jak coś między królową a bohaterką smutnego filmu, którego końca nigdy nie chcę znać. Lubiłam, jak w niej wyglądała, lubiłam, że udawała, że ten kolor coś zmienia.
Klaudia... Dla wszystkich była po prostu koleżanką mojej mamy, dla mnie kimś znacznie ważniejszym. Mama, Bogna, poznała ją jeszcze na studiach, kiedy Klaudia była na niższym roku socjologii. Zbliżyły się wtedy do siebie na dobre, a z biegiem lat ta relacja tylko dojrzewała. Widują się do dziś regularnie, czasem częściej niż niektóre siostry. Klaudia była przy mamie w ważnych momentach życia, także wtedy, gdy na świecie pojawiłam się ja. Dorastałam z myślą, że to taka trochę ciocia niby nie z rodziny, ale bliższa niż niejedna krewna.
Z czasem nasza relacja zaczęła wymykać się prostym definicjom. Najpierw były rozmowy o rzeczach, o których z mamą jakoś trudniej. Szkoła, emocje, chłopcy… potem też o tym, czego się w sobie boję. Klaudia słuchała inaczej. Była obecna. Pomagała mi w historii, w życiu i w głowie.

Wszystko zaczęło się zmieniać po jej wypadku samochodowym, niezbyt groźnym w papierach, ale wystarczająco poważnym, by przez kilka miesięcy chodziła o kulach. Już była sprawna, porusza się normalnie, ale wiem, że ból nadal w niej siedzi, nie tylko ten fizyczny. Czasem widać to w jej ruchach, częściej w oczach, jakby coś ciągle ważyło za dużo. Mama wspierała ją, oczywiście, ale to ja zaczęłam do niej zaglądać częściej. Z własnej potrzeby, nie z obowiązku. Chciałam, żeby znów się uśmiechała, choćby tym swoim półuśmiechem, który niczego nie obiecuje, a jednak daje wszystko. Zbliżyłyśmy się. Bardziej, niż powinnyśmy? Nie wiem. Wiem tylko, że przy niej czułam się spokojna, piękna. Dostrzegana i może to właśnie mnie przeraża najbardziej.
Nie wiem, co czuła Klaudia. Wiem, że była samotna, że miała kiedyś długi związek na studiach, ale potem już tylko epizody czasem z facetami, czasem z kobietami, że seks z kobietą opisywała kiedyś jako coś bardziej namiętnego i że dziś żyła sama z herbatą, książkami i pracą konsultingową, która raz ją pochłania, a raz nudzi. Miała 37 lat i spojrzenie, w którym można się zgubić.
Ja miałam 17 lat. Byłam brunetką, szczupłą, może trochę pogubioną. Z mamą miałam dobry kontakt, ale to Klaudia zna moje cienie. Tylko przed nią się otwierałam. Miałam jedną dziewczynę, trochę bardziej przyjaciółkę niż partnerkę. Kilka pocałunków, żadnych deklaracji. Pragnienia, które chowałam głęboko, bo przecież mama nie zrozumie. Ona lubiła świat prosty, poukładany, a ja byłam skomplikowana.
Z Klaudią to wszystko jest zawieszone między troską a pragnieniem, między zaufaniem a czymś, czego nie potrafię jeszcze nazwać, ale kiedy patrzyłam, jak siadała przy oknie w swojej turkusowej sukience z kubkiem zielonej herbaty... wiedziałam, że moje serce nie pytało, co wolno.


Weszłam bez pytania, jak zawsze. Zostawiłam za sobą deszczowe popołudnie i całe to zamieszanie, które wciąż dźwięczy mi w głowie. Krótkie szorty, bluza z kapturem byle wygodnie. Byle szybciej do niej.
– Hej, ciociu – powiedziałam cicho. – Mam ochotę na twoją herbatę i twoją ciszę.
Uśmiechnęła się. Tak, jak tylko ona potrafi  bez przesady, bez wymuszonej wesołości. Po prostu lekko, ciepło. Jakby coś we mnie rozumiała.
– Masz szczęście. Jedno i drugie mam w nadmiarze.
Usiadłam przy jej nogach, na podłodze, blisko. Tak blisko, że czułam ciepło jej skóry przez cienki materiał sukienki. Moje ramię musnęło jej kolano. Nie cofnęłam się. Nie chciałam. Chciałam być blisko. Nawet jeśli wciąż nie wiedziałam, co to dokładnie znaczy.
– Źle się dziś czuję – mruknęłam. – Głowa mi pęka, a w środku... burza. Nie wiem, czy przez pogodę, czy przez życie.
Nie odpowiedziała. Nie musiała. Złapała moją dłoń i położyła na swojej. Tak po prostu. I ta cisza, która między nami zapadła, była bardziej znacząca niż tysiące słów.
Zamknęłam oczy. Oparłam głowę o jej łydkę. Czułam, jak oddycha, jak cicho porusza się w fotelu, jak pachnie jej herbata i skóra i coś jeszcze. Coś, co było we mnie od dawna, ale dopiero teraz zaczynało mieć kształt. Może tęsknota. Może głód bliskości. Może pragnienie, którego wciąż się bałam.
– Naprawdę boli cię głowa? – zapytała.
Kiwnęłam głową.
– Z tyłu... tu. – Dotknęłam karku. – Taki pulsujący ból. Jakby napięcie. Jakby wszystko się tam zebrało.
Zaoferowała pomoc. Jej głos był miękki. Intymny. Taki, od którego serce bije szybciej.
– Zaufam ci – wyszeptałam. I znów zamknęłam oczy.
Jej dłonie były delikatne, a zarazem pewne. Czułam ich ciepło, gdy dotykała karku, potem ramion. Masaż był spokojny, rytmiczny. Każdy ruch przynosił ulgę, ale też coś więcej – coś, co rozlewało się pod skórą jak ciepło, jak dreszcz. Zadrżałam.
– Masz napięcie w całych ramionach – powiedziała, a jej głos był tak blisko, że poczułam go gdzieś między żebrami.
– Mhm... Twoje dłonie mają magię – wymruczałam. To wymsknęło się samo. Jak wszystko, co przy niej się dzieje.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią z dołu. Była piękna w tym świetle – łagodna, skupiona, inna niż wszyscy. Silna w swojej cichej kruchości.
– Jesteś taka ciepła... I silna, mimo wszystko.
Nie odpowiedziała. Ale w jej spojrzeniu było coś, co sprawiło, że chciałam zostać tam na zawsze.
– Dziękuję, ciociu... – powiedziałam, choć to słowo już nie pasowało. Brzmiało jak maska, która zaczyna spadać.
Pocałowała mnie w czoło. Delikatnie. Jakby to był znak. Jakby coś we mnie pobłogosławiła.
Później siedziałyśmy razem, owinięte kocem, milcząc. Moja głowa była lżejsza, ale serce – cięższe. Jakby dotyk ułożył moje myśli, ale rozbudził coś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać.
Zaproponowała herbatę, a ja się sprzeciwiłam. Nie lubię, gdy wszystko robi za mnie. Gdy widzi mnie tylko jako kogoś, kogo trzeba chronić. Chcę, żeby widziała mnie naprawdę.
W kuchni było cicho. Trochę zbyt cicho. Ustawiałam kubki, sięgałam po torebki z herbatą. Zwykłe gesty. Ale w mojej głowie buzowało.
W końcu zapytałam. Głupio. Prosto.
– Klaudia... myślałaś kiedyś, że są ludzie, którzy cię widzą? Tak... naprawdę?
Zamarła. Ja też.
Ale potem odwróciła się do mnie. Spokojnie. I powiedziała, że tak. Że rzadko. Ale tak.
– Ja... czasem się boję, że patrzę na kogoś za bardzo – wyszeptałam. – Że to, co czuję... to nie to, co powinnam.
Trzymałam kubek kurczowo. Jakby mógł mnie uratować.
Podeszła. Dotknęła mojego ramienia. Ciepło, miękko.
– To, co czujesz, nie jest złe tylko dlatego, że jest inne – powiedziała. – Serce nie zna słowa „powinno”.
Nie wiem, czy wtedy zaczęłam płakać. Ale coś we mnie pękło. I coś się otworzyło.
– Dobrze, że jesteś – wyszeptałam.
– Ty też.
Wróciłyśmy do salonu. Usiadłyśmy razem, ramieniem przy ramieniu. Jej dłoń była obok mojej. Nasze palce się musnęły.
Nie cofnęła ich. Nie trzeba było mówić więcej. Nie tego dnia, ale coś się wydarzyło. Cicho. Prawdziwie.

Siedziałyśmy obok siebie na kanapie, a ja czułam, jak moje serce bije o sekundę za szybko. W kubku parowała herbata, jaśminowy zapach unosił się wokół nas, jakby próbował ukoić moje myśli, ale to nie działało. Klaudia była tak blisko. Tak ciepła. Tak prawdziwa. I choć milczałyśmy, ja czułam, jak z każdą sekundą opadają między nami kolejne warstwy.
Jej dłoń leżała tuż przy mojej. W pewnym momencie delikatnie się dotknęłyśmy zupełnie naturalnie, niechcący, ale żadna z nas nie cofnęła ręki. Wręcz przeciwnie. Ten dotyk, tak zwykły, a jednak… rozedrgał coś we mnie. W gardle poczułam znajome napięcie – jakbym zaraz miała powiedzieć coś, czego nigdy nie wypowiedziałam.
– Chcesz zostać na noc? – zapytała cicho, patrząc gdzieś w przestrzeń, nie na mnie.
Zamrugałam, zanim odpowiedziałam.
– Tak – powiedziałam tylko.
I już wiedziałam, że to nie będzie taka zwykła noc.
Później było wszystko tak… miękko znajome. Przebrałam się w krótkie spodenki i bawełniany top, jak zawsze, gdy u niej zostawałam. Pomogłam jej w łazience, zresztą jak zwykle, ale dziś moje dłonie wydawały się bardziej świadome. Widziałam ją wcześniej tak wiele razy… a jednak teraz widziałam ją inaczej. Piękną, kruchą i silną jednocześnie.
Kiedy przyszłam do salonu, siedziała już pod kocem. Miałam wrażenie, że czeka na mnie nie na film, nie na towarzystwo. Na mnie.
Usiadłam obok i oparłam głowę o jej ramię.
– Wiesz… – zaczęłam, patrząc gdzieś w ekran telewizora, gdzie cicho leciał stary film, którego żadna z nas tak naprawdę nie oglądała – …czasem się zastanawiam, czy nie jestem jakaś inna.
– Każdy czasem się tak czuje – odpowiedziała spokojnie.
– Nie, ja… chodzi o to, że… ludzie myślą, że jestem pewna siebie, a ja… ja się czasem cholernie boję. Tego, co czuję. Tego, że mogę coś zniszczyć.
Milczała przez chwilę. Czułam jej ciepły oddech gdzieś przy moim czole.
– Co mogłabyś zniszczyć? – zapytała spokojnie.
Odwróciłam głowę. Spojrzałam na nią blisko, bardzo blisko. Moje usta były już tylko kilka centymetrów od jej twarzy.
– To – wyszeptałam. – Nas.
Jej oczy lekko się rozszerzyły. Zadrżała. Może z emocji, może z tego, że pierwszy raz wypowiedziałam to na głos.
Nie pocałowałam jej, jeszcze nie, ale pozwoliłam sobie patrzeć tak długo, jak tylko mogłam.
Czułam, jak między nami rośnie napięcie ciepłe, niespieszne, pełne tęsknoty. Cień wyznania padł dziś wieczorem. Niezaprzeczalnie i był piękny.

Siedziałyśmy przytulone, a film płynął obok nas jak szum spokojnego potoku niby obecny, ale nieistotny. Moje słowa te wypowiedziane chwilę temu nadal wisiały w powietrzu. „To. Nas.”. Czułam je na skórze, w brzuchu, w sercu, jak echo, które nie chce zniknąć. Klaudia nic nie powiedziała, ale nie musiała. Jej dłoń przesunęła się wzdłuż mojej i lekko zacisnęła palce na moich. Jej kciuk poruszał się powoli, delikatnie, jakby badała każdy centymetr mojej dłoni gest, który nie był już tylko czuły. Był świadomy.
Nie patrzyłyśmy sobie w oczy. To byłoby zbyt wiele. Za dużo prawdy, ale nasze ciała już mówiły. O czułości, o bliskości, która rosła poza słowami.
W pewnym momencie film się skończył. Ekran przygasł, a cisza zalała pokój jak fala.
– Idziemy spać? – zapytała szeptem, a ja tylko skinęłam głową.
Zawsze spałam w pokoju gościnnym, tuż obok. Ale tej nocy… nic nie było takie jak wcześniej.
Obudziłam się nagle. Zegarek na komodzie pokazywał trzecią w nocy. W domu było cicho, ale coś mnie wyrwało ze snu. Może to było westchnienie. Może moje imię wypowiedziane cicho, jak modlitwa. Nasłuchiwałam przez chwilę, z bijącym sercem.
Znowu. Cichy jęk. Nie bólu, nie fizycznego zmęczenia. Raczej duszy.
Wstałam powoli, wciąż w tym samym miękkim topie i szortach, stopy bose. Przeszłam na palcach przez korytarz. Drzwi do jej sypialni były lekko uchylone. Zobaczyłam ją leżała na plecach, jej czoło było zmarszczone, dłonie nerwowo zaciśnięte w pościeli.
Zawahałam się tylko przez moment. Zapukałam delikatnie, jakby to miało znaczenie.
– Klaudia? – wyszeptałam.
Otworzyła oczy, trochę zdezorientowana, trochę zawstydzona.
– Sara… obudziłam cię?
Pokręciłam głową, wchodząc do środka.
– Nie spałam dobrze… słyszałam, że chyba też nie śpisz najlepiej.
Uśmiechnęła się słabo, zmęczona.
– Miałam dziwny sen. Trochę… zbyt realny.
– Może potrzebujesz towarzystwa? – zapytałam ostrożnie. – Tylko rozmowy.
Skinęła powoli głową. Przesunęła się na łóżku, robiąc mi miejsce.
Usiadłam przy niej, potem się położyłam nie blisko, jeszcze nie.
– Chcesz powiedzieć, co ci się śniło?
– To nie sen. To uczucia z którymi… nie potrafię sobie poradzić. Może nie powinnam ci mówić… ale czasem mam wrażenie, że tonę w tym wszystkim, że nie wiem, czy to, co czuję, jest dobre, czy złe, że się gubię.
Spojrzała na mnie. Jej oczy były szkliste od emocji.
– I wtedy jesteś ty. Zawsze ty. A ja czuję, że mogę oddychać.
Moje serce biło jak szalone. Widziałam w niej coś kruchego, nagiego, pięknego i wiedziałam, że nie chcę jej tego mówić. Chciałam jej to pokazać.
Zbliżyłam się do niej. Powoli, z ogromną ostrożnością. Moja dłoń dotknęła jej policzka. Czułam ciepło jej skóry. Przysunęłam się jeszcze bliżej.
– Nie musisz nic mówić – wyszeptałam. – Ja też nie.
I wtedy… delikatnie musnęłam ustami kącik jej ust. Powoli, jakby każda sekunda miała znaczenie.
Czułam, jak zadrżała. Jej oddech przyspieszył, ale nie odsunęła się. Przeciwnie. Przymknęła oczy, jakby ten gest mój dotyk, mój pocałunek był dokładnie tym, czego potrzebowała. Moje usta zatrzymały się przy jej policzku, nieśmiałe, rozedrgane, nasłuchujące reakcji.
Poczułam, jak jej dłoń powoli unosi się i dotyka mojej talii niepewnie, ale czule. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że ona również na mnie patrzy. Między nami była tylko cisza. Cicha, gęsta od emocji.
Pocałowałam ją ponownie tym razem bliżej ust. I znowu. Bardziej śmiało. Czułam, jak jej usta lekko się poruszają, jak odwzajemniają. Były miękkie, ciepłe, drżące jak ja.
– Sara… – wyszeptała w końcu, jej głos ledwo się przebił przez szept naszej bliskości. – Nie wiem, czy to dobrze.
– Ale czy tego chcesz? – zapytałam, ledwo dosłyszalnie, z twarzą blisko jej twarzy, a palcami wplątanymi w delikatne pasma jej włosów.
Nie odpowiedziała od razu. Tylko wciągnęła powietrze i przymknęła oczy, a potem jej usta dotknęły moich – już bez wahania, bez pytania.
Pocałunek był inny. Głębszy. Powolny, jakbyśmy razem szukały siebie, układały się w tej nowej przestrzeni. Nie było pośpiechu, nie było lęku. Tylko potrzeba bycia blisko. Potrzeba, która od miesięcy drgała pod skórą.
Leżałyśmy przy sobie, twarz przy twarzy, oddech przy oddechu. Moja dłoń spoczęła na jej boku, a jej palce przesunęły się po moim ramieniu.
– Nie bój się, Klaudia – szepnęłam. – Jestem tu. Naprawdę.
W odpowiedzi przytuliła mnie, przyciągając jeszcze bliżej. Nasze ciała splotły się w ciszy nocy wciąż ostrożnie, wciąż z szacunkiem, ale już bez wątpliwości. Nie potrzebowałyśmy słów, tylko dotyku, tylko obecności i tak, wtulone w siebie, pozwoliłyśmy, by ta noc stała się czymś, czego żadna z nas nie zapomni.
Jej dłonie delikatnie przesunęły się po moich plecach, jakby chciała się upewnić, że naprawdę tu jestem, że to się dzieje, że nie jest sama. Nie mówiłyśmy już nic. Moje serce waliło jak oszalałe, ale jej dotyk koił każdy mój lęk.
Podniosłam lekko głowę, by spojrzeć jej w oczy. Jej spojrzenie było miękkie, zamglone, ale wciąż pełne niepewności i pragnienia.
– Chcę ci pokazać… jak bardzo jesteś dla mnie ważna wyszeptałam, ledwo słyszalnie.
Zadrżała. Nie wiem, czy bardziej od emocji, czy mojego głosu, a może wszystkiego naraz.
Moje usta znów odnalazły jej usta. Ten pocałunek był spokojny, głęboki i niosący wszystko, czego nie umiałam powiedzieć słowami. Pocałunki przesunęły się ku jej szyi, a potem znów wróciły do ust.
Czułam pod palcami ciepło jej skóry, jej oddech, jej dreszcz. Moja dłoń przesunęła się po jej biodrze, nieśmiało, czule. Chciałam być blisko tak, jak nigdy wcześniej. Chciałam, żeby poczuła, że jest kochana. Że ktoś ją pragnie nie mimo, a właśnie z tym wszystkim, co w niej kruche i silne zarazem.
Klaudia wciągnęła głęboko powietrze, zamykając oczy, kiedy moje usta delikatnie dotknęły jej obojczyka. Jej ciało było pod moim, spokojne, czekające. Nasze ruchy były ostrożne, jakbyśmy dopiero uczyły się siebie nawzajem, a jednocześnie jakbyśmy już od dawna wiedziały, jak bardzo chcemy być razem.
Jej ręka wplątała się w moje włosy, przyciągając mnie bliżej.
– Sara… – szepnęła z lekkim drżeniem. – To wszystko… to nie jest sen, prawda?
Uniosłam się lekko, nasze twarze znów znalazły się naprzeciwko siebie. Pogładziłam kciukiem jej policzek.
– Nie. To ja. To ty. To my – odpowiedziałam cicho. – I chcę być przy tobie. Tak naprawdę.
Pocałunek, który nastąpił potem, był już zupełnie inny  namiętny, łaknący, ale jednocześnie niesamowicie czuły. Jej dłonie nie wahały się już tak bardzo. Moje ciało dopasowało się do jej, jakbyśmy od zawsze były dla siebie stworzone.
Kiedy znalazłyśmy się jeszcze bliżej bez słów, bez barier wszystko stało się tylko o nas. O tej nocy. O miłości, która wymykała się regułom.
Leżałyśmy w ciszy. Głowy tuż obok siebie, nasze oddechy zaczęły się synchronizować, jakbyśmy przez chwilę miały jedno serce, jedno tempo. Czułam pod skórą ciepło jej ciała, jej zapach... wszystko, co znajome, a jednocześnie nowe.
Klaudia nie mówiła nic, ale jej dłoń lekko spoczęła na mojej, zaciskając ją z delikatnością, której nigdy nie doświadczyłam. Pocałunki ucichły, ich echo pozostało we mnie jak blizna po czymś pięknym.
W końcu zamknęłam oczy, wtulona w jej ramię, czując się bezpieczna, spokojna. Czułam bicie jej serca. Czułam, że nie jestem sama.
Zasnęłyśmy tak splecione bardziej emocjami niż ciałem.

Poranek był cichy. Promienie słońca wpadały przez półprzymknięte żaluzje, rysując złote smugi na pościeli. Otworzyłam oczy pierwsza. Klaudia jeszcze spała, oddech miała spokojny, prawie dziecięcy. Przez chwilę tylko patrzyłam, chłonąc każdy detal  linię jej ust, cień rzęs na policzku, miękkość twarzy, którą tak rzadko widywałam bez maski dorosłości.
Nie chciałam jej budzić, ale kiedy poruszyłam się lekko, jej powieki drgnęły.
– Hej – wyszeptałam, prawie ze wstydem, jakbym obawiała się, że to wszystko okaże się snem.
Otworzyła oczy. Patrzyła na mnie długo, jakby układała sobie rzeczywistość na nowo.
– Jesteś jeszcze tutaj – powiedziała cicho. – Myślałam, że to...
– Nie. Nie uciekam – przerwałam, zanim dokończyła. – Zostałam.
Uśmiechnęła się, krótko, ledwo widocznie, ale prawdziwie.
– Dziękuję – szepnęła i odwróciła wzrok, jakby nagle poczuła się zbyt odkryta.
Siedziałyśmy potem w kuchni przy herbacie. Milczenie nie było niezręczne raczej pełne znaczeń, które jeszcze nie miały formy. Miałam na sobie jej za duży sweter. Ona ciepły szlafrok.
– Dobrze mi było z tobą wczoraj – powiedziała cicho, patrząc na swoją filiżankę. – Po prostu… Dobrze.
– Mnie także – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
Nasze oczy się spotkały i to było wszystko, co mogłyśmy na razie powiedzieć.


Drzwi mojego mieszkania zamknęły się za mną z cichym kliknięciem, a ja oparłam się plecami o zimne drewno, wypuszczając powietrze, jakbym dopiero teraz mogła naprawdę odetchnąć. Czułam się… inaczej. Nie potrafiłam jeszcze nazwać tego uczucia, ale wiedziałam jedno to, co wydarzyło się z Klaudią, nie było przypadkiem i nie było tylko chwilą słabości.

Kilka dni minęło w półśnie. Ona wróciła do siebie, ja do swojego rytmu uczelnia, praca, życie, ale myśli biegały własnymi ścieżkami.
Wymieniałyśmy wiadomości. Bezpieczne, krótkie, ale miały podtekst, który czułam całą sobą. Jej "dobranoc" o późnej porze, moje "jak się dziś czujesz" rano, emotki, które nigdy wcześniej się nie pojawiały ciepłe, miękkie, nieśmiałe. Każde powiadomienie wywoływało we mnie napięcie, radość, ale też niepokój.
Usiadłam na łóżku z kubkiem gorącej kawy, przeglądając powiadomienia w telefonie i wtedy przypomniałam sobie o weselu.
Basia, moja znajoma z podwórka, która była już na drugim roku studiów, zawsze miała w sobie coś rozbrajającego była zabawna, trochę szalona, ale bardzo lojalna. Byłyśmy ze sobą w kontakcie, a ona, jako jedna z nielicznych, zaprosiła mnie z osobą towarzyszącą. Termin był coraz bliżej, a ja jeszcze nie odpowiedziałam.
Wcześniej myślałam, że po prostu pójdę sama, albo chłopakiem czy kolegą, ale teraz...
Spojrzałam na ekran, na jej imię: Klaudia. Czekało na górze listy konwersacji.
Pomyślałam o niej tam w tej sukience, przy białych lampionach, tańczącej wśród obcych ludzi. Może lekko niepewna, może z tym subtelnym uśmiechem, który robił mi coś dziwnego z sercem.
Złapałam telefon.
Napisałam:
„Hej, pamiętasz, jak wspominałam o weselu znajomej? 😊”
Chciałam dopisać coś więcej, ale nagle straciłam pewność. Wysłałam tylko to. Poczekałam chwilę.
„No jasne, coś tam mówiłaś. Coś się zmieniło?” – odpisała po chwili.
Zawahałam się, ale potem palce same napisały:
„Zastanawiałam się, czy nie chciałabyś iść ze mną. Jako moja osoba towarzysząca. Jeśli miałabyś ochotę…”
Trzy kropki. Czekałam. Serce waliło mi jak oszalałe.
Kiedy pojawiła się odpowiedź, czułam, jak miękną mi kolana:
„Ty serio? Chciałabym. Bardzo, jeśli to nie będzie dla ciebie dziwne.”
Uśmiechnęłam się do ekranu. W tej jednej chwili wszystko się rozjaśniło.
„Dziwne? Nie. Chyba właśnie bardzo… naturalne.”

Od tamtej wiadomości wszystko stało się… inne. Nie nazwane, ale wyczuwalne w każdym geście, każdym spojrzeniu. Przez kolejne dni, a potem tygodnie, żyłam jakby na dwóch poziomach. Jeden to był ten zwykły szkoła, praca, rytuały, drugi cichy, pulsujący pod skórą należał do niej.
Spotykałyśmy się częściej, bez specjalnych powodów. Czasem wieczorem szłam do niej z butelką wina i czymś słodkim, innym razem przyjeżdżałam po prostu posiedzieć na tarasie z kubkiem herbaty. Lubiłam obserwować, jak się rusza powoli, z większą ostrożnością, jakby ciało jeszcze nie do końca jej ufało po tym, co przeszło. Mimo to z każdym dniem była pewniejsza, silniejsza, ale wciąż była w niej ta kruchość i to chyba ona mnie tak przyciągała.
Spacerowałyśmy, czasem w ciszy, czasem rozmawiając o niczym i o wszystkim. Nie musiałyśmy się spieszyć. Była bliskość ciepło dłoni, które przypadkiem się stykały, a potem już nie odsuwały. Delikatne pocałunki nieśmiałe, jakby wypowiadane szeptem. Czułam, jak wciąga mnie to powoli, ale nie chciałam się bronić. I ona też nie próbowała. To było nasze jeszcze niezdefiniowane, ale już bardzo realne.
Czas mijał w napiętym oczekiwaniu, a wesele zbliżało się jak punkt kulminacyjny czegoś, co od dawna dojrzewało między nami. Wciąż nie nazywałyśmy tego związkiem. Może z ostrożności, może z lęku, że słowa wszystko popsują. Ale kiedy patrzyła na mnie z bliska, z tą swoją miękką, spokojną uwagą – wiedziałam, że jesteśmy gdzieś pośrodku czegoś ważnego.

Obudziłam się wcześnie, zanim jeszcze alarm zdążył pisnąć. Promienie słońca przesączały się przez żaluzje, tańcząc na pościeli jak złote nitki. Przeciągnęłam się, przeciągając chwilę spokoju, ale myśli i tak były szybsze niż poranna kawa. Wesele.
Dziś.
Westchnęłam i spojrzałam na sukienkę wiszącą na drzwiach szafy. Wiśniowa, miękka, opinająca sylwetkę, ale z klasą. Kobieca. Trochę bardziej odważna, niż zwykle bym wybrała, ale dzisiaj nie chciałam być zwykła. Chciałam być zapamiętana dla niej.
Klaudia miała podjechać po mnie około czternastej. Napisała jeszcze w nocy, że czeka na ten dzień, ale dodała też, że trochę się denerwuje. Uśmiechnęłam się do wspomnienia tej wiadomości. Było w niej coś rozczulającego. Ta silna, dorosła kobieta – i to ledwo widoczne drżenie między słowami.
Czas płynął szybciej niż zwykle. Makijaż. Włosy rozpuszczone, lekko pofalowane, z połyskiem. Czułam się dobrze. Czułam się… ładnie, ale to nie było najważniejsze. Ważne było, jak się czułam w środku, jakbym czekała na coś, co może zmienić wszystko.
Dźwięk domofonu wyrwał mnie z myśli. Spojrzałam na zegarek, była punktualna.
Zbiegłam na dół i kiedy ją zobaczyłam, zaparło mi dech.
Klaudia wysiadła z samochodu w granatowej sukience do połowy uda, z lekkim rozcięciem i krótkim rękawem, który odsłaniał elegancko zarysowane ramiona oraz w pończochach i eleganckich szpilkach, które ubrała pierwszy raz od wypadku. Włosy miała spięte w niski, swobodny kucyk z kosmykami włosów opadającymi po obu stronach twarzy, a wokół szyi cienki łańcuszek, który błysnął w słońcu.
Patrzyła na mnie tak, jakby coś zatrzymało jej oddech i ja chyba też przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Wyglądasz... pięknie – powiedziała w końcu cicho, z tym uśmiechem, który już znałam. Trochę zawstydzony, ale prawdziwy.
– Ty też – odpowiedziałam równie cicho. – Mam ochotę cię pocałować, ale boję się rozmazać szminkę.
Roześmiała się. Ta jej miękka, niska barwa.
– To może… później?
– Może – odparłam, wsiadając do samochodu, ale wiedziałam, że później będzie dzisiaj miało zupełnie inny smak.

Sala była piękna – elegancka, w stonowanych kolorach, z miękkim światłem i pachnącymi kwiatami. Basia uśmiechnęła się do mnie szeroko, gdy nas zobaczyła razem, a potem spojrzała znacząco na Klaudię.
– Ty musisz być Klaudia – powiedziała z rozbawieniem. – Już wiem, czemu Sara odmówiła Radkowi.
Zarumieniłam się. Klaudia tylko uniosła lekko brew i odpowiedziała z klasą:
– Obawiam się, że nie mogę konkurować z Radkiem, ale zrobię wszystko, żeby Sara dobrze się dziś bawiła.
O Boże.
Nie wiem, czy to sposób, w jaki to powiedziała, czy to, jak na mnie wtedy spojrzała, ale moje kolana stały się miękkie jak wata.
Wieczór mijał w ciepłym, trochę szampańskim rytmie. Rozmawiałyśmy z ludźmi, tańczyłyśmy – najpierw w grupie, potem w duecie. Przy którejś wolnej piosence Klaudia objęła mnie w talii i przyciągnęła delikatnie, pytając wzrokiem, czy może. Kiwnęłam głową. Przylgnęłam do niej. Moje policzki dotykały jej szyi, pachniała cytrusowym perfumami i czymś bardziej miękkim, ciepłym, jak dom.
W tym objęciu świat trochę zniknął. Została tylko muzyka, ciepło, zapach skóry i bicie serca jej serca i ja. Zamknęłam oczy i poczułam, jak opiera policzek o moją skroń.
– Dziękuję, że mnie zabrałaś – wyszeptała.
– A ja… że przyszłaś.

Sala stopniowo napełniała się muzyką, śmiechem, zapachem jedzenia i mieszaniną perfum. Kryształowe kieliszki odbijały światło żyrandoli, obrusy były idealnie gładkie, a kwiaty na stołach pachniały wiosennie choć był środek lata.
Nie liczyło się jednak nic z tych detali.
Bo od chwili, gdy weszłyśmy razem, czułam się tak, jakby czas zaczął biec osobnym torem. Wszystko wokół było lekkim, kolorowym tłem, a najostrzejszym obrazem była Klaudia. Jej uśmiech. Jej spojrzenia. Jej dłonie, które dotykały mnie tylko w niepozornych gestach: gdy poprawiała mi ramiączko sukienki, gdy podała kieliszek, gdy wzięła mnie za rękę, prowadząc na parkiet.
Tańce były wirujące, swobodne, czasem pełne śmiechu, a czasem tak ciche, że aż drżałam od tego milczenia. Zbliżenie bioder. Przesuwające się palce. Splot ramion przy wolnych utworach. Jej dłoń na moich plecach – ciepła, pewna, a jednocześnie uważna, jakby bała się zrobić zbyt wiele.
Rozmawiałyśmy z ludźmi śmiała się z moimi koleżankami, zyskała sympatię ich partnerów, odpowiadała z wdziękiem na pytania o naszą znajomość. Odpowiadałyśmy unisono, śmiejąc się, wymieniając spojrzenia, które mówiły więcej niż słowa.
– To twoja… – zapytała Basia, gdy zostałyśmy na chwilę same. Jej ton był miękki, nieoceniający.
– Jeszcze nie – odpowiedziałam cicho, pozwalając sobie na szczerość. – Ale może.
Spojrzała na mnie z ciepłym zrozumieniem i dotknęła lekko mojego ramienia.

Z każdą kolejną godziną stawałam się coraz bardziej świadoma jej obecności. Dotyku materiału jej sukienki, zapachu perfum, sposobu, w jaki patrzyła, gdy sądziła, że nie widzę. Jej usta lśniły w przygaszonym świetle. Skóra na szyi miała kolor śmietankowy, z drobnymi pieprzykami, które kusiły mnie myślą, że mogłabym je poznać z bliska. Nie chciałam, żeby to się kończyło, ale kończyło się. Powoli, jak piosenka, która już brzmi ciszej, chociaż nikt jeszcze nie wyłączył muzyki.

Wracałyśmy w ciszy, obie zmęczone, ale przepełnione czymś gorącym i drżącym. Jej dłoń spoczywała na moim udzie, w geście zupełnie zwyczajnym… ale ja czułam, jak prąd przebiega mi po kręgosłupie. Patrzyłyśmy przed siebie, ale światła mijanych latarni zostawiały na jej twarzy cień i blask, który kusił, by się pochylić i dotknąć, poczuć.

W domu było cicho. Odpinałyśmy buty, śmiejąc się szeptem. Podeszłyśmy do kuchni napić się wody. Rozpuszczone włosy, rozpięty guzik sukienki. Wszystko było powolne, intymne. Wystarczyło jedno spojrzenie.
– Chodź – powiedziała cicho. – Tylko na chwilę.
I poszłam do jej pokoju, do jej łóżka.
Nie rozmawiałyśmy. Ramiona znalazły drogę do siebie jakby od zawsze tam należały. Jej dłoń na moich plecach. Moje usta przy jej szyi. Pocałowałam ją powoli, delikatnie. Ona odpowiedziała.
Pocałunki były spokojne, ciepłe, łagodne. Jakbyśmy bały się cokolwiek zburzyć. Nie było w nich pośpiechu, ani odwagi sięgnąć dalej. Tylko pragnienie bycia blisko, uczciwie i czule. Nasze oddechy splatały się, a potem z czasem stawały się coraz wolniejsze.

Wciąż je czułam coraz głębsze, pewniejsze, bardziej świadome. Klaudia przysunęła się do mnie bliżej, tak że nasze uda się zetknęły. Jej palce błądziły powoli wzdłuż moich pleców, jakby chciała zapamiętać kształt każdej kości, każdej krzywizny, każdego miejsca, w którym napinała mi się skóra.
Wsunęłam dłoń w jej włosy. Miękkie, ciepłe, pachnące delikatnie szamponem i jej – zapachem, który znałam już z bliskości poranków i objęć, ale teraz zdawał się intensywniejszy, bardziej osobisty.
Klaudia jęknęła cicho w pocałunku, gdy musnęłam jej dolną wargę zębami. Było w tym coś niewinnego, a jednocześnie tak namiętnego, że serce zaczęło mi bić mocniej. Cała moja świadomość przesunęła się z myśli w ciało.
Gdy położyłam dłoń na jej biodrze, nie cofnęła się. Wręcz przeciwnie jej ręka zsunęła się na mój bok, a potem niżej, na linię uda. Każdy jej ruch był miękki, powolny, ale zdecydowany. Nikt tu się nie spieszył. Nie było niecierpliwości. Tylko uważność.
Dotykałyśmy się przez materiał sukienek, najpierw ostrożnie, potem z coraz większym zaufaniem. Nasze oddechy przyspieszyły. Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią też patrzyła. Jej spojrzenie było jak ogień: czuły, rozedrgany, głęboki. Nie trzeba było żadnych słów.
– Sara... – szepnęła, a ja zamknęłam jej usta kolejnym pocałunkiem, cichym i miękkim.
Jej palce zsunęły się na moją szyję, potem w dół, zatrzymując się na piersi. Przesunęła się lekko nade mną, jakby pytała mnie spojrzeniem, czy może... a ja odpowiedziałam ciałem. Westchnieniem. Uniesieniem bioder. Drżeniem.
Materiał sukienek między nami był barierą tylko przez chwilę. Kiedy powoli się ich pozbyłyśmy, robiłyśmy to z czułością i podziwem, jakbyśmy rozpakowywały siebie nawzajem nieśpiesznie, z zachwytem. Dotykałam jej ciała z miękką ciekawością, ona zaś pieściła mnie z czułością, której się nie spodziewałam.
Skóra na skórze. Splot nóg. Ciepło jej brzucha przy moim. Pocałunki na obojczyku, szyi, piersi. Dłonie sunące od karku po biodra, jakby chciały objąć całą mnie. Każdy szept, każdy oddech, każde westchnienie budowało między nami coś nieodwracalnego.
A kiedy w końcu zatonęłyśmy w sobie, nie było już miejsca na niepewność. Była tylko miękkość naszych ciał, rytm oddechów, drżenie wspólnego napięcia, które narastało i opadało jak fale.
Nie szukałam tego wieczoru potwierdzenia. Nie potrzebowałam deklaracji., tylko jej, tylko tej chwili.

Klęczałyśmy naprzeciwko siebie, z podwiniętymi nogami na łóżku, blisko tak, że czułam ciepło bijące z jej ciała, zanim jeszcze dotknęły mnie jej dłonie.
Zsunęłyśmy z ramion sukienki, powoli, z niemal ceremonialną czułością. Materiał zsunął się po naszych sylwetkach jak woda, zostawiając nas w samej bieliźnie ja naga prawie całkowicie, ona w pończochach, które dodawały jej czegoś niepokojąco pięknego. Zatrzymałam wzrok na niej. Była jak sen utkany z ciszy, z miękkiego światła i skrywanego drżenia.
Jej palce dotknęły mojego policzka, a potem znów całowałyśmy się, dłużej, głębiej, z wolna, jakby nasze języki tańczyły ze sobą w rytmie, którego nie da się opisać słowami,  tylko czuć.
Każdy pocałunek był jak kolejna nuta w melodii, której nie chciałyśmy przerywać. Czas przestał mieć znaczenie. Było tylko to: smak jej ust, jedwab skóry, rytmiczne pulsowanie bliskości.
Objęłyśmy się ramionami, splecione, oddychające w tym samym tempie. Jej dłonie sunęły po moich plecach jak aksamitne muśnięcia wiatru. Moje wędrowały po jej ramionach, barkach, talii odkrywały ją nieśpiesznie, jakby chciały nauczyć się jej na pamięć.
Pochyliłam się do przodu i złożyłam pocałunek na jej szyi, tuż pod uchem. Westchnęła cicho, przesuwając dłonie na moją talię. Nasze ciała zbliżyły się jeszcze bardziej już bez lęku, tylko z rosnącą pewnością i głodem bliskości. Nie potrzebowałyśmy słów. Wszystko było już wypowiedziane w spojrzeniach i drżeniu ust.
Klaudia przysunęła się bliżej, tak że czułam jej uda przy swoich. Pocałowała mnie pod brodą, potem niżej jej usta zostawiały ślady czułości na mojej skórze, a ja niemal rozpływałam się w tym dotyku. Delikatność z jaką mnie odkrywała, sprawiała, że nie czułam się naga, czułam się... widziana.
Chciałam, by czuła to samo., by wiedziała, że każdy mój gest jest odpowiedzią, że to nie tylko pragnienie, ale coś głębszego, coś, co narastało we mnie od miesięcy, choć może dopiero teraz zaczynałam to rozumieć. Objęłam ją, zanurzyłam się w niej całkowicie, wtulając się w ciepło jej skóry, w puls serca przy moim policzku. Nasze oddechy przyspieszały, splatały się, jakby szukały wspólnego rytmu.
Wszystko było miękkie. Światło, cisza, ciało.
I kiedy wreszcie przestałyśmy się całować tylko ustami, a zaczęłyśmy całować się gestami, oddechem i bliskością, wiedziałam, że nie ma już powrotu, że weszłyśmy razem w przestrzeń, gdzie nie było już niedopowiedzeń. Tylko czułość i ogień, splecione w jednym oddechu.
Nie odrywałyśmy od siebie ust. Całowałyśmy się tak, jakby świat miał się zaraz skończyć łapczywie, bez wahania, z pragnieniem, które już dawno przestało być tylko niewinnym szeptem pod skórą. To było coś więcej. Coś, co nie potrzebowało już zgody, tylko obecności.
Jej dłonie błądziły po moim ciele, nieśpieszne, ale świadome. Czasem ujmowały moją szyję, innym razem wsunęły się w moje włosy, muskając je z taką delikatnością, jakby były jedwabnym materiałem, który należało najpierw poznać, a dopiero potem objąć. Czułam się w tych gestach... piękna chciana. Bezbronna i bezpieczna jednocześnie.
Odwzajemniałam wszystko. Moje palce sunęły po jej talii, zatrzymywały się na kręgosłupie, zataczały kręgi na plecach. Ciała reagowały na każdy najlżejszy dotyk,  jakbyśmy obie były zbudowane z wrażliwości.
W pewnej chwili zupełnie naturalnie, jakby to wszystko było zapisane w naszych gestach już wcześniej nasze dłonie uniosły się do ramion i zaczęły zsuwać ramiączka staników. Trochę przypadkiem, trochę z czułą intencją. Spojrzałyśmy na siebie przez ułamek sekundy. W jej oczach zobaczyłam nie tylko pragnienie, ale ciepło. Pewność.
To ona pierwsza zsunęła mój stanik do końca zgrabnym ruchem, wprawnie, niemal z uśmiechem, który nie dotarł do ust, ale istniał gdzieś w spojrzeniu. Jej palce rozpięły zamek z tyłu z taką lekkością, że przez moment nie byłam pewna, czy to się wydarzyło naprawdę, ale biustonosz opadł między nas, a moje ciało zadrżało nie z chłodu, lecz z nagłego uświadomienia, jak bardzo jej pragnę.
Ona także zsunęła swój równie spokojnie, nie przerywając pocałunków, jakby ten ruch był tylko kolejnym akordem w naszej symfonii i kiedy znalazłyśmy się naprzeciw siebie tak... otwarte, odarte z warstw, a jednak jakby silniejsze, odważyłyśmy się dotknąć siebie pełniej.
Jej dłoń przesunęła się po moim boku, potem objęła mnie za talię i przyciągnęła bliżej. Nasze nagie piersi dotknęły się w tej bliskości ciepło jej skóry, miękkość, lekkość oddechu na mojej szyi wszystko to sprawiło, że świat się zacieśnił do tego jednego momentu.
Nie było nic więcej, tylko my. W ruchach, które były jednocześnie nieśmiałe i pełne odwagi.
W pocałunkach, które błądziły teraz niżej, coraz niżej, ale zawsze z szacunkiem, jakbyśmy się modliły do siebie nawzajem. W dłoniach, które odkrywały więcej, ale nigdy nie zrywały jedynie rozplątywały delikatne nici zrozumienia. Każdy oddech, każde westchnienie, każda sekunda była jak okruch wieczności. a ja czułam, że z każdą chwilą traciłam grunt, ale nie wpadałam, a leciałam wprost w nią.
Jej usta nieśpiesznie zsuwały się niżej, zostawiając na mojej skórze ślad, który nie znikał. To nie były pocałunki, to były wersy. Każdy z nich zapisywał się pod moją skórą jak linijka poezji, której nie trzeba rozumieć, by czuć ją całym sobą.
Zatrzymała się na moich piersiach. Nie spieszyła się, jakby sama droga była ważniejsza niż cel. Najpierw tylko delikatne muśnięcia ust, jakby próbowała zapamiętać ich kształt. Potem czułe, miękkie, ciepłe pocałunki, w których było wszystko: zachwyt, respekt, oddanie.
Kiedy objęła je ustami z taką delikatnością, jakby trzymała wargami płatek kwiatu  westchnęłam cicho, nie mogąc już zatrzymać oddechu. Moje ciało uniosło się ku niej odruchowo, pragnąc więcej, czując więcej.
Pieszczota była miękka jak jedwab, a jednak wywoływała we mnie burzę. Czułam, jak język kreśli na mnie figury, których nie rozpoznawałam, ale które mówiły prawdę o moim pragnieniu.
To nie była tylko namiętność, to była łagodna adoracja. Dotyk i ciepło, które mówiły: „jesteś piękna”.
Zamknęłam oczy i oddałam się temu, co robiła ze mną – z moim ciałem, z moim sercem, z każdą najczulszą cząstką. Ruchy mojego ciała odpowiadały na jej dotyk jak na muzykę – drgały, wyginały się, oddychały jej imieniem.
Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Chciałam się w niej zgubić i choć wciąż nie wypowiedziałyśmy żadnego słowa, czułam, że rozmawiamy ze sobą najpiękniejszym z języków językiem skóry, oddechu i bliskości, której nic już nie mogło zatrzymać.
Wszystko działo się bez słów, jakby nasze ciała znały ten taniec wcześniej niż my same. W jakiś naturalny, instynktowny sposób znalazłam się przed nią, klęcząc z podwiniętymi nogami, czując jej oddech tuż za sobą, jej dłonie opatulające mnie jak miękki, ciepły szal. Klaudia objęła mnie od tyłu, wtulając się w mój kręgosłup, jakby od zawsze miała pasować właśnie w ten kształt, mój kark, moje ramiona, moje łopatki.
Czułam jej piersi, delikatnie przylegające do moich pleców, i każdy ich ruch, każdy oddech, rozbrzmiewał we mnie jak echo.
Pochyliła się, powoli, czule, i zaczęła całować moją szyję – najpierw z drżącym zawahaniem, jakby badała moje granice, a potem śmielej, z czułością, która rozlewała się po mojej skórze niczym miód. Każdy pocałunek był ciepłym odciskiem jej obecności, subtelnym zapewnieniem, że jestem tu bezpieczna.
Jej dłonie, jakby niezależne od myśli, wędrowały. Jedna uniosła się i otuliła moje piersi z taką delikatnością, jakby trzymała w dłoni coś kruchego i drogocennego. Jej palce muskały skórę z czułością, która wywoływała we mnie dreszcze. Druga dłoń zsunęła się powoli niżej, między moje uda, prowadząc mnie w stronę, której pragnęłam, choć nie śmiałam wyrazić tego na głos.
Zamknęłam oczy. Nie oddychałam, tylko słuchałam swojego ciała, jej dotyku, wspólnego rytmu.
Odchyliłam głowę do tyłu, opierając ją o jej ramię, pozwalając sobie odpłynąć. Usta Klaudii odnalazły moje w półobrocie, drżące, wilgotne, naglące. Całowała mnie, jakby jutro miało nie nadejść.
Czułam, jak cała płonę, jak napięcie drga w każdym mięśniu, jak tęsknota za nią tym bardziej fizyczna, im głębiej osadzona w duszy – otwiera mnie, łagodnie i bez reszty.
Nie chciałam nic mówić, tylko czuć, być blisko. Kochać ją bez pośpiechu, bez lęku, bez planu. Kochać ją tak, jakby nasze ciała były jednym szeptem.
Jej dłoń wsunęła się pod materiał moich fig, tak naturalnie, jakby znała drogę do mnie od zawsze. Pieszczota była delikatna, pełna czułości nieśpieszna, świadoma, jakby każde muśnięcie było osobnym wersami wiersza, który pisałyśmy ciałem.
Zadrżałam, szepcząc jej imię bezgłośnie, i całowałam ją z narastającą siłą, głębiej, dłużej, wpijając się w jej usta z pragnieniem, które nie było już tylko fizyczne. Czułam w sobie coś więcej, coś, co nie chciało już znać granic.
Klaudia oderwała się na moment, spojrzała mi w oczy i zaczęła zsuwać moje figi z taką łagodnością, że miałam wrażenie, iż każda sekunda trwa wieczność. Materiał opadł wzdłuż ud, aż zsunął się całkowicie, a wraz z nim zniknęły ostatnie ślady niepewności.
Prowadzona czułym gestem, położyłam się na plecach, zanurzając w miękkość pościeli. Ona chwyciła mnie za nogi z czułością i przesunęła mnie głębiej na łóżko, jakby chciała mnie objąć całą przestrzenią. Po chwili była już nade mną jej ciało spłynęło na moje z lekkością, która nie miała w sobie ciężaru, tylko bliskość.
Nasze usta odnalazły się ponownie, znów i znów,  jakby nie potrafiły się rozstać. Długie pocałunki, miękkie i namiętne, splatały nasze oddechy, aż trudno było rozróżnić, gdzie kończę się ja, a zaczyna ona.
Objęłam ją z całym zaufaniem, które mogłam jej dać. Moje dłonie błądziły po jej plecach, głaskały, sunęły wzdłuż kręgosłupa jak melodia po strunach. Nasze ciała zaczęły się ocierać skóra o skórę, piersi o piersi, biodra o biodra pulsujące, drgające od wspólnego pragnienia.
Z każdym ruchem namiętność rosła, jakby rozniecały w nas ogień, którego już nie dało się ugasić. Nie było w tym nic brutalnego tylko fala ciepła, która zalewała nas od środka, rozświetlała spojrzenia i dłonie.
Wspólnie tworzyłyśmy miłość. Nie tylko zmysłami, ale sobą. Bez planu, bez obron, bez wstydu.
A ja…
W tamtym momencie zrozumiałam, że rodzi się we mnie coś większego niż pożądanie. Coś, co miało zostać.
Miłość.
Miłość, która przyszła cicho, a teraz mówiła pełnym głosem poprzez dotyk, pocałunki, bliskość i to nieuchwytne tak, które brzmiało we mnie każdą cząstką ciała.
Czułam, jak moje ciało reaguje na każdą pieszczotę Klaudii, jakby znała mnie lepiej niż ja sama. Jej usta otulały moje piersi z taką czułością, że miałam wrażenie, że czas przestaje płynąć. Każdy jej ruch był spokojny, uważny, jakby tworzyła mnie na nowo. Kiedy całowała mnie tam… miałam wrażenie, że oddycham po raz pierwszy.
Instynktownie unosiłam biodra, potem znów opadałam, jakby coś we mnie tańczyło, tańczyło z jej ustami, językiem, dłońmi. Kiedy spojrzałam na nią, na tę twarz skupioną na mnie z zachwytem  chciałam ją przyciągnąć, zatrzymać, zatracić się z nią bez końca. Spojrzałam na nią błagalnie, a ona… zrozumiała. Bez słów.
Zsunęła się ku mnie, nachylając się tak, że mogłam znów poczuć jej piersi miękkie, ciepłe, tak bliskie. Ujęłam je dłońmi, jakby były czymś delikatnym, drogocennym. Całowałam je z zachwytem, tak jak wcześniej robiła to ze mną. Smakowała jak czułość.
Ale moje ciało wciąż wołało. Byłam cała napięta, rozedrgana, czekająca. Kiedy znów zaczęła schodzić niżej, dotykać moich ud… czułam, jak mięknę w jej dłoniach. Rozchyliłam nogi, w geście pełnego zaufania, otwierając się przed nią – przed kobietą, która widziała mnie bardziej niż ktokolwiek wcześniej.
Kiedy poczułam jej język… świat się rozmazał. Wszystko było nią. Jej ciepłem, jej rytmem, jej obecnością. Pieściła mnie jak modlitwę – powoli, dokładnie, z uważnością, która łamała granice między przyjemnością a uczuciem. Mój oddech przyspieszył, dźwięki same wydobywały się z gardła, cicho, drżąco.
Nie chciałam, żeby to się kończyło. Chciałam trwać w tym uniesieniu, w jej ramionach, ustach, we wszystkim co niosła sobą, bo to już nie była tylko namiętność. To była miłość, której jeszcze nie umiałam wypowiedzieć.
Pieszczoty Klaudii przybrały nowy rytm głębszy, pewniejszy, niesiony rosnącym ogniem, który rozpalał mnie od środka. Jej usta, język, oddech — wszystko we mnie tańczyło pod ich wpływem. Czułam się rozpuszczona, miękka, jednocześnie napięta jak struna. Nie potrafiłam być bierna. Moje dłonie same odnalazły jej włosy, wplątały się w nie, przyciągając ją bliżej, głębiej, jakby to mogło zatrzymać czas.
Druga ręka błądziła w chaosie zmysłów raz obejmowałam własną pierś, jakby pragnąc dopełnić to, czego doznawałam, raz wznosiłam ją nad głowę, innym razem zaciskałam na pościeli, szukając kotwicy, by nie odpłynąć za daleko. Byłam już tylko ciałem, oddechem, drżeniem.
Klaudia pieściła mnie z oddaniem, w którym było coś więcej niż tylko namiętność. Była w tym pasja, precyzja i serce. Czułam to. Czułam ją całą. Każde muśnięcie języka niosło jakąś opowieść, obietnicę, czułość. Wnikała we mnie nie tylko fizycznie — była we mnie myślą, uczuciem, czymś cichym i potężnym zarazem.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam się temu unosić. Było w tym coś świętego, jakbyśmy tworzyły nową wersję siebie. Wspólną. Nie było słów. Nie były potrzebne.
Kiedy przyszła ekstaza, rozlała się po mnie falą niemal nierealną, jakby moje ciało i dusza rozświetliły się od środka, a granice mnie samej zniknęły na chwilę w absolutnej bliskości z nią. Z Klaudią. Moim szeptem. Moją pieszczotą. Moim pragnieniem.
Objęła mnie potem cała sobą, przywarła do mnie skórą, piersiami, drżącym oddechem. Jej usta wróciły do moich piersi, całując je z czułością niemal rozmodloną, jakby pragnęła zapamiętać ich kształt na zawsze. Jej biodra przesunęły się niżej, czułam miękki nacisk jej krocza na moje udo, czułam, jak i w niej narasta napięcie, które musiało znaleźć swój gest, swój dźwięk, swój rozkwit.
Oderwała się ode mnie na chwilę. Jej spojrzenie było spokojne i skupione aż w nim zadrżałam. Sięgnęła do boków i zsunęła z siebie figi, gestem wolnym, niemal teatralnym w swojej ciszy, pozostając jedynie w pończochach, które jeszcze bardziej podkreślały kruchość i siłę jej ciała.
A potem… obróciła się, powoli, świadomie, zmysłowo. Uklękła, opierając się dłońmi o łóżko, wypinając biodra z całkowitą ufnością. Była w tym prowokacja i oddanie. Zaproszenie i odsłonięcie. Niewypowiedziana prośba i wyraźna odpowiedź.
Wiedziałam, co czynić. Wiedziałam, co dla niej znaczy ten gest i czym ja mogę dla niej być, jeśli tylko zechce. Dotknęłam jej dłoni, a potem przesunęłam się ku niej, sercem na dłoni, ustami na skórze, całą sobą dla niej.
Zadrżałam, widząc ją tak odsłoniętą, otwartą, zapraszającą piękną w sposób, który poruszał coś głębokiego we mnie. Dotknęłam jej ud opuszkami, najpierw nieśmiało, potem pewniej, wyżej. Przysunęłam się, całując jej kobiecość z czułością, która nie znała wstydu z podziwem, który mieszał się z pożądaniem. Chciałam, by poczuła się adorowana, a nie tylko spragniona. Żeby wiedziała, że każda jej część była dla mnie świętem.
Po chwili usta ustąpiły miejsca dłoniom. Delikatnie, powoli, wsunęłam w nią palce, tak, jakby to była przestrzeń, do której miałam klucz od zawsze. Jej ciało natychmiast odpowiedziało  westchnieniem, ruchem, drżeniem. Klaudia zgięła się lekko, uniosła biodra, jakby chciała mnie przyjąć głębiej, bardziej. Moja druga dłoń sięgnęła w górę, do jej koralika tak go nazwałam w myślach, bo był jak błyszczący punkt napięcia, jak źrenica w oku nocy. Pieściłam go, najpierw delikatnie, potem z wyczuciem rytmu, którego uczyło mnie jej ciało.
Czułam, jak rośnie pod moimi palcami. Jak zbiera się w niej ogień cichy, duszny, piękny. Byłam jednocześnie muzykiem i instrumentem, czując, jak przez nas przepływa jedna melodia – napięcie, które pulsowało między nami, jakbyśmy wspólnie pisały wiersz, którego koniec miał nadejść z krzykiem milczenia.
Jej imię na moich ustach, smak jej skóry na moich palcach, to, jak drżała było we mnie coś więcej niż tylko pożądanie. Było uwielbienie. Było oddanie.
Ciało Klaudii drgało pod moimi dłońmi raz jak napięta struna, raz jak fala łagodnej burzy. Jej oddech gubił się w moich myślach, zamieniał w krótkie, urywane dźwięki… najpierw szept, potem stęknięcie, aż wreszcie jęk, który poruszył mnie do głębi. Zatraciła się, a ja byłam z nią w niej, obecna całkowicie, skupiona tylko na tym, by ofiarować jej rozkosz, która nie znała granic.
Kiedy wreszcie spłynęła na nią cisza, a ramiona znów osiadły łagodnie, przytuliłam ją, poczułam jej twarz wtuloną w moją szyję, oddech, który stopniowo się uspokajał. Było w tym coś czułego, niemal dziecięcego,  jakby świat poza nami nie istniał.
Zsunęłyśmy się w pościel i znów klęczałyśmy naprzeciw siebie, nogi podwinięte, ramiona w półobjęciu, usta odnajdujące się raz po raz. Te pocałunki były inne gorące, wilgotne, głębokie, ale niosły w sobie coś więcej niż pożądanie. Była w nich wdzięczność. Była miłość, choć jeszcze nienazwana.
Klaudia znów opadła na mnie z czułością, z pasją, z ciałem rozgrzanym do rdzenia. Nasze usta nie odrywały się od siebie, dłonie błądziły, czuły, przywierały. Tarzałyśmy się po prześcieradle niczym dwie splątane istoty, które znały siebie nawzajem tylko przez dotyk i szept. Szukałyśmy pozycji bez pośpiechu, pozwalając, by gest prowadził gest, a ruch niósł kolejny.
I wtedy nagle znalazłam się nad nią. Spojrzałam jej w oczy. Uśmiechnęła się lekko, odgarniając włosy z mojego czoła.
– Teraz ty… – szepnęłam. I wiedziałam, że kolejna fala dopiero przed nami.
Zaczęło się od pocałunku. Od czułej, pełnej głodu wymiany oddechów i pragnień, splecionych języków i miękkiego ocierania ciał. Jej usta były gorące, namiętne, jakby chciała wgryźć się w moje serce przez wargi. Wtulone, klęczące naprzeciw siebie, pozwalałyśmy, by dłonie i oddechy układały drogę, której nie trzeba było już wytyczać.
A potem, niemal bez słów, tylko spojrzeniami i dotykiem, zmieniłyśmy pozycję. Jakby ciało samo wiedziało, gdzie pragnie się znaleźć. Byłyśmy splecione jak dwie strony tej samej tęsknoty odwrócone, a jednak całkowicie zwrócone ku sobie. Moje ciało unosiło się nad jej, usta odnajdywały jej intymność, jednocześnie czując na własnej skórze miękki żar, który Klaudia słała we mnie z taką czułością, że niemal nie potrafiłam tego pomieścić.
Oddychałyśmy w tym samym rytmie urywanym, przyspieszonym, łapczywym. Czułam, jak jej język zatapiał się we mnie z rosnącą pewnością, jakby znał każdy mój zakamarek, każdą nutę przyjemności, której już nie próbowałam ukrywać, a ja pragnęłam oddać jej to samo. Delikatnie wsunęłam palce wewnątrz niej, czując, jak jej ciało przyjęło mnie z drżeniem. Poruszałam się rytmicznie, ale z wyczuciem, wciąż całując jej uda i brzuch, jakby moje dłonie i usta musiały mówić naraz.
Dotyk nabierał mocy, a nasze biodra poruszały się w dzikim tańcu napięcia i rozkoszy, nieświadome już niczego poza sobą nawzajem. Klaudia językiem pieściła mnie z zawziętą czułością z taką pasją, że moja dłoń zadrżała w niej mocniej, głębiej. Jej język odnajdywał mój pulsujący koralik z niemal mistycznym wyczuciem, podczas gdy ja, w tym samym czasie, zatapiałam się w niej coraz głębiej palcami i oddechem, pozwalając, by przyjemność pulsowała między nami jak fala światła.
Ciała drżały, dłonie zaciskały się na pościeli i skórze. Wspólnie balansowałyśmy na granicy drżącej, rozciągniętej jak nić, na której tańczyło wszystko: oddech, puls, myśl. A potem…
W jednej chwili, jakby świat wstrzymał oddech przyszło spełnienie. Wspólne. Rozproszone jak światło na wodzie. Moje ciało zawibrowało, a jej wraz z nim. Drżałyśmy, cicho, pięknie, od środka, jakby nasze dusze na moment się zetknęły i już nie chciały się rozdzielać.

Zsunęłam się z niej powoli, wtulając w jej nagie ciało, jakbym wracała do domu. Oddychałyśmy spokojniej, a oddech zamieniał się w ciszę. Przez chwilę nie było nic, tylko bicie serc i ciepło naszych splecionych nóg.
– Jesteś... – wyszeptała Klaudia, muskając nosem mój policzek. – Jesteś wszystkim czego mi brakowało...
Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast słów, wtuliłam się mocniej, jakbym mogła jeszcze bardziej. Dopiero po chwili powiedziałam:
– Bałam się, że to tylko sen, ale jeśli to sen… nie chcę się budzić.
Pocałowała mnie w czoło. Nasze dłonie splotły się pod kocem. Pościel była wilgotna, a noc cicha, jakby świat oddał nam całą przestrzeń i czas tylko dla siebie i tak, otulone sobą, odpływałyśmy powoli w szept ciszy, w którym czułość była wszystkim.
Wtulone w siebie, jeszcze nagie, jeszcze ciepłe od wzajemnych oddechów, leżałyśmy przez chwilę w ciszy. Pościel pachniała nami. W powietrzu unosiła się mgiełka spełnienia i czegoś trudnego do uchwycenia – może czułości, może ulgi, a może czegoś więcej.
– Co myśmy zrobiły… – szepnęła Klaudia cicho, półuśmiechając się, jakby mówiła do siebie.
Odwróciłam się do niej twarzą, kładąc dłoń na jej brzuchu.
– Nie wiem – odparłam równie szeptem. – Ale nie chcę cofnąć ani jednej sekundy.
Jej spojrzenie było miękkie, rozmyte jak światło świecy. Przejechała palcem po moim policzku, potem ustach.
– Myślisz, że to się… powinno było wydarzyć?
– Nie wiem – powtórzyłam. – Ale wydarzyło się i było piękne.
Klaudia zamknęła oczy na moment. Milczała, ale jej dłoń wciąż głaskała moją skórę, powoli, jednostajnie, jakby chciała zapamiętać kształt tego, co właśnie między nami zaszło.
– I co teraz? – zapytała cicho, bez lęku, ale z czymś, co brzmiało jak niedopowiedziane „czy to naprawdę jesteśmy my”.
– Nie wiem. – Uśmiechnęłam się lekko. – Ale nie boję się. A ty?
Spojrzała na mnie dłużej, potem przysunęła się bliżej i pocałowała mnie w czubek nosa.
– Też się nie boję.
Zapadła cisza. Ale już nie taka, jak przedtem. Ta była pełna obecności, jakby nasze ciała jeszcze rozmawiały, mimo że usta milczały.
Po chwili Klaudia zaśmiała się cicho, niemal bezgłośnie.
– To chyba znaczy, że jesteśmy w kłopocie.
– Albo na początku czegoś… czego jeszcze nie umiemy nazwać.
Potem zasnęłyśmy. Bez pytań, bez odpowiedzi. Po prostu  razem.

4 komentarze

 
  • Użytkownik Gazda

    To jest piękne  
    Bez wulgaryzmów, delikatnie ubrane w słowa  
    Coś pięknego  :bravo:

    4 godz. temu

  • Użytkownik andkor

    Pięknie opisana miłość.  
    Pozdrawiam Andrzej

    9 godz. temu

  • Użytkownik Hart

    Cała Ty nic dodać nic ująć melodia zmysłów dotyku pożądania. Te wszystkie szczegóły i drobiazgi które tworzą klimat Twój klimat ,a ja te klimaty bardzo lubię   :przytul:

    Przedwczoraj

  • Użytkownik iskra957

    @Hart Dziękuję, Cieszę się, że nie rozczarowuję ;)

    Przedwczoraj

  • Użytkownik abigail

    :zakochany:

    Przedwczoraj

  • Użytkownik iskra957

    @abigail  <3

    Przedwczoraj