Ogniste Serce. Epilog.

Ogniste Serce. Epilog.Kilka tygodni później... Wyspa na Pacyfiku.  



Ciepły piasek przesypywał się między palcami, wiatr znad lazurowych wód oceanu muskał twarz.  

- Kupiłeś wszystkie moje obrazy? Dlaczego? – Spytałam zaskoczona kończąc rozmowę z Amandą.  

- Nikt nie będzie miał twoich smoków. - Warknął.  

- Zwariowałeś! - Roześmiałam się. - Pokażesz mi się w końcu?  

- Nie przestraszysz się? – Zapytał kpiąco unosząc jedną brew. W odpowiedzi soczyście go pocałowałam. Arian ściągnął koszulkę, bez skrępowania prześlizgnęłam się wzrokiem po perfekcyjnych mięśniach, zdobiących je tatuażu. Przygryzłam wargę, przypominając sobie co jeszcze kilka godzin temu robiliśmy w sypialni.  

- Obiecaj, że będziesz na siebie uważać. - Przewróciłam oczami. - Będziecie. - Poprawił się.  

- Obiecuje. – Odpowiedziałam z powagą. Chociaż nie wiem jaka siła mogła by mi przy tobie zagrozić, dodałam w duchu.  

Cofnął się, rozłożył ramiona. Serce nabrzmiało ogniem i zniknął w kłębiących się płomieniach. Przesłoniłam oczy ręką, chroniąc je przed palącym podmuchem.  

Smok. Mój smok. Rozłożył szare skrzydła, zamachnął nimi, odrzucił do tył łeb i zaryczał przeciągle prezentując mi się w pełnej krasie. Był wspaniały. Czarna, obsydianowa łuska lśniła majestatycznie w promieniach słońca. Grzbiet zdobiły regularne, ostre wypustki.  

Opuścił głowę zwieńczoną dwoma lekko odgiętymi rogami zniżając ją do mojego poziomu. Płonące ślepia przecięte pionową źrenicą wpatrywały się we mnie intensywnie. Podeszłam bliżej, onieśmielona uniosłam dłoń. Dotknęłam zadziwiająco gładkiej, ciepłej łuski. Nozdrza rozgrzeszyły się, otworzył pysk odsłaniając zęby długości moich palców. Z gardzieli dobiegł głuchy warkot podobny do mruczenia kota.  

- Jesteś niesamowity. – Łapy wielkości powalonych pni drzew ułożył się na piasku. Zamknął i otworzył oczy, przesłaniała je cienka błona. Zamachnął łbem z zachęcającym pomrukiem. Założyłam skórzaną, motocyklową kurtkę opięła się na lekko wypukłym brzuchu. Pogładziłam go z czułością uśmiechając się szeroko. Obeszłam smocze cielsko, zadarłam głowę zastanawiając się jak mam się dostać na grzbiet, górujący ponad dwa metry nade mną.  

Zgiął skrzydło w coś rodzaju nosidełka, chwyciłam się kolca wychodzącego ze stawu i pozwoliłam się podsadzić. Czepiając się wystających łusek usadowiłam się między zębami kościstego grzebienia. Wysokość przestała przerażać. Przy Arianie była upajająca. Kusząca.  

Warknął ostrzegawczo. Poczułam, jak poruszają się pode mną zwały mięśni, rozłożył skrzydła. Przylgnęłam do korpusu, mając wrażenie, że ich zamach mnie zdmuchnie. Odbił się mocno łapami i unieśliśmy się w górę.  

Wiatr rozwiał mi włosy, wdarł się między myśli. Przebiliśmy się przez warstwę chmur, Arian wyrównał lot.  

Z zapartym tchem podziwiałam epicki widok. Wyspa wyglądała jak niekształtny omlet przystrojony zielenią drzew. Nieskończony przestwór oceanu upstrzony plamami płycizn falował. Promienie słońca zaróżowiły chmurne obłoki zmieniając je w watę cukrową.  

Smok parsknął, wypluł mały kłąb ognia przepalając jeden z nich. Zanurkował.  

To dopiero początek, pomyślałam roześmiana rozgarniając wilgotny puch.

1 komentarz

 
  • shakadap

    Ułaa.
    Połknąłem całe opowiadanie na raz!  
    Brawo, świetnie napisane, bardzo wciągające. Świetna fabuła. Ukłony za pomysł.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    29 maj 2020

  • EwaGreen

    @shakadap :) Miło słyszeć, a raczej czytać. Teraz piszę coś w stylu mafijnym. Jak skończe może trafi i tutaj, póki co wisi na wattpadzie (na probę...).

    30 maj 2020