Spojrzałem w dół. U moich stóp rozciągała się przepaść.
Czterdzieści pięter niżej na cienkim pasku chodnika, ostatni przechodnie spieszyli znaleźć schronienie. Ostry wiatr szarpał ubraniem, przyjemnie chłodząc rozgrzaną skórę. Nadciągała upragniona burza.
Po tygodniach niewoli czułem jak drzemiąca we mnie bestia rwie się na wolność. Jak ogień gorzeje, rozpala nieużywane mięśnie niemal boleśnie błagające o ruch.
Pierwsza błyskawica przecięła granatowe niebo, z którego runęła lawina kropel.
Roześmiałem się pełną piersią i rozkładając ramiona runąłem w dół.
Wprost w objęcia pędzącego wiatru.
Dodaj komentarz