Następny dzień był strasznie nudny. Nic się nie dzieło. Jedyne co zrobiłam, to pomalowałam paznokcie u rąk o stóp. Josh nie przyszedł. Nic. Zasnęłam około 22.
Zostały 2 dni do rozpoczęcia nauki. Stresuję się trochę. Koło 12 zadzwoniła mama. Rozmawiałyśmy przez jakąś godzinę. Nie czułam się najlepiej, więc postanowiłam zostać w łóżku przez cały dzień. Zaczęłam czytać kolejną część mojej ulubionej serii Ilony Amdrews. W połowie książki zasnęłam. Obudziłam się o 22. Rozejrzałam się po pokoju, ale nic nie zobaczyłam. Ciemno. Zapalam lampkę nocną. Nic się nie zmieniło. Myślałam, że nie zasnę, ale łatwo przyszło. Rano obudziłam się z kaszlem i potwornym bólem głowy. Nie mogłam tego już lekceważyć.
***
Zażyłam leki, które kupiłam w aptece i czekałam na efekty. Ktoś puka do drzwi.
- Proszę!- krzyknęłam.
Drzwi się uchylają, a przez nie wchodzą mama i tata. Nie wierzę! Co oni tu robią?
- Wszystkiego najlepszego kochanie!- zawołali razem.
Ach tak. Dzisiaj mam urodziny
- Zapomniałam- powiedziałam cicho.
- Przynajmniej my pamiętaliśmy- odezwał się tata- chcesz iść z nami na obiad?
- Tak, jasne- odpwiedziałam.
- Ale najpierw prezent- powiedziała mama.
- Dziękuję- odparłam.
Rozerwałam papier i zaczęłam wyjmować papier. Wyciągam jakiś materiał. O jejku! Bordowa, rozkloszowana, koronkowa sukienka z rękawami 3/4 przed kolano. Jest coś jeszcze. Małe pudełeczko. Złote kolczyki. Takie jakby zwykłe. Z jakimś czerwonym kamieniem szlachetnym.
- Dziękuję! Są przepiękne!- zaczęłam ich przytulać.
- Cieszę się, że Ci się podobają- powiedział tata- ja wybierałem kolczyki, a mama sukienkę.
- Pójdę się ogarnąć.
Zabrałam sukienkę, buty i bieliznę i poleciałam pod prysznic. Po 15 minutach byłam gotowa do wyjścia. Lekki makijaż. Tusz i matowy błyszczyk.
Obiad minął w miłej, rodzinnej atmosferze. O 18 już musieli jechać, więc odprowadziłam och do auta. Pożegnaliśmy się i ruszyli w drge2 do domu. Już miałam wchodzić, gdy usłyszałam za sobą:
- Julie!
Odwróciłam się, a kilka metrów ode mnie, stał Josh. Czarne jeansy, biała koszula, a w rękach bukiet czerwonych róż. Podeszłam do niego, a on z uśmiechem zaczął mi śpiewać "sto lat". Plac przed budynkiem nie był pusty i ludzie natychmiast się do nas zbliżyli i zaczęli śpiewać razem z nim. Tak bardzo się wzruszyłam. Nie obchodziło mnie to, że inny stoją wokół nas. Zmniejszyłam dystans między nami i rzuciłam mu się ma szyję. Całowaliśmy się na środku dziedzińca. Każdy się na mas patrzył. Odsunęłam się od niego na chwilę.
- Dziękuję- wyszeptałam.
Ruszyliśmy w stronę budynku, trzymając się za ręce.
3 komentarze
Miłość:-)
Czemu takie krótkie? :-( BardZo, bardzo ładne pisz dłuższe części :-) kiedy kolejna część? .
thinkabout
@Miłość:-) krótkie, bo byłam strasznie zmęczona, ale obiecałam, że dodam i nie chciałam nikogo zawieść następna dzisiaj
Aga1922
Cudeńko
☆mîšîâ☆
Super kiedy nastepna część