Jedna dusza

Ciemność. Gnał do przodu. Serce waliło w rozgrzanej piersi. Czuł kobietę na swoim grzbiecie. Oddychała niespokojnie, nerwowo uderzała piętami w jego boki. Dłonie kurczowo zaplątała w jego czarną, mocną grzywę. Szeptała jakieś słowa. Nie rozumiał zupełnie nic. Ale ponaglała go, więc biegł. Widział obrazy. Czarne plamy, jakieś niejasne kształty. Zarżał niespokojnie. Ten zapach…  

Deszcz.  

Najpierw spadła pierwsza kropla. Potem następna. Czuł je na rzęsach. Kobieta zadrżała. Jednak dalej uparcie uciskała go piętami. Leczyła swoje potwory. Koszmary zdawały się ją przytłaczać. Chciał jej pomóc. Dlatego biegł. Biegł coraz szybciej. I szybciej! Serce tłukło się w piersiach. Jakby od tego zależało cale życie. Jakby to była ostania droga, która ma zakończyć to istnienie.  

Koniec.  

Kobieta drżała coraz mocniej, coraz intensywniej. Płakała. Nie czuł już nic oprócz jej bólu. "szybciej, pędź szybciej kochanie…” szeptała jak w gorączce. Spazmatyczne dreszcze męczyły jej ciało. Nagle silny wiatr poderwał go w górę. Stanął na tylnich nogach. Zarżał. Zarzucił grzywą. "chcesz mnie zrzucić, kochanie?” krzyknęła przerażona. Mocno objęła jego szyję. "nie pozwól mi spaść” błagała. Wicher coraz mocniej przysłaniał mu oczy. Spadła. Osuwał się w nicość. Niejasne kształty znów się pojawiły. Pustka. Bezwartościowe życie, które przeleciało jej przed oczyma. Ironia. Zwierzę i kobieta. Kobieta i zwierzę. Jedno ciało. Jeden ból. Jedna myśl
.  
Ginę.  

Zimna woda. Oddech. Ciepła woda. Oddech. Krzyk. Ostatni haust powietrza. Tylko tyle masz do powiedzenia? Przecież umierasz. Masz jedną jedyną szansę by powiedzieć coś mądrego. Wzniosłego. W tej ostatniej chwili życia. A ty krzyczysz. Krzyczysz tak, jak krzyczałeś przy narodzeniu. Beznadziejna, głupia istota. Ostatni raz masz szansę zrobić coś wspaniałego. Nie robisz. Jak zwykle nie robisz nic. Krzyczysz. Tylko krzyczysz. Twój krzyk brzmi w moich uszach. Rozchodzi się po moim ciele. Zamilcz! Zamilcz już, umieraj. Co? Dlaczego żyjesz? Przecież umarłeś. Tak dawno. Umarło zwierzę, umarła kobieta. Dlaczego wiec dźwięczysz w moich uszach? Pokrako! Maszkarado! Bezmózga istoto! Martwa Istoto. Koń padł. Padł na ziemie. Padł bez życia. Padł smutny. Przecież chciał pomóc kobiecie. Chciał jej tylko ofiarować swój grzbiet, swój bieg i swoją wolność.  

Wycofał się.  

A czy ty się nie boisz? Nie boisz się obłędu, który jest w tobie? Kobieta drżała, ale koń się bał. Miał prawo. Wcale nie! To nie jest głupie zwierze! Starał się jak mógł. Ale to tylko zwierzę. Uniesie fizyczny ciężar, ale winy nie są jego. Nie ponosi odpowiedzialności. On może tylko wziąć kobietę na grzbiet i biec. Biec do przodu. Ale nie może jej trzymać. To ona ma ręce. To ona wbija paznokcie w jego skórę. I wreszcie to ona spada. Ona! Ona! Ona!  

Ukamienowany!  

Dalej go winisz? Dalej mówisz, że on sobie na to zasłużył? Czym? Czym zawinił? Co takiego uczynił? Przecież tylko pomagał! A ty?! Co ty zrobiłeś?! Nic… nie zrobiłeś nic. Pusty, bezwartościowy człowieku. Cierpisz. To kara. Twoja kara! Winą obarczasz niewinnego. Czystego, nieskalanego. Jeśli ty nie masz winny, rzuć w niego kamieniem. No dalej! Rzucaj! Co, nie masz siły? Nie… nie masz odwagi?! Cholerny hipokryto!  
     
Zwierzę oddycha. Podnosi się.

Astarte

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 587 słów i 3448 znaków.

2 komentarze

 
  • Astarte

    Oj, może nie przeciw... ale za tym, żeby niektórych przedstawicieli homo sapiens zamknąć w klatce :D

    16 sie 2014

  • Sabbath

    Ostatnie linijki są ciekawym obwinianiem. Czyżbyyś była przeciw homo sapiens? :D

    16 sie 2014