Zakon - część 8

Kobieta stała obok mnie, jak wryta, niezdolna, by wykonać jakikolwiek ruch. Wpatrywała się we mnie swymi dużymi oczami, a miała je tak szeroko otwarte, że miałem wrażenie, iż jej za moment wypadną z czaszki.
- Idziesz czy nie? - zapytałem cicho, postępując powoli w stronę strażnicy. Skinęła mi w końcu głową i ruszyła w ślad za mną. Czułem jej wzrok na swoich plecach i wiedziałem, że najpewniej wszystko dokładnie analizuje i jest gotowa do odparcia jakiegoś ewentualnego ataku z mojej strony. Zgięci wpół przebyliśmy truchtem być może z pięćset metrów, gdy oczom naszym zza winkla strażnicy wyłonił się oddział zbrojnych na koniach. W ostatniej chwili udało nam się zahamować w zaroślach. Starając się nie narobić hałasu i nie zostać zauważonym, ostrożnie wychyliliśmy głowy z krzaków. Odwróceni akurat do nas tyłem strażnicy, rozmawiali o czymś półgłosem. Wiatr akurat wiał w naszą stronę, niosąc ze sobą pojedyncze słowa. Z kontekstu udało nam się jednak wywnioskować, że nie damy rady przedostać się wschodnim traktem do portu, by wsiąść na statek odpływający do Anglii.
- Co teraz? - zapytała Victoire, cofając się w zarośla.
- Daj pomyśleć.
- To się lepiej pospiesz, bo oni tak stać tu wiecznie nie będą i w każdej chwili mogą nas odnaleźć — syknęła mi do ucha.
- Jakbym tego nie wiedział! - odciąłem się. - Też mogłabyś pomyśleć nad sposobem wydostania się stąd!
Spojrzała na mnie z ukosa, zakładając ręce na piersi.
- Dzięki mnie jeszcze żyjesz.
- TyleTyle że nie jesteś mi niezbędna do dalszej egzystencji, Victoire.
- Ah tak? Więc spokojnie mogę stąd iść i powiedzieć tym idiotom, że pokonasz ich sam, tak? - warknęła.
- Mogłabyś się łaskawie przymknąć, czy chcesz zwrócić ich uwagę na nas? - gwałtownym ruchem zatkałem jej usta, by nie mogła wydobyć z siebie już ni dźwięku. Szarpnęła się mocno, starając się wyswobodzić z mego uścisku, lecz przytrzymałem ją mocno akurat w momencie, gdy dwoje konnych przejechało kłusem koło naszej kryjówki. Zacząłem powoli wycofywać się w coraz gęstsze krzaki, ciągnąc za sobą zakneblowaną towarzyszkę, gdy wtem pod moją stopą pękła gałąź. Ten charakterystyczny dźwięk sprawił, iż nawet z tej odległości widziałem jak na twarzach żołnierzy odmalowuje się podejrzliwość. Zamarłem, patrząc jak kilku strażników zeskakuje ze swych wierzchowców i z dobytymi mieczami kieruje się w naszą stronę. Przełknąłem głośno ślinę, w myślach zastanawiając się, jak teraz uciec. Podskoczyła mi adrenalina, od czego zaczęły pocić mi się ręce. Czułem, jak Victoire oddycha coraz szybciej, starając się wyswobodzić. Kilka metrów od nas zaszeleściły krzaki. Starałem się nawet nie oddychać, by nie zdradzić swojej pozycji, natomiast moja towarzyszka jakby w ogóle nie zauważając zbliżających się żołnierzy, zaczęła się ze mną szamotać. Puściłem ją w końcu, samemu cofając się pomiędzy drzewa, które przechodziły w niewielki lasek kilkanaście metrów dalej. Opadłem na kolana i posuwałem się w tył. Victoire zniknęła mi w końcu z oczu. Znieruchomiałem, słysząc jej krzyk i ostre słowa mężczyzn, a potem zgrzyt wysuwanych z pochew mieczy.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 617 słów i 3322 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Cóż, strażnicy byli ciekawi, co oni takiego w tych krzakach mogli robić xD Do tej pory się zastanawiam, o co chodzi z tym jego ojcem? O.o

    20 kwi 2016

  • elenawest

    @Kuri dowiesz się za kilka rozdziałów :-D

    20 kwi 2016