Zakon - część 3

- Nie! - odepchnąłem ją brutalnie od siebie. - Jeśli w taki sposób chcesz mi pomóc w likwidacji Marco, to nie pomagaj mi w ogóle. - skierowałem się w stronę drzwi. Kiedy chwyciłem za klamkę, Victoire powiedziała cicho i złowrogo:
- Nigdy sam go nie dopadniesz!
- Chrzań się - odparłem i wyszedłem na ciemną klatkę schodową. Ramię wciąż mnie piekielnie bolało, ale postanowiłem zacisnąć zęby i wykonać misję. Wyszedłem szybko na zewnątrz. Rozejrzałem się wkoło, mrużąc oczy przed rażącym blaskiem Słońca. Tak naprawdę nie bardzo wiedziałem, gdzie mam się teraz udać. Ruszyłem więc w kierunku, z którego tu przyszedłem z Victoire. Po chwili szybkim krokiem przemierzyłem klatkę schodową kamienicy i wyszedłem na zalaną Słońcem ulicę. Zarzuciłem kaptur na głowę i stanąłem na rogu jednego z budynków, skąd miałem doskonały widok na knajpę, w której często przesiadywał Marco, na jego posesję i fabrykę. Po dwóch godzinach czekania na niego, zdecydowałem się zajrzeć dyskretnie do wspomnianego lokalu. Niestety coś musiałem zrobić nie tak, bowiem kelnerzy w końcu mnie z tamtąd wyrzucili. Gdy już zatrzymałem się na środku ulicy, zauważyłem mój cel zmierzający w stroną swojej posiadłości. Ruszyłem natychmiast za nim, ale zdążył już przejść przez bramę. Skryłem się więc w cieniu jednego z budynków, zanim jeszcze wyniuchali mnie strażnicy. Wspiąłem się po jego murze na dach. Zgięty wpół przebyłem kilka metrów, by ostatecznie przykucnąć na jego krawędzi. Spojrzałem w dół. Zauważyłem, że Marco wyszedł na patio wraz ze swoją rodziną, a po chwili dołączyła do nich jeszcze jedna, młoda kobieta, którą wkrótce zakwalifikowałem jako służącą. Pochylając się jednak nad krawędzią, potrąciłem leżący tam kamyk, który spadł wprost pod nogi córki Marco. Cofnąłem się na ułamek sekundy przed tym, jak zadarła głowę. Odczekałem jeszcze kilka chwil przypłaszczony do dachu, by w końcu wycofać się w cień.
Przez kilka kolejnych dni w podobny sposób śledziłem mój cel. W końcu, kiedy już niemal na pamięć znałem rozkład jego dnia, przyczaiłem się na tym samym dachu, co za pierwszym razem. Odczekałem aż mężczyzna znajdzie się sam w swoim gabinecie, cofnąłem sił kilka kroków i wziąłem rozpęd. Odbiłem się od brzegu i skoczyłem. Szybko okazało się, że źle wyliczyłem odległość. Ledwo musnąłem palcami dłoni brzeg domu i runąłem w dół z wysokości trzech pięter, wprost na drewnianą konstrukcję trejaża, po którym pięła się wspaniała winorośl. Huk jakiego narobiłem ściągnął mi na głowę strażników i samego pana domu. Kiedy wydostałem się spod resztek trejaża i bujnej rośliny, ujrzałem miecze i halabardy skierowane we mnie ze wszystkich stron.
- Proszę, proszę, a cóż to za szczur? - rzekł pan domu, patrząc na mnie nieprzyjemnie. - Brać go!

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 554 słów i 2963 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    No to wpadł. Mógł zostać z nią xD

    5 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri Joseph jest uparty ;-) i nawet przez to, że Victoire jest od niego wyżej wśród asasynów sprawił, iż i tak by z nią nie został

    5 mar 2016