Zakon - część 10

Właśnie zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym dostać się niepostrzeżenie do strażnicy, gdy wtem na trakcie ukazał się wóz kupiecki, osłonięty plandeką rozpiętą na wysokich pałąkach. Kiedy wolno przejeżdżał koło mnie, podskakując na nierównym bruku, udało mi się schwycić jednego z drągów i podciągnąć się na pakę. Skrycie się pod płachtą materiału okrywającego kilka płóciennych worków ze smakowicie pachnącymi weń bochnami chleba, nie stanowiło już żadnego problemu. Woźnica nawet nie zauważył mojego wtargnięcia. Choć serce biło mi w piersi jak młotem, z drugiej strony byłem jakoś dziwnie spokojny, że bez trudu uda mi się przedostać do więzienia, w którym przebywała Victoire. Jakimś sposobem odgadłem, że wóz zawiera zapasy dla stacjonujących tutaj żołnierzy. Kiedy usłyszałem stukot drewnianych kół na brukowanym podjeździe przed bramą, uśmiechnąłem się lekko sam do siebie. Szło mi coraz lepiej i byłem stuprocentowo pewny, że uda mi się wydostać kobietę z zamknięcia i bez większych trudności zbiec z nią do Anglii. Niestety. Moje nadzieje okazały się być dalece złudne, gdy żołnierze odkryli worki, sprawdzając, czy zgadza się stan rzeczy, które mieli otrzymać. No cóż... Nie zgadzał się, bowiem był nadprogramowy. Leżałem zdjęty nieopisanym strachem, wpatrując się w zaskoczone twarze strażników, gdy nagle zerwałem się na równe nogi z zamiarem ucieczki. Nie doceniłem jednak przeciwnika, bowiem gdy tylko postawiłem nogę na boku wozu, by wyskoczyć, mężczyźni złapali mnie za nią i mocno pociągnęli w dół. Przypierdzieliłem najpierw krzyżem o bok wozu, a następnie łbem o bruk. Zamroczyło mnie na tyle, by żołnierze zdołali mnie postawić na nogi. Otrzymałem kolejny cios, tym razem w okolice wątroby, od którego zeszło mi powietrze z płuc. Bezwładnie oparłem się o furę. Widząc mknącą w moją stronę zaciśniętą pięść, zdołałem niezgrabnie uchylić się, a cios wymierzony w moją szczękę, trafił w drewno. Posypały się drzazgi, a ja w akcie niebywałego heroizmu rzuciłem się na dwójkę najbliższych żołnierzy, zwalając ich z nóg. Szczęknęły na bruku zbroje upadających mężczyzn. Poderwałem się momentalnie, wyszarpując miecz jednego z nich i cofnąłem się przed ciosem kolejnego strażnika. Podbiłem jego miecz i ciąłem mocno przez pierś. Krew trysnęła wkoło. Zgiąłem się wpół, czując jak ostrze zagłębia się w moim boku. Sapnąłem głośno i cofnąłem się o krok, padając na jedno kolano. Dwójka powalonych wcześniej ludzi właśnie podnosiła się z ziemi. Nie zważając na ból, podniosłem się z ziemi i zaatakowałem tego, który mnie ranił. Cios wylądował na jego głowie. Odbiło mi mocno rękę, aż lekko się zatoczyłem, cudem unikając kolejnego ciosu. Odtrąciłem wymierzony we mnie miecz i zaciskając obydwie dłonie na rękojeści, ciąłem energicznie. Poczułem, jak ostrze zagłębia się w ciele, a następnie z pewnym trudem przecina kość. Moich uszu dobiegł wrzask bólu okaleczonego żołnierza, który padł na ziemię, starając się zatamować krew z odciętej kończyny. Rzuciłem się panicznie przed siebie, nawet nie sprawdzając, czy ocalały mężczyzna mnie goni i trzymając się za krwawiący bok, dopadłem drzwi, a następnie z rumorem zbiegłem po schodach prowadzących do cel. Sądziłem, że napotkam jeszcze innych rycerzy, ale w miarę, jak zagłębiałem się w korytarz w poszukiwaniu Victoire moje zdumienie ulegało spotęgowaniu, gdy nikogo nie spotkałem.
Przemierzając korytarz, zaglądałem do każdej z cel, aż w końcu zatrzymałem się gwałtownie przy jednej z nich, ujrzawszy w niej mój cel. Przez chwilę mocując sią z zasuwą i kłódką broniącymi dostępu do obskurnego lochu, w końcu wszedłem do środka i kilkoma cięciami miecza, od czego zakręciło mi się tylko w głowie, zdołałem uwolnić kobietę. Gdy tylko wpadłem do środka błyski nadziei zapłonęły w jej oczach i teraz, widząc, żem ranny, pomogła mi wyjść po schodach na górę, a następnie wsiąść na wierzchowca, stojącego spokojnie w stajni tuż przy strażnicy. Gdy tylko ona znalazła się w siodle, spięliśmy konie i ruszyliśmy galopem, roztrącając po drodze dwójkę żołnierzy, którzy starali się nam zagrodzić drogę. Skierowaliśmy konie do pobliskiego lasu. Gdzieś w tyle za sobą słyszeliśmy wrzaski i obelgi pościgu skierowane widocznie w naszą stronę.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 848 słów i 4556 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Ale "opisowy" rozdział, ani jednego dialogu xD

    15 maj 2016

  • elenawest

    @Kuri faktycznie :-) nawet nie zauważyłam tego :-P w kolejnych postaram się to zmienić oczywiście :-D

    15 maj 2016