Zakon - część 17

Rzuciło mną o burtę, gdy zbyt rozpędzony wiatrem statek, rąbnął potężnie dziobem o pomost nabrzeża. Zakląłem, zbierając się z desek pokładu, podobnie do reszty kompanów. Niemal u wybrzeży Anglii rozpętała się potężna burza, która lekko zniosła nas z kursu i w końcu miotnęła nami o brzeg. Co prawda okręt został poważnie uszkodzony, ale na szczęście wszyscy przeżyli. Pozbieraliśmy swoje rzeczy i po zniszczonym trapie zeszliśmy na zdewastowane nabrzeże, skąd dwoma powozami udaliśmy się do siedziby Zakonu. Podejrzewałem, że Mistrz nie będzie zadowolony z mojego pojawienia się tam bez głowy Marco Maciavellego. No, ale cóż... Byłem gotowy ponieść tego konsekwencje.
Uciążliwa podróż statkiem tak mocno nadwątliła nasze siły, że prawie natychmiast usnęliśmy, nie zważając na rozchybotany powóz. Razem z Victoire obudziliśmy się nieopodal naszego pierwszego przystanku na drodze do Mistrza. W całkiem dobrej gospodzie zjedliśmy pokrzepiający posiłek, który po okrętowym wikcie wydawał się niemal mistrzostwem świata i udaliśmy się na spoczynek. Czekały nas bowiem jeszcze dwa dni podróży w niezbyt wygodnych warunkach, gdyż pół ostatniego dnia mieliśmy pokonać w siodle. Na dodatek w nocy popsuła się gwałtownie pogoda, zaczęło potężnie lać, przez co rozmiękła ziemia i w dalszej drodze kilkakrotnie musieliśmy pomagać woźnicom w wyciąganiu koni i powozów z brei, w jaką zmienił się szlak.
W następnej przydróżce wymieniliśmy powozy i ruszyliśmy dalej, wybierając nieco okrężną drogę, by wścibscy bywalcy oberży nie wyniuchali kim naprawdę jesteśmy i dokąd zdążamy.

Dzień chylił się już mocno ku zachodowi, gdy powiedziałem woźnicy, by zatrzymał powóz kilka metrów przed majaczącym skrzyżowaniem z traktem północnym, wiodącym wprost do Zakonu. Przez dłuższą chwilę staliśmy jeszcze w mroku, obserwując, jak powozy wolno toczą się w drodze. Dopiero kiedy zniknęły nam z oczu, ruszyliśmy do znajdującej się w pobliżu przydrożnej stajni, gdzie wypożyczyliśmy konie.
- Jak myślisz, co powie twój ojciec na fakt, że nie powiodło ci się na misji? - zagadnęła mnie Victoire, wprawną ręką kierując swoim wierzchowcem.
- Nie mam pojęcia — odparłem. - Bardziej niż nim, martwię się Mistrzem.
- Być może wcale nie będzie tak źle — próbowała nieskutecznie mnie pocieszyć, ale widząc moją minę zbitego psa, warknęła rozzłoszczona. - Oh! No nie bądź mazgajem! Masz pokazać Mistrzowi, że jesteś dobrym Asasynem, który tylko czasami popełnia błędy.
- Asasyni ich nie popełniają! - przypomniałem jej z nagłą irytacją. - Ja to niestety uczyniłem, przez co poniosę odpowiednią karę.
- Nie łam się, młody. Postaram się wstawić za tobą...
- Wątpię, by cokolwiek to dało... Mistrz jest nieugięty... Znasz go?
- Tylko z opowiadań — odparła. - Nigdy nie doznałam zaszczytu spotkania się z nim twarzą w twarz... Aż dotąd.
- No to słuchaj... To, że uratowałaś mi życie, wcale nie oznacza, że on będzie inaczej cię w rozmowie traktować — oznajmiłem poważnie.
- Tak, jestem tego świadoma — powiedziała cierpko.

- A więc to jest główna siedziba Zakonu w Anglii! - mruknęła z podziwem kobieta, patrząc w górę na potężne, posępne zamczysko górujące nad pobliską okolicą.
- Taaa... I zważając na to, że nie wykonałem misji, raczej nie zostaniemy tam miło przyjęci — powiedziałem cicho.
- To ci pech!... - skomentował zgryźliwie najstarszy Asasyn. - Jedziemy.
Popędziliśmy zdrożone konie. Huk kopyt grzmiących na bruku poniósł się szerokim echem po dziedzińcu zamczyska.
Wkrótce wybiegli ku nam koniusze, gotowi zaopiekować się naszymi wierzchowcami. Ociężale zsunęliśmy się z siodeł, a w naszą stronę zdążał już sekretarz Mistrza w otoczeniu straży.
- Joseph — powiedział wielce zdumiony moim pojawieniem się.
- Witaj, Paul — odparłem zmęczonym głosem. - Zechciej zaprowadzić nas do komnat, gdzie moglibyśmy się odświeżyć i powiadam Mistrza Alexandra, że pragnę się z nim jeszcze dzisiaj widzieć... Chodzi, albowiem o misję, którą był łaskaw mi powierzyć.
- Podejrzewam zatem, że zgładziłeś tego psa, Maciavellego — odparł mężczyzna.
- Jest to rozmowa, która nie może być przeprowadzona przy świadkach. - wskazałem na wścibskich koniuszych, którzy ewidentnie ociągali się z odprowadzeniem zwierząt do stajni.
- Wynocha! - huknął na nich Paul, a następnie zwrócił się do mnie. - Zabiłeś go?
- Informację tę przekażę tylko Mistrzowi — powiedziałem poważnie, a w moim głosie wyraźnie słychać było irytację. - Zaprowadź nas do kwater i powiadom Alexandra!
Mężczyzna spojrzał na mnie krótko, skłonił się lekko i rzekł:
- Jak sobie życzysz... Zapraszam...
Poprowadził nas na jedną z górnych kondygnacji, przeznaczoną dla wizytujących Zakon. Wieczorem miała się odbyć audiencja u Mistrza, więc do toalety przyłożyłem się wyjątkowo starannie. Wszyscy też otrzymaliśmy czysty przyodziewek, by godnie się prezentować.

Gdy zmierzaliśmy w stronę sali audiencyjnej, czułem, jak serce bije mi coraz mocniej. Wiedziałem, że zostanę ukarany, nie miałem jednak pojęcia, w jaki sposób i to mnie szczególnie przerażało.
Weszliśmy do komnaty i do naszych nozdrzy doleciał zapach palonego drzewa sandałowego, od którego zaszczypały mnie mocno oczy. Zamrugałem szybko, by pozbyć się napływających łez i skłoniłem się przed siedzącym w wysokim krześle siwobrodemu mężczyźnie. Ewenementem w jego wyglądzie było to, że jego włosy wciąż pozostawały kruczoczarne, w przeciwieństwie do brody.
- Ach, Joseph... Mój drogi uczeń. A więc, opowiadaj... Czego udało ci się dokonać we Włoszech. Gdy skończysz, proszę o sprawozdanie twoich kompanów. Być może dowiem się od nich czegoś ciekawego — powiedział ojcowskim tonem, na który być może nabrałaby się Victoire. Nie ja. Ja wiedziałem, że z niego jest kawał skurczybyka. Wziąłem głęboki oddech, patrząc mu hardo w oczy i kropnąłem niczym z armaty.
- Nie zabiłem Maciavellego. Marco wciąż żyje.
W komnacie zapadła cisza, tylko oczy Mistrza niebezpiecznie się zwęziły.
- Powtórz! - syknął, a w jego głosie przebijał jad.
Już wiedziałem, że mam przesrane!

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1131 słów i 6406 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik garbaty

    Ciekawy jestem condalej

    29 sie 2016

  • Użytkownik elenawest

    @garbaty w sumie ja też :-P

    29 sie 2016