Zakon - część 5

- Słucham? - zapytałem głupio, siedząc na zimnej i brudnej podłodze. Chwilowo nawet wolałem się nie zastanawiać co na niej leży.
- Ogłuchłeś nagle? Powiedziałem, że ten twój wielki mistrz zabił mi syna. Zatłukł go z zimną krwią i podrzucił na próg mego domu. Umierającego. - lodowaty ton głosu mojego rozmówcy przyprawił mnie o niepowstrzymane dreszcze. Byłem pewny, że gdyby teraz Alexander znalazł się gdzieś w pobliżu, to ten temperamentny Włoch zabiłby go bez żadnych skrupułów.
- Wiesz ty, co znaczy stracić jedynego syna? Na dodatek pierworodnego i spadkobiercę mojego całego majątku? Ależ oczywiście, że nie, przez myśl ci nigdy to nie przeszło. Jesteś tylko ślepo zapatrzonym w swego mistrza młokosem, który dostał swą pierwszą w życiu samodzielną misję i był na tyle głupi, że dał się tak łatwo złapać. - mężczyzna prychnął pogardliwie pod nosem, patrząc na mnie kątem oka. Zauważyłem, że jego pięści były mocno zaciśnięte, chociaż miałem wrażenie, że nie jest to złość spowodowana moją osobą, lecz tym, gdzie przynależę.
- Co chcesz ze mną zrobić? - zapytałem w miarę obojętnie, nie patrząc na swego można by już powiedzieć, że oprawcę.
- Nad tym muszę się jeszcze zastanowić, bo najchętniej bym cię oddał Alexandrowi w takim właśnie stanie w jakim oddał mi mego Filippe, ale twoja śmierć nie wstrząśnie tym śmieciem, bo nie jesteś z jego krwi, a ponadto możesz mi się jeszcze przydać.
- Nie przejdę na twoją stronę. Prędzej dam się zabić! - warknąłem zły. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, podszedł do mnie szybko i ukucnął tak, że nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. W jego zimnych, pozbawionych wyrazu i emocji oczach dostrzegłem jakby cień pewnego szaleństwa. Starałem się patrzeć w te jego oczy bez strachu, lecz nie wiem czy mi się to udało. Marco nie mrugając praktycznie powiekami, przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Wreszcie powiedział cicho, jakby zastanawiając się nad każdym słowem.
- Udajesz wielkiego bohatera, starasz się być twardy, ale prawda jest taka, że jesteś słaby. Nie chcesz się do tego przyznać, lecz zabijanie na zlecenie nie jest dobre dla twojej młodej psychiki.
- Pieprzysz głupoty - warknąłem, chcąc zakryć swe zakłopotanie prawdziwością słów Marco.
- Doprawdy? Dlaczego więc trzęsiesz się teraz jak osika? Czujesz, wiesz, że moje słowa są prawdziwe. Co pchało cię ku obraniu takiej drogi zawodowej.
- Nie twój zasrany interes!!!
- Jesteś niemiły. A to nie jest dobre w twoim aktualnym położeniu. Radzę ci następnym razem zastanowić się nad swoimi słowami, jeśli nie chcesz skończyć jako obiad dla moich psów.
Skinął na swoich ludzi i po chwili wyszli z pomieszczenia, zostawiając mnie samego. Przez kraty drzwi, Marco powiedział jeszcze:
- I uważaj na swego mitrza. Wbije ci nóż w plecy w najmniej oczekiwanym momencie.
Zasępiłem się poważnie. Nie mogłem uwierzyć, że mój mistrz mógłby być taki okrutny. Przecież znałem go doskonale! Może czasami aż za dobrze...
Ułożyłem się na masakrycznie niewygodnej podłodze i zapadłem w sen, z którego co trochę coś mnie wybudzało. Jakieś nieznane mi odgłosy, szum za oknem- zerwał się gwałtowny wiatr, który poruszał koronami drzew. Ogólnie rzecz biorąc nie była to najlepiej przespana noc i prawdę powiedziawszy zasnąłem dopiero nad ranem. Ponadto wyjątkowo dokuczał mi mój stłuczony bok. Niestety nie było mi dane zbyt długo pospać, bo obudził mnie wkrótce zgrzyt otwieranych drzwi do mej celi. W mdłym świetle poranka ujrzałem strażnika trzymającego w jednej ręce kawał zielonkawego chleba i jakiś niewieli kubek czegoś. Położył to tuż za drzwiami na uświnionej podłodze i zatrzasnął drzwi. Spojrzałem na to i zrobiło mi się lekko niedobrze. Nie był to jednak odruch wymiotny spowodowany poziomem jedzenia, tylko tym, że mój żołądek gwałtownie domagał się już strawy. Rzuciłem się więc na wątpliwego pochodzenia posiłek, który wtranżoliłem w trymiga. Naprawdę chciało mi się jeść!
Kończyłem akurat przeżuwanie czerstwego chleba, gdy gdzieś nade mną rozległ się jakiś bliżej nieokreślony krzyk. Zadarłem głowę do góry, chcąc w jakiś sposób zlokalizować źródło dźwięku. Jednak zanim zdołałem wsłuchać się w krzyki, te umilkły jak nożem cięte. Po chwili jednak rozległy się zdecydowanie bliżej mnie. Stanąłem pod ścianą, gotów obezwładnić każdego kto tu do mnie wejdzie. A przynajmniej taki miałem plan, a co z niego miało wyniknąć, miałem dowiedzieć się już wkrótce. Drzwi do mej celi zostały gwałtownie wyważone. Nie miałem pojęcia w jaki sposób zostało to zrobione, bo były to naprawdę masywne, żeliwne drzwi. Po chwili usłyszałem kobiecy szept płynący z korytarza:
- Joseph?
Zamarłem, rozpoznając w nim głos Victoire. Wyszedłem z celi i niemal natychmiast natknąłem się na moją "partnerkę".
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem, patrząc na jej lekko osmaloną twarz.
- Ratuję cię, jełopie! - warknęła. - A teraz chodź zanim zleci się tu pół miasta. - pociągnęła mnie za ramię. Zachwiałem się lekko i podążyłem za nią korytarzem, w którym leżało kilka ciał strażników.
- Gdzie idziemy? - zapytałem, gdy wypadliśmy przed dom. Gdzieś w oddali usłyszałem ujadanie psów.
- Tam, gdzie chwilowo będziemy bezpieczni - odparła, zmierzając długimi krokami w stronę wschodniej części miasta.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1032 słów i 5603 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Kuri

    Ale z niego jełop xD Trochę nie pasuje mi w opowiadaniu tego typu słownictwo pokroju " który wtranżoliłem w trymiga". Trochę odbiera klimatu ;/

    25 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri ok, zmienię :-) tak, jełop nie z tej ziemi :-P

    25 mar 2016

  • xptoja

    @elenawest to apropo jego postaci mam prośbę, żeby się przypadkiem nie zakochał : P

    25 mar 2016

  • elenawest

    @xptoja Joseph? Narazie nie mam tego w planach ;-)

    25 mar 2016