- ... Usłyszeliśmy o tym incydencie i pomyśleliśmy, że pewnie przyda się wam pomoc... Nie czas teraz jednak na zbędne pogawędki. Wsiadaj, młoda na konia i jedźmy ku przystani. Kto wie, czy nie pląta tu się więcej takich patroli.
Mężczyzna wręczył nam zabraną nieboszczykom broń i ruszyliśmy szybkim kłusem. Jechałem obok tego, który "leczył" wierzchowca mojej towarzyszki. Był to około pięćdziesięcioletni człowiek o krótko przystrzyżonych brązowych włosach i brodzie. Nosił białą szatę, na której krwistą czerwienią odbijały się szerokie pasy. A więc był to Asasyn naprawdę wysokiej rangi. Aż dziw, że postanowił ratować takich młodzików, jak my! Ale z drugiej strony, gdyby Alexander dowiedział się, że ten tego nie zrobił, Asasyn musiałby walczyć o przeżycie, bo mistrz nikomu nie przepuszczał.
Z czasem nasze konie przeszły w galop. Wiatr zaczął świszczeć mi w uszach, a my wciąż parliśmy naprzód, pomimo dnia chylącego się ku końcowi. Moje oczy zaczęły mnie piec, gdy starałem się przegnać ogarniającą mnie senność. Spostrzegłem jednak, że kobieta coraz mocniej pochyla się w siodle, jakby biła pokłony przed wstającą nocą. Prowadzący nas mężczyźni spostrzegli wreszcie nasze osłabienie i niemal natychmiast zarządzili kilkugodzinny postój. Po oporządzeniu konia ległem na ziemi i zasnąłem prawie od razu. Zanim jednak to się stało ostatnim przebłyskiem świadomości zarejestrowałem jeszcze, że cała trójka przygląda mi się uważnie. Zaraz potem odpłynąłem w błogi sen.
Po jakimś czasie obudziło mnie mocne szturchnięcie w ramię. Niechętnie otwarłem oczy, osłaniając je dłonią przed rażącym światłem wstającego dnia.
- Co jest...? - chrypnąłem, siadając na ziemi.
- Czas się zbierać. Budź dziewczynę i jazda! Posilicie się w drodze.
Mruknąłem tylko coś niepochlebnego pod nosem, bo miałem najszczerszą ochotę jeszcze pospać, ale sięgnąłem do Victoire i potrząsnąłem ją za ramię. Zerwała się z ziemi, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Spojrzała na mnie nieprzyjaźnie, ale kiedy kiwnąłem głową w stronę oczekujących na nas mężczyzn, natychmiast się uspokoiła i w ciszy dosiadła ogiera.
Pożywiliśmy się w czasie jazdy, przedzierając się przez gęsty las. Wokół nas śpiewały ptaki, czasami drogę przebiegł nam jakiś spłoszony zając czy inne niewielkie zwierzątko, lecz my byliśmy tak skupieni na dotarciu do portu, że niemal nie dostrzegaliśmy tego wszystkiego.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.