Zakon - część 1

Obudziłem się kilka godzin później, leżąc w szerokim łóżku, stojącym w wysoko sklepionym pomieszczeniu. Oślepiające promienie Słońca wpadały przez częściowo zasłonięte ciężkimi kotarami okna. Rozejrzałem się ostrożnie i już po chwili nie miałem żadnych wątpliwości-znajdowałem się w zamku, siedzibie mego Zakonu. Uniosłem się na łokciach, by wstać, lecz nagle moje ciało zalała wielka fala bólu-to zmęczone mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Jęknąłem niepowstrzymanie, opadając znów na poduszki. Przymknąłem oczy. Kiedy tak leżałem, drzwi do mojej komnaty otwarły się i weszły dwie osoby. Jedną z nich był mój mistrz, a drugą ktoś, kto najpewniej był lekarzem, jako że ubramy był w biały kitel. Starszy mężczyzna uśmiechnął się do mnie delikatnie i usiadł na brzegu mego łóżka.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho. - Spałeś strasznie długo. Już zacząłem się zastanawiać czy się wybudzisz.
- Ja też - mruknąłem ochryple. Mój mistrz patrzył na mnie surowym wzrokiem. Miałem nadzieję, że oznajmi mi, iż przeszedłem ostateczny egzamin i już oficjalnie będę mógł cieszyć się przynależnością do Zakonu. Lekarz tymczasem zbadał mnie dokładnie i orzekł, że jestem tylko zmęczony i potrzeba mi jeszcze dwóch dni wypoczynku, poczym opóścił pomieszczenie.
- Jestem z ciebie dumny. Jeszcze żaden z naszych rekrutów nie wytrzymał tak długo na tej półce, jak ty. Myślę, że będziesz jednym z naszych lepszych członków - powiedział powoli.
- Czy to znaczy?... - odezwałem się niepewnie, bojąc się wymówić na głos moich myśli.
- Tak, dobrze myślisz... Zostajesz przyjęty do naszego Zakonu. Kiedy już wyzdrowiejesz, otrzymasz wszystkie atrybuty, będące oznaką przynależności - uśmiechnąłem się lekko, patrząc w jego poważne oczy.
Ten człowiek nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie słyszałem by z czegoś zażartował, natomiast jeśli chodziło o karanie niepoprawnych rekrutów, to nie miał sobie równych. Drżeli wszyscy, gdy zaczynał się denerwować. Na szczęście rzadko się to zdarzało.
  
Dwa dni później, wciąż zmęczony, w obecności niemal wszystkich mianowanych członków Zakonu, zostałem oficjalnie uznany za jednego z nich. Jako oznaki przynależności otrzymałem pas z nożami do rzucania i długi rapier. Brakowało mi ostrza i ukrytej kuszy, ale jak zostałem poinformowany, te otrzymam dopiero po wykonaniu kolejnych zadań. Oczywiście natychmiast otrzymałem od razu jedno. Mistrz kazał mi udać się do Włoch w celu odnalezienia i zlikwidowania głowy domu jednej z najznamienitszych florenckich rodzin.
  
Kiedy dotarłem we wskazane miejsce udało mi się szybko zlokalizować dom rodzinny rodu Maciaveli. Wkrótce dojrzałem Marco Maciaveliego zdążającego w stronę centrum miasta. Ucieszyłem się, że tak szybko nawinął mi się pod rękę. Zeskoczyłem lekko z dachu, na którym przykucnąłem, i ruszyłem za Marco. Gdy skręcił w jakąś boczną uliczkę, moją twarz rozjaśnił szeroki, wredny uśmiech. Teraz już mi nie ucieknie! Zanim jednak skręciłem za nim, czyjaś drobna dłoń schwyciła mnie za ramię i zostałem gwałtownie wciągnięty w ciemnę sień domu.
- Co jest? - mruknąłem, wyszarpując rapier i starając się przeniknąć wzrokiem ciemność.
- Schowaj to, bo zrobisz komuś krzywdę - usłyszałem delikatny, kobiecy głos.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Członkinią włoskiego Zakonu... Mam ci pomóc w wykonaniu tego zadania.
- Skąd wiesz kim jestem?
- Obserwowałam cię, odkąd tu przypłynąłeś - z ciemności popłynął ku mnie ten sam głos, a w chwilę później z cienia wyłoniła się niska, szczupła kobieta, ubrana w wąską suknię, sięgającą ziemi. Na oko, była ona w tym samym wieku co ja.
- Czyżby mistrz nie wierzył w moje umiejętności? - warknąłem, niemile zaskoczony jej słowami.
- On w nikogo aż tak bardzo nie wierzy, by puszczać go samego na pierwszą misję. I o tym powinieneś już wiedzieć - odparła spokojnie. - Mnie też nie wierzył.
- Nie jesteś Włoszką? - zdziwiłem się.
Pokręciła przecząco głową.
- Tak samo jak ty, pochodzę z Anglii.
- Więc dlaczego należysz do tutejszego Zakonu?
- Bo od małego tu mieszkam - uśmiechnęła sił do mnie lekko. Kiwnąłem głową.
- A więc? Jak chcesz się pozbyć Marco? Udaremniłaś mi zlikwidowanie go dzisiaj - stwierdziłem ponuro.
- A jak chciałeś to zrobić? Nie masz jeszcze ostrza - zauważyła sarkastycznie.
- A ty posiadasz?
- Oczywiście - podwinęła rękaw, ukazując mi ostrze ukryte na ręce pod skórzaną opaską. Mruknąłem coś nieprzyjemnie. Wnerwiało mnie, że prosta kobieta jest wyżej postawiona, niż ja.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 869 słów i 4744 znaków, zaktualizowała 1 mar 2016.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • DarkPrincess

    "Oczywiście natychmiast otrzymałem od razu jedno."   albo natychmiast albo od razu :) ale po za tym super ;)

    21 kwi 2016

  • elenawest

    @DarkPrincess ooo, faktycznie, mój błąd. Dzięki :-)

    21 kwi 2016

  • Kuri

    Widzę inspirację asasynem :P

    1 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri :-D dokładnie ;-)

    1 mar 2016

  • Kuri

    @elenawest Jak znam Twoją twórczość, to szykuje się kolejny mocny tytuł na lolu :D Do tego w ciekawych klimatach. Czekam na rozdziały :D

    1 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri :-) a jak ten ci sie podobal? :-D

    1 mar 2016

  • Kuri

    @elenawest To dopiero wstęp, więc ciężko cokolwiek po jednym, krótkim rozdziale powiedzieć. Ogólnie zapowiada się ciekawie, tylko jestem ciekaw, w którym wieku dzieje się akcja powieści?

    1 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri około dziewiętnastego ;-)

    1 mar 2016

  • Kuri

    @elenawest Aha, ok xD Miałem takie dziwne wyobrażenie, że około 14 xD

    1 mar 2016

  • elenawest

    @Kuri nieee :-P

    1 mar 2016