Zakon - część 19

- Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego, co cię teraz czeka, prawda? – zapytał lodowatym głosem Mistrz, nie patrząc na mnie.
- Jestem – odparłem hardo, choć czułem, jak robi mi się słabo.
- Doskonale... Straż! - Trzech mężczyzn podeszło do mnie i chwyciło pod ręce. – Zabierzcie go stąd!
- Joseph! – krzyknęła za nim Victoire. – Co się dzieje?
Nie odpowiedziałem jej jednak spuściłem głowę i pozwoliłem się odprowadzić.
- Panie, co się stanie z tym młodym? – zainteresował się najstarszy z przybyłych asasynów.
- Poniesie odpowiednią karę – odrzekł Alexander.
- Jaką? – zapytała Victoire.
- Zostanie wychłostany... A teraz odejdźcie stąd. Wasza obecność tutaj nie jest już pożądaną.
- Ale, panie! Musimy odpocząć!
- Dobrze więc! – machnął zniecierpliwiony ręką. – Zostańcie do końca tygodnia, a potem się stąd wynoście! Nie wolno wam jednak wychodzić poza obręb zamku i kontaktować się z więźniem!
- Dziękujemy. – asasyni natychmiast zawinęli się do swoich komnat. Victoire bała się o poznanego chłopaka. W końcu zawdzięczała mu przecież życie, gdy uratował ją z tamtego lochu we Włoszech.

Zostałem odprowadzony do sali kar, gdzie pozbawiono mnie okrycia wierzchniego i skuto kajdankami, do których przymocowany był długi łańcuch, którego koniec przytwierdzono do ściany. To pod nią miała zostać wykonana kara chłosty. W pomieszczeniu obecny był już powiadomiony kat, trzymający w dłoni długi bicz zakończony niewielkimi haczykami. Przełknąłem ślinę, patrząc na to masakryczne narzędzie. Wiedziałem, że w najlepszym przypadku rany będą goić się co najmniej przez kilka tygodni, a w najgorszym po prostu umrę. Kiedy stanąłem twarzą do ściany, moje myśli pobiegły do Victoire i to jej twarz miałem przed oczami, gdy na mój grzbiet spadł pierwszy cios. Nie był stosunkowo mocny, haczyki tylko lekko przecięły skórę, ale i tak wrzasnąłem z bólu. Niestety nie dali mi niczego, co mógłbym zagryźć, przez co musiałem krzyczeć, a moje męki prawdopodobnie słychać było w całym zamku. Wiedziałem, że muszą je również słyszeć moi pomocnicy z Włoch, oraz Victorie. Ona z kolei najchętniej skryłaby się gdzieś głęboko pod ziemią, zmuszona była jednak by je słuchać, a po jej pięknej twarzy spływały strużki łez. Szczerze żałowała młodego chłopaka. Nigdy nie sądziłaby, że Mistrz Alexander jest tak ostry w wydawaniu wyroków, no i przede wszystkim, że jest ojcem tego młodego! Teraz ze strachem przypomniała sobie, że będąc w czasie podróży we Włoszech razem z Josephem, ośmieliła się obrazić chłopaka! Zaczęła się modlić więc, by Bóg darował mu życie i by mogła odkupić jakoś te swe winy wobec niego. Na spełnienie przynajmniej część swoich próśb musiała jednak czekać niemal godzinę.
Gdy skończyli chłostę już nie bardzo wiedziałem, co się ze mną dzieje. Plecy paliły mnie żywym ogniem, podejrzewałem, że nie mam na nich co najmniej już połowy skóry. Coś mokrego spływało mi po plecach. Moje spodnie mokre były od krwi i moczu, którego dwukrotnie nie udało mi się utrzymać. Pamiętałem tylko jakieś przebłyski z tego, jak wleczono mnie korytarzem, a potem była już tylko ciemność, w której jak zimnego świata słyszałem niewyraźny głos Victoire. Nie miałem bowiem pojęcia, że przekradła się do mojej komnaty. Że widok, jaki tam ujrzała, powalił ją dokładnie na kolana. Moje plecy przedstawiały jedną wielką, krwawą miazgę, a wokół mnie zaczynała zbierać się kałuża posoki. Nie wiedziałem już też, że szybko sprawdziła, czy w ogóle jeszcze żyję, a potem pobiegła do toalety, mocząc znajdujące się tam szmaty i ręczniki. Gdy z nimi wróciła, do sypialni wkraczał właśnie zaalarmowany lekarz. To ona wraz z tym człowiekiem zajęli się moim poranionym ciałem, obmywając mnie z krwi i dopiero wtedy oceniając stan zadanych mi razów, które okazały się nie aż tak rozległe, jak sądzili na samym początku, ale nie mniej bolesne i groźne.
Używając igły i grubej nici, chirurg zdołał jakoś pozszywać co mniej poszarpane kawałki mojej skóry i dopiero wtedy zabrał się za naprawianie szkód w mięśniach. Wiedziałem o tym, bo dwukrotnie odzyskałem na kilka sekund przytomność, resztę jakbym oglądał z perspektywy osoby trzeciej. Pomimo tego, że byłem nieprzytomny, czułem, że moje ciało pali ogień wysokiej gorączki. W pewnym jednak momencie poczułem, jak cos przyjemnie chłodzi moje rozgrzane ciało. Wtedy w tym dziwnym śnie, w jakim się cały czas znajdowałem, ujrzałem, że lekarz i Victoire obłożyli mnie lodem dla zbicia temperatury. Byłem im wdzięczny i postanowiłem im to jakoś wynagrodzić, kiedy tylko się obudzę. Ale wtedy przyszło mi na myśl, czy w ogóle się obudzę i przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz, co oni wzięli jako atak spowodowany gorączką. Nie wiedziałem bowiem, że pomiędzy jedną moją myślą a kolejną upływało kilka dni! Dwukrotnie również czułem, że powoli odchodzę z tego świata, ale wtedy ktoś znów sprowadzał mnie na ziemię, dając mi kolejne szansy. Nie miałem zamiaru ich marnować i od tamtej pory zacząłem walczyć, by tylko się wybudzić. To, ze w ogóle w końcu do tego doszło, zapewne zawdzięczam temu, ze lekarz zdecydował się na radykalne posunięcie, gdy z moich ran zaczęła płynąć ropa i po prostu po odsączeniu jej, przemył rany spirytusem, a czoło obłożył mi kompresami maczanymi w occie. Tak przynajmniej opowiadała mi później Victoire.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1033 słów i 5663 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.