Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Dziecko Ognia część 1

Dziecko Ognia.

Nad polem kotłowały się tumany kurzu, które zasłaniały częściowi błękitne niebo i słońce. Nie sposób było coś usłyszeć z powodu wrzawy, jęków, krzyków i szczęku broni, dodatkowo co jakiś czas przez szum bitwy przedzierała się świst lecących zapalonych kul. Paliły się ogniem, a za nimi ciągnął się ogon czarnego dymu. Wielkie na jard kule czyniły ogromne spustoszenie pośród walczących, niejednokrotnie jednak źle ukierunkowane niosły śmierć nie tylko po stronie atakujących, ale też obrońców. Miano zdobyć zamek wroga, jeden z wielu należących do króla Hegena II. Określono przeszło tysiącowi wojaków, że nie powinni napotkać oporu. Rzeczywistość wyglądała całkiem inaczej. Spodziewano się nie więcej niż pięciuset obrońców i może dwustu w zamku. Atakujące wojsko króla Rementera Wielkiego nawet nie przyprowadziło maszyn oblężniczych, a tylko kilkaset drabin. Czy to była zdrada? Początkowo wszystko szło zgodnie z oczekiwaniami. Wojska skierowane w wąski trójkąt wbiły się w obrońców. Jak zawsze w podobnych sytuacjach trup się słał po obu stronach. Ogromne rzesze atakowały i wdzierała się coraz głębiej w słabnące siły obrońców. Zamek mieli w odległości nie większej niż czterystu jardów i wówczas zostali otoczeni z tyłu oraz obydwu boków. W pierwszych chwilach nawet o tym nie wiedzieli, szczególnie jak wielka ilość obrońców im groziła. Na obrzeżach wojsk Rementera Wielkiego nastąpiła rzeź i postępowała. Dopiero potem okazało się, że Hegena II dość dokładnie poinformowano, ile będzie atakujących i dlatego zgromadził w zasadzce około pięciu tysięcy łuczników, piechoty, oraz pół setki konnych, okutych w ciężkie zbroje. Pośród atakujących znalazła się grupa najemników dowodzona przez Ramtega, rosłego szatyna, który zjadł zęby na podobnych wypadach. Liczył czterdzieści pięć lat i natura obdarowało go mocnym ciałem. Teraz zaczął zdawać sobie sprawę, że ich wojsko doznaje klęski. Dostrzegł dwójkę swoich ludzi. Przybył tu z tuzinem zabijaków, którzy całe życie nic innego nie robili, tylko walczyli, gdzie nieźle za to płacili. Czyżby tylko dwóch pozostało?
- Trzymajcie się – krzyknął, kiedy dostrzegł trzydziestodwuletniego Stalkesa, smukłego, o wielkiej sile i szybkości bruneta oraz ogromnej budowy blondyna, który przybył tu na ziemie dwóch królów aż zza wielkiej wody, dziesięć lat temu. Celpar, bo tak miał na imię, zwykle przewyższał większość ludzi o głowę. Bujne złote włosy i błękitne oczy wzbudzały podziw dziewek, gdziekolwiek się pojawił.
- Damy radę Ramteg – odkrzyknął Celper.
   Nie z takich potyczek wychodzili cało, chociaż na ich ciałach przybywało nowych blizn. Na twarzy szatyna, umazanej krwią zabitych pojawił się krótki uśmiech. Chciał jeszcze coś dodać, ale mu nie dano. Jedna z setek wystrzelonych z lewej flanki strzał przebiła mu szyję w okolicy krtani. Śmiertelny skurcz targnął ciałem. I tak strzała okazałby się śmiertelna, ale atakujący przyspieszył agonię. Krępy żołdak wojsk Hegena uderzeniem w głowę zakończył tym ciosem mu żywot. Ani Stalkes i jego druh Celpar nic nie mogli zrobić, bo sami nie mieli zbyt dobrej sytuacji. Brunet jako jeden z niewielu potrafił walczyć lekko zakrzywionym mieczem, który tak wprawdzie był szablą, bo miecz zwykle posiada prostą klingę, jak również władał w tym samym czasie drugą, podobną, właściwie bliźniaczym ostrzem, teraz jednak lewa dłoń dzierżyła krótki sztylet. Stracił pół straży wcześniej swój drugi oręż i wiedział, że nigdy go nie znajdzie. Atakowało go dwóch, mniej więcej w jego wzroscie, ludzi. Ich zdolności bojowe nieco ustępowały jego, ale z dwójką nie jest nigdy łatwo walczyć, szczególnie że w koło miał i swoich i wrogów, a murawa usłana była trupami lub ciężko rannymi. Dodatkowo porzucona broń, również utrudniała swobodne poruszanie. Dostał lekko w ramię. Odczuł, co nie zmieniło toru jego miecza. Ciął w szyję pierwszego z atakujących i pozostał mu tylko jeden. Ten wykonał dobre pchnięcie i pewnie zakończyłoby życie bruneta, ale właśnie czyjeś ciało leżące na ziemi pomogło brunetowi, bo potknął się tak fortunie, że dobry cios tamtego, przebił powietrze. Stalkes natychmiast stanął pewnie na dwóch ugiętych nogach i uderzył z góry, blisko głowy. Właściwie nie mierzył, tylko wykorzystał sytuację. Gdyby jego cios dotarł to stalowego kasku atakowanego i tak nie dawało tamtemu wielu szans. Teraz jednak rozpędzona klinga rozcięła wiązanie kilka cali za szyją i zatopiła się w torsie nieboraka. Stalkes błyskawicznie wyszarpnął ostrze i powtórzył, uderzenie bokiem. Prawie odciął głowę przeciwnika. Krew trysnęła i częściowo poplamiła prawie nieochroniony tors. Stalkes znał się na tym rzemiośle i rzadko używał ochraniaczy, które w rzeczywistości nie chroniły, a tylko utrudniały ruchy. Jego koszula już od połowy bitwy nie przypominała naturalnego koloru bieli, został dawno przybrudzona ziemią a teraz krwią. Celpar nie miał szczęścia. Słyszeli o tym olbrzymie, a właśnie ten się zbliżył. Czyżby dojrzał godnego sobie przeciwnika? Przy nim blondyn wyglądał jak dziecko. Olbrzym, którego sława krążyła po obu królestwach miał pewnie więcej niż siedem stóp. Nie walczył mieczem, chociaż oczywiście potrafił, ale jego ulubioną zabawką był wielki młot z ostrzem u góry. Siał nim naprawdę spustoszenie. Na szczęście chyba wydano rozkaz łucznikom, by nie strzelali, ponieważ już pozostała tylko garstka z tysiąca i ich los był przesądzony. Hecegoner, bo tak go zwali, uśmiechnął się szyderczo i uderzył w blondyna. Sam miał jasną cerą i blado-błękitne oczy, lekko rudo-siwe włosy. Oczywiście należał do rzadkiej grupy albinosów. Co dziwne, tych raziło słońce, a nawet jasny dzień potrafił utrudniać widzenie, ale widocznie Hecogonerowi to nie przeszkadzało. Ponieważ brunet uporał się z dwoma, mógł i nawet musiał pomóc przyjacielowi. Celpar dostrzegł, że kompan idzie z pomocą i to napełniło nadzieją jego serce. Udało mu się uniknąć straszliwego ciosu, ale olbrzym wcale się tym nie zmartwił, że chybił. Wycofał młot i uderzył ponownie. Nie sposób było zatrzymać takie uderzenie. Nawet jeśli ktoś miał tarcze, nie pomagało. Młot ważył z dwadzieścia funtów, co w połączeniu z więcej niż pół jardu długości rękojeścią, stanowiło potworną broń. Dodatkowo gigant mimo ogromnej postury, dysponował szybkością, jakiej mu mógł pozazdrościć wyćwiczony wojak trzy głowy niższy. Drugi cios prawie otarła się o lewicę blondyna, na szczęście Stalkes już dotarł. Siłacz dostrzegł go i chciał uderzyć zamachem w tył. I znowu szczęście stało po stronie Stalkesa. Prawie poczuł ostrze u góry młota, cal od głowy. Wielkolud znał się na walce, ale miał przeciw dwóch mistrzów. Blondyn wykorzystał moment i ciął prosto, ale i Hecegoner miał podobnego farta, jak niedawno Stalkes. Noga trupa zachwiała jego ciałem i cios Celpara minął się z celem. Stalkes wykorzystał nadającą się okazję. Mocarz miał wkoło torsu zbroję, której pewnie nikt nie zdołałby przebić, ale doświadczony brunet dojrzał szanse gdzie indziej. Kolana ogromnej postawy wojownika miały ochraniacze z przodu, lecz z tyłu tylko skórzane wiązadła. Smukły mężczyzna zrobił to odruchowo. Ciął w to miejsce. Przeciwnik jęknął donośnie. Oczywiście nie mógł w tej samej chwili utrzymać równowagi. Nikomu by się to nie udało, lecz obaj przyjaciele nie dali mu szansy, by zdołał solidnie stanąć na prawej nodze. Prawie w tym samym czasie miecz blondyna znalazł nieosłonięte miejsce w górze brzucha, a ostrze Stalkesa wbiło się w tył karku olbrzyma. O ile rana w brzuchu dałaby mu długie i bolesne konanie, to cios w tył karku, zakończył jego żywot prawie bez bólu.
- Dzięki, druhu. To jatka. Musimy spróbować się przedrzeć bokiem – rzekł Celpar.
- Nic tu po nas – odparł brunet.
  Parli naprzód. Szczęście im dopisywało. Ściemniało się, co dawało im większa szanse, by wyjść z pola walki, teraz wprost masakry. Trzymany pierścień wojaków Hegena nieco się rozluźnił. Przyjaciele zabili lub ranili ciężko jeszcze około tuzina rycerzy i dostrzegli ścianę lasu. Do szczęścia tak mało brakowało. Zastąpiła im drogę szóstka, na szczęście niezbyt dobrze wyszkolonych żołdaków. Dali im łatwo radę, chociaż obaj zostali lekko skaleczeni. Stalkes w prawe udo, Celpar w szyję. Nie zostali dostrzeżeni i wolnym biegiem z powodu ran i zmęczenia wpadli miedzy drzewa. Obaj byli spragnieni. Kurz murawy szczypał w oczy, zatykał nos i czuli go również w gardłach. Żyli, to się liczyło. Przebyli może dwieście jardów i pierwszy odczuł to brunet.
- Źle widzę brachu i zaczynam tracić równowagę, coś musieli mieć na tych ostrzach.
- Tchórzliwe pachołki – odezwał się blondyn.
Stalkes znał dobrze głos przyjaciela, wyczuł od razu zmianę barwy.
- Ty też masz ranę z trucizną? - zapytał.
- Nie mogę dobrze oddychać – głos blondyna zmienił się definitywnie.
- Prześpimy noc i będzie lepiej – rzekł brunet – gdyby to było coś mocnego, już byśmy byli martwi.
Dostrzegli polankę.
- Tu spoczniemy – rzekł Stalkes.
Chciał usiąść, ale się przewrócił. Odpłynął w nicość.
Otworzył oczy. Dzień już zaczął się dobry czas temu. Żył i nie czuł już wpływu trucizny. Dostrzegł blisko siebie leżącą postać blondyna.
- Wstawaj brachu, już dzień.
Nie otrzymał odpowiedzi, więc przesunął się bliżej i dotknął mu plecy prawicą. Od razu poczuł. Ciało Celpesa zesztywniało. Powstał na kolana i zobaczył twarz przyjaciela wykrzywioną w bólu. Otwarte oczy wyglądały, jakby chciały wyjść z oczodołów. Szyja blondyna była dwukrotnie szersza niż normalnie. Poczuł ból i smutek.
- Calper, druhu mój – prawie poczuł łzy.
Nie miał nic, by go pochować, ale myślał, że może uzbiera gałęzi i spali chociaż ciała. Rozejrzał się i jednocześnie próbował wstać i wówczas dostrzegł, że nie jest sam. Obok, bardzo blisko leżała dziewczynka. Mogła mieć trzynaście, może czternaście lat. Włosy miały kolor jak miedź zmieszana ze złotem. Długie do połowy pleców. Bardzo szczupłe jakby zabiedzone ciało. Okrycie stanowiła suknia z delikatnego jedwabiu, zielona w złote gwiazdki, jednak stan ubioru pozostawał wiele do życzenia. Suknie szpeciły liczne popalone dziury, właściwie więcej niż połowa ubioru, została spalona. Brunet zastanawiał się, czy dziecko żyje i dlatego dotknął jej nieco szczupłe plecy. Poruszyła się i wstała. On nadal klęczał. Dziewczę młode odwróciło się do niego i machinalnie zasłoniło łono i małe piersi, bo w obydwu tych miejscach miała spore dziury, podobnie wypalone, jak i z tyłu.
- Nie żyje – wskazała blondyna, a powiedziała to miłym głosem, zdradzającym naleciałości z innych stron. – Próbowałam go też ożywić, ale całą moc zużyłam na ciebie.
- Czemu jemu nie pomogłaś, ja bym doszedł do siebie?
Dziewczynka miała śliczną buzię i wielkie zielone oczy z delikatnymi złotymi niteczkami. Stalkes musiał przyznać, że tak ślicznych oczu jeszcze nie widział.
- Też nie żyłeś – powiedziała smutno. – Obaj zostaliście zatruci silną trucizną. Nawet mnie osłabiła, kiedy wypiłam jad z twojej rany, dlatego zemdlałam. Nie możemy tu zostać, zbliżają się stamtąd – wskazała ręką.
- Skąd wiesz, niczego nie słyszę?
- Czuję – powiedziała z przekonaniem.
- Co z nim? Nie zostawię ciała. Może zdołam rozniecić ogień.
- Chcesz do niego dołączyć? Będą tu za ćwierć straż* lub wcześniej.
Stalkes przyjrzał się jej lepiej. Już nie zasłaniała piersi ani złoto-miedzianego łona. Jednak tam nie patrzył, dostrzegł za to, że nie ma butów.
- Dobrze, to idziemy. Może znajdziemy strumień. Trzy straże tam – pokazał dłonią - jest osada i karczma, którą znam. O ile nie napotkamy wrogów. Słaby jestem, dwa dni nic nie jadłem i nie piłem.
Zaczęli iść, ale dziewczynce nie szło zbyt łatwo. Las był suchy i co chwila na ściółce leżały suche gałęzie i szyszki.
- Nie dojdziesz daleko. Ważysz chyba niewiele, wezmę cię na plecy.
Uśmiechnęła się miło.
- Dziękuję. Masz jakieś imię?
- Stalkes – powiedział z trudem.
- Ja mam na imię Lamia. Nie sądzę, że dam radę na plecach. Masz tam miecz, tarczę i pusty kołczan, oraz kuszę. Dasz radę wziąć to na przód, to wówczas może zdołam?
Mężczyzna spojrzał na nią raz jeszcze.
- Siadaj mi na kark. Nie mam siły, ale trzy straże cię poniosę.
Dziewczynka znowu się uśmiechnęła. Rozerwała dół sukni, bo inaczej trudno by jej było tak usiąść. Trudno było nazwać jej ubiór suknią, bo więcej zostało dziur niż materiału. Wyciągnęła ręce w jego kierunku. Faktycznie ważyła tyle, co dobra kura. Zasiadła mu na karku. Zaczęli iść. Dopiero po kilku chwilach uświadomił sobie, że dotyka go bezpośrednio intymnością, bo nie miała żadnej przepaski na biodrach. Odczuł, że jest tam bardzo ciepła, bardziej niż powinna, ale to mu nie przeszkadzało. Bardziej doskwierało mu pragnienie. Po czasie jednej straży doszli do strumienia.
- Dzięki opatrzności – rzekł.
Lamia zeskoczyła na trawę.
- Jeżeli ci ciężko, może podrę resztki sukni i obwiążę stopy.
- To już naga całkiem zostaniesz. Nie jesteś ciężka, woda doda mi sił.
Pił długo. Smak wody był cudowny. Lamia też ukucnęła i piła prosto ze strumienia. Obmył twarz i kark.
- Znam właściciela karczmy. To dobry człowiek, chociaż mruk. Musimy dojść przed zmrokiem, bo bramę zamykają i nocować na trawie będziemy. Czasem wilki i niedźwiedzie się zakradają, bardziej w zimie, ale i tak bramę zamykają.
Ona nic się nie odezwała i ponownie ręce wyciągnęła. Po chwili siedział mu na górze. Czuł, że opiera delikatnie dłonie o jego głowę.
- Skąd się tam wzięłaś, Lamia?– zapytał.
Zanim odpowiedziała, bo nie zrobiła tego od razu, minęło trochę czasu. Myślał, że to dziwne. Z zamku raczej nie pochodziła, a wśród wojska króla tylko chłopy przebywali.
- Nie wiem – odpowiedziała po dłuższej chwili.
- Jak to nie wiesz? - zdziwi się Stalkes – masz rodzicieli może?
- Nie wiem tego także. Jak będę wiedziała, powiem.
  Mężczyzna nie wiedział, co o tym myśleć. Być może znalazła się w pobliżu bitwy, a sam jej obraz ją tak przeraził, że coś się w niej zamknęło. Tylko nie za bardzo mu się to klarowało. Co miałaby robić w środku bitwy?
- Wszyscy moi druhowie zginęli, chyba że mieli tyle szczęścia co ja. Całe tysiąc ludzi poginęło. Miała być ich pięć setek, a kilka dobrych tysięcy nas okrążyło. Tylko teraz Rementer Wielki nie odpuści. Wielkie wojsko zbierze i Hegena II rozbije w pył.
- Ludzie tylko krew przelewają, nic dobrego z tego nie ma – odrzekła.
Pomyślał, że młoda jest, ale mądra. Tylko dalej nie mógł ni jak zrozumieć, jak się tam znalazła.
- Wiesz może, ile wiosen liczysz, Lamia? - zapytał, by się samemu upewnić, że dobrze ocenił jej wiek.
Widział nagość w każdym wieku, od niemowlaka do starca i to zarówno u mężczyzn, jak i niewiast. Żywych, chorych i umarłych. Pomyślał o trupach. Ptactwo i zwierzęta co padlinę jedzą, się zgromadza, a smród będzie wielki. Ot wojna!
- Mam dwadzieścia – odrzekła szybko.
- Dwadzieścia? To być nie może. Najwyżej trzynaście a może czternaście. Nie lękaj się, krzywdy ci nie zrobię, a i innym nie dam.
Zwykle tak młodych dziewek nie brano, chociaż i to się zdarzało. Przypomniał obie Niję, córką karczmarza. Dwa lata temu ją widział i chyba serce jej złamał. Widział w jej oczach, że nie jest jej obojętny, ale sam uznał, że co jej po zabijace takim jak on.
Szedł nieco wolniej ze zmęczenia i głodu, ale wyliczył, że przed zachodem dojdą. Gorąc dokuczał, nie mieli niczego, by wody nabrać. Spocony był i czuł, że ślisko na karku. Nie chciał o tym myśleć, bo i po co, jednak zapomniała się na chwilkę i powiedział.
- Spocony jestem z wysiłku i gorąca, a jeszcze ty grzejesz mocno – powiedział to i dopiero pomyślał, że tam mówić nie powinien.
Nie mógł widzieć jej buzi i przez to nie wiedział, czy się zawstydziła, ale po chwili usłyszał jej miło brzmiący w uszach jej głos.
- Przepraszam – powiedział cicho, ale wyraźnie.
- Za co mnie przepraszasz, Lamia?  
- Że gorąca jestem, zaraz będzie lepiej.
Nie wziął tego na poważnie, ale po kilku chwilach odczuł, że chłodna się tam zrobiła i jeszcze raz się zdziwił, ale już gębę zamknął, by nowego afrontu nie palnąć. Słońce stało nisko nad horyzontem, bo las już dawno opuścili, gdy zabudowania dostrzegł.
– W czas jesteśmy.
– Zdejmij mnie, już dawno mogłam iść, jak z lasu wyszliśmy, ale dobrze mi było tak siedzieć to i wybacz, Stalkes.
– Och, nic to – spojrzał po raz kolejny na jej posturę.
– Odziać cię jakoś muszę. Tam dostaniesz ubranie a ja koszule, bo ta już do niczego będzie. Jeśli nie brzydzisz się, rozerwę swoje okrycie torsu i twoją nagość ukryjemy.
– Dobry pomysł, Stalkes. Ciebie się nie wstydzę, ale przed innymi intymne miejsca zakryć bym chciała.
Zdjął wszystko z pleców, koszule przedarł na dwa i Lamia tym materiałem piersi i łono zawinęła. Założył cały oręż na plecy jak poprzednio. Mięśnie miał widocznie zarysowane i na torsie i na brzuchu, ale Lamia na niego nie patrzyła. Nie wierzył, że ma dwadzieścia, ale przekomarzać się też nie chciał. Po chwili dał strażnikowi srebrną monetę i ten ich wpuścił. Minęli kilkanaście chat z podobnych bali zbudowanych i do karczmy weszli co na środku osady stała. W izbie kaganki i pochodnie się paliły. Czuli zapach wędzonego mięsa i oczywiście palących się pochodni. Kelbus stał za szynkiem. Miał ponad pięćdziesiąt wiosen. Kiedyś czarne włosy, teraz lekko posiwiały i ubytek na środku głowy mu się rysował. Zarost trzydniowy porastał mu twarz.
– Dwa lata cię nie widziałem, Stelkes – rzekł głosem nie wskazującym, że się ucieszył widokiem wojaka.
– Tak się stało. – Karczmarz mierzył go wzrokiem, potem na dziewczynkę spojrzał.
– Nie chcesz powiedzieć, że z tej bitwy wracasz. Plotka szybka, mówią, że masakra kompletna.
– Niestety. Cała grupa kompanów zginęła. Wszyscy z wojska zginęli, chyba że szczęście mieli jak ja. Zdrada to albo i sam nie wiem. Oczekiwali nas w lesie ukryci. Ponad tysiąc poległo, tylko teraz zemsta króla wielka będzie.
– I ja tak myślę. Hegen mocno za to zapłaci. Jak dostanie się w łapy króla, głowa jego poleci, bo wieszać króla nie przystoi.  
– Też to pewnie wie i ludzi pewnie zgromadzi. Tylko więcej krwi przelanej będzie – dokończył Stalkes.
Dostrzegł Niję, ciężarna była i to ostatni miesiąc z pewnością. Na jego widok uśmiechnęła się i podeszła.
– Dobrze cię widzieć Stalkes.
– Wzajemnie. Już niedługo – spojrzał na wielki brzuch.
– Tak, dwa tygodnie brakuje. Tylko obawiam się trochę, bo nogi puchną i plecy bolą niemiłosiernie, lecz najgorsze, że krew czasem się pokazuje – posmutniała.
– Co mu to prawisz! – skarcił ją ojciec.
– W przyjaźni, a nie w nie w nienawiści się rozstałam z nim. – Popatrzyła na dziewczę, bo ta odeszła, zanim Nija wyznanie to uczyniła.
Lamia stała w kącie karczmy i przyglądała się pochodni.
– Zaraz wam ubrania damy, a ojciec pokój na noc albo i dni kilka, sprawi. Pewnie głodni jesteście. A kto to taki – ponownie na miedzianowłosą zerknęła. – Oczy ma cudne.
– To Lamia, sierota – Stalkes chętnie by powiedział Niji co dziewczynce zawdzięcza, ale przy Kelbusie nie chciał.
– Nie dobre czasy teraz – rzekła smutno Nija i za brzuch się złapała, krzywiąc śliczne lico.
Czarne włosy miała jak Stalkes i oczy brązowe, duże, lecz nie tak wielkie, jak u Lami. Dziewczynka bez słowa do niej podeszła za rękę ja wzięła i na bok odciągnęła. Zarówno brunet, jak i ojciec Niji zdziwili się nieco. Po chwili obie wróciły.
– Lamia mi rzekła, że to chłopiec, a brzuch kształt posiada, jakby dziewczynka być miała – ucieszyła się.
– I z dziewczynki bym się cieszył – odrzekł uradowany Kelbus, ale posmutniał zaraz – obawy mamy.
Teraz z kolei Nija za rękę Stalkesa wzięła i z rozpromienionymi oczami mówić zaczęła.  
– Ucieszyłam się z wieści, że chłopca mieć będę, ale sama nie mogę uwierzyć, bo ból w plecach jak ręka odjął, w ułamku chwili. Powiedziała mi jeszcze, że krwi już do porodu nie ujrzę i że wszystko dobrze będzie. Skąd wiedzieć mogła o krwi? Przecież w rogu karczmy stała, kiedy to mówiłam.
– Skoro z boku stoimy to i ja ci coś powiem, bo przy ojcu twoim nie chciałem. Życie jej zawdzięczam. Z jatki uszedłem, ale zraniono mnie zatrutym ostrzem. Fakt, pewności nie mam, ale mówiła mi, że umarłem i mnie ożywiła. Teraz jak mi to powiedziałaś, wierze mocniej. Męża masz, prawda?
Spojrzała mu w oczy krótko.
– Rok potem jak odjechałeś, dobrego chłopa poznałam, Teraz za towarem pojechał. Miłuje mnie i życie za mnie odda. Blliser ma na imię i włosy i oczy jak twój druh Calper posiada.
Posmutniał.
– Wyszliśmy obaj, ale trucizna go zabiła. Udusił się biedak, cierpieć musiał, bo z wyrazem bólu odszedł.
– Teraz już mu dobrze – szepnęła wzruszona i łzę otarła.
– Może. Jak ja zabijaką był i wiele krwi przelał. Nie miej żalu Nija. Nie chciałem, żebyś z takim kimś jak ja się wiązała. Nic z nami nie było, bo wówczas bym cię nie zostawił.
– Już dobrze jest, Stalkes, chociaż w sercu zostaniesz. Widocznie miłość jest jedna i cała, bo kochać Bllisera pragnę więcej, ale widać część serca nadal zajęta pozostaje.
– Wracajmy, bo ojciec jeszce co pomyśli – rzekł i do karczmarza podeszli.
Lamia inną pochodnię oglądała i dłonią nad ogniem przesuwała. Kiedy zobaczyła, że oni wrócili, także podeszła.
– Zaraz jadło podam, pomocnikowi już dałem zadanie. Sarna z jarzynami i piwo. Wiem, że tak lubisz. A ty co mała chcesz do picia, bo piwa nie dostaniesz?
– Macie panie może sok z jagódek lub lepiej z poziomek. Przez las szliśmy i próbowałam. Poziomki bardziej mi smakowały.  
Mruk nie często się uśmiechał, dlatego wszyscy się zdziwili, na odgłos jego śmiechu.
– A co nigdy jeszcze nie jadłaś? Lasy pełne tego.
Lamia popatrzyła na niego poważnie i odrzekła.
– Tam, gdzie przebywałam, nie mieliśmy tego rarytasu.
Kelbus dalej się śmiał, a gdy przestał rzekł do dziewczynki.
– Mam sporo poziomek to i soku dostaniesz. Skąd ty ją wytrzasnął Stalker?
Nija do kuchni wróciła, karczmarz za szynk a oni usiedli. Do karczmy weszło przez ten czas kilku gości.
– Stalkes, co to sarna? – zapytała Lamia.
– Co i tego nie wiesz? Widzieliśmy z daleka.
– Och to miłe zwierze, to sarna? No cóż, jeść coś musicie.
Brunet o czymś pomyślał.  
– Mówiłaś mi, że nie wiesz, skąd jesteś, a Kelbusowi rzekłaś, że u was poziomek nie ma? Kłamiesz jemu, czy mnie nabierasz? – lekko się zezłościł.
Lamia dłonią go dotknęła. Miała bardzo ciepłe ręce.
– Ani jemu, ani tobie nie kłamię. Przyszło mi teraz. Nie wiem, skąd jestem, ale poziomek tam nie było. Powtarzam ci raz jeszcze, że jak będę wiedzieć, powiem.
Młoda pomoc Kelbasa przyniosła jadło i picie na drewnianej tacy. Może piętnaście wiosen miała, bo lico bardzo młode, ale natura już obdarowała ją krągłymi biodrami i piersiami większymi niż spore jabłka. Stalkes pomyślał, że Kelbus wzrok chce nacieszyć po stracie żony, bo coś mu mówiło, że jej nie dotykał.
– Ona tylko pomaga – rzekła Lamia.
Wojak popatrzył po raz kolejny na dziewczę.
– Ty czarodziejka jesteś, czy co? Mówią, że są tacy ludzie, ale wiary w to nie daję. Czary i eliksiry miłości i młodości podobno znają. Właśnie pomyślałem o tym, czy karczmarz ja dotyka, bo żonę stracił trzy wiosny temu.
– I ja to odczułam,. Teraz dziadkiem zostanie, a może i on ponownie znajdzie niewiastę, tak coś czuję.
Pokręcił tylko głową z niedowierzaniem.
– Jak słyszałaś, pokój dostaniemy i ubranie. Tylko kąpiel w bali jeszcze mnie czeka. Ty też zakurzona, może zechcesz się umyć.
– Pewnie tak – odrzekła.
Zaczęli jeść, to znaczy Stalkes, bo Lamia tylko dotykała palcami pieczyste i obwąchiwała. Napiła się soku z poziomek i wyraźnie jej smakował.
– Nie jadłaś nigdy sarny? Smakuje jak inne mięso.                                                                                            
– O ile pamiętam nie jadłam – delikatnie ugryzła i brunet się ponownie zdziwił.  
Nie tego, że je, bo widać, że, jej posmakowało. Po chwili pałaszowała nie mniej szybko jak on. Brunet zdziwił się z innego powodu. W tych czasach ludzie młodzi mieli ładne zęby, ale z wiekiem się czasem psuły. Stalkes miał wszystkie i dość białe, ale jeszcze nigdy nie widział tak białych zębów, jak u Lami. Zaczął się zastanawiać czy nie świecą w nocy. Definitywnie Lamia była bardzo, ale to bardzo dziwna.

* Czas jednej straży zwykle wynosił dwie nasze godziny. Oczywiście ludzie nie znali w tych czasach zegarów odmierzających czas. Niekiedy stosowano klepsydry. Opowiadanie dzieje się na Ziemi ale nie podaję miejsca ani czasu, więc podobieństwo można sobie wyobrazić.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 4654 słów i 25851 znaków, zaktualizował 29 kwi o 17:38.

Dodaj komentarz