Tytuł oryginału: „Something in the Water”
Autor oryginału: Rawly Rawls
Utwór ten jest fikcją literacką. Wszelkie nazwy postaci, miejsc i zdarzeń są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do autentycznych osób żywych lub zmarłych, firm, miejsc lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Wszystkie postacie w tym utworze mają ukończone 18 lat. Miłej zabawy!
Robert wrócił do domu i zamknął za sobą drzwi. Oddychał ciężko i pocił się obficie. Czuł się świetnie. Czuł się jakby zdobył najwyższy szczyt świata. Czuł się też trochę dziwnie. Właśnie stracił dziewictwo z mamą przyjaciela, gdy jego tata stał na korytarzu. Jego rozgorączkowany mózg nie był w stanie przetworzyć wszystkiego, co się właśnie wydarzyło.
– Cześć, mamo, jestem w domu!
Robert rzucił plecak w korytarzu i poszedł do kuchni.
– Tutaj, Robercie.
Amanda wyjęła zapiekankę z piekarnika i przykryła ją folią aluminiową. Położyła rękawice kuchenne na blacie. Sięgnęła za plecy i rozwiązała fartuch. Zsunęła go przez głowę i starannie złożyła. Nie mogła się doczekać, kiedy spędzi trochę czasu ze swoim łagodnym synem, nawet jeśli ten czas mieliby spędzić jedynie na oglądaniu telewizji.
– Mamo, to był szalony dzień.
Robert wszedł do kuchni. Jego mama wyglądała ślicznie. Trochę bardziej wypełniała swoją niebieską podomkę. Tkanina napinała się między guzikami z przodu. Robert mógł zobaczyć jakiś stanik w tych szczelinach. Gdzie się podziała jego chuda, drobna matka? Gdyby nie była jego mamą, mógłby pomyśleć, że była naprawdę seksowną laską. A ze swoją nowo odkrytą pewnością siebie mógł się odważyć do niej podbić. Kto wie? Ale ciągle była jego mamą. Spojrzał na podłogę z linoleum.
– O rany, Robert, spójrz na siebie.
Amanda już miała położyć złożony fartuch na kuchennym blacie, ale zatrzymała się z wyciągniętą ręką, gdy zobaczyła syna. Jego włosy były w nieładzie. Sweter był wyciągnięty i naciągnięty wokół jednego ramienia. Sapał, a jego duży brzuch gwałtownie unosił się i opadał. Wyglądał na mokrego i lepkiego.
– Będziesz musiał wziąć prysznic przed posiłkiem.
– Daj spokój, mamo. Mogę wziąć prysznic po kolacji?
Robert zdjął sweter i trzymał go w prawej ręce. Jego koszulka z krótkimi rękawami również była rozpięta.
– Tata i Anita przyszli już?
– Nie, jesteśmy tylko my. Twój ojciec znowu pracuje do późna, a Anita wyjechała gdzieś z tym chłopakiem Kaczmarczyków.
Amanda położyła fartuch na kuchennym blacie. Następnie machnęła ręką przed nosem.
– O rany, Robert, naprawdę potrzebujesz prysznica. Ten zapach. Ale wtedy coś wkradło się do jej umysłu wraz z tym zapachem i już jej aż tak nie przeszkadzał. Jej pochwa zachowywała się tak, jakby miała własny umysł, zaczęła się obficie moczyć, jakby to była wyjątkowa noc z Ireneuszem.
Robert stał w bezruchu, obserwując, jak mama się wierci. Co ona wyprawiała?
– Cóż, kochanie, jeśli nie pójdziesz pod prysznic…
Amanda zdecydowanie podeszła do Roberta, odwróciła go w stronę schodów i pchnęła jego ramiona.
– ... będę musiała cię tam zabrać.
– Mamo?
Robert zatoczył się i ruszył w stronę schodów.
– Żadnego ale, młody człowieku. Umyjemy cię przed posiłkiem.
Amanda szła za nim po schodach i poprowadziła go do różowej łazienki. Włączyła prysznic, a potem odwróciła go z powrotem i zaczęła rozpinać jego podkoszulek.
– Możesz zostawić ten sweter na podłodze, włożę później wszystkie rzeczy do prania.
– W porządku.
Robert był zmieszany, ale upuścił sweter. Pozwolił jej rozpiąć i zdjąć jego koszulkę. Rzuciła ją na sweter. Następnie rozpięła mu spodnie, ściągnęła je i rzuciła na pozostałe rzeczy. Przykucnęła i zdjęła mu skarpetki. Oczywiście nie rozbierała go od bardzo dawna. Łazienka zaczęła wypełniać się parą.
– Ostatnia rzecz.
Amanda ściągnęła jego majtki. Miękki penis jej syna zwisał na otwartej przestrzeni. Jej ręce zatrzymały się, wciąż trzymając majtki zsunięte do kolan.
– Zapomniałam, że tak bardzo różnisz się od swojego ojca.
Skończyła ściągać jego majtki i Robert wyszedł z nich.
– Teraz wchodź.
W nosie Amandy pojawił się inny zapach, jeszcze bardziej czarujący niż jego nastoletni pot. Amanda nie potrafiła go rozpoznać. Jej majtki stały się nieprzyjemnie przesiąknięte wilgocią. Nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego do tego, co działo się z jej ciałem. To uczucie na pewno minie. Najlepiej to zignorować i wziąć się za mycie syna.
– Uch. Dobrze.
Robert wszedł pod prysznic i podniósł rękę, by zaciągnąć zasłonę. Ciepła woda spływała kaskadą po jego głowie, wbijając mu brązowe włosy w oczy.
– Nie.
Amanda odepchnęła jego rękę i zostawiła odsłoniętą zasłonę.
– Kiedy jesteś tak brudny, Robercie, potrzebujesz pomocy swojej matki. Zakasała rękawy i chwyciła kostkę mydła. Zaczęła pocierać nią jego plecy.
– Nie musisz...
Robert zrobił krok do przodu, więc woda spływała po jego ramionach. Prawą ręką odgarnął włosy i obserwował ją kątem oka, gdy energicznie mydliła jego plecy. „Piłka nożna, piłka nożna, piłka nożna.” Ostatnią rzeczą, jakiej Robert potrzebował w tej chwili, był wzwód.
– Nie bądź głupi, kochanie. To rola matki.
Amanda przeszła do jego pach. Zadowolona z mydlin jakie zrobiła, ręką przyniosła mydło do jego dużego brzucha. Pochyliła się i aby go dokładnie namydlić. Jej oczy powędrowały w dół do jego penisa.
– Naprawdę twój przyjaciel jest sporych rozmiarów.
Nawet miękki, był większy niż największa erekcja Ireneusza. Napletek w połowie zakrywał głowę. Widziała sieć wijących się żył na jego powierzchni.
– Cóż, jego też będziemy musieli wymyć.
Robert cofnął się i woda znów leciała na jego głowę, spływając w dół jego ciała. Znowu odgarnął włosy z oczu i przytrzymał je prawą ręką. Zamrugał i przyglądał się, jak jego mama siada na krawędzi wanny i wyciąga obie ręce z trzymając kostkę mydła w prawej dłoni. Woda zmyła bańki mydlane z jego brzucha i spływał po jego penisie.
– Ważne jest, aby dostać się pod napletek.
Amanda poruszała skórą w przód i w tył, w przód i w tył lewą ręką. Penis jej syna zaczął rosnąć.
– Och, witaj olbrzymie.
Różowa łazienka była całkowicie wypełniona parą. Robert nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, gdy przyglądał się, jak jego mama wyraźnie trzepie jego penisa. Nie wiedział, co robić.
Po minucie jej ręce zwolniły i kilka razy potrząsnęła głową.
– O nie.
Amanda zamrugała oczami. Co robiła? Wrzuciła mydło do wanny i odsunęła ręce.
– O mój Boże, nie chciałam.
Wstała i spojrzała na swoją sukienkę mokrą od pryskającej na nią wody.
– Muszę się przebrać. Skończysz się myć sam.
I tak po prostu zniknęła za drzwiami łazienki.
Robert sięgnął w dół i złapał swojego penisa. Był teraz twardy jak skała. Kiedy kończył trzepanie, które rozpoczęła jego mama, pomyślał o ostatnich wydarzeniach. Najpierw mama w kuchni. Potem pani Rogowiecka. Teraz znowu jego mama. Ale kiedy już go całkiem wymyła, straciła zainteresowanie. Robert nie był głupcem. Wydawało się to dość proste. Kiedy się pocił, kobiety nie mogły mu się oprzeć. Kiedy pot zniknął, traciły zainteresowanie. Robert prawie kończył gdy zaczął rozmyślać o następnych krokach.
Musiał sprawdzić swoją teorię. Ale z mamą? Cóż, gdyby to zadziałało z nią, racjonalizował, to zadziałałoby z każdą. Nie posunąłby się za daleko. Nie był jakimś zboczeńcem.
A najpiękniejsze było to, że był najbardziej spoconym facetem, jakiego znał. To był to dar od Boga.
Robert chrząknął i spuścił się do wanny wielkimi strumieniami lepkiej spermy.
Świetnie, teraz będzie musiał to posprzątać.
***
Patryk wymknął się przez okno swojej sypialni i zeskoczył na trawnik. Sabina powiedziała, że nie chce go widzieć do kolacji. Nie powiedziała, że musi zostać w swoim pokoju. Miał mnóstwo czasu, żeby pojechać do biblioteki, poszukać kilku rzeczy i wrócić do domu. Chwycił rower i ruszył.
Z wiatrem we włosach Patryk pędził ulicą. Niedaleko, na chodniku, znów zobaczył parę śledczych. Wysoki mężczyzna w szarym garniturze, muszce i kapeluszu w towarzystwie zgrabnej kobiety w eleganckiej sukience, rudych włosach i okularach. To byli oni.
Odkąd Patryk pocałował swoją mamę, czuł się niezupełnie sobą. Czuł się nieco bardziej odważny. Był zdecydowanie bardziej odważny. Zawrócił rower, wskoczył na chodnik i zatrzymał się przed parą, blokując im drogę.
– Słyszałem, że interesujecie się meteorami.
– Kapitalnie.
Mariusz wymienił szybkie spojrzenia z żoną, a następnie posłał Patrykowi szeroki uśmiech.
– Jak możemy ci pomóc, młody człowieku?
– Cóż, ja też jestem nimi zainteresowany. Nazywam się Patryk Langiewicz.
Patryk wyciągnął rękę. Tego rodzaju wprowadzenie naprawdę do niego nie pasowało. To było miłe uczucie. Miła odmiana.
– Mariusz i Dominika Fogiel.
Mariusz chwycił dłoń Patryka zdecydowanym, mocnym uściskiem, potrząsając nią w górę i w dół. Kiedy skończył, Dominika podała rękę delikatnie, ale rześko. Mariusz pochylił się, jakby byli przyjaznymi spiskowcami.
– Opowiedz nam o tym, młody.
Patryk powiedział im, że widział niebieską smugę na niebie i poczuł trzęsienie ziemi. Że zauważył dziwne zachowanie w mieście. Nieobecności w szkole. Ubrania nie pasujące już do niektórych obywateli. Patryk czuł się odważnie, ale nie na tyle, żeby podzielić się z nimi informacjami na temat swoich zmian albo tego jak urosły piersi i biodra jego mamy.
– Bardzo interesujące, młody detektywie. Dominiko, zanotuj, dobrze? – Mariusz zwrócił się do swojej żony.
– Robi się, mój panie.
Dominika wyjęła z torebki mały notes i zanotowała spostrzeżenia Patryka.
– Doskonale, moja pani.
Mariusz odwrócił się do Patryka.
– Coś jeszcze?
– Tak.
Patryk skinął głową i prawą ręką poprawił okulary. Jego lewa ręka trzymała kierownicę, aby utrzymać rower w pozycji pionowej. Następnie opowiedział im o zakurzonej księdze w bibliotece, która opisuje trzy meteory sprzed pięciuset lat.
– A więc znalazłeś jedną z książek Kobylińskiej. Dobra robota, chłopcze.
Mariusz potarł podbródek.
– Lubię cię, Patryku Langiewicz. Twoja urzekająca pewność siebie przypomina mi mnie gdy byłem w twoim wieku. Może zechciałbyś dołączyć do naszego zespołu jako młodszy detektyw?
Patryk skinął głową. To było takie fajne.
– Wspaniale.
Mariusz poklepał Patryka po ramieniu.
– Jesteś idealnym człowiekiem do obserwowania tej miejscowości od środka. Mógłbyś poświęcić weekend na obserwowanie i notowanie wszystkiego co wyda się dziwne, a w poniedziałek spotkamy się w bibliotece? O której by ci pasowało?
– Mogę tam być o trzeciej trzydzieści. Na twarzy Patryka pojawił się ogromny, głupkowaty uśmiech.
– Kapitalnie. Do zobaczenia.
Mariusz pomachał Patrykowi i poprowadził żonę wokół roweru do restauracji.
Dominika również pomachała Patrykowi, ale skromniej i ze słodkim uśmiechem.
Patryk odmachał, wskoczył na rower i popedałował z powrotem do domu. Biblioteka mogła poczekać. Chciał zakraść się z powrotem do swojego pokoju i zacząć zapisywać swoje spostrzeżenia w notatniku, tak jak robiła to Dominika Fogiel. W końcu był teraz oficjalnym detektywem.
***
Axcix zachichotała w swoim wodnym domu, gdy przeglądała najnowsze dane. Na tym polegało piękno rozpoczynania badań od reprodukcji. Zaczynanie od niej w badaniach nad prawie każdym gatunkiem było najważniejsze. A dominujący gatunek na tej planecie nie był różnił się od reszty.
Wciąż były osoby, które się opierały, ale znacznie mniej, niż gdyby dopiero zaczynała od hurtowych zmian fizjologicznych, jak to zrobiły niektóre z jej sióstr. Rozmnażanie się było podstawą każdego odnoszącego sukcesy gatunku. I tak wiele się nauczyła, obserwując rozmnażanie się tych ssaków.
Przy odrobinie szczęścia, powinien to być długi proces, z wieloma interakcjami, dopóki unika przerw. Axcix nie zdecydowała jeszcze, co zrobić z tymi, którzy chcą zakłócić jej wspaniały eksperyment.
***
Mariusz spojrzał ponad stołem na swoją uroczą żonę, która wgryzała się w drugiego tego wieczoru hamburgera. Poprawił muszkę i pomyślał o apetycie Dominiki. Prawdę mówiąc, ostatnio był trochę przesadny. Był zbyt uprzejmy, żeby o tym wspomnieć, ale zwykła przyzwoitość nie mówiła nic o robieniu notatek. Chłopiec Langiewiczów nie wspomniał nic o głodzie. Mariusz będzie musiał zapytać go o to w poniedziałek. Zanotuje to.
– Smaczny burger, Dominiko?
– Hhhnmmmmmm...
Dominika odgryzła kolejny kęs i przeżuwała zachłannie. W sposobie, w jaki pochłaniała jedzenie, było coś nieco dzikiego.
– Cóż, na zdrowie.
Mariusz popijał swojego szeika. Rozejrzał się po barze. Przypuszczał, że był to typowy ruch jak na czwartkowy wieczór. Dużo młodych ludzi. Kilku emerytów. I... Mariusz zamrugał dwukrotnie. W lokalu w przeciwległym rogu od miejsca, w którym siedzieli Mariusz z Dominiką, siedziało razem pięć osób. To, co przykuło jego uwagę, to nie ich ciemne garnitury i żakiety. Albo że mężczyźni w grupie nosili okulary przeciwsłoneczne i kapelusze wewnątrz lokalu. Ale to, że wydawało się, że każdy z nich przyniósł własne kanapki i wodę, mimo iż siedzieli w lokalu, który zapewniał wyżywienie. Tym, co niezmiernie zainteresowało Mariusza, było to, że znał jedną z kobiet.
Dr Grażyna Kobylińska była naukowcem, która napisała kilka książek o meteorach pięćsetlecia. To, że była w okolicy Pilchowa, mogło tylko oznaczać, że ta grupa była na tym samym tropie, co Mariusz i jego żona. To może w końcu być to. Mogli rzeczywiście znaleźć inny transformujący meteor.
– Kapitalnie.
Mariusz spojrzał na Dominikę.
– Co?
Dominika wytarła usta serwetką i dała znak kelnerce. Potrzebowała kolejnego hamburgera.
– Nie gap się, moja pani, ale Grażyna Kobylińska siedzi przy stole na twojej siódmej. Mariusz wziął kolejny łyk szejka.
– Naprawdę?
Dominika odwróciła się i zerknęła przez ramię. Rzeczywiście, była tam doktor Kobylińska. Dominika nie rozpoznała dwóch kobiet z Grażyną, ale ci dwaj mężczyźni byli oczywiście ze służb.
– Nie jest dobrze.
– Nie?
Mariusz zmarszczył brwi. Był tak podekscytowany, że zobaczył wybitnego badacza zajmującego się tą samą sprawą.
Kelnerka podeszła i Dominika zamówiła kolejnego hamburgera oraz frytki. Kelnerka odeszła, aby zrealizować zamówienie.
– Nie rozumiesz. To znaczy, że to może być to.
Dominika spojrzała na męża dużymi zielonymi oczami przez okulary.
– A jeśli Grażyna Kobylińska została sprowadzona, mają możliwości. Jest niemal pewne, że odkryją tajemnicę, zanim my to zrobimy.
Dominika zamilkła na chwilę, by napić się wody. Opróżniła szklankę.
– Och, nie wiem.
Zmarszczka nad brwiami Mariusza pogłębiła się.
– To znak, Mariusz – powiedziała Dominika.
Zostawmy tę tajemnicę Grażynie i jej zespołowi. Czekają na nas inne tajemnice. A co z tą stodołą pod Hrubieszowem? Dlaczego nie pojedziemy do domu, odpoczniemy, a potem pojedziemy do Hrubieszowa?
– To wyzwanie, Dominiko. Rozwiązać tajemnicę zanim dokona tego znany ekspert.
Mariusz przyglądał się grupie Grażyny. Wyglądali profesjonalnie.
– Nasze imiona zostaną zapamiętane na wieki. Sami stalibyśmy się uznanymi ekspertami.
Kelnerka przyniosła Dominice trzeciego hamburgera.
– Nie… podoba… mi się to – powiedziała Dominika, przeżuwając.
Mariusz przyglądał się, jak jego piękna żona napycha swoją twarz jedzeniem. Jemu też się to nie podobało. Ale rozwiąże tą sprawę.
***
– Dobrze się czujesz, skarbie?
Sabina spojrzała ponad stołem na Patryka i posłała mu ciepły, promienny uśmiech. Rodzina Langiewiczów siedziała przy kolacji i wszystko wydawało się w tej chwili takie normalne. Z pomocą doktora Kubika zdołają pokonać kłopotliwe relacje pomiędzy matką, a synem jutrzejszego ranka. Żałowała tylko, że muszą czekać do następnego dnia aby uzyskać pomoc. Jak w większości przypadków, czekanie było najcięższe.
– Nic mi nie jest, mamo.
Patryk nie czuł się dobrze. Podniósł wzrok znad swojego talerza. Skończył żuć swojego klopsa. Był dziś głodny, ale nie tak głodny jak wcześniej. Spotkał głębokie, brązowe oczy swojej matki. Patryk zawsze wiedział, że jego matka jest piękna, a odkąd wszedł w okres dojrzewania, marzył o dziewczynie takiej jak Sabina. Ale ostatnio te marzenia wykrzywiły mu psychikę. Teraz pragnął jej we własnej osobie. Co było niemożliwe. Patryk westchnął. A teraz jeszcze to pogorszył, w niewytłumaczalny sposób obmacywał ją i całował. Teraz musiał iść do lekarza.
– O czym tak rozmyślasz?
Sabina obserwowała syna.
– Zostaw chłopaka w spokoju, Sabina.
Franciszek, który siedział po prawej stronie Sabiny, spojrzał na nią surowo.
– Pewnie cierpi przez jakąś dziewczynę.
Franciszek spojrzał na Patryka.
– Zgadza się? Jakaś laska dała ci kosza?
Patryk skinął głową. Cóż, to było prawdą. Poprawił okulary i spojrzał na ojca. Mężczyzna był wysoki, przystojny i pewny siebie. Dziewczyny zawsze uganiały się za Franciszkiem Langiewiczem. Patryk był przeciwieństwem swojego ojca. Co mógł na to poradzić?
– Cóż, Patryku.
Franciszek odłożył widelec i stanowczo skinął synowi głową. Ten człowiek wiedział, że jego rady są na wagę złota.
– Nie możesz pozwolić tej dziewczynie podejmować decyzji za ciebie. W życiu musisz umieć zdobywać trudne kobiety.
Franciszek wyciągnął rękę i potarł plecy żony.
– Myślisz, że twoja matka zgodziła się, kiedy pierwszy raz ją zaprosiłem na randkę? Musisz być wytrwały.
Patryk spojrzał na rodziców. Ciężko się męczył, aby jego wzrok nie padł na krągłe piersi matki, schowane w jej obcisłej sukience.
– To skomplikowane, tato.
Policzki Sabiny obsypały się rumieńcem. Biorąc pod uwagę wybryki jej syna, mogła się domyślić, co się dzieje w jego głowie. Może będzie musiała pomóc dziecku znaleźć dziewczynę. Może w wieku osiemnastu lat nadszedł czas, by trochę bardziej zainteresował się dziewczynami w swoim wieku. Zastanowiła się nad tym.
– Nonsens.
Franciszek zdjął rękę z pleców Sabiny i upuścił pięść na stół, wprawiając w ruch zastawę stołową.
– Weź życie za rogi. Chcę zobaczyć, jak dostajesz to, czego chcesz, Patryku.
Patryk wiedział, że jego ojciec miał na myśli to, że Franciszek chciał, aby Patryk chciał i dostał to, czego oczekiwał Franciszek. Patryk potarł czoło.
– Patryk powinien uczynić tę dziewczynę swoją. Franciszek spojrzał na swoją żonę.
– Nie zgadzasz się, kochanie?
– Tak, kochanie.
Sabina skinęła głową, jej brązowy kucyk podskoczył. Jej twarz spoważniała. Myślała o przyjaciółkach, które miały córki w wieku Patryka. Lekarz na pewno mu pomoże, ale to byłby doskonały plan awaryjny.
***
Mniej więcej w tym samym czasie gdy Langiewiczowie delektowali się klopsikami, Amanda podawała posiłek na tacach przed telewizorem. Robert i Amanda jedli w milczeniu, co było dla Amandy wielką ulgą. Nie chciała rozmawiać z Robertem po incydencie pod prysznicem. Każde z nich dołożyło sobie po dokładce, ale tylko jednej. To była kolejna ulga. Ostatnio była taka głodna, ale ten głód zaczynał zanikać.
Kiedy pozmywała naczynia, oboje usiedli na przeciwległych końcach kanapy, by obejrzeć wiadomości. Amanda okryła się kołdrą i obserwowała ekran, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z Robertem.
Robert również okrył się najcieplejszym kocem, jaki mógł znaleźć. Rzeczywiście, po kilku minutach pierwsze krople potu zaczęły spływać mu po czole.
– Jak się czujesz, mamo?
Czas sprawdzić, czy jakoś zareaguje na jego pot.
– Dobrze, kochanie.
Amanda wiła się trochę pod kocem. Po prysznicu rozpuściła włosy, a jej ciemne włosy opadały wokół niej na oparciu kanapy. Podciągnęła kołdrę pod brodę.
– Dobrze.
Robert czekał, udając, że ogląda telewizję, jednocześnie utrzymując ją w polu widzenia peryferyjnego. Ciągle się wierciła.
Do następnej przerwy reklamowej Robert mógł zobaczyć rytmiczny ruch pod kołdrą. Oddech Amandy uwiązł jej w gardle. Wstrzymała oddech, a potem wypuściła go serią małych westchnień. Wyraźnie masturbowała się, podczas oglądania programu.
Eksperyment Roberta zadziałał. Zrzucił koc. Czas ochłonąć i przestać dręczyć matkę.
– Robercie?
Wzrok Amandy opuścił telewizor i przeniósł się na syna. Wyglądał tak przystojnie siedząc na kanapie.
– Co do tego, co wydarzyło się wcześniej, Robercie.
Prawa ręka Amandy kontynuowała atak na jej pochwę. Jej ramię wśliznęło się pod spódnicę, a dwa jej palce poruszyły się w jej wnętrzu. Nieco wcześniej zdjęła majtki. Była przekonana, że jej syn nie może zauważyć, co robi.
– Nie martw się, mamo.
Robert obserwował ją szeroko otwartymi oczami. W tej chwili musiał przestać się pocić.
– Chcę tylko, żebyś… uh… wiedziała, że jestem tutaj, aby… oohhhh… pomóc ci, kiedy będziesz mnie potrzebować.
Amanda zmusiła swoją rękę do zaprzestania ruchów, ale czuła się zbyt dobrze i jeśli się nad tym zastanowić, nie obchodziło ją, czy Robert mimo wszystko domyśla się, co robi.
„Piłka nożna, piłka nożna, piłka nożna.”
– Dzięki.
Robert poczuł gulę w gardle. Pomimo tego, że tego dnia dochodził już dwa razy, jego penis pęczniał. Teraz żałował, że nie ma na sobie koca.
– O mój Boże.
Amanda musiała skończyć. Widziała niemożliwie wielkie wybrzuszenie rosnące w spodniach jej syna. Oparła głowę na kanapie, wywróciła oczy i otoczyły ją miękkie fale orgazmu.
Myślenie o piłce nożnej było teraz bezwartościowe. Robert przyglądał się, jak jego własna mama dochodzi. Zanim zdążył się powstrzymać, jego jaja skurczyły się i spuścił się we własne spodnie. To był jeż trzeci raz. Ile jeszcze razy mógł to robić?
– Aaaaaaaaaaaaaaa...
Robert zacisnął zęby, mając nadzieję, że Amanda tego nie zauważy.
Kiedy Amanda doszła do siebie po własnym orgazmie, pierwszą myślą, jaką miała, było to, że właśnie zrobiła coś nie do pomyślenia na oczach własnego syna. Dzięki Bogu kołdra zakryła jej nieprzyzwoitość. Może mogłaby to rozegrać jak jakąś głupią grę. Może… nagle ogarnął ją nowy zapach. Tak jak wtedy, gdy rozebrała Roberta, żeby umyć go pod prysznicem. Pierwszy zapach był odurzający, drugi obezwładniał jej umysł. Skupiła się z powrotem na Robercie i zobaczyła wilgoć rozprzestrzeniającą się na przodzie jego spodni. Znała ten zapach. To był naprawdę męski zapach. Musiała spróbować. Tylko jedno liźnięcie.
– Widzę, że narobiłeś niezłego bałaganu. Pozwól mamie ci pomóc, dobrze? Nie ruszaj się.
Amanda zsunęła się na podłogę. Zostawiając kołdrę za sobą, podczołgała się do Roberta.
– Mamo?
Robert przyglądał się, jak jej łopatki poruszają się pod białą bluzką, jak u skradającego się kota. Wpatrywał się w jej okrągły tyłek, falujący pod jej brązową spódnicą. Cokolwiek zamierzała zrobić jego mama, Robert nie będzie w stanie jej powstrzymać. Jego eksperyment wyrwał się spod kontroli.
– Po prostu wiem, że potrzebujesz mojej pomocy, kochanie.
Amanda dotarła do Roberta, rozłożyła jego nogi i uklękła między nimi, podciągając rąbek spódnicy powyżej ud. Sięgnęła pod prawą ręką i przesunęła majtki z powrotem na bok. Następnie jej palec wskazujący potarł jej łechtaczkę. Lewą ręką ostrożnie rozpięła spodnie Roberta. Nie było łatwo poradzić sobie jedną ręką z tym ogromnym namiotem stojącym jej na przeszkodzie. Rozpięła mu spodnie i spojrzała w jego miękkie, brązowe oczy.
– Bądź tak miły i pozbądź się tego dla mnie.
Robert skinął głową, ściągnął spodnie oraz bieliznę przez stopy i odrzucił je na bok. Jego kutas podskoczył.
– Och… mój… Boże.
Prawa ręka Amandy poruszała się rytmicznie, gdy się pieściła. Lewą ręką sięgnęła, by przytrzymać potwora Roberta.
– Naprawdę narobiłeś bałaganu. Twoje nasienie pokrywa wszystko.
Zapach był o wiele silniejszy, gdy spodnie leżały z boku. Jego penis był gruby i wściekły. Jej ręka zsunęła się po jego niezwykłej długości i lekko pieściła jego jądra. Były tak spuchnięte, z małymi fioletowymi żyłkami rozsianymi po masywnym worku. Jego biała sperma spływała po nim.
– Czy one bolą, kochanie?
Sięgnęła po jego penisa i odsunęła go na bok.
– N… n… nie – wyjąkał Robert.
– Pozwól mi… och…je lepiej pocałować.
Prawa ręka Amandy zadrżała szybciej i wbijała dwa palce w pochwę. Pochyliła się w kierunku lewego jądra Roberta z rozchylonymi ustami. Kropelka potu spłynęła jej po policzku. Zaczynała się denerwować.
– Nie bolą, mamo.
Robert pocił się teraz obficie, spływały z niego litry potu. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy się zaciągnął, jego płuca wypełniły się najwspanialszym zapachem, zapachem jego matki. Uświadomił sobie, że nie może jej powstrzymać. Wręcz pragnie by pochłonęło ją szaleństwo.
Amanda złożyła delikatny pocałunek na jego szorstkim, spuchniętym ciele. Jej oczy zadrżały i przewróciły się, gdy przepłynęła przez nią przyjemność. Odzyskała siły.
– No, czy nie jest lepiej? Następnie polizała go i na języku poczuła słoną wilgoć, wyraz nastoletniego pożądania. Przez głowę przemknęła jej świadomość, że zlizuje nasienie syna. Uderzyły ją kolejne fale przyjemności. Pochłonęła całą spermę pokrywającą jego lewe jądro i przeniosła się do prawego. To było jak spożywania czystej witalności.
– Mamo.
Robert zamknął oczy i oparł głowę na poduszce kanapy. Poczuł na sobie jej język, a potem jego prawe jądro zostało pochłonięta przez wilgotne ciepło. Wzięła go do ust. Jej lewa ręka zaczęła poruszać się w górę i w dół jego penisa w powolnych, spokojnych ruchach. Robert otworzył oczy i spojrzał na nią. Jej usta były pełne, gdy obracała językiem wokół jądra. Jej obrączka była skierowana w stronę Roberta, gdy jej ręka przesuwała się w górę i w dół. Pomyślał o swoim ojcu. Okazało się, że nie trzeba było mieć takiej wspaniałej sylwetki, jak Ireneusz Araszkiewicz, żeby zdobyć piękną kobietę. Robert nie mógł się powstrzymać o rozmyślaniu aby otoczyć się kobietami.
– Mmmmmmmmmm...
Amanda wypuściła prawe jądro i spojrzała na potężnego penisa górującego nad jej twarzą.
– Teraz nadszedł czas na tego wielkiego gościa.
Uniosła się trochę i polizała trzon w górę ciemnej, wściekłej głowy. Więcej spazmów przeszło przez jej ciało, gdy połknęła jego spermę. Wreszcie opuściła usta na głowę. Przez cały czas jej prawa ręka gorączkowo pracowała nad pochwą.
– Oj mamo.
Robert patrzył, jak jej głowa kołysze się na jego penisie. Włosy opadały jej na twarz, więc tak naprawdę nie widział, co robi. Ale czuł się tak dobrze.
Siorbała i ssała, co wydawało się wspaniałe.
Trzasnęły wejściowe drzwi. Robert doznał nagłego deja vu po tym, co stało się z mamą Dawida. Ale to nie był Ireneusz przy drzwiach.
– Cześć, mamo. Cześć, tato. – rozbrzmiał pełen werwy głos Anity. – Jestem w domu.
Robert spojrzał w stronę korytarza, przerażony, że jego siostra zobaczy, co właśnie robią.
Amanda wypluła kutasa syna i spojrzała z przerażeniem na drzwi salonu. Wciąż trzymała lewą rękę owiniętą wokół jego penisa, a prawą schowaną pod spódnicą.
Anita przemknęła za drzwiami, widoczna jako rozmazana biała smuga, gdy skierowała się w stronę schodów.
– Będę w swoim pokoju.
Przechodząc, Anita nie zadała sobie nawet trudu, żeby zajrzeć do salonu. Na schodach rozległy się jej kroki, a potem ciche trzaśnięcie drzwiami na górze.
Trzaśnięcie było jak zimna woda na twarzy Amandy.
– Tak mi przykro, Robercie. Nie wiem, jak to się stało.
Amanda spojrzała na syna. Wyjęła prawą rękę spod spódnicy i położyła ją na udzie Roberta. Gotowa się odepchnąć. Ale nie mogła go zostawić. Konflikt wypełnił jej umysł. Czy naprawdę mogłaby zrezygnować z wydobycia większej ilości magii, którą przechowywał w swoich jądrach? Amanda wzięła głęboki oddech. Wreszcie powiedziała:
– Musimy kończyć.
– Nie.
Robert sięgnął obiema rękami, położył je na miękkich czarnych włosach Amandy i delikatnie przyciągał jej usta do swojego penisa.
– Nie możemy przestać.
– O nie... Robercie.
Amanda patrzyła, jak ta potworna rzecz zbliża się coraz bardziej do jej twarzy. Przed tym tygodniem nie miała pojęcia, że męski organ może stać się tak duży. Ze stałym naciskiem na głowę pozwoliła Robertowi wprowadzić swojego penisa z powrotem do jej ust. Palce jej prawej dłoni zacisnęły się na jego udzie, gdy na swoim język poczuła smak sączącego się preejakulatu. Iskry tańczyły przed jej oczami. Zanim się zorientowała, jej głowa znów podskakiwała w górę i w dół. Nawet gdy jej córka była na górze, Amanda musiała to dokończyć.
– O Boże, mamo, zaraz dojdę.
Robert nie wiedział, czy powinien spuścić się w jej ustach, czy nie. Przypuszczał, że najlepiej będzie pozwolić jej o tym zdecydować.
– Uuuuuggghhhhhh...
Amanda zakrztusiła się trochę, próbując wcisnąć go bardziej do ust.
– Mamo… dochodzę…
Robert wypuścił z siebie coś, co wydawało się wiadrem spermy wprost w słodkie usta swojej mamy.
Gdy sperma Roberta uderzyła w tył jej gardła, całe jej ciało eksplodowało orgazmem, od czubków palców u stóp do mieszków włosowych na głowie. Zdołała przełknąć jeden łyk, a potem wypluła go i skryła głowę w jego pucołowatym, okrytym swetrem brzuchu. Ciągle się na nią spuszczał i czuła, że przód jej bluzki staje się lepki i przesiąknięty jego nasieniem. Kiedy sperma przesiąkała przez jej bluzkę i stanik, jej piersi wysyłały przez nią nowe fale przyjemności. Amanda stękała i jęczała, dochodziła raz za razem.
Pozostali tak przez kilka minut. Robert, dysząc na kanapie, Amanda z twarzą ukrytą w jego brzuchu, wciąż trzymająca jego penisa lewą ręką. Kiedy pomyślała, że może stanąć, wstała na chwiejnych nogach. Spojrzała na swojego małego mężczyznę.
– Umyj się, kochanie. Twój ojciec niedługo wróci.
Podeszła do schodów i spojrzała przez ramię z oszołomionym wyrazem twarzy.
– I nie daj się przyłapać swojej siostrze... – Wskazała palcem na jego penisa. – …z tym.
– Dobrze, mamo.
Robert pochylił się i sięgnął po spodnie, odtwarzając to, co właśnie wydarzyło się w jego umyśle. W końcu nie obchodziło go, czy jest zboczeńcem. To był sposób na życie.
***
W piątek rano Patryk usiadł zrezygnowany na siedzeniu pasażera w samochodzie swojej mamy. Nie chciał spóźniać się do szkoły, ale mama wyznaczyła mu wizytę na dziewiątą. W ogóle nie chciał tej wizyty. Patryk nie potrzebował lekarza, musiał dotrzeć do sedna tajemnicy. Musiał odkryć o co tutaj chodzi.
– Nie dąsaj się, skarbie.
Sabina spojrzała na niego z fotela kierowcy, marszcząc brwi na swej ładnej twarzy.
– Robię to dla twojego dobra.
– Dzięki, mamo.
Patryk spojrzał na nią, gdy odwróciła wzrok i odjechała od krawężnika. Jej profil wyglądał idealnie, z wysokimi kośćmi policzkowymi i delikatnym nosem. Trochę poniżej, napuchnięte piersi przyciskały się do jej ramion, gdy obracała kierownicę.
– Możesz teraz tak o tym nie myśleć. – Sabina skinęła głową, jej brązowy kucyk podskoczył za nią. – Ale pewnego dnia podziękujesz mi za to. Ja też nie chcę tam iść.
– Rozumiem, mamo.
Patryk zdjął okulary i wyjrzał przez okno samochodu. Świat był rozmazany. Chciał tylko, żeby to się skończyło.
Dotarli do gabinetu lekarskiego dziesięć minut wcześniej i czekali w ciszy w jasnej, nowoczesnej poczekalni. Młoda kobieta z brązowymi włosami upiętymi w kok otworzyła drzwi i wpuściła ich do środka. Oboje byli zaskoczeni, gdy kobieta zamknęła za nimi drzwi i usiadła w skórzanym fotelu, twarzą do kanapy.
Kobieta wskazała na kanapę.
– Proszę usiąść.
Miała na sobie zieloną, wełnianą sukienkę typu swing z kontrastowym kołnierzykiem. Wyglądała bardzo profesjonalnie. Złożyła ręce na kolanach i czekała. Obserwowała ich swoimi wielkimi brązowymi oczami przez szkła okularów z czarnymi oprawkami.
– Przepraszam.
Sabina położyła rękę na ramieniu Patryka i poprowadziła go do kanapy. Oboje usiedli. Sabina trzymała torebkę na kolanach.
– Myślałam, że doktor Kubik jest mężczyzną.
Zwiewna sukienka Sabiny była o wiele bardziej swobodnym strojem niż ta, którą miała na sobie brunetka.
– Doktor Kubik to mężczyzna, zgadza się. Jestem jego żoną i asystentką, nazywam się Paulina Kubik.
Uśmiechnęła się do nich uprzejmie, pokazując białe, równe zęby.
– Dr Kubik miał kilka epizodów podczas poradnictwa w ciągu ostatnich kilku tygodni.
– Epizodów?
Sabina zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
– Nie chcę wywoływać paniki.
Uśmiech Pauliny stał się nieco bardziej smutny.
– Tylko małe zaniki pamięci. Nie jesteśmy pewni przyczyny, więc poprosił mnie, abym przejęła jego sesje w tym tygodniu. Nie martwcie się, zrobię szczegółowe notatki i złożę mu raport. Na następną sesję przyniosę raport będący odpowiedzią.
– Rozumiem. – Sabina skinęła głową.
– Więc, w czym widzicie problem?
Paulina spojrzała na Patryka.
– Cóż, ostatnio Patryk za bardzo się do mnie klei.
Sabina nie czuła potrzeby opowiadania asystentce wszystkiego, nawet jeśli była żoną doktora. Może gdyby to był sam dr Kubik, byłoby inaczej.
– Za duża ilość pocałunków i przytulania.
– Rozumiem.
Paulina podniosła notatnik i coś zapisała.
– Ostatnio często słyszę podobne rzeczy.
Spojrzała na Sabinę przez okulary.
– Aby pomóc doktorowi Kubikowi w postawieniu diagnozy, proszę, aby jeśli coś dziwnego wydarzy się z Patrykiem przed naszą kolejną sesją, o zapisanie tego zdarzenia dokładnie tak, jak wyglądało.
– Więc to już wszystko?
Sabina nie była pewna, jak to miało zadziałać.
– Nie, pani Langiewicz. Teraz zajmiemy się młodym Patrykiem.
Paulina zwrócił się do Patryka:
– Więc masz osiemnaście lat? Jak radzisz sobie w szkole, młody człowieku?
Rozmawiali przez kolejne czterdzieści pięć minut. Rozmowa z Sabiną wydawała się głównie błahą pogawędką. Ale umówiła się na kolejną wizytę na przyszły tydzień, aby kontynuować terapię. Paulina zapewniła ich, że przy kolejnym spotkaniu zaktualizuje informacje od doktora Kubika.
Sabina wyprowadziła Patryka z gabinetu i zawiozła go do szkoły. Zastanowiła się nad tym, co powiedziała Paulina. Sabina posłusznie będzie zapisywała wszystko, co będzie się wydawać dziwne, ale miała nadzieję, że wszystko wróci do normy.
***
Lidia obudziła się późnym rankiem. Usiadła na łóżku i przycisnęła prześcieradło do piersi.
– Witold?
Przez okna jej sypialni wpadały złote promienie słońca. Spojrzała na swój zegar. Cóż, Witold musiał wyjść do pracy kilka godzin wcześniej. Wtedy myśli o tym, co zrobiła wczorajszego dnia, wypełniły jej umysł. Przyjęła spermę dwóch nastolatków, swojego syna i jego grubego przyjaciela. O nie. Lidia przyłożyła ręce do ust. Będzie wymiotowała.
Toaleta była tylko kilka metrów od niej, ale wydawało jej się, że dzielą ją od niej kilometry. Wyskoczyła z łóżka i na obolałych nogach pobiegła do łazienki. Upadła na kolana i zwymiotowała do toalety. Stosunek był bolesny, całe jej ciało było obolałe. Jej ramiona, plecy, szyja, brzuch i tak, jej biedna cipka. Jej ciało nigdy nie przeszło czegoś takiego jak wczoraj. Nie miała nawet do czego tego porównać.
– Jezu Chryste.
Żołądek Lidii znów się skurczył i zwymiotowała do toalety.
Jeśli siłą woli nie była w stanie utrzymać swoich ud z dala od grzechu, to może chociaż Jezus byłby w stanie jej pomóc. Była gotowa szukać pomocy w kościele. Po kilku minutach Lidia wstała na chwiejnych nogach i podeszła do zlewu. Energicznie umyła twarz. Potem wyprostowała się i spojrzała w lustro. Kim była kobieta spoglądająca na nią, która zrobiła te wszystkie rzeczy? Kobieta w lustrze wyglądała jakoś promiennie, z bladą cerą i ciężkimi, zwisającymi piersiami. Nie wyglądała, jakby przed chwilą wymiotowała.
Każda minuta, która mijała, sprawiała, że była o kolejną minutę dalej od wczorajszych występków. Im bardziej odsuwała te wydarzenia od siebie, tym bardziej odczuwała poczucie winy. Odwróciła się i podeszła do swojej szafy. Będzie musiała znaleźć swoją najładniejszą, najluźniejszą sukienkę. W końcu pójdzie do pastora i może on udzieli jej jakiejś pomocy.
Lidia ubrała się, nałożyła makijaż i wymknęła się ze swojego pokoju. Drzwi do pokoju Dawida były otwarte i nie było go w środku. Musiał już pójść do szkoły. Przynajmniej tyle dobrego. Nie chciała kusić losu, wpadając na niego, zanim poszuka pomocy u Boga.
Nie myśląc nawet o jedzeniu śniadania, Lidia zeszła po schodach, złapała torebkę oraz klucze i ruszyła do samochodu. Miała nadzieję, że pastor będzie miał dla niej czas w piątkowy poranek.
***
Patryk wyciągnął szyję i zobaczył Dawida w pierwszym rzędzie trybun. Jego wysoki przyjaciel wrócił do szkoły i siedział z drużyną koszykówki na uroczystym apelu. Patryk żałował, że Dawid nie jest na trybunach ze swoimi kumplami, żeby Patryk mógł z nim porozmawiać o wszystkim, co się wydarzyło.
– To wszystko jest uciążliwe.
Patryk spojrzał na Roberta.
– Tak.
Robert nie zwracał na to uwagi. Obserwował cheerleaderki.
– Spójrz tylko na ich pompony.
– Tak, są fajne.
Patrick spojrzał na dziewczyny tańczące w szyku.
– Słuchasz mnie?
– Uspokój się, człowieku.
Robert zwrócił swoją uwagę na panią Radziszewską. Nauczycielkę matematyki siedzącą w przejściu w ich rzędzie. Najwyraźniej nie brała udziału w apelu. Trzymała podbródek w dłoni i wymalowanym wyraźnym znudzeniem na delikatnej, ładnej twarzy. Jej niebieskie oczy były szkliste. Czerwona opaska trzymała blond włosy z dala od twarzy.
– Myślę. – powiedział Robert.
– O czym?
Patryk poprawił okulary i próbował podążać za wzrokiem Roberta. Czy patrzył na panią Radziszewską? Nauczycielka była przygarbiona, najwyraźniej cierpiąc przez to, podobnie jak Patryk. Jej wełniana sukienka i postawa nie mogły ukryć atrakcyjnych kształtów. Była jedną z nauczycielek, które ostatnio przybrały na wadze.
– Robert?
– Będę z powrotem za jakąś minutę.
Robert wstał, nie oglądając się na Patryka i ruszył wzdłuż rzędu przed siedzącymi uczniami.
– Uważaj, wieprzu. – powiedział któryś z uczniów. Robert to zignorował.
– Pani Radziszewska?
Robert zatrzymał się obok nauczycielki.
– Muszę pani coś pokazać.
– Witam, Robercie.
Karolina spojrzała na swojego korpulentnego ucznia. Każde rozproszenie uwagi było dobre podczas tych okropnych apeli. Trwały w nieskończoność.
– Co to takiego?
„Piłka nożna, piłka nożna, piłka nożna.” Robert modlił się, żeby jego kutas trzymał fason przez następne kilka minut. Wzwód miałby w tej chwili katastrofalny skutek.
– Muszę pani coś pokazać. Na korytarzu.
Robert ominął ją i zszedł po schodach do przejścia. Modlił się, żeby poszła za nim, ale nie chciał oglądać się za siebie, żeby to sprawdzić. Gdy znalazł się na korytarzu szkolnym, zatrzymał się.
– Dobrze, panie Araszkiewicz.
Karolina podeszła do Roberta i spojrzała mu w oczy ze zmieszanym uśmiechem.
– Co jest takiego ważnego?
– Tędy.
Robert odwrócił się i zaczął podskakiwać podążając wzdłuż korytarza.
– Co ty u licha wyprawiasz?
Karolina podążyła za podskakującym chłopcem, rozbudzona ciekawością. Biedny nastolatek wyglądał tak niezręcznie, próbując podskakiwać prowadząc ją przez korytarz.
– Po prostu staram się pozostać ... w dobrej formie.
Robert skakał przez całą drogę do schowka woźnego i zatrzymał się. Akurat tyle aktywności wystarczyło, żeby trochę się spocić.
– Och.
Karolina nagle poczuła się bardzo dziwnie. Powinna się tak czuć tylko w ramionach swojego męża. Ale tutaj? Podczas podążaniem za tym szalonym, pulchnym dzieciakiem? Jej pochwa zalewała wilgocią jej bieliznę. Musiała się z tym uporać.
– Streszczaj się, Robercie. Musimy wracać na apel.
– Dobra.
Robert otworzył drzwi do schowka woźnego i spojrzał na nią.
– Tutaj, pani Radziszewska.
– Tu?
Karolina sięgnęła lewą ręką do piersi i zajrzała do małego schowka. Znajdował się tam mop. Niektóre środki czyszczące. Nic nie widziała, ale z drugiej strony miała dziwne problemy z koncentracją.
– Pokażę pani.
Robert rozejrzał się w obie strony po korytarzu. Nikogo w pobliżu. Chwycił jej prawą rękę i wciągnął ją do schowka.
– Widać to lepiej przy zamkniętych drzwiach.
Zamknął za nimi drzwi.
– Myślę… myślę…
W tej szafie również był obecny ten dziwny zapach, wymieszany z zapachem środków czystości i stęchłych szmat. To było jak coś ze snu. A może z głębi natury. Tak, Karolina mogłaby to zdefiniować. Pachniało to niczym sama podstawa życia. Gdyby przekonwertować ciąg Fibonacciego na zapach, pachniałby właśnie w ten sposób.
– Muszę... muszę już... iść.
Jej biedne majteczki były już całe przemoczone.
– Minutę.
Robert sięgnął do jej bioder i obrócił ją twarzą do siebie. W schowku było ciemno, jedyne światło dochodziło ze szczeliny pod drzwiami. Przyćmione światło i głębokie cienie podkreślały kobiecą krzywiznę jej ust, nosa i policzków. Nigdy więcej piłki nożnej. Robert pozwolił swojemu kutasowi zrobić swoje. Podniósł się na palcach i złożył niedbały pocałunek na jej ustach.
– Nie… Robercie… nie.
Karolina gwałtownie wciągnęła powietrze. Ten niski, spocony chłopak ją całował. Dlaczego nie wybiegła z szafy? Powinna uciekać.
– Nie tak, młody człowieku.
Sięgnęła rękami za jego plecy i przyciągnęła go do siebie, czując nacisk jego ciała na swoje piersi i nacisk czegoś dużego na jej brzuch. To nie mógł być jego penis, prawda?
– Musisz pocałować kobietę delikatniej. Drażnić ją. W ten sposób. Pochyliła się i przygryzła jego górną wargę. Nie mogła się powstrzymać. W środku tego nudnego apelu w jakiś sposób zwariowała.
Całowali się w ciemności przez kilka minut. Karolina wyczuwała w chłopcu pewien postęp, ale czuła, że wciąż jest zbyt agresywny i niechlujny podczas całowania. To była ważna umiejętność w życiu, a ona była jego nauczycielką. Musi mu pomóc.
Robert pchnął ją do tyłu na ścianę i dalej się całowali.
Karolina szybko odetchnęła.
– Już trochę lepiej, Robercie.
Nagle zauważyła, że jego prawa ręka ściska jej lewą pierś. Nie chciała mu na to pozwolić. Ale odepchnięcie go wymagało zbyt wielkiego wysiłku, a sukienka i stanik wciąż przykrywały jej skromność. Postanowiła, żeby to trwało dalej. Karolina pochyliła się i złożyła więcej pocałunków na jego ustach. Wsunęła język pomiędzy jego wargi, a dłońmi masowała tył jego swetra. Potem poczuła chłodne powietrze na udach. Nie wzięła pod uwagę lewej ręki Roberta. Podciągał jej sukienkę. Przerwała ich pocałunek.
– Nie, Robercie. Nie możesz.
– Niech mi pani da tylko chwilę, pani Radziszewska.
Robert właśnie oswobodził swojego penisa ze spodni i zamierzał spróbować go w nią wbić tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Ten apel nie będzie trwał wiecznie. Chwytając jej lewą pierś, Robert pociągnął ją w dół, obniżając jej biodra do swojego poziomu i rozkładając jej nogi.
– To zaszło już wystarczająco daleko. Ty…
Poczuła, jak jej mokre majtki są odsuwane na bok. A potem, tak po prostu, jak coś twardego i dużego przyciska się do jej warg sromowych.
– Co to jest?
Czuła, jak Robert ociera się tym czymś o jej podbrzusze. Wysłało to przez nią małe iskierki przyjemności. Czy próbował włożyć do niej coś tak wielkiego? Co za głupi chłopak, coś takiego nie ma prawa się w niej zmieścić. Nieważne jaka byłaby mokra.
– Nie ruszaj się przez chwilę, dobrze. – powiedział Robert.
To był drugi raz, kiedy próbował wsadzić swojego penisa w kobietę i za każdym razem miał trudności ze znalezieniem odpowiedniego miejsca. Robert nie sądził, że Karolina pomoże mu tak jak Lidia. Tak więc, mocno trzymając kutasa, pchał nim i poruszał. Szukał na ślepo.
– Dobra... dobra... wystarczy.
Karolinie powinno być łatwiej wyjść z tej sytuacji. Pozwoliła chłopcu popchnąć się na ścianę i rozłożyć swoje nogi. Pozwoliła mu ocierać się tym czymś o siebie.
– Czas wracać... uufff... o... ooohhhhhhhh.
A teraz pozwoliła mu zatopić go w sobie. Niezbyt głęboko przy pierwszym pchnięciu.
– O mój... to twój... penis.
Ale jego tłuste biodra nie zatrzymywały się i przy dziesiątym pchnięciu wdarł się do jej wnętrza.
– Tak. Podoba się pani, pani Radziszewska?
Przesunął obie ręce na jej biodra, aby uzyskać lepszy uchwyt. Pot Roberta znowu działa. Był jak jakiś super bohater. Wszystkie kobiety drżą przed człowiekiem z potu. Czy jakoś tak. Karolina była taka wilgotna i podniecająca. Robert żałował jedynie tego, że nie mógł lepiej widzieć zaskoczenia na jej twarzy, gdy wsuwał swojego penisa w jej cipkę. Następnym razem będzie musiał brać ją w lepszym świetle.
– To… uch… uch… nieprawdopodobne, Robercie.
Karolina nie miała pojęcia, że ludzkie ciało może wytwarzać przyjemność, którą teraz odczuwała. Zapomniała o wszystkim oprócz spoconego nastolatka, który przyciskał ją do ściany. Jej palce wbiły się w jego ramiona i trzymała się niego ze wszystkich sił.
– Pani cipka jest taka... ach... słodka... uch... pani Radziszewska.
Biodra Roberta przyspieszyły. Naprawdę ją pieprzył, przyciskając twarz do jej miękkich, okrągłych piersi.
– Nie mów... tak.
Karolina stękała przy każdym pchnięciu, starając się nie krzyczeć. Przesunęła lewą rękę do ust, by stłumić jęki. Przez jej umysł przemknęła zabłąkana myśl: musiała go usunąć, zanim się w niej spuści. Ale nie miała najmniejszego pojęcia, jak tego dokonać. Zamiast tego, opierała się na nim, goszcząc go pomiędzy swoimi udami.
– Aaaaaaaaaaaaaa... – Robert spuścił się w niej bez ostrzeżenia.
– Uuuuggghhhhhhh... – Karolina zacisnęła zęby i zadrżała, gdy jej ekstaza wzrosła o rzędy wielkości. Iskry zachwytu tryskały z jej wnętrza jak prąd elektryczny.
– Tak, tak, tak.
Robert raz za razem wpychał swojego penisa głęboko w jej wnętrze, aż opróżnił swoje jaja. Potem wbił się do samego końca. Poczuł, jak jego nauczycielka drży na nim, ściskając mocno jego ramiona prawą ręką. To było dopiero życie.
Po kilku minutach wyszedł z niej i się cofnął. Karolina powoli zsunęła się po ścianie, aż usiadła na tyłku z nogami rozłożonymi przed sobą.
– Dziękuję, proszę pani. Potrzebowałem tego.
Robert starał się wsadzić swojego wciąż sztywnego penisa do spodni.
– Chcesz to zrobić ponownie?
Karolina mogła tylko jęknąć w odpowiedzi.
– Dobrze.
Robert wsunął koszulę w spodnie.
– Muszę wracać na apel.
Otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Nikogo nie było na korytarzu. Był jeszcze czas.
– Pa.
Nie odwracając się, wyszedł ze schowka i zamknął za sobą drzwi. Wrócił do sali gimnastycznej sprężystym krokiem. Mógł zrobić wszystko. Mógł zdobyć każdą.
1 komentarz
TakiJeden
Wprowadzone nowe elementy do tej powieści jeszcze bardziej podgrzewają i rozszerzają akcję. Pojawiły się jakieś tajne służby ...UOP, MI6, CIA, FSB (?). Z kolei poddani eksperymentowi chłopaki wypróbowuję swe "moce" już nie tylko na swoich i kolegów matkach. Opis sceny pieprzenia nauczycielki w schowku bardzo smakowita.