Okres powakacyjny kiedy rozpoczyna się rok szkolny to ciężki czas. Kończy się beztroska letnich dni. Powracają obowiązki szkolne. Większość młodzieży narzeka, szuka jakiś pozytywów. Podobnie jak Pola, która spędziła lato pośród przyrody na mazurskich jeziorach. Szlifowała umiejętności żeglarskie i jej pasja rozwijała się wzorowo. Uwielbiała to uczucie gdy fale uderzały o łódkę, wiał wiatr, a ona zdana na siebie walczyła z nieustępliwą naturą. Taka była jej osobowość, lubiła wyzwania. Budziła podziw wśród niezbyt sfeminizowanej społeczności morskiej. Dlatego smutno jej było ostatniego dnia sierpnia kiedy opuszczała krainę jezior. Mimo to znalazła pozytywy. Znów spotka się z dawno nie widzianymi przyjaciółkami. Znajdą się zupełnie nowe tematy do ploteczek, no i pewnie po raz kolejny jakiś chłopak zawróci jej głowie.
- Witam w nowym roku szkolnym, kochani. Mam nadzieję, że wróciliście wypoczęci i chętni do nauki. Mamy pierwszy dzień toteż dla odmiany nie zrobimy dziś nic konstruktywnego. Nie chce mi się, wam pewnie także nie. Macie czas wolny. Z tego co wiem to wasza ostatnia lekcja dzisiaj, więc oto moja propozycja. Zostaniecie w klasie marnując 45 minut życia. Wyjdziecie stąd dokądkolwiek, mam to gdzieś. Ja w każdym razie opuszczam was, być może wrócę w kolejnym tygodniu. No to jak? Słucham waszej decyzji.
- …
- Cisza? Tego się nie spodziewałem, dobra spróbujmy inaczej. Kto chce wyjść bez żadnych konsekwencji, reperkusji? Ręka do góry!
Brak reakcji przez dłuższą chwilę. Dopiero jeden z uczniów odważył się podnieść rękę. Zadziałał efekt domina. Reszta zgodnie zgłosiła swój akces do opuszczenia szkoły przedwcześnie. Pola też.
- W porządku. Każdy podjął decyzję. Nikt się nie wstrzymał od głosu, dlatego nie będę przeprowadzał kolejnego głosowania. Okej młodzieży! Wychodzimy, tylko po cichu.
Cała grupa ponad dwudziestu osób wstała i skierowała się do wyjścia. Ale dość niepewnie. Nie mieli stuprocentowej pewności czy ich belfer mówił serio. Czyżby ukryta kamera? Jednak opuścili salę lekcyjną. Ruszyli jak obiecali po cichu pokonując szkolny korytarz do głównego wyjścia/wejścia. Prawie wszystkich dręczyło pytanie. Czemu najsurowszy z nauczycieli pan Joachim Miller dał im wolne? Niepojęte. Pierwszego dnia nowego roku szkolnego kiedy inni nauczyciele przeprowadzali luźne zajęcia zatytułowane ‘lekcja organizacyjna’ on męczył ich równaniami, obliczeniami oraz teoriami ze świata matematyki. Nikt za nim nie przepadał. Absolutnie nikt. Surowy, wymagający, lecz sprawiedliwy. Czasem zdarzało się, iż sypnął z rękawa jakąś anegdotę. Rozluźniało to sztywną atmosferę. Zaraz potem potrafił przepytać połowę obecnych i maniakalnie szukając odpowiedzi na abstrakcyjny problem brał kolejnych uczniów do tablicy. Dopóki nie uzyskał pozytywnego rezultatu nie odpuszczał. A dziś zachował się jak inny nauczyciel. Zwolnił cała klasę nie interesując się ich losem ani programem nauczania. Pola wiedziała, że coś musiało się stać. Coś bardzo ważnego.
Pola poszła do pobliskiego parku gdzie miała spotkać się z matką. Pracowała ona niedaleko dlatego po otrzymaniu telefonu od córki pomyślała, że razem wrócą do domu. Dziewczyna przystała na propozycję i jako miejsce spotkania wybrały park miejski. Spacerowała alejką do oddalonej o kilka metrów ławki, na której miała zamiar poczekać. Jednakże owa ławka była zajęta. Z daleka zauważyła jak siedzi na niej pewien mężczyzna. Wysoki chłop, na oko mierzący ponad dwa metry wzrostu. Potężnie zbudowany, atletyczny. Sylwetka prawdziwego wieloboisty. Im bliżej niego się znajdowała tym bardziej mężczyzna wydawał się znajomy. Może to postać z telewizji, faktycznie sportowiec lub muzyk czy aktor? W odległości kilku kroków Pola miała pewność. Na ławeczce siedział samotnie pan Joachim Miller. Teraz widziała go wyraźnie. Nie był sobą. Zazwyczaj nie wydawał się za wesoły, ale w tej chwili otaczała jego postać aura nieszczęścia. Autentycznie załamany. Oparty rękami na kolanach, twarz pochmurna, natomiast wzrok utkwiony gdzieś daleko. Całkowicie obojętny na wszystko to, co dzieje się wokół niego. Sprawiał wrażenie groźnego ale i człowieka, który potrzebuje pomocy. Choćby rozmowy. Pola zebrała się w sobie i postanowiła zagadać.
- Witam panie Miller.
- Kto?! O witaj… Pola, tak?
- Tak, zgadza się.
- Przepraszam, ale myślałem o czymś.
- Nic nie szkodzi. Mogę zapytać dlaczego nas pan dziś zwolnił z zajęć? Od kiedy mamy lekcje z panem zawsze, nawet pierwszego dnia, robimy ćwiczenia. Czemu dzisiaj stało się inaczej?
- Dziecko, po co ci ta wiedza? Nie możesz cieszyć się dłuższą chwilą wolnego? Dlaczego interesują cię moje motywy? Mam swój powód, lecz to nie czas ani miejsce na taką rozmowę. Ciesz się, spędź popołudnie tak jak lubisz. Co ci da wysłuchiwanie problemów nie lubianego belfra?
- Wie pan… i tak czekam tu na mamę aż skończy pracę. Mam czas aby dowiedzieć się co pana trapi. I nie uważam wcale, że jest pan całkowicie nie lubiany. Jeśli komuś się pan wygada to ulży, choć troszkę. Zawsze to lepiej.
- No nie wiem. Sądzisz… nie powinienem…
- Niech pan mi opowie o co chodzi. Lubię pana, doceniam to jak pan się stara nam wpoić wiedzę. Może to jest pora aby się odwdzięczyć i wysłuchać dlaczego jest pan smutniejszy niż zwykle. Proszę, niech się pan nie krępuje.
- Wiesz co… w sumie to czemu nie. Przyjaciół nie mam, a znajomi nie nadają się do takich spraw. Ale lojalnie ostrzegam cię, historia nie będzie przyjemna.
- Dobrze. Rozumiem.
- Na początek zadam ci pytanie. Czytasz senniki, wierzysz w to że ze snów można odczytać przyszłość?
- Nie, nigdy tak tego nie widziałam. Sny to zapis przeszłości. To chyba nasze doświadczenia, a nie to co się wydarzy.
- Widzisz… kiedyś moja żona powiedziała mi, że jeśli przyśni ci się brudna woda lub jeżeli występuje ona w owym śnie to czeka cię śmierć osoby z twojego otoczenia. Śmierć albo choroba. Nie wierzyłem w te brednie, ale ze dwa miesiące temu miałem sen, w którym pojawiła się woda.
Zacznę od spraw podstawowych. Moja żona i ja znamy się od dzieciństwa. Wychowywaliśmy się w obrębie jednego osiedla i tak się złożyło, iż zawsze byliśmy blisko. Wspólne zabawy, ta sama klasa w podstawówce, potem liceum oraz studia. Przypadek? Trudno powiedzieć. Wiele rzeczy nas łączyło, ale równie wiele dzieliło. Ona, Agata, typowa humanistka. Cały czas zaczytana romantyczka, myślami ciągle gdzieś pośród chmur. Ja, jak sama wiesz, umysł ścisły. Typowo analityczny, równania, działania, rozważania. Ogień i woda. Jednak przyciągało nas do siebie. Agatka starała się tłumaczyć mi wielopoziomowość dzieł Szekspira, a ja jej zagadnienia matematyczne jak twierdzenie Pitagorasa, całki, różniczki, rachunek prawdopodobieństwa. Po prawdzie dzięki temu pomogliśmy sobie w szkole średniej. Podczas studiów pobraliśmy się. Udało nam się przeżyć razem wspaniałe lata bez jakiś kryzysów. Lekkie kłótnie, nic katastroficznego. Bez zazdrości, wyrzutów, robienia scen. Przecież znaliśmy się taki szmat czasu. Nasz związek mogło popsuć tylko coś nieprzewidzianego i niezależnego od nas bezpośrednio. Tutaj dochodzimy do mojego obecnego stanu, eh…
Skończył się rok szkolny. Wróciłem do domu, ale był on pusty. Później przypomniałem sobie dlaczego. Agata miała wizytę u lekarza, ok. Obiad zrobię, mam sprawne ręce, zresztą nie pierwszy raz zastała mnie taka sytuacja. Mniej więcej w połowie posiłku usłyszałem jak klucz otwiera drzwi. Powitałem żonę, nie zauważając nic niepokojącego. Usiadła. Zaczęła się zwykła gadka szmatka, jak to w małżeństwie. Nagle powiedziała czego dowiedziała się u lekarza. Okazało się, że bóle jakie odczuwała od jakiegoś czasu to tarczyca. Konieczna jest operacja, właściwie to dość prosty zabieg jakich wykonuje się mnóstwo. Nie ma powodu do obaw, sytuacja pod kontrolą. W porządku. Skoro lekarz tak twierdzi nie ma czego się bać. Prawda?
Dwa dni później miałem sen. Ogromne jezioro, a w nim pełno nenufarów. Pośrodku stoi łódka. Sama łódka, nic więcej. Piękny krajobraz. Wokół park tętniący życiem. Rodziny spacerujące, dzieci grające w piłkę, jakaś para biegnąca alejką z pieskiem. Starsza para karmiąca łabędzie. Wszystko cudownie niczym z wakacyjnej pocztówki. Tylko ta samotna łódka na środku jeziora. Nie pasowała. Woda, podświadomie zwróciłem uwagę, niezwykle czysta. Krystalicznie mieniąca się w promieniach słonecznych. Woda nie była brudna, do cholery!
Obudziłem się. Obok Agatka patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Przypomniałem sobie. Dziś ma ten zabieg. Spytałem jak się czuje, czy ma jakieś zmartwienia odnośnie wizyty w szpitalu. Zapewniła, że absolutnie nie. Skoro ona nie, to ja tym bardziej. Po śniadaniu pojechaliśmy do kliniki. Ona weszła to sali, a ja czekałem. Miałem książkę, więc spokojnie mogłem czekać wiele godzin aż będzie po wszystkim. Zerkałem ukradkiem na drzwi sali operacyjnej. Głównie jednak zaczytałem się w powieści. Minęło kilka godzin. W końcu wyszedł do mnie doktor. Wstałem natychmiast pytając go jak poszło. Ten zatoczył się widząc mnie. Od razu wzbudził podejrzenia. Chodził jakby miał uszkodzony błędnik. Od ściany do ściany. Ręce mu się trzęsły, ale zrzuciłem to na fakt przeprowadzanej operacji. Kiedy zaczął mówić bełkotliwie poczułem alkohol. Niczego się nie dowiedziałem, a on sam wyszedł. Zaskoczony odszukałem kogoś kto mógłby udzielić mi informacji. Znalazłem…
Agatka zmarła. Doktor przeciął jej aortę. Wykrwawiła się na śmierć. Nie udało się jej uratować. Sam lekarz zapadł się pod ziemię. Nikt go nie widział. Brak kontaktu. A ja zostałem sam. Nie w sensie metaforycznym.
- O rany to naprawdę bolesne. Strasznie panu współczuję.
- Tak się mówi, czyż nie?
- Serio to okropne. Ciężko sobie wyobrazić, że to prawda.
- Sam myślę o tym jako o śnie. Sen. Mam nadzieję, że ten koszmar trwa. Chcę się obudzić obok mojej… eh… Przecież ta woda nie była brudna!
Dodaj komentarz