Tytuł oryginału: „Something in the Water”
Autor oryginału: Rawly Rawls
Utwór ten jest fikcją literacką. Wszelkie nazwy postaci, miejsc i zdarzeń są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do autentycznych osób żywych lub zmarłych, firm, miejsc lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Wszystkie postacie w tym utworze mają ukończone 18 lat. Miłej zabawy!
– Szpilki z nóg, wszystkie.
Dominika zakręciła kierownicą, a jej samochód wjechał w zakręt na wyboistej drodze.
Przez ułamek sekundy nieważkości, gdy samochód podskoczył na wyboju i leciał bokiem, trójka Langiewiczów z tyłu zderzyła się ze sobą. Kiedy wrócili na twardy grunt, obracające się opony złapały przyczepność. Jazda zmieniła się w coś przypominającego mniej więcej podróż na pokładzie Sputnika, a kobiety sięgnęły w dół i zdjęły buty.
– Gotowe.– powiedziała Sabina.
– Czy ktoś tam z tyłu jest dobrym sprinterem?
Dominika zerknęła we wsteczne lusterko, Robert miał problemy z wyboistą drogą i odległość między nimi rosła. Jeep wydawał się siedzieć mu na ogonie.
– Dużo biegałam na bieżni w liceum.
Sandra spojrzała na swój biust, napinający materiał sukienki. Jej cycki podskakiwały za każdym razem, gdy najeżdżali na nierówność.
– Cóż, byłam. Ale od tego czasu moje ciało się trochę rozwinęło.
– Agata?
Dominika spojrzała na budynek, przypominający wielki klocek, gdzie mieściła się stacja pomp. Przepompowania rosła w oczach, gdy się do niej zbliżali.
– Nie – pisnęła Agata. Nigdy nie byłam stworzona do biegania.
– W porządku, oto co zrobimy.
Dominika otarła czoło i szybko chwyciła za kierownicę. Uh ,oh, jej palce były wilgotne. Próbowała myśleć na chłodno. Nie mogła pozwolić, by Patryk teraz stracił koncentrację.
– Zatrzymam się przed tym budynkiem. Patryk i ja wyjdziemy, wyjmiemy narzędzia z bagażnika i pobiegniemy do środka. Miejmy nadzieję, że zanim ludzie za nami zobaczą, co się dzieje, my będziemy już poza zasięgiem ich wzroku. Znowu spojrzała w lusterko. Pozostałe samochody zniknęły za zakrętem. To była dobra oznaka. Musieli zachować dystans.
– W takim razie, Sabina, przesiądziesz się za kierownicę i we trójkę zawrócicie i przejedziecie obok naszych prześladowców.
– Tuż obok nich? – Sabina nie wydawała się pewna.
– Poradzisz sobie. Po prostu wykorzystaj wolne miejsce na parkingu, żeby mieć więcej miejsca. Dojedziesz do nich, zanim się zorientują. Dominika z determinacją wysunęła wąski podbródek. Oczywiście nie miała pojęcia, czy wszystkie elementy ich planu zadziałają. Ale najlepiej zachować to dla siebie.
– Potem wrócisz do miasta. Miejmy nadzieję, że Robert i wojsko pojadą za wami. Kiedy będziesz w mieście, spróbuj wypuścić Sandrę, żeby mogła pobiec do hotelu po pomoc. Mój mąż Mariusz będzie tam i podobnie wojsko.
Podała im numery pokoi.
– A co z policją? Agata zadrżała, wysłuchując planu.
– Zapomnij o policji.
Dominika widziała otwartą przestrzeń parkingu, kiedy zbliżali się do przepompowni.
– A kiedy Sandra wezwie już pomoc?
Sabina zastanawiała się, jakie to dziwne, że teraz przyjmuje rozkazy od tej kobiety. Musiała przyznać, że Patryk znalazł sobie mądrą dziewczynę.
– Ty i Agata wyjedźcie z miasta. Postarajcie się, aby inne samochody za wami pojechały.
Dominika skręciła na mały, brudny parking. Zaciągnęła hamulec ręczny.
– Ok, wszyscy, trzymajcie się. Zaczynamy.
***
– Cholera!
Samochód kierowany przez Roberta podskoczył na kolejnej dziurze w drodze. Wszystko wokół niego zatrzęsło się. Miesiące temu byłby pewien, że matka go zabije za sposób, w jaki jeździ samochodem. Ale teraz? Co mogłaby mu zrobić?
– Dawid, dobrze się bawisz?
– Dawid Rogowski! – Dawid wpatrywał się w przednią szybę z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
– Tak, kolego, ja też ich nie widzę.
Robert zmrużył oczy patrząc przed siebie. Tak dobrze się bawił, jeżdżąc bocznymi drogami, że tak naprawdę nie zauważył, jak daleko w tyle zostali. Dociskał pedał gazu, ale to tylko spowodowało kilka poślizgów. Cóż, wydawało się, że samochód, którym jechali, miał niewystarczająco mocy. Spojrzał za siebie i zobaczył kobiety ścigające je w jeepie niecałe dwa metry za nimi.
– Jak myślisz, czego chcą te babki za nami?
Dawid spojrzał przez ramię przez tylną szybę.
– Zagrożenie.
Z pewną intensywnością wpatrywał się w blondynkę prowadzącą pojazd.
– Boisz się, Dawid? – Robert zachichotał. – To kobiety. Poradzimy sobie z nimi.
Robert czuł zapach swojego ciała w samochodzie.
– Mój zaufany magiczny pot wydziela się pełną parą. Ja…
Minęli zakręt i Robert mocniej ścisnął kierownicę. Wjechali na mały parking obok dużego kwadratowego budynku. Po jego lewej stronie samochód dziewczyny Patryka pędził w przeciwnym kierunku, próbując przemknąć obok nich.
– Skurwysyn!
Robert przyglądał się uważnie, ale nie mógł dostrzec Patryka w środku, przez refleksy odbijające się od szyb.
Pojazd za nimi skręcił w lewo. Robert wystawił głowę przez okno i przyglądał się, jak samochód Patryka i jeep pędzą ku sobie. Rozległ się przeraźliwy chrzęst miażdżonej stali i tłuczonego szkła.
– Patryku!
Dawid nagle znalazł się w dziwnym samochodzie pośrodku lasu, obserwując, jak jakiś jeep i inny samochód dokonują czołowej kolizji. Miał wrażenie, że coś poszło strasznie nie tak, ale nie mógł dokładnie określić, co to było. Następnie gęsta mgła zmieszania ponownie ogarnęła jego umysł.
– Cóż, cholera.
Robert zatrzymał samochód i wysiadł jakieś dziesięć metrów od miejsca katastrofy. Para unosiła się w powietrzu z pomiętej maski jeepa. Uszkodzenie samochodu Patryka dotyczyło głównie przedniej części pojazdu od strony kierowcy. Brązowowłosa kobieta wyskoczyła od strony pasażera jeepa i pobiegła na oślep w stronę jeziora. Poruszała się dziwnie, jakby jej nogi były z waty.
– Patryku? Wszystko w porządku?
Robert zrobił kilka ostrożnych kroków w kierunku wraku, zostawiając za sobą Dawida w samochodzie na biegu jałowym.
– Wszystko jest bardzo nie w porządku.
Stwór Kowalski, nadal udający Beatę, wysiadł z jeepa. Jego prawa ręka zdawała się poruszać i jakby cofać, gdy stała wyprostowana, a wojskowe szpilki wbijały się w błoto na parkingu.
– Dlaczego tu jesteś? Wszyscy chcecie odwiedzić matkę?
Beata zwróciła swoje zimne oczy na Roberta.
Nagle Robert nie był już taki pewny, czy jego pot poradzi sobie z tą kobietą. Wydawała się... bardzo dziwna.
– Mój przyjaciel jest w tym samochodzie.
Robert cofnął się o krok.
– Twój przyjaciel?
W głosie Beaty brzmiała słabe drwiące rozbawienie.
– Cóż, sprowadźmy to. Wyślę was wszystkich do matki, a ona załatwi sprawę.
Beata z wielką rozwagą podeszła do rozbitego samochodu.
– Wszystkich?
Robertowi nie spodobało się to co usłyszał. Cofnął się o kolejny krok w stronę samochodu, w którym czekał jego przyjaciel.
***
– Mamo? Mamo, obudź się.
Agata potrząsnęła matką, która jęknęła. Przednia szyba była popękana, a okno w drzwiach kierowcy było rozbite w drobny mak, a jego odłamki leżały na kolanach Sabiny.
– Mamo!
Agata spojrzała przez pękniętą przednią szybę na idącą w ich kierunku blondynkę w mundurze. Kobieta wydawała się być ładna, ale coś w jej twarzy było nie tak. Sposób, w jaki szła, z miednicą wysuniętą do przodu, wydawał się zupełnie nie na miejscu. Agata nie chciała znajdować się w tym miejscu, kiedy ta kobieta tutaj dotrze.
– Agatka?
Sabinę cały czas coś bolało. Zamrugała oczami, ale nie mogła się skupić. Poczuła na sobie ręce córki, szarpiące jej piersi i ramiona.
– Nie… ty też.
Sabina myślała, że Agata próbuje wykorzystać matkę, ale potem zdała sobie sprawę, że została wyciągnięta zza kierownicy.
– Pozwól mi odpocząć przez chwilę.
– Nie ma czasu, mamo.
Agata z trudem odciągnęła matkę. Wydawała się być jeszcze cięższa, niż pamiętała. Kiedy wyciągnęła Sabinę wystarczająco, wspięła się na nią. Przekraczanie piersi Sabiny było jak przemierzanie pasma górskiego. Jej matka jęknęła pod nią, ale Agata skupiła się na tym, by jak najszybciej usiąść za kierownicą. Blondynka była teraz tylko jakieś siedem metrów od nich. Przekręciła kluczyk i rozrusznik zawył, ale silnik nie przebudził się do życia. Kobieta nadal się zbliżała.
– Dawaj, dawaj.
Zabicie przez szaloną kobietę w mundurze wydawało się odpowiednim zakończeniem tej szalonej podróży do domu. Żałowała, że w tej chwili nie siedzi bezpiecznie w swoim akademiku. Przekręciła kluczyk w stacyjce, ale silnik ponownie nie zaryczał.
– Proszę.
Jeszcze raz przekręciła kluczyk.
***
Rozrusznik zapiszczał w rozbitym samochodzie, ale silnik nie dał się uruchomić.
– Może lepiej ruszajmy.
Robert opadł z powrotem na siedzenie kierowcy i patrzył, jak kobieta zbliża się do samochodu Patryka. Cokolwiek zaplanowała, nie oznaczało to niczego dobrego. Jego usta opadły, gdy kobieta zbliżyła się do samochodu na odległość trzech metrów, a jej prawe ramię wydłużyło się w niewytłumaczalny sposób jak topniejące toffi. Ręka kobiety wlokła się w błocie. Kiedy Robert się przyjrzał, nie mógł już nazywać tego ręką. Jego głupi przyjaciel siedział cicho na siedzeniu pasażera, a Robert patrzył z przerażeniem. Silnik rozbitego samochodu w końcu odpalił, jego koła wzbiły kurz i kamienie, a samochód zatoczył półkole wokół goniącej go blondynki.
– Bez Patryka.
Dawid przedstawił najbardziej oczywistą oczywistość. Mógł zajrzeć do samochodu i było tam trzech Langiewiczów, ale Patryka nie było wśród nich. Agata prowadziła, z szeroko otwartymi oczyma i zaciśniętymi ustami. Sabina opierała się o okno pasażera. Natomiast Sandra osunęła się na bok, gdy pęd samochodu rzucił jej nieprzytomnym ciałem na tylnym siedzeniu.
– Nie… ja też go nie widzę.
Robert wyciągnął szyję, żeby spojrzeć na budynek. Po prostu zobaczył niebieską sukienkę znikającą za metalowymi drzwiami. Spojrzał za siebie i zobaczył, jak uszkodzony samochód wyjeżdża z parkingu. Blondynka ruszyła w pościg, ale zwolniła i zatrzymała się w chmurze kurzu, gdy samochód pomknął tam, skąd przyjechał.
– To nie tak, że przebył całą tę drogę, żeby zakończyć tę sprawę z poceniem się…
Robert przeanalizował to wszystko w głowie, decydując, czy ruszyć za samochodem.
– ... aby teraz tak po prostu wracać do domu.
Beata odwróciła się do młodych mężczyzn wciąż stojąc na parkingu. Zdjęła częściowo kurtkę w kolorze khaki, ale nie mogła jej zdjąć przez wydłużoną prawą rękę, która znów wlokła się po ziemi. Więc zdarła kurtkę. Gruba tkanina rozdarła się, jakby była niczym. Następnie podarła koszulę, stanik i spódnicę. Szła w stronę chłopców tylko w rajstopach, mając nadzieję, że ukradzione ciało wystarczy, by ich powstrzymać.
– Cholera jasna. Dlaczego teraz akurat mi stanął.
Robert patrzył przez przednią szybę. Kobieta była niesamowicie blada i bezbronna, z małymi piersiami, które spoczywały wysoko na klatce piersiowej, ale nie poruszała się. To było jak patrzenie na wymyślną nakręcaną lalkę, która została porzucona na ich drodze. Wydawało się, że jej ręka prawie się rozpłynęła. Robert zadrżał.
– Uda się.
Dawid uderzył w deskę rozdzielczą i wokół samochodu rozległ się huk.
– Ruszaj, ruszaj, ruszaj!
Uderzył mocniej i deska rozdzielcza pękła.
– Tak, wybierzmy bramkę numer dwa.
Robert wrzucił pierwszy bieg i wcisnął pedał gazu. Wycelował prosto w tę obrzydliwość. Szybko pokonali dystans, a kobieta uderzyła w maskę, zwinęła się, rozbiła przednią szybę, a potem przeleciała przez dach i spadła za samochodem. Robert skierował samochód w stronę budynku i jechał tak szybko, jak tylko potrafił. Musiał przechylić głowę, żeby rozejrzeć się wokół zielonej smugi na przedniej szybie. Kobieta leżała nieruchomo na parkingu za nimi. Uśmiech wpełzł na jego twarz, kiedy zdał sobie sprawę, że ją wykończył.
– Zatrzymajmy Patryka.
Robert zatrzymał się obok dużych stalowych drzwi. Widział, że zamek został sforsowany i drzwi były uchylone na kilka centymetrów. Wysiadł z samochodu.
– Patryk – zgodził się Dawid i również wysiadł z samochodu.
Skraj wody biegł aż do boku budynku, tuż za parkingiem. Robert spojrzał na jezioro i zobaczył coś, co wyglądało jak duże bąbelki unoszące się na powierzchni. Opalizujące kule wydawały się powiększać, gdy zmierzały w ich stronę. Robertowi nie podobał się ich wygląd.
– Wejdźmy do środka.
Czymkolwiek to było, miał nadzieję, że zniknie, kiedy wróci do samochodu.
Przyjaciele razem weszli do przepompowni.
***
Pot spływał po szyi Dominiki, gdy mijała labirynt rur. Całe miejsce szumiało surową mocą bijącego serca. Spojrzała na swojego chłopaka, który niósł torbę i ujrzała pot spływający po jego czole. Nie musiała tego zobaczyć. Nie zupełnie. To i tak już na nią działało. Ich misja skurczyła się w jej umyśle, popychana przez wizje twardego, gibkiego nastoletniego ciała Patryka.
***
Dość ciekawe, że do przepompowni wtargnęli przedstawiciele gatunku dominującego. Axcix dobrze znała ten budynek. Polegała na nim, aby niezawodnie rozprowadzić swoje zmiany wśród populacji. W razie potrzeby zwiększała swoje wpływy w różnych miejscach. Była pewna siebie, ale ostrożna. Kazała swoim wartownikom zająć pozycje w wodzie wokół tego obszaru.
Och, a jej wierny Kowalski miał w planach zbadanie funkcjonalności wnętrza tego miejsca. To było... do przyjęcia. Wiedziała, że musi być ostrożna w tym miejscu. Cała uwaga Axcix skupiła się na budynku. O wszystkich jej innych realizowanych równolegle projektach zapomniała na tę chwilę. Co planowali ci krnąbrni ludzie? Wszystko w rozwoju wydarzeń tego dnia było bardzo stymulujące.
***
– Pomóż mi zablokować drzwi.
Robert nie chciał, żeby ta przerażająca naga kobieta wdarła się za nimi do budynku. Sapał i sapał, a jego wielki brzuch falował, gdy przyglądał się stalowym drzwiom. Zamek był zepsuty również od wewnątrz.
– Cholera.
– Cholera – powtórzył Dawid.
– Nie stój jak kołek, szukaj czegoś, czym można by zastawić te drzwi.
Robert podbiegł w bok, zaglądając między dwie wysokie stalowe skrzynie. Spojrzał na swojego przyjaciela, który wciąż stał jak słup soli. Wtedy Robert wpadł na pomysł. Skrzynie nie były przykręcone do podłogi.
Drzwi zabrzęczały po prawej stronie Roberta, jakby ktoś je sprawdzał. Puls Roberta przyspieszył. Sięgnął i pociągnął za skrzynię. Była ona naprawdę ciężka.
– Pomóż… mi… Nie mógł tego ruszyć. Drzwi znów się zatrzęsły.
– Tak.
Dawid podszedł, położył ręce na krawędzi skrzyni i z wielkim wysiłkiem pchnął ją po podłodze tuż przed drzwi. Huk dobijającej się istoty dołączył do nieustannego dudnienia wewnątrz lokalu. Drzwi uderzyły o pudło, ale teraz nie mogły się ruszyć więcej niż o centymetr.
– Super.
Robert westchnął. Później będą musieli wymyślić sposób na wydostanie się z tego miejsca. Po tym, jak powstrzyma Patryka i ukradnie jego dziewczynę. Ostrożnie przedzierali się przez labirynt rur, rozglądając się za każdym zakrętem, by zobaczyć, gdzie się podział Patryk.
– Pewnie zastawiają jakieś pułapki albo coś.
– Pułapki.
Dawid wszedł za przyjacielem do gorącego, zaparowanego pokoju.
***
Nie mogła się powstrzymać. Wiedziała, że to szaleństwo. Kto wie, co się stanie potem? A mieli tylko trochę czasu, żeby zabić to coś w jeziorze. Ale jednak. Dominika wsunęła język do ust Patryka, szarpiąc jego spodnie. Zaciągnęła go w stronę kąta, chowając ich w ślepej uliczce za dużym, obracającym się tłokiem. To było to, jej ręka chwyciła nabrzmiałego członka i zadrżała z pragnienia.
Patryk nacisnął jej ciężkie piersi, przerywając ich pocałunek.
– Czekaj... to pot.
Obserwował, jak opada na kolana.
– Musimy... aaaaahhhhhhh... Dominiko... nie potrafię myśleć... trzeźwo.
Przeczesał palcami jej rude włosy i oparł głowę o zimną murowaną ścianę, gdy łapczywie ssała jego kutasa.
– Mmppppphhhhhhh...
Dlaczego nie mogła po prostu poczekać, aż uratują świat? Utrata kontroli przez Dominikę nigdy nie była bardziej wyraźna. Nigdy wcześniej jej to nie obchodziło aż do takiego stopnia. Mocno pracowała mięśniami szyi, przesuwając ustami po nim i pochylając głowę przy każdym pchnięciu. Przepłynęła przez nią chmura przyjemności, gdy pomyślała o tym, jak ważny był ten młody mężczyzna i jak zamierzała go wyssać. Chciała by opróżnił się w jej gardle tą rozkoszną witalnością. Nie, nie tak. Potrzebowała go w swoim łonie.
– Dominiko?
Patryk przyglądał się, jak wstaje z głodem w oczach. Jej miękka, piegowata twarz nie wyglądała w tej chwili niewinnie. Pozwolił jej chwycić swojego penisa lewą ręką i poprowadzić go dalej w cień.
– Musimy...
– W porządku... pod warunkiem, że będziesz szybki.
Dominika odwróciła się do ściany, podniosła sukienkę i odsunęła majtki na bok. Wypięła w jego kierunku tyłek w najbardziej niegodny sposób.
– Włóż go... proszę.
Jej wargi drżały, gdy wpatrywała się w szarą ścianę. Potem przeszyła ją błyskawica. Był w środku i wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Jego ręce zajęły znajome pozycje na jej biodrach i pozwoliła mu przejąć dowodzenie. Tak bardzo lubiła, kiedy nastolatek robił z nią, co mu się podobało.
Uderzenia ich ciał połączyły się z rytmicznymi dźwiękami otaczającej ich maszynerii. Oboje byli teraz całkowicie zagubieni. Zagubieni w labiryncie tego miejsca i w labiryncie własnych pragnień.
– Jesteś taka... niesamowicie... ciasna.
Patryk zastanawiał się, czy ich misja w jakiś sposób przygotowała dla niego jej cipkę, a może po prostu była podekscytowana chwilą.
– Oooohhhhhh... rany, Patryku. Tęsknię za tym... tak bardzo... kiedy nie ma... cię we mniieeeeeeeeeeee...
Jej twarz rozluźniła się, a palce mocniej przycisnęły do ściany. Byli w takim niebezpieczeństwie, ale liczyła się tylko czysta przyjemność, która przepływała przez jej mózg.
***
Na peryferiach percepcji Roberta pojawił się słaby dźwięk. Majaczył wokół szumu wody w rurach i huku gigantycznej pompy. Miał nieco inny rytm niż głośniejsza maszyneria i wydawało się, że towarzyszy mu wysoki jęk, jak para wydobywająca się z zaworu.
– Słyszysz to?
Robert zastanawiał się, czy ta dziwaczna kobieta w jakiś sposób dostała się przez drzwi do środka. Czy w jakiś sposób mogła wydawać te nieregularne dźwięki? Nie sądził, że to możliwe, ale mimo to wzdrygnął się.
– Niebezpieczeństwo – powiedział Dawid, schylając się pod rurę. – Niebezpieczeństwo, Robercie Araszkiewiczu.
– Bardzo śmieszne, głupku.
Robert nadstawił ucho na te dziwne dźwięki.
– Ćśś...
Robert zatrzymał się i podniósł rękę.
– Wydaje mi się, że to dochodzi stamtąd.
Robert skręcił w prawo i skradał się wąską alejką przeznaczoną dla obsługi technicznej.
– Ćśśś... – powtórzył Dawid.
Osiemnastolatkowie podeszli do skrzyżowania, skręcili w lewo i zatrzymali się przy ziemi. Oboje wpatrywali się w nieoczekiwany widok, który ich przywitał.
– Cholera, Patryk. Nie sądziłem, że masz to w sobie. Naprawdę nieźle sobie radzisz z tyłkiem tej jajogłowej.
Robert podziwiał sposób, w jaki trzęsło się obfite ciało Dominiki, gdy wchłaniała pchnięcia Patryka od tyłu, z rękami i czołem przyciśniętymi do ściany. Patryk wydawał się lepszy w pieprzeniu, niż Robert myślał. Miał tylko nadzieję, że Patryk jeszcze się w niej nie spuścił. Robert nie chciał, żeby była zbyt niechlujna, gdy nadejdzie jego kolej.
– Przestań… Patryku… przestań…
Dominika nie widziała wyraźnie przez zaparowane okulary. Odwróciła głowę i jakieś piętnaście metrów od niej stały dwa kształty. Jeden był wysoki i przygarbiony, drugi gruby i wyprostowany. Była strasznie napalona, by przestać wypychać tyłek naprzeciw natarciom masywnego kutasa swojego chłopaka. Ale to było za dużo, byli w niebezpieczeństwie. Chciała zmusić swoje ciało do tego by się zatrzymało. Ale, ku jej zaskoczeniu, jej mózg ją zignorował. Ciągle wypychała tyłek na spotykanie każdego pchnięcia.
– Robercie?
Patryk patrzył oszołomiony. Zapomniał, co robili w przepompowni. Jego cel zaczął do niego wracać. Wciąż pompując cipkę Dominiki ciężkimi pociągnięciami, podniósł prawą rękę z jej biodra i wytarł kondensującą parę ze swoich okularów.
– Dawid?
Widok jego łagodnego, wysokiego przyjaciela z chytrym uśmiechem przełamał zaklęcie. Wszystko było nie tak jak powinno być. Było bardzo źle i musiał to wszystko naprawić. Patryk wyszedł z Dominiki, a jego jądra pulsowały z frustracji. Podciągnął spodnie, wsuwając penisa za pasek, aby był bezpieczny i nie przeszkadzał. Oddychał ciężko, wdychając parne powietrze. Musiał pomyśleć. Musiał pomyśleć. Jak mieli ukończyć swoją misję?
– Więc przyszedłeś tutaj, żeby zepsuć to wszystko, ale chciałeś zaliczyć po raz ostatni, zanim zepsujesz znowu Pilchowo?
Robert zrobił krok w ich stronę. Patrzył, jak Dominika gorączkowo poprawia spódnicę i próbuje udawać, że nie zostali przyłapani niczym nowożeńcy podczas miesiąca miodowego.
– Zamierzam wypierdolić chęć walki z pani, pani detektyw, a potem oddam cię mojemu przygłupiemu przyjacielowi do zabawy. Widziałem, jak zniewalał kobiety. Sprawię, by twój ukochany przyglądał się temu wszystkiemu, co będziemy z tobą robili. Brzmi ciekawie?
– Ja... ja...
Dominika zachowała zimną krew, ale czuła, jak jej pochwa otwiera się na myśl, że będzie brana przez tych dzikich młodzieńców. Pot był zarówno czarujący, jak i straszny. Musiała zabrać stamtąd Patryka. Rozejrzała się dziko dookoła. Nieroztropnie ukryli się w ślepym zaułku. Jedynym wyjściem było ominięcie Roberta i Dawida.
– Dawid… Dawid… nie chcesz… tego zrobić – wydyszał Patryk.
– Dawid Rogowski.
Dawid podszedł bliżej do Roberta, jakby chciał okazać swoją lojalność.
– Dominiko, co robimy?
Patryk sięgnął po jej rękę i trzymał ją, obserwując, jak chłopcy zbliżają się do nich.
– Nie wiem, Patryku.
Dominika mogła teraz wyczuć zapach unoszący się od spoconych drapieżników, gdy się do niej zbliżali. Jej wola stawiania oporu, choć wątła, słabła.
– Jesteśmy przyjaciółmi, Dawidzie. Pamiętasz? Robercie?
Patryk mocniej ścisnął dłoń Dominiki. Tuż za poruszającymi się tłokami rozległ się warkot. Sobowtór, którego Patryk widział w hotelu, wyłonił się za plecami Roberta i Dawida. Poruszała się z szybkością i przerażającą płynnością. Była blada i naga, jej małe piersi odchylały się na boki, gdy się zbliżała. Jej uroda była niezaprzeczalna, ale to wszystko było… jakieś dziwne. Jej ramiona wlokły się za nią, o wiele za długie i wyciągnięte jak na człowieka.
– Co do…
Robert poczuł, jak coś owija się wokół jego talii i podnosi go do góry. Ułamek sekundy później jego ciało uderzyło w murowaną ścianę. W jego polu widzenia pojawiło się tępe czerwone pulsowanie. Obrócił się w powietrzu i ku swemu przerażeniu zobaczył, że jasnowłosa kobieta jakimś cudem podążyła za nimi i dopadła jego oraz Dawida, którzy zwisali z wężowych, gumowatych ramion.
– Nie przeszkadzaj matce.
Stwór Kowalski, wciąż udający Beatę, ponownie przycisnął intruzów do ściany. Jego nogi były wydłużone i poruszały się po podłodze.
– Ruszajmy.
Dominika pociągnęła Patryka. Widziała, że to, w co zmieniały się nogi zbliża się do nich, by ich pochwycić.
– Dobrze.
Patryk pochylił się i podniósł torbę Dominiki. Sięgnął do środka, ruszając za Dominiką mijając szamotaninę. Nie mógł zostawić Dawida, by walczył z tym czymś bez niczego, nawet jeśli mózg jego przyjaciela nie funkcjonował jak należy. Wyciągnął scyzoryk Dominiki.
– Łap, Dawid, weź to.
Rzucił złożone ostrze w kierunku Dawida i obserwował, jak jego przyjaciel chwyta je w powietrzu niczym zadając cios do przodu.
– Dawid Rogowski.
W tych dwóch słowach można było wyczuć strach.
Patryk rzucił ostatnie spojrzenie za siebie, gdy z Dominiką skręcili za róg wąskiej alejki. Wyglądało to tak, jakby jego przyjaciele walczyli z hydrą. Desperacko chciał pomóc, ale wiedział, że ochrona Dominiki i załatwienie obcego w jeziorze muszą być jego priorytetem. Niecałe dwadzieścia sekund później odgłosy walki za nimi zostały stłumione przez odgłosy maszyn. Znaleźli się w większym pomieszczeniu, z wielką metalową rurą, wzdłuż której szli. Patryk zatrzymał Dominikę.
– Musimy się zatrzymać.
– Nie, musimy iść.
Głos Dominiki załamał się z przerażenia i pilności chwili. Pociągnęła go, ale nie mogła ruszyć swojego chudego chłopaka.
– Jeśli pójdziemy, po prostu zrobimy to ponownie. Jestem zlany potem, podobnie jak ty.
Patryk puścił jej rękę i opuścił torbę na ziemię. Pogrzebał w niej, aż znalazł mały toporek, którego użyli do sforsowania zamka w drzwiach. Wyciągnął rękę i dotknął rury. Czuł w środku pędzącą wodę. Palcami wyczuł, że była chłodna. Wspaniale. Podniósł topór i z straszliwym brzękiem opuścił go na rurę. Metal wgniótł się pod ostrzem.
– Co robisz?
Dominika zastanawiała się, czy to co ich spotkało tego dnia nie doprowadziło go do szaleństwa.
– Pot… Dominiko… pot… jest… wrogiem.
Każde słowo było przerywane uderzeniem siekiery o rurę. W końcu metal ustąpił, a w przestrzeń nad nimi wystrzelił strumień zimnej wody.
– Och...
Dominika czuła płomienie wznoszące się między jej nogami, gdy wdychała jego zapach i zrozumiała o czym mówił. Nigdy nie dojdą do celu, będąc gorącymi i lepkimi od potu. Patrzyła, jak dzierży topór i jeszcze szerzej rozdziera rurę. Teraz wytrysnął na nich wielki strumień wody. Oboje weszli w kaskadę tryskającą pod wysokim ciśnieniem i pozwolili, by spłynął na nich chłód.
Kiedy był już całkowicie przemoczony, Patryk włożył topór z powrotem do torby i zarzucił torbę na ramię. Poszedł za Dominiką z dala od ich prowizorycznego wodotrysku. Widział wyraźnie zarysy jej kobiecej sylwetki przez nasyconą wilgocią sukienkę. Chociaż bardzo pociągały go jej krągłości, ku swojej uldze odkrył, że może teraz zepchnąć swoje cielesne pragnienia, na dalszy plan.
– Więc teraz znajdźmy zasilanie.
– Dobra. – Dominika skinęła głową. – Myślę, że możemy tam wejść. Spojrzała przez ramię. Błądzili w labiryncie tego budynku, ale sądziła, że oddalili się od horroru, który spotkał przyjaciół Patryka. Nie sądziła, że stwór ich zabije. Prawdopodobnie po prostu zapewni sobie kontrolę poprzez jakąś zmianę w ich umysłach. Przy odrobinie szczęścia wszystko wróci do normy, gdy zabiją matkę tej bestii znajdującą się w jeziorze.
– Dalej.
Ruszyła truchtem, chlupiąc bosymi stopami na metalowej podłodze. Rzeczywiście, linie zasilania znajdowały się tuż przed nimi.
***
Pułkownik Roman Hatyński spojrzał na swój żałosny, całkowicie babski oddział. To nie był sposób na powitanie wrogów ojczyzny. Mężczyźnie, który wcześniej dłuższy czas pełnił swoją funkcję, nie podobał mu się pomysł, rekrutacji kobiet do służb wojskowych i wyraził swój sprzeciw przed zakutymi łbami w stolicy. Roman nie popełni drugi raz tego samego błędu. Ale to nie znaczyło, że musi mu się to podobać. Sztywnym, mechanicznym krokiem wyszedł z pokoju hotelowego, który został zamieniony na tymczasowe biuro, przeszedł przez korytarz i wszedł do drugiego pomieszczenia.
– Słyszałaś jakieś wieści od porucznik Karbowskiej?
Skrzywił się patrząc na ładną, młodą kobietę obsługującą radio. Nie wygrają wojny mając w swych szeregach tak ładne i młode istoty.
– Jest zbyt dużo zakłóceń.
Porucznik Hoszczyńska spojrzała na niego i poprawiła nakrycie głowy tak, by idealnie przylegało do jej koku.
– Ostatnio mieliśmy z nią kontakt trzydzieści dwie minuty temu. Wszystkie trzy jeepy wciąż brały udział w pościgu.
Na zewnątrz cichy pisk opon przeciął spokojne popołudnie, po którym nastąpił wyraźny brzęk uderzenia. Roman podszedł do okna i spojrzał w dół. Cywilny samochód uderzył w jedną z ich ciężarówek. Spod jego maski buchnęła para. Roman zauważył uszkodzenie drzwi po stronie kierowcy, które nie pasowały do obserwowanej sytuacji. Trzeba być ostrożnym.
– Pistolet, poruczniku.
Wyciągnął rękę, wciąż patrząc w dół. Poczuł, jak chłodny uchwyt wślizguje się w jego dłoń. Na dole, z drzwi od strony kierowcy samochodu, wytoczyła się kobieta i podeszła do drzwi od strony pasażera. Widział krew na jej twarzy. Z tylnych drzwi pojazdu wyłoniła się kolejna kobieta.
– Uzbrójcie się i pomóżcie tym cywilom.
Szelest wyprasowanych spódnic w kolorze khaki wypełnił pokój, gdy funkcjonariuszki zrobiły, co im kazano. Karabiny zostały podniesione z długiego stołu w uporządkowany, wyćwiczony sposób. Może te kobiety jednak dałyby sobie radę. Roman poszedł za nimi na parking.
***
– Pójdę po pana Fogiela.
Sandra zawołała siostrę, próbując się uspokoić i przypomnieć sobie numer pokoju, który podała im Dominika.
– Powiedz wojsku, co się stało.
Zobaczyła, jak zakrwawiona twarz siostry kiwa się do przodu i do tyłu, gdy Agata pomagała matce wysiąść z samochodu, Sandra pobiegła do hotelu. Dwie minuty później sapała, stojąc twarzą w twarz z panem Fogielem. Mężczyzna spojrzał na nią życzliwie, trzymając drzwi, próbując przetworzyć to, co właśnie powiedziała mu Sandra.
– Pozwól mi to zrozumieć. Jesteś starszą siostrą naszego młodszego detektywa? Dominika zabrała go do pobliskiego zbiornika wody? – Potarł podbródek. – Oczywiście. Ten zbiornik wodny jest źródłem wody pitnej dla okolicy?
Sandra skinęła głową.
– Nie wiem, dlaczego nie powiedziała mi, że robi to, co robi. No cóż, na co czekamy?
Mariusz podszedł do szafy po swoją torbę z narzędziami i zauważył, że jej nie było w środku. Wzruszył ramionami, poprawił muszkę, narzucił płaszcz i wybiegł z pokoju hotelowego.
Kiedy Sandra i Mariusz dotarli na parking, znaleźli zdenerwowaną Agatę, która próbowała wyjaśnić mężczyźnie przed sobą, co się dzieje.
Roman przerwał młodej kobiecie.
– Nie interesują nas meteory, proszę pani. Tylko obcy szpiedzy. Widziała pani jakichś Rosjan przeprowadzających rekonesans na dnie tego waszego jeziora?
Zwrócił się do medyka.
– Zadzwoń po karetkę, wypadek chyba trochę pomieszał im w głowach.
– Czekajcie.
Sandrę uderzyła fala mdłości. Poczuła uspokajającą dłoń Mariusza na swoim ramieniu.
– Twoi podwładni.
Rozejrzała się po wszystkich twarzach kobiet w mundurach.
– Mam na myśli twoje podwładne. Dwa z twoich jeepów się rozbiły. Widziałyśmy je w drodze powrotnej. Musisz się tam udać.
– Porucznik Hoszczyńska, czy słyszała pani przez radio coś o rozbitych jeepach?
Romanowi nie podobał się sposób, w jaki sposób to się układało. Stracili już kilku żołnierzy w dziwnych wypadkach w ciągu ostatnich kilku dni.
– Nie… ale od dłuższego czasu nie słyszałam żadnych raportów z jeepów.
– W takim razie wezwij karetkę do tych kobiet i zorganizujmy grupę ratunkową – warknął Roman. – Równie dobrze moglibyśmy sprawdzić to jezioro, kiedy już tam będziemy. Miejcie broń w pogotowiu, nie jesteśmy pewni czy wróg jest uzbrojony…
– Pułkowniku?
Mariusz nie lubił przerywać wojskowym, ale wydawało się, że nadszedł na to czas. Wskazał na chodnik, gdzie rząd kobiet z Pilchowa blokowało wejście na ich parking. Wszystkie kobiety miały dziwaczne miny i twarze lekko spuszczone, niczym wilki na polowaniu. Nawet z tej odległości Mariusz widział, jak pot lśnił na ich czołach, gdy odbijał promienie popołudniowego słońca.
– O nie – szepnął pod nosem.
– Przepraszam. – krzyknął do nich Roman. – To tylko niewielka kolizja, proszę się rozejść. Zajmujemy się już całą sytuacją.
Obserwował, jak kobiety robią krok w ich kierunku. Poruszały się jak w dobrze wyćwiczonej choreografii. Roman zmarszczył brwi, kompletnie skonsternowany. Kobiety zrobiły jeszcze dwa kroki, ponownie idealnie zgrane. Coś się z nimi działo. Czy miał udar, czy kobiety coraz bardziej się rozciągały? Rzeczywiście, wydawało się, że ich ramiona topiły się w słońcu. To był bardzo nienaturalny widok.
– Ruskie – powiedział Roman kącikiem ust.
– Broń w górę – krzyknął. – Wybierzcie cel na przeciwko siebie. Nie pozwólcie im wyjść poza… – Jego rozkazy nagle ucichły.
Agata przyprowadziła Sabinę do swojej siostry.
– Co się dzieje?
Głowa ich matki lekko opadła, gdy szła pod ramię z Agatą.
– Nie wiem.
Sandra pomogła siostrze przy matce i patrzyła, jak kobiety zbliżają się do nich. Nie rozpoznała żadnej z nich. Trójka Langiewiczów wycofała się w kierunku hotelu.
– Panie Fogiel? Może powinniśmy udać się w drugą stronę.
Ale nie odpowiedział. Właściwie w całym miejscu panowała cisza, z wyjątkiem uderzeń obcasów zbliżających się kobiet. Żołnierze spojrzeli na swojego milczącego pułkownika z uniesionymi karabinami, nie wiedząc co robić.
– Panie Fogiel?
Sandra nie mogła zrozumieć, dlaczego się nie ruszał. Zwróciła się do swojej siostry.
– Agata?
– Tak. – Głos Agaty wydawał się być nerwowym piskiem.
– Zabierz mamę na tyły hotelu. Idźcie w kierunku domu. Razem z panem Fogielem dogonimy was za chwilę. Sandra próbowała uspokoić swój oddech.
– Ale...
– Idź – syknęła Sandra.
Nacierające kobiety znajdowały się teraz tylko pięć metrów od nich i z każdym krokiem zdawały się stawać coraz mniej ludzkie. Sandra słyszała, jak jej siostra wycofuje się z Sabiną, ich kroki odbijały się echem przez otwarte drzwi hotelu i w głębi korytarza.
– Panie Fogiel?
Sandra szybko wróciła do miejsca, w którym Mariusz stał bez ruchu. Jego twarz stała się beznamiętna i mamrotał coś o swojej damie. To samo przydarzyło się jej ojcu. Objęła go ramieniem i popchnęła w stronę hotelu.
– Pułkowniku? – Jedna z mundurowych krzyknęła, jej głos przebił się przez niesamowitą ciszę.
Pułkownik nie odpowiedział. Sekundę później rozległ się strzał, a potem kolejne i kolejne.
Sandra patrzyła z przerażeniem, jak zbliżające się kobiety zaczęły upadać, zielony płyn tryskał z ich ciał. Ale było ich wiele, a te, które nie upadły złamały się do biegu. Sandra wycofała się do wejścia do hotelu, drzwi nadal były szeroko otwarte. Chciała zakryć uszy. Cały parking wydawał się dzwonić jak gigantyczny dzwon. Pierwsza ze zniekształconych kobiet dotarła do mundurowej i uniosła ją w powietrze. Sandra ledwo słyszała krzyk kobiety przez hałas. Długi, gumowy wyrostek wyślizgnął się z napastnika i wsunął się pod spódnicę żołnierza. Sandra widziała, jak ładna twarz mundurowej przemienia się z przerażonej w coś zupełnie innego. Sandra rozpoznała ten wyraz twarzy. To była ekstaza. Strzelanina ucichła i wkrótce wszyscy mundurowi zmagali się ze swoimi napastnikami, przegrywając bitwę o utrzymanie tych ohydnych rzeczy z dala od swych nóg.
– Naprawdę musimy iść, panie Fogiel.
Z szeroko otwartymi i drżącymi oczami Sandra zamknęła drzwi, zablokowała je krzesłem i pociągnęła za sobą Mariusza korytarzem. Nawet przez zamknięte drzwi słyszała kakofonię dźwięków, która za nią podążała. Wiedziała dokładnie, co słyszy. Szalony chór orgazmów. Pospieszyła, żeby dogonić siostrę i matkę.
***
Robert wytarł zielony szlam z oczu i spojrzał w dół na blond kreaturę leżącą u jego stóp. Dawid wbił nóż w bok jej szyi i wytrysnęła z niej zielona maź. Na szczęście jej oczy zrobiły się szkliste. Cokolwiek to było, Dawid to zabił.
– Ten idiota, Patryk, zostawił nas na śmierć.
Robert zacisnął pięści.
– Dawid Rogowski.
Dawid pochylił się i wyciągnął nóż ze stwora. Wytarł zieleń o przód swojego swetra, który i tak był już poplamiony, gdy to stworzenie trysnęło mazią na niego.
– Dobra, chodźmy po tego małego gnojka.
Robert szedł alejką, podążając drogą, którą odszedł Patryk.
Dawid podbiegł obok niego, luźno trzymając nóż.
– Mały gnojek – zgodził się.
Doszli do pękniętej rury tryskającej zimną wodą. Obaj zmyli zielony szlam.
Przemoczony, zły i zagubiony, Robert wyszedł spod strumienia wody i rozejrzał się wokół. Którędy się udać? Nie wiedział, jak działa cokolwiek w tym upiornym budynku, więc nie mógł się domyślić, dokąd mógł zmierzać Patryk. Wiedział, że Dawid mu nie pomoże. Wybrał kierunek i pomaszerował przed siebie, by powstrzymać tego idiotę, swojego byłego przyjaciela i pokazać mu gdzie jest jego miejsce. Wsłuchiwał się w warkot otaczającej go maszynerii, próbując wychwycić jakieś odgłosy. Miał nadzieję, przy odrobinie szczęścia, wkrótce ich znaleźć.
Dodaj komentarz