Przypadki Krzysia (24) Ruja i porubstwo

– Co przygotowujemy do żarcia? – zapytał Marek, kiedy siedzieliśmy w kuchni przy śniadaniu, półprzytomni po nocy, którą w połowie przegadaliśmy. – Czy w ogóle coś?  
Trudno mi się wypowiadać w sytuacji, kiedy do mieszkania u Marka nie dołożyłem ani złotówki, już powoli zaczynałem się źle z tym czuć, a on jeszcze pyta o coś, na co trzeba wydać pieniądze. Na dodatek ostatnie komplikacje z matką wskazywały, że tak szybko do domu nie wrócę, a ojciec Marka nie chciał słyszeć o żadnych pieniądzach od matki.  
– Naprawdę chce ci się kombinować? To kosztuje. Paulina zje w domu, ewentualnie przygotuje się coś na szybko, nie musi być od razu uczta. Wystarczy, że będziemy musieli ugotować obiad, to też kosztuje.  
Ale Marek uniósł się honorem.  
– Teraz posłuchaj mnie uważnie, łosiu. Jeszcze nigdy nie było tak, żeby z tego domu ktoś wyszedł nienajedzony. Taka polityka, rozumiesz. Nawet jeśli to ma być chleb ze smalcem i szklanka wody. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze. Wyszedłeś kiedyś stąd głodny?  
Nie, nie wyszedłem. Szklanka wody i chleb ze smalcem, wolne żarty. W tym domu się jadało porządnie i tradycyjnie, w najgorszym razie zamawiało się coś na mieście i to nie pizzę czy hot dogi.  
– No dobrze już dobrze – zorientowałem się, że poruszyłem jakąś wrażliwą strunę w jego duszy. – Mnie tam wszystko jedno, zjem co będzie. I tak mam wyrzuty, że tu siedzę...
I tym stwierdzeniem mało nie wywołałem burzy. Widziałem to po minie Marka, po jego reakcji, choć nie powiedział w tym temacie ani słowa. O co mu chodzi? Miałem odpowiedź z tyłu głowy, ale chyba było jeszcze za wcześnie, by ją zwerbalizować. W końcu stanęło na tym, że zrobimy tartinki i koreczki, ojca Marka wyśle się po jakieś piwo i ewentualnie jakieś ciasto na deser.  
– Marek, jak cię znam, to ty przy takiej kolacji zdechniesz z głodu – roześmiałem się.  
– Nie bój nic, mam zapasy na wszelki wypadek – to powiedziawszy otworzył szafkę, do której jeszcze nigdy nie zaglądałem. Od razu wypadły z niej dwie paczki herbatników, w tle były jakieś konserwy, czekolada, słoiki i cholera wie, co jeszcze. Jak na wojnę.  
– To w takim razie skoczę do zwierzaka po zakupy, a ty zrób jakiś porządek w pokoju, bo przecież będziemy urzędować tylko na górze, wolałbym, żeby ojciec nie wiedział co robimy, choć i tak się domyśla.  
Zwierzakiem nazywaliśmy jeden z trzech sklepów spożywczych, w których nazwach był jeden owad, jeden płaz i zwierzę przedpotopowe. Nieważne, sporządziliśmy listę zakupów i Marek, zaopatrzony w plecak, wyszedł z domu. Rozejrzałem się po pokoju. Trzeba było posłać łóżka, odkurzyć dywan, posprzątać na biurku i wytrzeć kurze. Zabrałem się za biurko. Pokryte było stertą nieuporządkowanych zeszytów, książek, talerzyków po kanapkach, jakieś łyżeczki i cholera wie, co jeszcze. Byłem w trakcie sprzątania tego bałaganu, właśnie chwyciłem jakiś podręcznik, a z jego środka wypadło na podłogę kilka zdjęć. Podnosząc je przejrzałem je pobieżnie. Na wszystkich byłem ja. O cholera. Zdjęcia były mi znane, większość z fejsbuka, z imprezy z Andżeliką i Pauliną, ze spaceru po lesie Strachocińskim, który znajdował się jakieś dwieście metrów za domem Marka. Ze wszystkich byłem starannie wykadrowany, fotografie były wydrukowane w doskonałej jakości na drogim papierze. Po co mu to, jak ma do mnie dostęp ciągły i natychmiastowy? Na dwóch były z tyłu jakieś notatki, ale po fińsku, dla mnie nie do zrozumienia. Wrzucenie tego w Google Translator w tej chwili było niemożliwe, zrobiłem tylko zdjęcie tych napisów, fotki włożyłem do książki i sprzątałem dalej. Wiem, że to świństwo, ale wszystkie inne książki, które przeszły przez moje ręce, kartkowałem i znalazłem jeszcze kilka zdjęć, mniej więcej tych samych. Co to wszystko ma znaczyć? Komu on te zdjęcia pokazuje? Choć gdyby miał komuś je pokazać, pewnie przesłałby je elektronicznie, tak długo jak w grę nie wchodzi przestępstwo, to najbezpieczniejsza metoda. Zatem po co te wydruki i to jeszcze profesjonalne? Nic z tego nie rozumiałem. Postanowiłem jednak, że w tej sprawie nie odezwę się ani słowem. Gdy Marek wrócił, biurko lśniło się jak psu jajka, jak to mawiała moja mama, a ja właśnie odkurzałem dywan.  

Postanowiłem, że tego dnia wyłączę telefon. Po co sobie psuć dobrą zabawę jakimiś niechcianymi informacji z zewnętrznego świata? Zresztą ustaliliśmy z ordynatorem, że w sprawie mamy będzie dzwonił do ojca Marka, matka coś tam podpisywała, jak jeszcze nie leżała na oiomie. Innych informacji się nie spodziewałem, bo od kogo? A nawet jeśli, były po prostu mało ważne. bardziej byłem skupiony na psychicznym przygotowaniu się na wieczorną imprezę. Choć mogłem podejrzewać, dalej nie wiedziałem, o co chodzi Paulinie.  

– Co tak milczysz? – zagadnął mnie Marek w kuchni, kiedy przygotowywaliśmy skromną ucztę.  
– A ogólnie, martwię się o mamę, trochę boję się, jak wyjdzie ta impreza. Chyba mam tylko dwie prezerwatywy, może nie wystarczyć.  
– Spokojnie, ojciec ma cały zapas, w tym domu tego towaru nigdy nie brakowało.  
Popatrzyłem na niego ze zdumieniem. – I zamierzasz mu je podprowadzić? Przecież jest w domu.  
– Zgłupiałeś? – zdziwił się Marek. – Po prostu poproszę go, nie odmówi. Pamiętasz jak mi przysłał forsę na kondomy, kiedy jechaliśmy do Szklarskiej Poręby?  
Jakże miałem zapomnieć, scena na wrocławskim dworcu stanęła mi przed oczyma jak żywa. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak idę do matki prosić o kondoma, a zwłaszcza jej minę. Mógłbym chyba zacząć pakować walizki... Nie wnikałem, jak Marek wycyganił od ojca te prezerwatywy i co pan Tomasz sobie o nas pomyślał, faktem było, że gumowego towaru mieliśmy w bród.  
– Starczyłoby na całą klasę – powiedziałem patrząc na stosik kolorowych opakowań.  
– Zboczeniec – uśmiechnął się Marek.  
– To ty to przyniosłeś – odciąłem. – Wystarczyłyby dwie, może trzy, a nie dwadzieścia.
– Nie miałem większego wyboru. Z ojcem nie ma dyskusji, bierzesz co daje.  
I jak ja mu teraz spojrzę w oczy? Ale Marek najwyraźniej lekceważył problem. Schował kondomy do szuflady i otworzył okno.  

Paulina przyszła punktualnie o piątej, przyszła bezpośrednio z ostatniego pociągu kolejki miejskiej. Takiej jej jeszcze nie widziałem, była radosna jak skowronek, wypindrzona nad miarę, a na sobie miała czerwoną bluzkę podkreślającą jej piersi.  
– Cześć misiaczki – zaćwierkała słodko, uśmiechając się. – Jak wam minął dzionek?  
– Na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczął – odparłem.  
– To może zaczniemy od sauny – zaproponował Marek. – Później małe co nieco, ale to już na górze.  
Wbrew moim oczekiwaniom, w saunie nie działo się nic ciekawego.  
– Umyj Markowi plecy – rozkazała Justyna, kiedy staliśmy wspólnie pod prysznicem, oczywiście we trójkę pod jednym. – A teraz pupcię i jajeczka...
Nie wiem, co we mnie wstąpiło.  
– Paulina, daruj sobie te rozkazy, w BDSM nie zamierzam się bawić, dominacja mnie nie interesuje. Poza jednym wyjątkiem, kiedy byłaby tu Andżelika i to nie ona by rozkazywała. I nie miałoby to nic wspólnego z seksem...  
– No dobrze już dobrze – Paulina podkuliła ogon. Ze zdziwieniem patrzyłem, jak tyłem swojego ciała naciera na Marka, za którym była tylko ścianka kabiny prysznicowej. Popatrzyłem na jego fiuta, zaczął reagować prawidłowo. Bardziej wściekało mnie to, że mnie zupełnie lekceważyła, nie reagowała na moje pozornie przypadkowe ruchy. A co to ma znaczyć? Zacząłem marzyć, by ta kąpiel skończyła się jak najszybciej. Na dodatek, jak Paulina zeznała mi w trakcie jednej z naszych późnowieczornych rozmów telefonicznych, ludzie grubsi i masywni w ogóle jej nie pociągali, o Marku wyrażała się kiedyś per "ten niedźwiedź" czy może "niedźwiadek", w sumie nieistotne. To o co tutaj chodzi?  

Wysuszeni, okutani ręcznikami, przemknęliśmy przez duży, chłodny dom na górę. Wydawało mi się, że ojciec Marka nas widział, ale to chyba w tej sytuacji nic istotnego. Gdy weszliśmy do Pokoju, Paulina bez żenady rzuciła się na łóżko i przyjęła jedną z tych zachęcających póz, po których mogło nastąpić tylko jedno. Ległem obok niej i rozpocząłem od delikatnego masażu piersi. Marek siedział na krześle przy biurku i nam się przypatrywał. Szczerze mówiąc, przeszkadzało mi to trochę, ale przecież nie Paulinie. Właśnie gładziłem jej krocze, już całkiem wilgotne, kiedy kiwnęła na Marka. Co prawda oświetlenie było mdłe, ale nie mógł nie zauważyć.  
– No chodź tu niedźwiadku.  
Penetrując dalej krocze Pauliny patrzyłem, ciekaw, co zrobi. Na trzęsących się nogach podszedł do łóżka, widziałem dygotanie jego łydek. Jego organ był w półwzwodzie, znaczy coś tam do niego doszło. Kiedy tylko stanął u wezgłowia, Paulina jęła jego męskość w ręce i międliła patrząc, jak pęcznieje. Obserwowałem to niemal skamieniały.  
– No rób swoje – ponagliła mnie. – Poszukaj guziczka.
W naszej mowie guziczkiem nazywaliśmy łechtaczkę i tego akurat nie musiała mi powtarzać. Tymczasem doprowadziwszy Marka do jedynie słusznego w tym momencie stanu wyciągnęła szyję i chwyciła jego grubaska wargami. Krew uderzyła mi do głowy i to z kilku powodów naraz. Błyskawicznie ubrałem żołnierza i uniósłszy jej nogę i zginając kolanom wtargnąłem z całą siłą, tak, że na moment straciłem oddech.  
– No pocałuj Mareczkowi słodziaka, nie wstydź się...  
Co ona wygaduje? Ale nie zamierzałem w to w tej chwili wnikać i już po chwili oboje ssaliśmy go łapczywie jednym, łączonym pocałunku. Strasznie perwersyjne to było, ale jednocześnie niemal samo pchało moje biodra do ruchu. Sapaliśmy i jęczeliśmy teraz we trójkę, a najbardziej Marek, po którym widziałem, że jego czas nadchodzi. Zrobił się purpurowy na twarzy i oddychał prawie jak topielec, ja zaś świdrowałem może nie szybko, a głęboko, zdecydowanymi ruchami, wspieranymi inteligentnie przez biodra Pauliny. No i musiało się to w końcu stać. Po chwili leżeliśmy ciężko dysząc.  
– Połóż się koło nas – poprosiła Paulina stojącego Marka. Marek zrobił to niemal bezwiednie, a Paulina, najwyraźniej zadowolona, ścierała z jego łona i nóg potoki nasienia.

– To było strasznie zbereźne – powiedziałem, kiedy już uspokoiliśmy się nieco.  
– E tam, przeciętny pornos jest bardziej wyrafinowany – roześmiała się Paulina. Najwyraźniej nie miała dość. Teraz gładziła ciało Marka i drażniła jego kutasa, który, jak było do przewidzenia, nie opadł jeszcze po poprzednich figlach. Nic dziwnego, Markowi mógł sterczeć nawet pół nocy.  
– Szkoda, że nie masz takiego grubego – powiedziała do mnie z udawanym wyrzutem.  
– Naprawdę mój ci nie wystarczy? – zdziwiłem się. Nigdy nie miałem kompleksów na tym punkcie. Co prawda nie widziałem wielu fiutów, te z pornosów pomijałem, wiedząc, że kandydaci są starannie wybierani, a i powiększa się im to i owo, ale naprawdę nie miałem się czego wstydzić. Normalny, dobrze rozwinięty chłopak.
– Nie, nie to... Ale chciałabym w sobie poczuć takiego drąga...
No jasna cholera. I mówi to osoba, która wciąż jęczy i zawodzi, że mnie kocha. I jak pogodzić jedno z drugim? Z mojej strony to może nie zazdrość, bo Pauliny nie kochałem, wiernie adorując Jolę, ale jakiś element męskiej rywalizacji. Co, on ma lepszego? Niedoczekanie.  
– Ty chyba nie mówisz tego poważnie? – postarałem się, by mój ton był daleki od żartów.  
– A czemu nie? I tak będę cię kochała dalej, a Marek wejdzie we mnie w płaszczyku, prawda? Chcę tylko wiedzieć, jak to jest...
Eksperymentatorka się znalazła, psia jej mać.
– Wiesz co? Marek ma na dole szczotkę z takim grubym kijem, Może zaczęłabyś raczej od tego?  
– Jesteś bezczelny – powiedziała zimno i nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Marek, ubierz małego.  

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Ostry, natarczywy. Coś mną drgnęło i rzuciłem się do okna, ostrożnie odsunąłem firankę. Okno w pokoju Marka wychodzi na drzwi wejściowe do domu, zatem można było łatwo sprawdzić. Na progu stała Kinga.  
– O kurwa – wyrwało mi się. Co robić? Błyskawicznie nałożyłem majtki, dopiero za drzwiami okazało się, że to majtki Marka, szersze w pasie co najmniej kilka centymetrów, ale już nie było czasu. Skacząc po trzy schody, trzymając jednocześnie majtki, które zaczęły mi zjeżdżać z tyłka, za chwilę znalazłem się na dole. W ostatniej chwili, bo ojciec Marka był już w hallu i może dwa metry dzieliły go od drzwi.  
– Panie Tomaszu, na litość boską, niech tego pan nie otwiera!
– Ktoś do was? – zainteresował się ojciec Marka, jednocześnie z rozbawieniem patrząc na moją walkę z gaciami. – Nieźle się bawicie.  
– Ja panu wszystko wytłumaczę, ale nie teraz, Niech pan jej powie, obojętnie o kogo zapyta, że pomyłka, nikt tu taki nie mieszka, a najlepiej niech pan przedstawi się jako Adrian Dupiński i odprawi ją w cholerę.  
Pan Tomasz patrzył na mnie nieco zmieszanym wzrokiem.  
– Co wy narozrabialiście?  
W tym momencie dzwonek zabrzmiał znowu, dłużej i bardziej natarczywie.  
– Mam powody przypuszczać, że to koleżanka z klasy się na mnie mści. Na nas – poprawiłem się. – Wszystko opowiem panu wieczorem.  
– No dobrze – zgodził się ojciec Marka. – Idź do kuchni, bo z progu sporo widać.  
Faktycznie, jak prosiłem, pan Tomasz odprawił ją krótko. Nie wie, nie widział, nie zna, pierwsze słyszy. Prawie bym mu uwierzył... Kinga szarżowała, ale on był nieustępliwy. To czeka mnie jeszcze jedna rozprawa, bo jak to wszystko komuś wytłumaczyć tak, aby miało ręce i nogi?  
– Załatwione – przywołał mnie do przytomności głos pana Tomasza. – Idź na górę, szkoda dobrej zabawy – uśmiechnął się jakoś obleśnie.  

Gdy wszedłem do pokoju, zastałem to, czego obawiałem się najbardziej – Marek ruchał Paulinę. Tak jak to on potrafi, wolnymi, misiowatymi ruchami, od tyłu, tak, jak robił podczas tamtej pamiętnej nocy. W zasadzie na co liczyłem? Mogłem się tego spodziewać. Patrzyłem na twarz Marka i widziałem, że nie podoba mu się to, robi z przymusu, cierpi. Na angielskim pani profesor podała nam taki idiom, który świetnie określał sytuację – going through the motions. Człon był tam, gdzie trzeba i to wszystko. Podszedłem do łóżka i, korzystając z tego, że jego głowa była prawie przy krawędzi szczytowej, zbliżyłem swój nabrzmiały członek do jego twarzy.  
– Masz smoczka – szepnąłem mu. Paulina niech robi swoje.  
Markowi jakby dodało to animuszu, jego ruchy stały się mniej kanciate, bardziej płynne, zwłaszcza gdy jego język obejmował moją główkę. Nie, w tym momencie nie zazdrościłem mu Pauliny. Joli i tak nie będzie miał – pomyślałem mściwie. Tymczasem akcja dobiegała końca, po jego oddechu i pchnięciach a także jękach Joli zorientowałem się, że już nadchodzi koniec.  
– Ciszej, do cholery – jęknąłem. Po nacisku warg na główkę wiedziałem, że są na szczycie i żadne zaklęcia już nie podziałają.  

Paulina łapała powietrze, Marek dalej tulił się do mojego krocza. Pomyślałem o zdjęciach. Czyżby właśnie problem się rozwiązał?  
– Masz, czego chciałaś – powiedziałem do Pauliny. – I jak było? Nie rozerwał cię?  
Popatrzyła na mnie dość dziwnie.  
– Tak samo jak wtedy...
Wszystko podjechało mi do gardła. Wszystko się wydało. Cały tamten wariacki pomysł. Nie byłem ciekaw, co będzie dalej, ba, za wszelkie skarby chciałem tego uniknąć.  
– Chyba mamy trochę do pogadania, nie? – zapytała Paulina i wiedziałem, że to nie jest adresowane do mnie, tylko do nas obu. Zrobić coś, ale co? Kinga już drugi raz nie zadzwoni. Sięgnąłem do kieszeni leżących niedbale pod łóżkiem spodni i wyjąłem moją komórkę. Włączyłem ją. Pik po piku przychodziły esemesy. Przejrzałem kilka. Głównie od Kingi, przypominającej mi, że na tę sobotę miałem jej załatwić jakieś lokum zastępcze na dwa dni. W natłoku spraw na śmierć o tym zapomniałem. A skąd Kinga wiedziała, gdzie mogę być? Tu wątpliwości były mniejsze, dowiedziała się od Andżeliki. Ciekawe, skąd się znają... Nie, to nie ma najmniejszego znaczenia. Rzuciłem okiem na łóżko. Paulina leżała wtulona w Marka, a ten cielak nie potrafił nawet dobrze jej objąć. Widać, że ma dość.  
– Słuchajcie, chyba będę musiał wam opowiedzieć o tej całej sprawie – powiedziałem zamykając telefon. – Marek co nieco wie, ty, Paulina, może słyszałaś coś od Andżeliki, ale ona wie tyle co nic.
– Tak, słyszałam, że pojechałeś do Sobótki wyruchać tę platynową sukę – odezwała się chłodno. – Już dawno miałam z tobą o tym porozmawiać.  
– Naprawdę w to wierzysz? – zdziwiłem się. – A pochwaliła ci się, że mi lizała fiuta w Szklarskiej Porębie? Jak spałem, co de facto było gwałtem? Szkoda że nie...
Na twarzy Pauliny malowały się w tej chwili różne odczucia. Fakt, sięgnąłem po broń masowego rażenia, ale nie miałem wyjścia. We wszystkich książkach strategii wojennej napisano wszak, że najlepszą obroną jest atak.  
– Bzdura, wymyśliłeś sobie – żachnęła się.  
– Niestety nie – usłyszałem głos Marka. – Też byłem w tamtym pokoju, powiedzieć, że widziałem byłoby lekką przesadą, bo było ciemno, ale odgłosy mówiły wszystko. Zresztą to ja miałem leżeć w tym łóżku, Andżelika o tym nie wiedziała, zamieniliśmy się później...  
Jak na Marka, było to całe przemówienie, zazwyczaj nie mówił więcej niż jedno zdanie.  
– A pochwaliła się, jak przy pomocy Kingi zesłała na mnie zbirów, którzy mało mnie nie zabili? No popatrz na moje plecy bo w saunie byłaś zajęta wyłącznie Markiem... – ściągnąłem koszulkę i obróciłem się do niej plecami. – Jeszcze nie wszystko zeszło.
– Matko Boska – usłyszałem jej szept.  
– Ty się nie módl tylko przyjmuj prawdę. A pochwaliła ci się, jak nasłała na moje mieszkanie policję z rewizją? Z tego, co mi ten policjant mówił niedawno, prawie jednoznacznie wynika, że to ona. Co, nie wspomniała o tak epokowym, przełomowym wyczynie? – szydziłem coraz bardziej.  
– Przestań! – krzyknęła. Prawdopodobnie nie była gotowa na przyjęcie całej prawdy, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Niech otworzy oczy. Paulina wyjęła z torebki chusteczkę i zaczęła wycierać oczy. Niestety jestem wrażliwy na łzy niewieście. Położyłem się koło niej i zacząłem ją tulić. Tym razem nie miało to nic z erotyki, po prostu trzeba było ją uspokoić. Żadnego miziania, szukania guziczków, nic z tych rzeczy. Zresztą zdaje się, że Marek zaspokoił ja na kilka tygodni.  

Kilkanaście minut później siedzieliśmy w salonie z panem Tomkiem, konsumowaliśmy nasze z takim trudem przygotowane przekąski i opowiadałem wszystko jak leci, nie pomijając nawet ssania parówy. Po jego minie widziałem, że bardzo mu się to podobało.  
–To wszystko brzmi jakoś niesamowicie – przyznał – i dlaczego nie przyszedłeś do mnie z tym od początku? Albo do jakiegoś dorosłego?  
– Mówiłem policji...
– E tam policji – zdenerwował się pan Tomasz. – Oni mają wywalone na tak zwanego szeregowego obywatela. Takie rzeczy załatwia się inaczej...
Nie dokończył, bo w tym momencie zadzwonił mój telefon. Rzuciłem okiem, numer zastrzeżony.  
– Pan Krzysztof Podleśny? – zapytał męski, zdecydowany głos.  
– Tak, słucham?  
– Pan mieszka na Partynicach, Krzycka dwadzieścia, prawda?
– Tak, mieszkam, a o co chodzi? – zdenerwowałem się.
– Obawiam się, że ten budynek jest właśnie trawiony przez pożar...

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3586 słów i 20225 znaków, zaktualizował 26 mar 2023.

4 komentarze

 
  • Xe

    Wspaniałe aż sam bym chciał być tego bohaterem

    27 mar 2023

  • Kochas22

    Fajnie fajnie czekam na kolejne części 😉😈 bo fabuła rozwija się coraz bardziej 😉

    26 mar 2023

  • TomoiMery

    coraz ciekawiej się dzieje dajesz więcej 👍👍

    26 mar 2023

  • Zibi

    Za krótkie i za rzadko wrzucasz . Pozdrawiam  :jupi:

    25 mar 2023

  • trujnik

    @Zibi Krótkie? Na 20 tys znaków, zawsze tyle samo. A rzadko? Mam straszny młyn w pracy ostatnio. No i robię masę innych rzeczy też. Może na Wielkanoc będzie więcej, mam trochę więcej czasu.

    25 mar 2023

  • Qwertydyh

    @trujnik nie obiecuj tylko pisz😁

    27 mar 2023