Historia lasu Lingstoon cz. 13

41
     Deszcz zaczynał się uspokajać i powoli przeszedł w delikatną mżawkę. Robiło się jednak coraz ciemniej i chłodniej. Trójka rozstawiła namioty i odpoczęła chwilę w cieple.  
- Powinnam iść z resztą na dół. – powiedziała Amy. – Tam przynajmniej nie pada.  
- Rozejrzę się trochę, dopóki nie zapadnie zmrok. – Andreas wstał i poprawił deszczówkę. – Trochę im zajmie zanim sprawdzą cały ośrodek. Przespaceruję się dookoła tej dziury.
     Dziewczyny skinęły i przytuliły się bliżej siebie, aby ogrzać się bliskością ciał. Nie wiedziały co mają ze sobą począć. Były zmęczone kolejnym dniem podróży i czuły skutki zarwania poprzedniej nocy. Oparły się o siebie i zupełnie nieświadomie odpłynęły w objęcia Morfeusza.
     Andreas szedł skrajem lasu i obserwował zdemolowany budynek obok. Musiał być bardzo ostrożny, gdyż wąski pasek gruntu oddzielający go od przepaści był bardzo zdradziecki. Deszcz sprawił, że ziemia była grząska i łatwo było o upadek. Zataczał już powoli niezłe koło, kiedy stopa pośliznęła mu się na błocie i spadł w dół.  
     Uderzył kilkakrotnie o wystające elementy i gdy wylądował na podłodze, miał przez chwilę ciemność przed oczami. Odczekał, aż zmysły wrócą do niego i zbadał własne ciało. Na szczęście skończy się tylko na kilku siniakach. Rozejrzał się w poszukiwaniu powrotnej drogi na górę.  
     Pomieszczenie w którym się znalazł było czymś w rodzaju zagraconego magazynu. Wybuch zablokował gruzem dwie ściany, ograniczając w ten sposób jakąkolwiek próbę wdrapania się na wierzch. Przez chwilę nawet bał się, że został tu zatrzaśnięty jak pułapce.
- Bez paniki. – mówił do siebie.  
     Odnalazł przy gruzie wąską szparę i pomyślał, że przy odrobinie szczęścia może uda mu się przez nią przecisnąć. Wciągnął brzuch i zaczął wiercić się przy otworze. Udało się, ale ostre krawędzie rozerwały mu kurtkę na piersi, zostawiając na torsie ranę przypominającą tę, którą kiedyś zrobiła mu Helga drapiąc paznokciami.  
     Szedł dalej rozglądając się w poszukiwaniu miejsca do wspinaczki. Był po drugiej stronie okolicy, z której wcześniej w dół zeszli inni. Najwyżej będzie szedł zawijając koło, aż dojdzie do liny. Ten pomysł jednak szybko spalił na panewce, gdy przejście zablokował mu gruz.  
- Amy! Jessica! – krzyknął w górę. Odpowiedział mu tylko niezmordowany deszcz. To miejsce jest ogromne – pomyślał. Gdzieś musi być jakieś inne wyjście.  
     Zaczął sprawdzać kolejne drzwi, jakie zdołał dostrzec i w końcu udało mu się przez jedne wejść. Włączył latarkę i cieszył się, że zabrał ją ze sobą. Pomieszczenie wyglądało jak sala konferencyjna. Panował tu niezwykły ład i porządek, jak gdyby wcale nie stało się nic złego tuż za ścianą. Nic tu nie ma, trzeba ruszać dalej.
     Andreas dotarł do kolejnych drzwi, a potem kolejnych. Odnalazł schody i zszedł nimi niżej. Zauważył okazję do wspinaczki i wdrapał się wyżej. Mijał pokoje, sale i korytarze. Zaczął zatracać się w wędrówce, a serce zaczęło mu bić mocniej w panice. Tego już za wiele, wracam – pomyślał. Jednak wkrótce zdał sobie sprawę, że zwyczajnie się zgubił.  
- Spokojnie, tylko spokojnie. – uspokajał siebie. Oparł o ścianę skołataną zmartwieniami głowę i zebrał myśli. Jeśli będzie szedł ciągle ku górze, to powinien odnaleźć przynajmniej otwartą przestrzeń przy dziurze po wybuchu. Odpoczął chwilę i ruszył dalej. Nie zauważył nawet, że od dłuższego momentu, coś podążało jego śladami.

42
- Trzydzieści dwie osoby. – odezwał się szeryf przekrzykując deszcz. – Rozstawione w linii sięgającej kilkaset metrów. Ktokolwiek będzie tędy szedł, wpadnie na naszą grupę.
     George poprawił spodnie i rozejrzał się wkoło. Znajdowali się na skraju Polany Turystów i po raz ostatni sprawdzali ekwipunek. Deszcze zacinał przeraźliwie i chcieli jak najszybciej schronić się przed nim między drzewami.  
- Tutaj masz krótkofalówkę. – ciągnął ich lider podając mu urządzenie. – Dopóki będziesz znajdował się w dystansie pół kilometra, będziesz w stanie nawiązać kontakt z innymi.
- Dobre i to. – skwitował Anglik zakładając plecak. – W drogę.  
     Rozstawili się tak, jak ustalił szeryf. George, raz na jakiś czas widział sylwetki towarzyszy po lewej i prawej stronie, przedzierające się przez las. Miał tylko nadzieję, że niektórzy ochotnicy nie utopią się na mokradłach, byli przecież na dość niebezpiecznym terenie. Rozejrzał się jeszcze po ponurym lesie i nacisnął latarkę na swoim czole.
- Szykuje się cholernie długa noc. – Pomyślał.  
       
43
     Zatrzymał się na jednym z korytarzy łapiąc oddech. Na jednej ze ścian dostrzegł znajomy widok. Podszedł bliżej i uderzył pięścią z całej siły.
- Kurwa! Już tędy przechodziłem! – krzyknął Andreas. – Jest tu kto?  
     Starał się uspokoić, ale wiedział, że znalazł się w bardzo złym położeniu. Wszystkie pomieszczenia wyglądały bardzo podobnie. Wyciągnął długi nóż i ruszył dalej, a długim ostrzem oznaczał ściany. Miał nadzieję, że w ten sposób przestanie przynajmniej chodzić w kółko. Był człowiekiem, który doskonale potrafił odnaleźć się w sercu lasu, ale tu miał do czynienia z zupełnie innym rodzajem dżungli.  
     Otworzył kolejne przejście i znalazł się w sterylnie wyglądającym szpitalu.  
- Co u licha...?
     Przeszedł kawałek i zerknął do jednego z pokoi. Łóżko z pełnym, medycznym osprzętem, czekało niemal na przyjęcie nowego pacjenta. Kolejne pokoje wyglądały podobnie, więc ruszył dalej korytarzem. Kolejne skrzyżowanie. Niewiele myśląc ruszył przed siebie uderzając nożem po białej ścianie. W ten sposób dotarł do czegoś w rodzaju recepcji.
     Przystanął i rozejrzał się. Światło latarki na chwilę przygasło i nerwowo pomachał ręką sprawdzając baterie. Jeszcze tego by brakowało, abym łaził tu po ciemku – pomyślał. Zupełnie przypadkiem trafił na plan szpitala zawieszony na ścianie. Podbiegł rozpromieniony bliżej.
     Wygląda na to, że znajdował się właśnie we wschodnim skrzydle. Drzwi z napisem "Exit” znajdowały się w centralnej części budynku, obok były oznaczone windy.
- Ha! Windy! – burknął z nadzieją. – Tam powinna być droga na górę.  
     Stał jeszcze kilka minut próbując zapamiętać trasę, jaką miał pokonać. Tu w lewo, tam w prawo, na rozwidleniu prosto... Nagle usłyszał dziwny odgłos w którymś z pomieszczeń nieopodal. Odwrócił się na pięcie i oświetlił białe ściany. Dźwięk na chwilę przycichł, ale po chwili stał się jeszcze głośniejszy. Brzmiało to trochę jak bulgotanie.  
     Tego już za wiele, trzeba brać nogi za pas – pomyślał i ruszył. Lewo, prawo, prosto, prawo, prosto... – powtarzał jak mantrę. Dźwięk zdawał się za nim podążać. Odwrócił światło latarki za siebie, ale nic nie zobaczył. Zaczął biec.  
Lewo, prawo, prosto, prawo, prosto.  
     Skręcił w lewo na kolejnym zakręcie i rzucił się pędem. Biegł z obawą, że ominie kolejny skręt, ale w tej chwili liczyło się tylko ucieknięcie przed "bulgotaniem”. Przewrócił się i rozciął nogę na udzie o coś ostrego.
Prawo, prosto, prawo, prosto.
     Kolejny zakręt i był już na długiej prostej. Latarka świeciła bardzo słabo, ale wciąż dawała mu nadzieję, że dobiegnie do wyjścia. Usłyszał za plecami coś więcej, niż bulgotanie. Żołądek zbliżył mu się niebezpiecznie blisko gardła.
Prosto, prawo, prosto.
     Na zakręcie odwrócił się przez ramie zerkając za siebie. Wydawało mu się, że dostrzegł odznaczający się w ciemności jeszcze ciemniejszy kształt. Chryste – pomyślał.
Prawo, prosto.
     Wybiegł z kolejnego zakrętu potykając się o wózek inwalidzki. Mimo bólu i rozpalonych gorącym oddechem płuc, nie przestawał biec. Rozcięcie na nodze dawało o sobie znać i zaczął delikatnie kuleć.
Prosto.
     Wyskoczył na korytarz i od razu zobaczył coś dziwnego. W ułamku sekundy uświadomił sobie, że nie jest biały, lecz czerwony. Po chwili jego kroki wydawały odgłosy chlupania.  
- Co do kur...
     Zahaczył o coś i runął jak długi, ślizgając się jeszcze przez kilka metrów. W ustach miał charakterystyczny, metaliczny posmak. Odwrócił się i poświecił latarką. Wokół leżały porozrywane kawałki ciała. Widział nawet kilka twarzy wpatrujących się w niego z niemym błaganiem. Próbował wstać, ale podłoga była bardzo śliska i zajęło mu to dużo czasu. Wyraźnie słyszał już mokre kroki za swoimi plecami.  
     Wreszcie odnalazł grunt pod stopami i runął biegiem. Ostatnia prosta. Widział dokładnie drzwi prowadzące na klatkę. Szarpnął i wybiegł dalej. O mało nie pośliznął się o coś, ale złapał się poręczy. Usłyszał ciche mlaskanie i znowu bulgot. Czuł, że coś go goni. Czuł, że coś go dogania. Minął kolejne piętro. Na schodku trafił nogą na metalowe wiadro i z bólu zagryzł język. Wiadro potoczyło się po schodach z głuchym stukotem.  
     Dopadł do drzwi i złapał za klamkę. W tej chwili usłyszał za sobą bulgot. Usłyszał go tuż nad głową. Chwilę później coś przecięło powietrze przed jego twarzą. Zerknął i zauważył, że dłoń która trzymała klamkę została od niego odcięta, a z przedramienia tryskała mu gorąca krew.
     Chciał krzyknąć, ale otrzymał silny cios, który wydusił całe powietrze z jego płuc. Upadł na ziemię i próbował nożem odpowiedzieć napastnikowi, ale po chwili stracił drugą rękę. Latarka, która gdzieś, w tej całej akcji upadła w kąt, oświeciła Andreasowi fragment bestii. Mężczyzna podniósł głowę i jęknął cicho. Długi twardy ogon jeszcze raz ciął powietrze, rozcinając tym razem jego brzuch. Potem zatoczył koło i ciął jeszcze raz odrywając nogę. Andreas przestał czuć ból w momencie, gdy cios uszkodził mu kręgosłup, jednak jeszcze przez chwilę był przytomny.
- Mam nadzieję, że Heldze nic się nie stało. – pomyślał i była to jego ostatnia myśl, zanim ogon nie rozpłatał mu czaszki.  


c.d.n.

SzkarlatnyJenkin

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 1762 słów i 10249 znaków.

2 komentarze

 
  • SzkarlatnyJenkin

    heh rzeczywiście, już poprawiam :)

    10 gru 2014

  • nienasycona

    Wow:) tylko tak nieśmiało zapytam:jesteś pewien, że w pierwszym zdaniu chodziło Ci o mrzonkę, a nie o mżawkę?Ale tekst dobry, jak i pozostałe.

    10 gru 2014