INSTRUKTOR - TOM DRUGI - Rozdział 4

INSTRUKTOR - TOM DRUGI - Rozdział 4Rozdział 4 - Z LONDYNEM W TLE

Szefa Paphnuti obudziło pukanie do drzwi. Spał jak zabity po wczorajszym, wieczornym spotkaniu. Długo nie mógł zasnąć, myśląc o dziewczynie. Wstał i otworzył drzwi.
– Cześć – przywitał go Mike Paulinson. – Pewnie cię obudziłem – powiedział widząc jak Askaniusz przeciera oczy.
– Nie szkodzi. Bez powodu się nie zjawiłeś.
– Rafael odnalazł Hoovera. Proponują spotkanie z tobą za dwa dni w Londynie.
Ta informacja otrzeźwiła Askaniusza natychmiast.
– Nareszcie – odparł. – Odpowiedz, że oczywiście będę. Ustalcie szczegóły.
– Szczegóły są. Jeśli tylko je zaakceptujesz to zawiadamiam Rafaela.
– Daj mi kwadrans i jestem u ciebie.
– W porządku – Anglik spojrzał na szefa. – Źle spałeś?  
– Tak, nie mogłem zasnąć. Wezmę szybki prysznic i będzie w porządku.
– Jasne. To czekam u siebie – odpowiedział Mike i wyszedł.
Była siódma rano. Do śniadania jeszcze godzina. Askaniusz odczuwał już burczenie w brzuchu. Musiał jednak jakoś wytrzymać. Trzydzieści minut później wychodził już z biura Paulinsona, gdzie zapoznał się z lokalizacją spotkania z Hooverem i Rafaelem. Skierował się na plac przed głównym budynkiem. Chciał posiedzieć na powietrzu czekając na poranny posiłek. Ruszył w stronę zacienionego miejsca z ławkami. Nagle poczuł jak przebiega po nim dreszcz. Na trawie ujrzał leżącą Anię. Jej złote włosy były rozrzucone, tworząc prawdziwą aureolę wokół głowy dziewczyny. Podbiegł szybko w jej kierunku. Nastolatka usłyszawszy kroki podniosła się i usiadła.
– Myślałem, że coś ci się stało – powiedział mężczyzna z niepokojem w głosie.
– Nic mi nie jest. Zgłodniałam i przyszłam tu, żeby poczekać na śniadanie.
Dziś była ubrana zupełnie zwyczajnie, w dżinsy i czerwony T-shirt. Askaniusz znów jednak miał ochotę powiedzieć, że wygląda pięknie.  
– Pan też? – zapytała z uśmiechem. – To znaczy, ty też? – dodała szeptem.
– Nie rozumiem – odparł, nie potrafiąc skupić się na tym, co do niego mówi.
– Też jesteś głodny? – powiedziała cicho.
Ania zdecydowała, że będzie mówiła do Askaniusza po imieniu, tylko kiedy będą sami. Oznajmiła mu to wczoraj, kiedy się rozstawali wieczorem. Stwierdziła, że nie czułaby się dobrze robiąc to w obecności innych. Chociaż tak naprawdę, wśród przebywających w bazie, tylko Klaudia znała język polski.  
– Tak – odpowiedział krótko.
Usiadł na przeciwko dziewczyny na trawie. Milczeli oboje przez dłuższą chwilę, patrząc tylko na siebie. Wczorajsza wieczorna gonitwa myślowa wciąż jednak dawała znać o sobie, i Ania odczuła potrzebę wyrzucenia z siebie tego ciążącego balastu.
– Przez ten mój mały wypadek ze szklanką – zaczęła. – Nie mogłam przyjść do ciebie – zrobiła małą pauzę. – Ale... chcę to zrobić dzisiaj. Bardzo chcę przyjść. Pozwolisz mi, szefie? – przekręciła zalotnie głowę uśmiechając się i wpatrując w oczy Askaniusza.
– Pozwolę panno Anno – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech.  
Spoważniał jednak zaraz.
– Rafael odszukał Hoovera – powiedział spoglądając w dal. – Mam się z nimi spotkać za dwa dni w Londynie.
Te słowa podziałały na dziewczynę jak zimny prysznic. Posmutniała natychmiast i spuściła wzrok. Askaniusz aż zagryzł wargę ze złości.
– Aniu, przepraszam – musiał się teraz zreflektować. – Widzisz jak to ze mną jest? Ja już prawie zupełnie zapomniałem, że życie ma też inne, ważne oblicza. Wciąż dbam o to, żeby chronić ludzi przed zagrożeniami, o których nawet nie mają pojęcia. To już tak we mnie wrosło, że...
– Że zapomniałeś o sobie – dokończyła dziewczyna. – Rozumiem.  
Znów zadziwiła go swoim dojrzałym myśleniem.
– Ja bym tak bardzo chciała być tym innym obliczem twojego życia – mówiła dalej Ania. – Tylko mi pozwól.
Po tych słowach spojrzała w taki sposób, że Askaniusz poczuł jak błękit jej oczu zagłębia się w nim gdzieś w środku, rozpływa tak przyjemnie, delikatnie chwytając go jak magiczna pajęczynka.
– Pozwolisz mi? – zapytała cicho.
Pytała tak szczerze, tak bardzo serio. Boże, gdyby mógł cofnąć czas, chociaż trochę. Ona jest tak niezwykła, taka cudowna, i jest tutaj, tak blisko. Ale czy on jej nie skrzywdzi pozwalając sobie na coś, co prawie przestało dla niego istnieć? Na uczucie. Uczucie do dziewczyny, która ma tylko szesnaście lat. Dręczyło go wrażenie, że jest to objęte jakimś tajemniczym tabu. Uśmiechnął się na myśl o tym, że w Polsce pewnie zaraz by go zwolnili z pracy i zgłosili do prokuratury za molestowanie nieletnich.
Dziewczyna przyglądała się Askaniuszowi. Widziała jak bije się z myślami. Czuła, że chce jej odpowiedzieć, prawie czytała w jego oczach jak w otwartej księdze. Wiedziała, że to dla niego trudne, że nie chce jej urazić, powiedzieć czegoś, ot tak, na odczepne.  
– Odpowiesz mi wieczorem, dobrze? – powiedziała.
Zobaczyła w oczach Askaniusza ulgę, ale dostrzegła też oznaki czegoś, co napełniło ją radością. Poczuła, że obudziła w nim tę uśpioną sferę życia.
– Obiecujesz?
– Obiecuję Aniu – odpowiedział szybko. – Obiecuję.
– Chodźmy na śniadanie – Ania wstała i wyciągnęła rękę.
Askaniusz złapał jej delikatną dłoń czując jak chwyta go mocno i ciągnie w górę, aby pomóc mu wstać z trawnika.
– Chciałabym teraz iść, trzymając cię za rękę – powiedziała. – Ale wiem, że nie wypada, więc zaklepuję sobie to na nasze wieczorne spotkanie. Umowa stoi? – dokończyła śmiejąc się tak beztrosko, że chciałby ją złapać i zacząć kręcić w koło jak na karuzeli.
Zatrzymał się nagle.
– Aniu – odezwał się patrząc w jej roześmiane oczy. – Ja chcę odpowiedzieć tobie już teraz.
Dziewczyna poczuła jak robi się jej gorąco.  
– Pozwalam – powiedział Askaniusz cicho. – Chcę tego tak bardzo. Nie wiem jak to zrobiłaś, może jesteś jakąś złotowłosą wróżką i mnie zaczarowałaś, ale chcę żebyś była przy mnie, ze mną. Dajesz mi tyle radości, budzisz to, czego tak mi brakowało Aniu. Jesteś jak najcudowniejszy, najpiękniejszy promyczek. Nie potrafię się już bronić przed tobą, i wcale nie chcę się już bronić.  
Z oczy dziewczyny płynęły strużki łez. Stała nie próbując ich nawet powstrzymać. Czuła jak w środku wszystko w niej drży ze szczęścia. Tak bardzo czekała na takie słowa, tak ich pragnęła, i teraz chciała je czuć całą sobą. Nie powstrzymywała się, nie wstydziła się swojej reakcji.
– To moja radość – szepnęła, zawstydzona trochę, że znów płacze.  
– Wiem Aniu. Dziękuję ci za nią.  
Stali patrząc na siebie i wchłaniali wirujące wokół, rodzące się uczucie.
Na śniadanie nie poszli razem. Ania musiała pobiec do pokoju i zamienić mokrą od łez koszulkę. Askaniusz rozmawiał z Anglikami przy stole, próbując ostatkiem sił ukryć przed nimi stan, w jakim się znajdował. Kiedy wychodzili, podeszła do niego Klaudia.
– Mogę z tobą pomówić chwilkę? – zapytała z wesołymi iskierkami w oczach.
– Jak mógłbym odmówić ideałowi – odparł Askaniusz uśmiechając się do niej.
– Jesteś w dobrym nastroju, jak widzę. Chyba wiem dlaczego.
– Dlaczego?
– Nie bój się tego Askaniuszu – powiedziała już nieco poważniejąc. – Ona obdarzy cię wielkim uczuciem. Prawdziwym, szczerym, przepojonym jej młodością i... namiętnością. Jestem naprawdę szczęśliwa, że wreszcie się otworzyłeś.  
Mężczyzna patrzył na nią zaskoczony.
– Nie dziw się tak – mówiła dalej. – Wiesz, że jak mało kto, potrafię wyczuwać nastroje ludzi. Kiedy dziś podeszła i usiadła przy stoliku, po prostu zalała mnie fala szczęścia płynąca od niej. Wokół ciebie czuje to samo.
Askaniusz wiedział o tym niezwykłym talencie Klaudii, jednak nie spodziewał się, że tak od razu zauważy to, co zaczęło rodzić się między nim a Anią.
– Czy naprawdę nie robię źle? – zapytał.
– Askaniuszu, czy miłość może być zła? – odparła z uśmiechem. – To najpiękniejsze co może nas spotkać.
– Boję się, że zaniedbam moje obowiązki, że popełnię jakieś błędy.
– Wszystko będzie dobrze. Tylko nie zamykaj się przed nią. Ona jest mądrą dziewczyną, bardzo mądrą, wierz mi.  
– Ale... – mężczyzna zawahał się. – Wiesz co mnie najbardziej niepokoi?
– Wiem – przerwała mu Klaudia – Wiem Askaniuszu. Dla prawdziwej miłości nie jest ważne ile ma się lat. Ona nie jest dzieckiem, a ty nie jesteś żadnym staruszkiem – uśmiechnęła się. – No i ty przecież inaczej musisz liczyć czas, przecież wiesz o tym.
Wiedział, ale ten niezwykły dar jakim był obdarzony, jakby umknął mu gdzieś z pamięci. Wyjątkowe drzewo genealogiczne Askaniusza, będące dziełem niewiarygodnego zrządzenia losu, sprawiało, że jego organizm zachował cechy dawnych, znanych tylko z mitologii ludzi, którzy mogli żyć znacznie dłużej niż współczesny człowiek. Po osiągnięciu dojrzałości, starzenie się komórek przybierało niezwykle wolne tempo. Dziś, ktoś mógłby powiedzieć, że jakby zatrzymał się czas.
– A ona? – zapytał. – Czy ona też?
– Tego jeszcze nie wiem – odparła Klaudia. – Ale to bardzo prawdopodobne.  
Dziewczyna uśmiechnęła się.
– Myślę, że wy mieliście się spotkać. To nie był przypadek. Ona jest przecież równie wyjątkowa jak ty. Drzemiące w niej siły pozwalają wierzyć, że dla niej również czas będzie liczony inaczej. A tak w ogóle, to nie myśl teraz o tym. Ciesz się nią... kochaj ją Askaniuszu.
Szef Paphnuti poczuł wielką ulgę po tym wszystkim, co powiedziała mu Klaudia. Wierzył jej. Była przecież jedyną na kuli ziemskiej istotą, która zawsze mówiła prawdę.  
– Dziękuje – powiedział.
– Będziesz szczęśliwy – odparła Klaudia. – Tylko pozwól jej dać sobie to szczęście.
Jakby słyszał słowa Ani – pozwól mi. Istota idealna spojrzała mu głęboko w oczy uśmiechając się i odeszła w stronę swojego pokoju.  
  
Dziś był akurat dzień, w którym Ania miała lekcje ze wszystkimi, oprócz Askaniusza. Z jednej strony chciałaby tego, a z drugiej stwierdziła, że lekcja byłaby i tak stracona. Nie umiałaby się skupić po tym co rano jej powiedział. Teraz stała w swoim pokoju przed lustrem. Było już po kolacji. Za chwilę się z nim spotka. Postać ubrana w samą bieliznę uśmiechała się do niej ze szklanej tafli. Jak każda dziewczyna myślała teraz co ubrać. Chciała być da niego jak najpiękniejsza, wyrazić również swym ubiorem to, co czuje. Westchnęła i po chwili pobiegła do garderoby.  
Askaniusz stał patrząc przez okno na kołyszące się palmy. Rozległo się utęsknione pukanie. Wstał i poszedł otworzyć. Ania weszła i zatrzymała się czekając aż mężczyzna zamknie drzwi. Kiedy się odwrócił, bez słowa wtuliła się w niego. Askaniusz objął jej szczupłą postać. Czuł zapach włosów łaskoczących go delikatnie po policzku, uderzające szybko serce. Stali tak prawie bez ruchu przez dłuższą chwilę.  
– Nie wiem co powiedzieć Aniu.  
– Nie musimy nic mówić. Po prostu bądźmy ze sobą.
Dziewczyna wzięła go za rękę i poprowadziła w kierunku sofy. Uśmiechnęła się.
– Usiądź i nie bądź taki spięty szefie – po chwili dodała – Szefie Paphnuti.
– Nie śmiej się ze mnie.
– Ja się uśmiecham do ciebie, a nie śmieję – odparła Ania zawijając się wokół niego jak kotka.
– Teraz cię nie puszczę. Zostanę jak przyklejona magicznym klejem.
Askaniusz pogładził jej złote włosy.
– A ja wcale nie chcę, żebyś się odklejała.
Zachichotali oboje.  
– Widzisz, nie musisz mówić i myśleć ciągle o ratowaniu Ziemi. Przytulenie mnie jest też ważne.
Mężczyzna przyciągnął ją mocniej do siebie.
– Jest ważne Aniu. Bez ciebie zapomniałbym, że to takie cudowne uczucie.
Znów zamilkli, ciesząc się swoją bliskością.
– Może masz ochotę się czegoś napić? – odezwał się Askaniusz. – Zupełnie zapomniałem, że jesteś moim gościem.
– Wiesz co uwielbiam – odparła.
Poszedł nalać do szklanek sok z mango, który oboje bardzo lubili. Po tych pierwszych, nieporadnych i przesyconych wzajemnym oczarowaniem chwilach, zaczęli teraz rozmawiać jak zawsze, swobodnie, wesoło. Askaniusz zaczął opowiadać o swoim życiu, które mogłoby stanowić scenariusz wieloodcinkowego serialu fantastyczno-naukowego. Wspominał różne niezwykłe przeżycia, akcje przeprowadzane w różnych częściach świata, samotnie i z pozostałymi mistrzami Paphnuti. Mówił o spotkaniach z przywódcami państw, którzy wzywali go z prośbą o pomoc w rozwiązaniu nietypowych problemów. Dziewczyna słuchała, chłonąc wszystko z rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Pytała go natychmiast, kiedy nie rozumiała czegoś zbyt dokładnie. Doczekała się też wyjaśnienia słowa – Paphnuti, będącego dla niej przez cały czas zagadką. Pochodziło ono z nieistniejącego już, starożytnego języka egipskiego i oznaczało "człowieka bożego, sługę bożego”.  
Nawet nie zauważyli, kiedy zaczęła zbliżać się północ.  
– A ja co mam ci opowiedzieć? – zapytała dziewczyna. – Wydaję się sobie teraz kompletnym zerem i nikim.  
– Nikim? – Askaniusz wtulił się w jej włosy. – Dla mnie jesteś największym skarbem. Moją Anią.
– Twoją – mruknęła cicho.
Po chwili szef Paphnuti usłyszał jej miarowy oddech. Zasnęła z delikatnym uśmiechem na ustach. Spojrzał na jej okoloną złotymi włosami twarz. Poczuł, że spotkało go naprawdę wielkie szczęście. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, jakże niezwykłe i dramatyczne, później dzień, w którym zabrał ją pierwszy raz na Karaiby. Tak się wtedy cieszyła, nazwała jego bazę rajem. Potem porwanie, ich wspólne próby porozumienia się przy pomocy myśli, wreszcie siłę drzemiącej w niej potężnej energii, która nadal była jeszcze nie do końca odkryta. No a teraz ona jest tu, obok niego. Czuł jej uczucie, ufność. Spała tak słodko, beztrosko.  
Ostrożnie wysunął się z jej objęć i ułożył dziewczynę wygodnie na sofie. Przykrył kocem i poszedł do swojej sypialni. Też musiał złapać parę godzin snu. Mimo radości, która go przepajała, wróciła myśl o jutrzejszym spotkaniu w Londynie.
Godzinę później Ania przekręciła się na bok uderzając głową w drewnianą poręcz sofy. Obudziła się. Zorientowawszy się gdzie jest, uśmiechnęła się. Wstała i ostrożnie na boso zaczęła iść w stronę sypialni Askaniusza. "Boże, chyba nie nadepnę znów na jakieś szkło" – pomyślała. Dotarła do pokoju. Przez okno wpadało nieco światła z ustawionych na zewnątrz latarni. Zobaczyła go śpiącego. Na palcach podkradła się do łóżka i wsunęła pod kołdrę. Zawahała się przez chwilę. Spojrzała na oddychającego Askaniusza. "Jeśli będzie zły?” Tak bardzo chciała się jednak do niego przytulić. Położyła się ostrożnie, kładąc głowę na jego piersi. Ręka mężczyzny bezwiednie objęła dziewczynę i parę minut później pokój wypełniały ich spokojne, równe oddechy.
Askaniusz obudził się pierwszy. Poczuł poruszające się rytmicznie, przylegające do jego boku ciało. Otworzył oczy. Lekka kołdra zsunęła się prawie z łóżka. Znów próbowało go dopaść poczucie winy, ale przypomniał sobie słowa Klaudii, żeby pozwolić dać sobie szczęście. Był normalnym facetem, no może nie do końca takim zwyczajnym, ale jednak facetem. Jego wzrok zaczął wędrować po wtulonej w niego Ani. Patrzył na cudownie wygiętą linię pleców, nogi, z których jedna obejmowała lekko jego udo. Czuł piersi, wtulone, przylegające i oddalające się w rytm oddechu. Pomyślał jak to by było, dotknąć ją, poczuć gładką, delikatną skórę. Nie. Przywołał się do porządku, to wszystko toczy się tak szybko. Nie może jej skrzywdzić, dać się ponieść prostym, męskim instynktom. Pocałował dziewczynę ostrożnie w policzek i powoli wysunął się z jej objęć. Przeciągnęła się mrucząc. Szybko przykrył ją i poszedł do łazienki wziąć zimny prysznic, aby ochłonąć. Ubrał się i wrócił do sypialni. Dostrzegł jak Ania szybko podciąga kołdrę po samą szyję i patrzy na niego niepewnie, przygryzając wargę.
– Dzień dobry – odezwał się podchodząc do łóżka.
– Dzień dobry – odpowiedziała nieśmiało.
Usiadł na brzegu spoglądając w oczy dziewczyny. Pod lekkim wyrazem zakłopotania dostrzegł tlące się figlarne iskierki.
– Chowasz się przede mną? – powiedział powstrzymując uśmiech. – A pomyślałaś co się ze mną działo, kiedy się obudziłem?
Ania zaczęła się naprawdę martwić, że źle zrobiła.
– Ale... – bąknęła.
– Poczułem wtuloną we mnie dziewczynę... i…
– I to było takie okropne? – przerwała mu cicho.
– Nie, nie było okropne.  
Usłyszał jak westchnęła z ulgą.
– Zaczęłam się bać, że jesteś zły. Albo..., że pomyślisz o mnie, że... Ja nie wiem, to tak jakoś się stało. Obudziłam się na sofie i nie chciałam być sama. Boże, co ja wygaduję, pomyślisz sobie o mnie...
– Nic sobie nie pomyślę – przerwał Askaniusz.
– Ja pierwszy raz w życiu...  
– Aniu, proszę. Wskoczyłaś mi do łóżka i... cieszę się. Czujesz się trochę winna, bo zrobiłaś to tak spontanicznie, zaskakując pewnie samą siebie.  
– Tak, tak właśnie było – przytaknęła szybko. – Bo ja wiedziałam, że... tylko się przytulę, i... ty też mnie tylko przytulisz.
Dialog zaczął kierować się na coraz bardziej zagmatwane tory.
– Oczywiście – Askaniusz postanowił poprzekomarzać się z nią trochę. – Półnaga dziewczyna w łóżku...
– Jak to? Przecież jestem ubrana – zaprotestowała.
– Półnaga dziewczyna w łóżku – powtórzył. – Może we mnie co najwyżej wywołać odruch przytulenia. Jasne.
Ania zorientowała się, że to tylko żarty z jego strony, postanowiła więc brnąć dalej w tę wywołującą miłe dreszczyki rozmowę.
– Ale co ja mogłabym niby wywołać?
Askaniusz zobaczył jak jej oczy zaiskrzyły czymś nowym, niewidzianym do tej pory. Chwycił za brzeg kołdry.
– Ściągnę to zaraz z ciebie, to zobaczysz co możesz wywołać – powiedział śmiejąc się.
– Ściągnij – odparła odważnie.
Zaczął powoli przesuwać kołdrę. Dziewczyna nagle złapała poduszkę i rzuciła w Askaniusza śmiejąc się.
– Największy z Paphnuti, nicpoń z ciebie.
Skoczyła w jego stronę i pocałowała szybko w policzek. Po chwili biegła już do salonu. Mężczyzna widział jak jej młode ciało znika za drzwiami. Minutę później wychyliła głowę zza futryny.
– Pójdę do siebie wziąć prysznic. Bo przy takim nicponiu to nigdy nic nie wiadomo. Spotkamy się na śniadaniu – zachichotała i po chwili słychać było już tylko odgłos jej bosych stóp.

***

Kiedy Rafael Costa Diaz złożył mu propozycję spotkania, Gordon Hoover był zaskoczony. Trwająca od lat rywalizacja między Paphnuti a Spadkobiercami zaczynała go coraz bardziej męczyć. Ostatnia porażka w Meksyku, kolejna porażka, uzmysłowiła Amerykaninowi, że jego organizacja nigdy nie zdoła dorównać przeciwnikowi. Hoover był jedyną osobą obdarzoną umiejętnościami mogącymi równać się z tym, co potrafią mistrzowie Paphnuti. Ich jednak było pięciu. Jego ludzie, głównie Japończycy, których rząd finansował działalność Spadkobierców, byli dobrze wyszkoleni, na tyle jednak, na ile pozwalała ich "zwyczajność". Co też mógł od niego chcieć Costa Diaz? Kiedyś obecny mistrz z Ameryki Południowej był dobrym kumplem Hoovera. Spotkanie w Londynie, na neutralnym gruncie, z udziałem samego Askaniusza. O co tu może chodzić? Rafael wydawał się poważny i szczery kiedy ustalali szczegóły. Nie wyglądało to na żaden podstęp. Zresztą to nie były metody Paphnuti. Hoover zapomniał już, że można inaczej, bez robienia wszystkiego tak, aby tylko wyrolować rywala. Nie powiadomił swoich Azjatów o niczym. Co mu mogło grozić? Spadkobiercy i tak zaczynali rysować się jako organizacja chyląca się ku upadkowi.  
Było kilka minut przed piętnastą, kiedy Askaniusz zjawił się w Londynie. Miejsce spotkania ustalono w niewielkiej kawiarni, w pobliżu Hyde Parku. Na szczęście ubrał się ciepło. W stolicy Anglii pogoda była okropna. Zapomniał już, że nie wszędzie są Karaiby. Wszedł do lokalu i natychmiast dostrzegł siedzących niedaleko wejścia Rafaela i Hoovera. Amerykanin zeszczuplał i jakby postarzał od ich ostatniego spotkania.
– Punktualny, jak zawsze – odezwał się do Askaniusza.
– Staram się.
Szef Paphnuti usiadł. Rafael przyglądał mu się uważnie. Nie przywitał się z żadnym z nich. O ile w przypadku Hoovera, mógł to zrozumieć, ale dlaczego nie podał mu ręki?
– Sądzę – zaczął Askaniusz. – Że możemy od razu przejść do konkretów. Czy przedstawiłeś w zarysie o co chodzi? – zwrócił się do Costy Diaza.
– Powiedziałem tylko, że zaistniały okoliczności najwyższej wagi, wobec których zorganizowaliśmy to spotkanie.
– Dyplomatycznie – wtrącił Hoover.
Askaniusz pokiwał głową.  
– Dobrze – powiedział. – Myślę, jednak, że sytuacja wymusza zostawienie zawiłych gierek na boku i jasne przedstawienie sprawy.
– Słucham uważnie – odparł Amerykanin.
Z niewielką pomocą Rafaela, szef Paphnuti streścił wydarzenia związane z wizytą czarnowłosej kobiety i poinformował o zagrożeniu z kosmosu. Zrobił to maksymalnie skoncentrowany, aby przekazać to, co musi, i nie zdradzać tego, co nie było konieczne. Hoover był bardzo poruszony. Nie spodziewał się, że dowie się tak kluczowych dla losów ludzkości informacji od dwóch mistrzów Paphnuti, bądź co bądź, swoich dotychczasowych rywali.
– Pominę teraz to, co było miedzy nami a panem do tej pory – kontynuował Askaniusz. – Wobec niebezpieczeństwa chcę zaproponować, nazwijmy to, ostateczne zawieszenie broni.  
– Rozumiem – odezwał się Amerykanin. – Domyślam się, że to jeszcze nie wszystko.
– Tak, to jeszcze nie wszystko – Askaniusz zrobił małą pauzę. – Chociaż wiem, że dotychczas pańskie dane słowo potrafił pan łatwo łamać, to jednak proszę o określenie się wobec tego, co do tej pory powiedziałem.
Twarz Hoovera była bardzo poważna.
– Nie ukrywam, że mnie zaskoczyliście. Nie przyszłoby mi do głowy, że coś takiego dzieje się teraz w pobliżu naszej planety – spojrzał na twarze Rafaela i Askaniusza. – Tak, daję wam słowo, że koniec ze Spadkobiercami. Wiem, że nie bardzo mi ufacie, nie dziwię się, ale… to co usłyszałem, zmienia postać rzeczy.
Askaniusz rozważał teraz w ekspresowym tempie, czy nie popełniają błędu. Nie miał jednak wyboru.
– Wobec tego panie Hoover – zaczął bardzo oficjalnie. – Składam panu propozycję objęcia funkcji mistrza Paphnuti nadzorującego Amerykę Północną.
Po raz pierwszy, oprócz zaskoczenia, ujrzeli na twarzy Amerykanina uśmiech, i to wyglądający na całkiem szczery.
– Och, no tego naprawdę się nie spodziewałem – powiedział z wyraźnym zakłopotaniem. – Straciliście Franka z mojego powodu. Teraz mam go zastąpić. Los naprawdę jest nieprzewidywalny.
Askaniusz i Rafael milczeli, czekając jaką decyzję podejmie Gordon Hoover.
– Zgadzam się – powiedział. – Oczywiście zdaję sobie sprawę, że będziecie mnie obserwować i kontrolować ze szczególną uwagą.
– Będziemy – odezwał się Rafael z lekkim uśmiechem.  
– W takim razie już jutro wydam odpowiednie dyspozycje – odezwał się Askaniusz. – Przyślę do pana kilku swoich ludzi, którzy objaśnią wszystkie detale.
– W porządku – odparł Amerykanin.
– Gordon – Rafael zwrócił się do niego po imieniu. – Jak masz zamiar rozstać się z Japończykami?
– Po prostu się z nimi rozstanę – odparł. – Co oni mogą mi zrobić? Nie mają nikogo, kto mógłby mi zagrozić. To oni chcieli mnie. Ja ich teraz nie chcę.
– To takie rozwiązanie w twoim stylu – powiedział Rafael śmiejąc się.
– Ech, nie przesadzaj. Czasem trzeba postąpić bez większych skrupułów.
Porozmawiali jeszcze przez kwadrans i opuścili londyńską kawiarenkę. Askaniusz, choć miał nadal pewne obawy jak niedawny rywal sprawdzi się w roli mistrza Paphnuti w Ameryce Północnej, w sumie był zadowolony ze spotkania. W bazie zjawił się w porze obiadu. Ucieszył się ciepłem i słońcem. W stolicy Zjednoczonego Królestwa było już późne popołudnie, ciemne, chłodne i ponure. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że zdąży jeszcze powiadomić Mika o rezultatach spotkania.  

***

– Martwiłam się – powiedziała Ania.
Mimo wizyty w Londynie Askaniusz nie odwołał zaplanowanej na dziś lekcji z dziewczyną. Czekała już na niego, kiedy zjawił się w stałym miejscu, za głównym budynkiem.
– Niepotrzebnie – odparł. – Wszystko poszło bez przeszkód.
– Jesteś zadowolony z rozmowy? – zapytała. – Jeśli to nie tajemnica.
– Raczej tak – odparł Askaniusz. – Hoover obejmie schedę po Franku.
– Nie czuję do niego sympatii – powiedziała Ania robiąc grymas niezadowolenia.
– Ja też nie, ale nie mamy wyboru. Może okaże się, że to była całkiem niezła decyzja. Rafael w jakiś sposób poręczył za niego, a ja ufam mu jak mało komu.
– Nie znam się na tym wszystkim, ale wy przecież wiecie, co robicie – skwitowała dziewczyna.
Askaniusz obawiał się jak będą wyglądały teraz ich edukacyjne spotkania. Ania jednak po raz kolejny udowodniła, że kiedy trzeba, potrafi być nad wyraz odpowiedzialna. Dziś pracowali w dalszym ciągu nad świadomym uwalnianiem energii potrzebnej do przenoszenia obiektów. Dziewczyna była skupiona, starała się włożyć maksimum wysiłku w wykonywane ćwiczenia. Ostatecznie była nieźle wyczerpana po zakończeniu lekcji. Jednocześnie, jak za ruchem czarodziejskiej różdżki odprężyła się i na jej ustach pojawił się figlarny uśmieszek.
– Czy wpuścisz mnie dziś do siebie? – zaszczebiotała. – Będę ubrana – dodała mrużąc oczy.
– Zastanowię się – odparł zaczynając ulubione przez oboje przekomarzanie. – Zależy, w co będziesz ubrana.
– Postaram się, żebyś był zadowolony.
Patrzyła na niego odważnie, uśmiechając się.  
– Mogę… – powiedziała wydymając usta. – Mogę nawet wziąć ze sobą… pidżamkę. Tak na wszelki wypadek, gdybym zasnęła.
Askaniusz pokiwał głową.
– Tak, a na jutrzejszy poranny prysznic, warto zabrać swoje przybory do mycia. Nie będziesz musiała biec do siebie.
– Ho, ho. Prysznic? – złapała się pod boki. – Ja nie wiem czy to bezpieczne proszę pana.
– Przecież jestem nicponiem, prawda? Więc…
– No tak, zapomniałam. Hmm, muszę jeszcze to wszystko przemyśleć.
Dostrzegła wzrok Askaniusza, z którego emanowała taka dobroć, że musiała się zreflektować.
– A zresztą. Co mi tam.
– Skąd ta nagła zmiana?  
Nie wiedziała, co teraz odpowiedzieć. Tak się cieszyła. Chciałaby krzyczeć, że go kocha, że nie chce być gościem w jego pokoju, że chce być z nim, zasypiać obok niego i budzić się wtulona tak jak dziś rano.
– OK. – Askaniusz postanowił wybawić dziewczynę z kłopotu. – Chodźmy. Masz jeszcze angielski z Klaudią. Am I right?
– Yes, you are – odpowiedziała.
Pocałowała go szybko w policzek, odwróciła się i pobiegła w stronę budynku.

CDN...

RyszardGwiazdoklucz

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i science fiction, użył 4628 słów i 27894 znaków.

3 komentarze

 
  • RyszardGwiazdoklucz

    Dziękuję za sympatyczne słowa i cieszę się, że ktoś czyta mój tekst, a nawet czeka na ciąg dalszy. Drugi tom Instruktora nie jest jeszcze ukończony, stąd dłuższe przerwy w publikowaniu kolejnych rozdziałów. Wciąż też poprawiam różnego rodzaju błędy, chcąc prezentować czytelnikowi tekst w miarę akceptowalnym stylu. Proszę więc o wyrozumiałość. Jestem tylko pisarczykiem-amatorem ;) Pozdrawiam

    1 lis 2017

  • emeryt

    Drogi Autorze, zawsze uwielbiałem  między innymi beleterystykę sci-fi i teraz dziękuję Tobie za tak wspaniałe opowiadanie, oraz za końcówkę <CDN...> .  Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg tego bardzo przyjemnego opowiadania.

    31 paź 2017

  • Somebody

    Czytanie cię sprawiło mi jak zawsze wiele przyjemności  :rotfl:

    22 paź 2017