INSTRUKTOR - Rozdział 4

INSTRUKTOR - Rozdział 4Rozdział 4 - SPADKOBIERCY  

Wszystko poszło gładko. Hoover wysłał do Polski swojego zaufanego, świetnie wyszkolonego człowieka – Japończyka Hikito. Ten wprawdzie wspomniał o chwilowym zakłóceniu podczas przemieszczania się, ale kobieta i dziewczyna znalazły się w ich rękach. Będą mieli kartę przetargową.
Gordon Hoover pełnił funkcję szefa organizacji, którą sam nazwał – Spadkobiercy. Była to, podobnie jak Paphnuti, grupa zrzeszająca niewielką liczbę ludzi obdarzonych pradawnymi zdolnościami, niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników. Zarówno Spadkobiercy jak i Paphnuti znali tajemnicę pochodzenia ludzkości. Wiedzieli o mającej miejsce w dalekiej przeszłości ingerencji Obcych w kod genetyczny zamieszkujących Ziemię naczelnych. Nie znali jednak prawdziwych intencji dawnych gości z dalekiego Kosmosu i ich ingerencji w życie na naszej planecie. Czy był to trwający od tysięcy lat eksperyment naukowy, czy może coś innego? Paphnuti pragnęli zapewnienia mieszkańcom Ziemi możliwości toczenia się życia swoim torem, bez ingerowania w cokolwiek. Co najwyżej kontrolowania i łagodzenia niektórych pojawiających się co jakiś czas zjawisk, mogących zakłócić ten proces. Spadkobiercy natomiast dążyli do kontaktu z dawnymi Gośćmi, chcąc przejąć kontrolę nad rozwojem gatunku ludzkiego. Na planecie znajdowały się starożytne punkty służące kiedyś do kontaktu z Obcymi. Jedna i druga organizacja wiedziała, że dwa główne tego typu miejsca to Giza w Egipcie i Palenque w Meksyku. Ukryte pomieszczenia pod Wielką Piramidą udało się Paphnuti niedawno odkryć i częściowo zbadać dzięki Klaudii – istocie idealnej. Meksyk wciąż był pełen zagadek. Kiedy Hoover dowiedział się od swoich informatorów o planowanej wyprawie ludzi Askaniusza do Palenque, postanowił zrobić wszystko aby nie dopuścić do rozpoczęcia badań. Gdyby drugi, główny punkt kontaktowy wpadł w ręce Paphnuti, jego organizacja mogłaby bezpowrotnie stracić szansę na podjęcie prób wysłania sygnału do Obcych.  
Hoover miał teraz w jednej ze swoich baz Dankę Szewczyk, o której wiedział, że jest od wielu lat Głównym Kontrolerem na Europę. Kontynent ten z kolei podlegał Askaniuszowi, będącemu jednocześnie szefem Paphnuti. Szewczyk, Krzysztofiak, irytowały go zawsze te szeleszcząco brzmiące imiona i nazwiska Polaków.  
Hoover zdziwił się trochę, kiedy Japończyk Hikito oznajmił mu, że oprócz Danki ma jeszcze jakąś młodą dziewczynę. Oświadczył, że nie było czasu, by się jej pozbyć. Przez moment szef Spadkobierców pomyślał, że może jakimś cudem dostarczono mu Klaudię. Wiedział jednak, że Askaniusz nie pozwoliłby sobie na taki błąd. Istota idealna była strzeżona jak przysłowiowe oko w głowie. Tak czy inaczej, miał dwie osoby, które zamierzał użyć w negocjacjach z przedstawicielami Paphnuti. Nie wiedział na szczęście, kim jest ta jasnowłosa nastolatka.  
Hoover postanowił poczekać jeszcze trochę, aż Askaniusz odkryje zniknięcie Danki i dziewczyny. Potem zacznie rozmowy z przeciwnikiem. Był przekonany, że nie odważą się na próbę odbicia uprowadzonych. Najpierw musieliby odnaleźć miejsce gdzie zostały ukryte, a potem sforsować wszystkie blokady i pola ochronne. Nie wierzył, że są w stanie to zrobić.
Tymczasem ludzie Karima bardzo szybko wykryli przebieg energii nad północno-wschodnią Afryką. Również bez większych problemów zlokalizowali bazę Hoovera na terenie Libii. Kiedy tylko przekazali informację swemu bezpośredniemu szefowi, cała szóstka Paphnuti, już po kilku minutach, zjawiła się w Kairze. W stolicy Egiptu szybko ustalili plan dalszego działania. Trzydzieści minut później Askaniusz i pozostali byli w małej libijskiej osadzie, około piętnaście kilometrów od bazy Hoovera. Zabrali tam ze sobą dodatkowo sześciu ludzi Karima.  
Upał był okropny. Słońce nad ogrodzoną, libijską siedzibą szefa Spadkobierców grzało z taką mocą, jakby chciało roztopić wszystko, na co padały jego promienie. Stojący na straży człowiek pochłaniał właśnie potężnymi łykami kolejną butelkę wody mineralnej, gdy zauważył jakiś ruch na horyzoncie. Podniósł do oczu lornetkę i dostrzegł niewielką grupę jeźdźców dosiadających wielbłądy. Poruszali się bardzo wolno, zbliżając się jednak do bazy. Powiadomił o tym swojego bezpośredniego przełożonego, Japończyka Hikito.  
– Obserwuj ich – otrzymał odpowiedź przez radio. – To na pewno jacyś tubylcy. Kręcą się tutaj od czasu do czasu. Jeśli podjadą po wodę, poczęstuj ich, pogadaj i…zresztą wiesz co robić.
– Tak jest szefie – odparł strażnik.
Hikito siedział w klimatyzowanym pomieszczeniu z monitorami. Obserwował co dzieje się w pokoju z uprowadzonymi. Teraz włączył również kamery patrolujące teren wokół bazy. Widział w oddali małą karawanę kierującą się w ich stronę. Odwrócił głowę słysząc otwierające się drzwi.
– No co tam? – spytał wchodzący Hoover. – Jak nasze panienki?
– Oprzytomniały i coś gadają w tym dziwnym języku – odparł Hikito.
– Tak – mruknął Hoover. – No, nie narzekaj, twój japoński nie lepszy.
– Co robimy dalej szefie?
– Niech się jeszcze trochę bardziej najedzą strachu. Potem dajcie im coś do picia, a ja spróbuję się skontaktować z tym Asja…Askjajj…, cholera, z tym ich polskim szefem.  
Siedmioosobowa karawana była już w odległości mniejszej niż kilometr od bramy prowadzącej do bazy Hoovera. Wielbłądy człapały leniwie, zbliżali się więc bardzo wolno.
– Sześćset siedemdziesiąt metrów – oznajmił jeden z jeźdźców. – Nadal nic.
– Wciąż widzę tylko tego jednego strażnika przy bramie – odezwał się drugi.
– Nie, nie panowie – usłyszeli głos jadącego za nimi Karima Abel Abu. – Jest jeszcze trzech ludzi na zewnątrz. Siedzą pod zadaszeniem, przed głównym budynkiem. Nie wyczuwam nikogo z wnętrza, ale tam na pewno jest jeszcze kilka osób.
– Sześćset trzydzieści. Czysto – powiedział sprawdzający obecność pól ochronnych jeździec.  
Karim skupił się i przekazał Askaniuszowi wiadomość o tym, co zaobserwowali. Wiedział, że im bliżej bramy, tym większe prawdopodobieństwo jakiejś blokady. Odebrał potwierdzenie i prośbę by postępowali według planu.  
– Robimy wszystko tak jak ustaliliśmy – powiedział Karim do swoich ludzi. – Hami – zwrócił się do sprawdzającego obecność blokad. – Teraz daj sygnał tylko wtedy, jak przyrządy coś wykażą.  
– Dobrze.
Byli coraz bliżej. Hami milczał cały czas, więc nadal nie było żadnych pól ochronnych. Hoover czuł się widocznie bardzo pewnie. Kiedy dojechali do bramy wjazdowej poprosili o wodę i możliwość krótkiego, półgodzinnego postoju. Strażnik wpuścił ich do środka. Nie mógł naruszyć tradycyjnego zwyczaju i odmówić spragnionym wędrowcom, aby ugasili pragnienie. Wjechali na spory plac znajdujący się przed głównym budynkiem. Zsiedli z wielbłądów. Strażnik przyniósł butelki z wodą. Karim wraz z jednym ze swoich ludzi odeszli kilka metrów na bok aby zająć się wielbłądami. Pozostali zaczęli beztroską pogawędkę z wartownikiem. Postępowali według dokładnie ustalonego planu. Karim wysłał krótki sygnał do Askaniusza, że są na terenie bazy i nie odnotowali żadnych pół ochronnych.
– Cholerni tubylcy – powiedział Hoover patrząc na monitor. – Mam nadzieję, że odjadą za chwilę.
– Spokojnie – odpowiedział Hikito. – Napiją się i ruszą dalej. Lepiej pozwolić im się zatrzymać na trochę. Gdybyśmy odmówili, moglibyśmy mieć kłopoty z miejscowymi.
– Pójdę do siebie. Zawiadom mnie…
Hikito zdążył tylko zobaczyć jak jego szef nieruchomieje, a ułamek sekundy później w pomieszczeniu zrobiło się ciemno i Japończyk stracił przytomność.
Askaniusz wraz z czwórką pozostałych Paphnuti przemieścili się jednocześnie na teren bazy i natychmiast wysłali tak potężną falę paraliżującą, że nikt nie byłby w stanie jej zablokować. Brak pól ochronnych poza budynkiem tylko ułatwił im zadanie. Na kilka sekund przed ich przybyciem, Karim unieruchomił strażnika i trzech siedzących na zewnątrz ludzi. Okazało się, że byli to również Japończycy.  
Askaniusz i Rafael Costa Diaz pobiegli w stronę drzwi prowadzących do budynku. Dzięki swym niezwykłym zdolnościom natychmiast wiedzieli, w której jego części są uprowadzone. Skierowali się tam więc bez słów. Po chwili Askaniusz wynosił już z pomieszczenia Dankę, a Rafael Anię. Obie oczywiście również były pod działaniem fali paraliżującej. Położyli je pod zadaszeniem, gdzie wcześniej siedzieli trzej Japończycy. Podeszli tam również pozostali Paphnuti.
– Dziękuję – powiedział Askaniusz. – Działać z wami to prawdziwa przyjemność.
– Drobnostka – powiedział z uśmiechem Rafael. – Taka przecież nasza rola.
– Wiem. Mimo to dziękuję.
– Bierz dziewczyny Askie i zmykaj – odezwał się Karim. – My zrobimy tu porządek i wracamy.  
– Tak, masz rację – odpowiedział Askaniusz. – Wracajcie jak najszybciej. Wszyscy jesteśmy w jednym miejscu. To powinno trwać jak najkrócej.
– Hoover też tutaj jest – odezwał się Amerykanin Frank Russell. – Wszystko będzie dobrze.
– Będziemy w kontakcie – powiedział Askaniusz. – Do następnego razu.
Podszedł do Danki i Ani. Spojrzał na jasnowłosą nastolatkę.  
– Lepiej obudzę je w Polsce – powiedział. – Pomóżcie mi.
Rafael i Karim podnieśli Dankę, a Frank Russell sam poradził sobie z Anią. Askaniusz objął je. Obie były szczupłe i lekkie. Puścił oko do pozostałej piątki i po chwili zniknął razem z trzymanymi jak bezwładne kukły dziewczynami.

***

Idący chodnikiem podchmielony mężczyzna mijał właśnie jeden z zaniedbanych, starych domów. Za ogrodzeniem rósł prawdziwy gąszcz krzewów. W niektórych miejscach wychodziły one na drugą stronę, tworząc fantazyjne, nieregularne kępy gałązek. Spora ilość wypitego piwa dawała się we znaki idącemu. Był już prawie półmrok. Mężczyzna rozejrzał się. Nie zauważywszy nikogo postanowił opróżnić swój organizm z nadmiaru chmielowego napoju. Stojąc, schowany w jednej z kęp wystających zza płotu krzewów, spoglądał na fragment ogrodu znajdującego się po drugiej stronie. Nagle usłyszał krótki, niezbyt głośny szum i zobaczył pojawiające się znikąd trzy postacie.  
– Ja nie mogę — mruknął zdumiony, mrugając oczyma. — Co oni za piwo sprzedają?  
Na tyle szybko, na ile pozwalał mu zamroczony organizm, poprawił spodnie i oddalił się mrucząc cały czas pod nosem przekleństwa, dotyczące jakości sprzedawanych obecnie wyrobów alkoholowych.
Askaniusz ułożył ostrożnie Dankę i Anię na trawie. Odczuwał zmęczenie. Nieco odwykł od działania na najwyższych obrotach przez kilka godzin z rzędu. Usiadł na trawie obok dziewczyn. Dla Danki to co się zdarzyło nie było pierwszyzną, ale co zrobić z tą dziewczyną? Zastanowił się przez chwilę i zdecydował, że najpierw wybudzi swoją współpracownicę, potem usunie z pamięci Ani całe zdarzenie z porwaniem i dopiero przywróci ją do rzeczywistości. Od wczoraj i tak przeżywała niezrozumiałe dla niej wydarzenia. Fakt nagłego znalezienia się na innym kontynencie byłby dla niej zbyt wielkim szokiem.
Askaniusz położył dłoń na czole Danki, która po kilku sekundach zaczęła powoli mrugać i otwierać oczy. Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
– Wszystko dobrze – powiedział. – Widzisz mnie?
Danka kiwnęła głową.
– Czy coś cię boli?
– Trochę…głowa – odpowiedziała cicho.
– Pamiętasz wszystko Danusiu?
Kobieta odwróciła głowę i dostrzegła leżącą Anię.
– O Boże, co z nią? – zapytała.
– Zaraz się nią zajmę. Wszystko będzie dobrze. Powiedz mi co pamiętasz.
Danka, krótko i rzeczowo, tak jak nauczyła się tego przez lata służby dla Paphnuti, opowiedziała to, co zarejestrowała jej pamięć od chwili pojawienia się nieznanej postaci w ogrodzie. Kiedy skończyła, Askaniusz z kolei poinformował ją co się tak naprawdę działo. Potem przedstawił szybko wymyślony plan postępowania z Anią. Musieli razem zrobić małe przedstawienie, żeby nastolatka była przekonana, że cały czas znajdowała się w domu na Szkolnej, czekając na przybycie Askaniusza.  
– Zaniosę ją teraz do środka, a ty postaraj się wszystko przywrócić do takiego wyglądu jak przed porwaniem.
Danka wstała i ruszyła w stronę drzwi. Askaniusz wziął Anię na ręce. Wewnątrz posadził dziewczynę na tym samym fotelu, na którym siedziała wcześniej.
– Gotowe? – zapytał Dankę.
– Jeszcze chwilę. Wyreguluję monitory.  
Askaniusz spojrzał na twarz Ani, jej złociste włosy, delikatną skórę. Stwierdził, że jest ładna. Może nie urodą rzucającą się w oczy tak od razu, jak na przykład u Klaudii. Było w niej jednak coś intrygującego. Na czole zauważył dość sporą bliznę. Musiała pewnie zranić się jako dziecko. Przyłożył dłonie do skroni dziewczyny. Zamknął oczy. Wymazanie krótkiego fragmentu wspomnień było dość precyzyjnym zabiegiem. Danka, która skończyła już swoje zadanie, przyglądała mu się teraz. Wiele razy już widziała co potrafi. Zawsze był to jednak fascynujący widok. Po mniej więcej minucie odsunął dłonie od głowy Ani. Przyglądał się jej jednak nadal dziwnie rozmarzonym wzrokiem.
– Hej.  
Askaniusz drgnął lekko słysząc głos Danki.  
– Myślę, że wszystko jest w porządku. Możesz ją budzić.
– Tak. Już zaraz to zrobię – odpowiedział nieco niepewnie.
– Czy coś jest nie tak?
– Nie, nie.
– Hej, znam cię – kobieta zmrużyła oczy.
– Ona po prostu coś ma w sobie – odparł mężczyzna. – Nie wiem co.  
– No, dawno nie widziałam takiego spojrzenia u ciebie.
– Jakiego spojrzenia? – zdziwił się.
– No…TAKIEGO.
– Nie rozumiem.
Danka westchnęła.
– Jesteś niezwykłym człowiekiem Askaniuszu, ale jesteś jednak facetem. My, kobiety nie mylimy się w pewnych sprawach.
– W jakich sprawach? – oburzył się Askaniusz. – Co ty opowiadasz. Żal mi po prostu tej dziewczyny, to wszystko. Wciągnąłem ją w ten nasz zwariowany świat i myślę jak to teraz dalej rozegrać.
– No już dobrze – odparła Danka. – Ja i tak wiem swoje – mruknęła do siebie.
Ustalili, że w momencie kiedy Askaniusz wybudzi Anię, powiedzą, że zrobiło się jej słabo od upału jaki dziś panuje.  
– Zaczynaj – powiedziała Danka.
Askaniusz przyłożył dłoń do czoła dziewczyny. Po chwili poruszyła głową. Danka podeszła i złapała ją za rękę.
– No już, już – powiedziała do niej łagodnie. – Zrobiło ci się słabo Aniu.
Dziewczyna otworzyła oczy i rozejrzała się wokół.
– Masz. Napij się wody. Zaraz poczujesz się lepiej.
– Spieszyłem się do ciebie, a ty mdlejesz – odezwał się Askaniusz.
– Co się stało? – zapytała Ania.
– Nic takiego – powiedziała Danka. – Dziś jest chyba jakiś rekord temperatury. Nie mamy tu klimatyzacji, jest strasznie gorąco i duszno. Po prostu zasłabłaś od tego upału.
Ania wypiła wodę i odstawiła szklankę.
– No fakt, jest gorąco – powiedziała.
– Lepiej? – zapytał Askaniusz. – Pamiętasz nas chyba?
– Tak, jasne – odpowiedziała dziewczyna. – Mieliśmy pogadać o tym co wczoraj zrobił pan z moją siostrą.
Danka dostrzegła wyraz wielkiej ulgi na twarzy szefa, jednego z najpotężniejszych ludzi na Ziemi. Ulgi, i chyba jeszcze czegoś innego.  
Askaniusz powiedział dziewczynie to, co uznał za stosowne. Nie wspomniał nic o Paphnuti, o Spadkobiercach, o tym co się zdarzyło kilka godzin temu w Libii. Mówił o sobie jako o jednym z małej grupy osób obdarzonych pewnymi niezwykłymi zdolnościami, jak na przykład uzdrawianie. Powiedział jej też o tym, że możliwe jest porozumiewanie się tylko przy pomocy myśli. Wreszcie dał do zrozumienia, że podejrzewa, iż ona również jest kimś, kto potrafi więcej niż zwykli ludzie.  
Ania słuchała, nie bardzo wiedząc co o tym myśleć. Z jednej strony brzmiało to tak niewiarygodnie, a z drugiej przecież na własne oczy widziała, co Askaniusz zrobił z jej siostrą Kają.  
– Skończymy już na dziś naszą rozmowę – mówił. – Zrobiło się ciemno, musisz wracać do domu.
– Jejku – odezwała się wystraszonym głosem Ania. – Przecież ja tylko wyszłam na chwilę i miałam zaraz wrócić na obiad. Co ja teraz powiem?
Askaniuszowi przyszedł do głowy pomysł. Nadarza się okazja, żeby ją rzeczywiście trochę sprawdzić.
– Odprowadzę cię. Nie powinnaś iść sama po ciemku. No i…pomogę załagodzić twój powrót do domu.
– Jak to?
– Właściwie, to ty sama to zrobisz.
– Nie rozumiem.
– Pamiętasz, prosiłem cię niedawno żebyś mi ufała. Zrób to ponownie.  
Ania spojrzała Askaniuszowi w oczy. Były inne niż jej. Ciemne, bardzo brązowe. Dostrzegła w nich ciepło i jakąś płynącą, niezrozumiałą dla niej jeszcze, siłę, potęgę, moc. Nie wiedziała jak to określić. Poznała go dopiero dzień wcześniej, jednak poczuła, że nie musi się niczego obawiać, że rzeczywiście może mu zaufać. Uśmiechnęła się lekko.
– Dobrze – powiedziała. – Nadal niewiele rozumiem, ale dobrze.
– Postaram się jak najprościej i najkrócej wyjaśnić ci co zrobimy, a właściwie, co ty zrobisz.
– OK.
– Za chwilę przekażę ci małą dawkę energii, dzięki której, to co powiesz na przykład do swojej mamy, zostanie zaakceptowane bez żadnych zastrzeżeń. Choćby było jak najbardziej niewiarygodnym kłamstwem.
– Ooo, brzmi interesująco.
– O tak, domyślam się, że to by ci się spodobało na dłużej.
– No to by było po prostu marzenie – powiedziała ze śmiechem Ania. – Mogłabym wciskać kit bez żadnych konsekwencji.
– Wiesz, że tak nie będzie.
– Przepraszam.
Oczy Ani pokryły się ledwie dostrzegalną mgiełką, sprawiającą, że zaczynały błyszczeć w jakiś niepowtarzalny sposób.  
– To teraz wymyśl w miarę wiarygodna historyjkę. Co powiesz?
– Hmm – dziewczyna zmarszczyła czoło. – Byłam z Izą nad Wisłą, zjadłyśmy po hamburgerze, więc nie jestem głodna. Gorąco strasznie dziś było. Idę pod prysznic. Może być?
Askaniusz uśmiechnął się, przymknął oczy na kilka sekund i po chwili wstał z fotela.  
– No to dalej, idziemy.
– To znaczy…to już? – spytała ze zdziwieniem Ania.
– Tak, to znaczy, że już.
– Myślałam, że mnie pan dotknie. Przyłoży dłoń do głowy, czy coś.
– Nie zawsze tak trzeba.  
Pożegnali się z Danką i wyszli z budynku. Ania wzięła za kierownicę rower, którym przyjechała. Pokonali tajemniczo wyglądający po zmroku ogród i znaleźli się na ulicy.  
– Kiedy już będziemy pod twoim domem, poczekam chwilę żeby się upewnić, że wszystko poszło według planu.
– A może nie pójść? – zapytała Ania.
– Rzadko się mylę w swoich ocenach, ale wolę nie narażać cię na nieprzyjemności gdybym się jakimś cudem pomylił.
Dziewczyna zatrzymała się.
– To znaczy, że pan naprawdę uważa, że ja mam jakieś ukryte zdolności? – jej głos zabrzmiał bardzo poważnie.
– Przecież ci powiedziałem. Jeśli twoje małe kłamstewko się uda, to znaczy, że je masz.
– Ale co to właściwie oznacza – nie dawała za wygraną.
– Żeby się dowiedzieć co to naprawdę oznacza, musi minąć trochę czasu. Powiem nawet, że sporo czasu.
– Opowie mi pan o tym? – znów dostrzegł niezwykły błysk jej oczu w świetle jednej z ulicznych lamp.
– Opowiem Aniu. Odezwę się do ciebie. Jutro muszę wyjechać na kilka dni, może na trochę dłużej. Obiecuję, że po powrocie wrócimy do rozmowy.  
Ze Szkolnej na Krakowską był spory kawałek, spacer zajął im więc niemal pół godziny. W końcu dotarli do domu Ani. Widać było palące się światła. Askaniusz wyciągnął do dziewczyny rękę na pożegnanie.
– Do zobaczenia – powiedział.
– Dobranoc.
Smukła, delikatna dłoń ścisnęła go lekko. Podobnie jak wczoraj, poczuł słabe mrowienie.
Ania ruszyła do wejścia. Askaniusz odczekał aż będzie w bezpiecznej odległości i po chwili jego postać rozpłynęła się w powietrzu. Był tam jednak nadal. Podszedł do najbliższego okna. Domyślał się, że to kuchnia. Zobaczył Anię i kobietę, która była bez wątpienia jej matką. Dziewczyna powiedziała dość szybko to, co sobie wcześniej przygotowała. Kobieta, nie przerywając wycierania trzymanego w ręku talerza, uśmiechnęła się. Zamieniły parę słów i Ania odeszła w głąb domu. Mama dziewczyny zabrała się za wycieranie kolejnych naczyń. Wszystko więc musiało pójść zgodnie z planem. Askaniusz wyszedł na ulicę i skierował się do swojego mieszkania. Jutro czekał go od rana bardzo pracowity dzień.

CDN...

RyszardGwiazdoklucz

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3453 słów i 21116 znaków.

1 komentarz

 
  • Somebody

    Standardowo łapka w górę + niecierpliwe oczekiwanie kolejnej cześci :)

    23 cze 2017

  • RyszardGwiazdoklucz

    @Somebody Standardowo dziękuję i pozdrawiam. Następne części będą. Jak mógłbym Cię zawieść ;)

    27 cze 2017