Rozdział 14 - MOC
Właśnie kończyli wieczorny posiłek w hotelowej restauracji. Jedli pikantne, tutejsze specjały. Klaudia z Anią poszły w stronę baru, aby złagodzić palące gardła jakimś napojem.
– Zostaną panie tutaj, czy podać do stolika? – zapytała obsługująca, młoda kobieta.
– Poprosimy do stolika – odpowiedziała Klaudia.
Dziewczyny oddaliły się w stronę reszty grupy. Barmanka przygotowała napoje i postawił je na tacy.
– Czy byłaby pani tak miła i podała mi zapałki – zabrzmiał męski głos. – Zapodziałem gdzieś zapalniczkę.
Barmanka ujrzała uśmiechniętą twarz przystojniaka, który tak źle podziałał na Anię. Kobieta odwróciła się na moment po pudełeczko. To wystarczyło, by mężczyzna wrzucił szybko maleńkie kapsułki do szklanek stojących na ladzie.
– Proszę – powiedziała barmanka podając zapałki.
– Bardzo dziękuję.
Mężczyzna odszedł i usiadł na jednym z foteli stojących w holu. Zaczął przeglądać gazetę.
Dziewczyny dostały zamówione napoje i zaczęły je sączyć przez słomki. Wciąż czuły ostry smak zjedzonych potraw. Stopniowo poszczególni członkowie grupy zaczęli odchodzić od stołu i kierowali się na piętro do swoich pokoi. Dwaj z Paphnuti, Steve i Karim, również wstali i poszli na zewnątrz, na taras. Askaniusz rozmawiał z Rafaelem i Anhalem. W pewnej chwili Ania dostrzegła siedzącego w głębi holu mężczyznę z gazetą. Poznała go natychmiast. Tym razem jednak nie odczuła żadnej reakcji. Zaczęła mu się przyglądać. Dostrzegł jej wzrok. Podniósł głowę i znów posłał olśniewający uśmiech. Dziewczyna odwzajemniła się delikatnie wydymając usta.
– Muszę pójść do toalety – szepnęła Klaudia. – Zaraz wracam.
Ania skinęła głową i powróciła do lustrowania mężczyzny z gazetą. Był naprawdę przystojny. Wysoki, wysportowany. Czarne, dość długie włosy sięgały ramion. Nagle wstał i skierował się do wyjścia prowadzącego na ulicę. Rozmawiający Paphnuti nie zauważyli, kiedy Ania chwilę później również opuściła swoje miejsce przy stole i szybko wyszła z hotelu.
– Gdzie Ania? – rozległ się głos Klaudii, która właśnie wróciła.
– Była przecież z tobą – powiedział Askaniusz odwracając głowę w jej stronę.
– Musiałam na chwilę wyjść. Ona tutaj została.
– Jak to? To gdzie jest? – Askaniusz poczuł jak oblewa go zimny pot.
– No… była tu. Nie widzieliście jej? Może poszła do pokoju?
Klaudia pomacała kieszeń w spodniach.
– Nie, nie poszła, ja mam klucz – powiedziała.
– Biegnij do góry i zobacz czy nie ma jej na korytarzu – polecił Klaudii Askaniusz.
Wstał i szybko podszedł do baru.
– Nie widziała pani tej dziewczyny, która była z nami? – zapytał barmankę. – Tej nastolatki.
– Chyba wychodziła z hotelu. Może dwie minuty temu.
Trójka Paphnuti wybiegła na zewnątrz. Było już ciemno. Lampy w Palenque nie należały do najjaśniejszych. Jak zwykle przechodniów było sporo. Dopiero wieczorem temperatura powietrza sprzyjała spacerom. W dzień, dla wielu turystów, było po prostu za gorąco. Mężczyźni przeszukiwali wzrokiem najbliższy teren. Ani jednak nigdzie nie było widać. Również nikt z pytanych spacerowiczów nie widział dziewczyny.
– Pójdę zapytać o tych Austriaków – zaproponował Rafael. – Mam przeczucie, że oni mogą mieć z tym wszystkim coś wspólnego.
– Wymeldowali się dziś przed południem – usłyszał po chwili od recepcjonisty.
– Jest tu monitoring? – zapytał z nadzieją w głosie Rafael.
– Nie, niestety nie. Może wasza młoda towarzyszka poszła po prostu pospacerować – próbował pomóc pracownik hotelu.
Wiedzieli, że to bardzo wątpliwe.
Askaniusz usiadł przy stoliku obok Klaudii i zaczął myśleć co robić. Dziewczyna zaczęła pić napój, który zamówiły niecałe pół godziny temu. Jej naczynie było jeszcze prawie pełne, w przeciwieństwie do stojącej obok, pustej szklanki Ani. Z każdym łykiem zaczęła coraz intensywniej przyglądać się milczącemu wciąż Askaniuszowi.
– Masz cudowną oprawę oczu – odezwała się nagle z zalotnym uśmiechem.
– Słucham? – odparł ze zdziwieniem mężczyzna.
– Piękne oczy w cudownej oprawie – mówiła dziewczyna rozmarzonym tonem. – Jak szlachetny kamień oprawiony w złoto.
– Co ty wygadujesz? – oburzył się Askaniusz. – Musimy odnaleźć Anię. Że też teraz zebrało ci się na takie teksty.
– Oj nie martw się. Znajdziemy ją. Czy ja ci się nie podobam?
Klaudia przysunęła się bliżej i zaczęła gładzić go po dłoni.
– Co z tobą? – zapytał zupełnie zbity z tropu Askaniusz. – Jak możesz? W takiej chwili?
Pozostali Paphnuti również dostrzegli, że to co mówi i robi Klaudia, jest co najmniej nie na miejscu. Dziewczyna jednak nie zważając na nic, usiadła Askaniuszowi na kolana.
– Odprowadź mnie do pokoju – zaświergotała mu do ucha.
– Co ona piła? – odezwał się Rafael. – Co pani jej podała? – krzyknął w stronę barmanki.
– To zwykły sok z papai – odpowiedziała zaskoczona pytaniem kobieta.
Karim chwycił szklankę i powąchał resztkę napoju widoczną na dnie.
– Pomóż mi ją zaprowadzić na górę – powiedział Askaniusz do Rafaela. – Zanieś tę szklankę do Harry’ego – zwrócił się z kolei do Karima.
Złapali Klaudię pod ramiona i poprowadzili w stronę schodów.
– Ania piła to samo co ty? – zapytał szef Paphnuti.
– Oj, ty ciągle o niej – odpowiedziała z rozczarowaniem dziewczyna.
– Piłyście to samo? – zapytał ostro.
– Tak, to samo, to samo – odparła. – Jesteś niedobry Askaniuszu. Dlaczego ci się nie podobam? Wciąż mówisz tylko o niej.
Wszyscy weszli po chwili do pokoju Harry’ego. Nie mogli zostawić Klaudii samej w tym dziwnym stanie. Nie była pod wpływem alkoholu. Zachowywała się jednak nienaturalnie. Próbowała podrywać każdego z mężczyzn w pokoju jeszcze przez następne trzy godziny. W końcu zdziwiła się, co robi u Gregora. Harry po zbadaniu resztek napoju, stwierdził w nim jakiś nieznany środek halucynogenny, działający jak silny afrodyzjak. Askaniusz doszedł do wniosku, że skoro Ania wypiła go nieco wcześniej, to powinien już przestać mieć na nią wpływ. Tylko gdzie ona jest? Mógł liczyć jedynie na to, co zapamiętała z tych kilku zaledwie ich wspólnych lekcji. No i może odezwie się to, co wciąż drzemie w tej niezwykłej dziewczynie. Postanowił spróbować skontaktować się z nią przy pomocy myśli.
– Boli mnie głowa – usłyszał głos Klaudii.
– Karim – odezwał się Askaniusz. – Mógłbyś ją zaprowadzić do pokoju? I posiedź tam trochę.
– W porządku – odparł Abel Abu. – Chodźmy, poszukamy jakiegoś proszku przeciwbólowego.
– Spróbuję wysłać sygnał – powiedział szef Paphnuti.
Rafael i Harry tylko skinęli głowami i usiedli na sofie, nie chcąc rozpraszać Askaniusza. Ten przymknął oczy, i skoncentrował całą swą siłę umysłu. Po chwili wysłał ją w przestrzeń, aby dotarła do Ani. Powtórzył to jeszcze kilka razy, wkładając w impulsy maksimum energii. Rafael obserwował go z niepokojem. Widział, że dawki emanowane przez szefa są ogromnej mocy. Również Harry patrzył zdumiony, jak wokół ciała Askaniusza pojawiła się zielonkawa poświata. Było to nieco niebezpieczne. Groziło utratą przytomności.
– Askie, starczy – powiedział spokojnie Rafael. – Nie przesadź.
Mężczyzna był tak wyczerpany po próbie kontaktu z Anią, że czuł zawroty głowy.
– Przecież wiesz, że tak nie można – Rafael kiwał głową z dezaprobatą. – Teraz będziesz bezużyteczny przez kilka godzin.
– Wiem. Wiem o tym. Ale jestem odpowiedzialny za tę dziewczynę.
– Wszyscy jesteśmy za nią odpowiedzialni. Nie możesz tak postępować.
Rafael był jedynym z pozostałych Paphnuti, który potrafił zwrócić uwagę swemu szefowi, jeśli uważał, że robi błąd. Takie sytuacje były naprawdę wyjątkowe, Askaniusz mylił się bardzo rzadko. Teraz jednak przeholował. Sam zdawał sobie z tego sprawę. Będzie mu trudno odebrać sygnał od Ani, jeśli ta spróbuje jakiegoś kontaktu. Nie mógł zrozumieć jak to się mogło stać. Siedzieli obok niej, była pod działaniem pól ochronnych i … zniknęła.
– Jeśli ona będzie próbowała kontaktu – mówił Rafael. – To tylko z tobą. Anhal zna przepis na jakiś napój, który daje porządnego kopa. Może ci tym przywrócić energię, ale potem i tak będziesz musiał odpocząć.
– Wołaj go – odparł krótko Askaniusz.
Costa Diaz wyszedł z pokoju. Harry siedział nadal na łóżku nie wiedząc co powiedzieć. Wszyscy byli w sytuacji, w której jakiekolwiek działania zależały teraz tylko od ich szefa.
***
Schulz wyszedł z samolotu. Buchnęło w niego gorące, meksykańskie powietrze. Dopiero teraz postanowił zadzwonić do Hoovera. Będzie miał trochę czasu, żeby przepytać tę panienkę po swojemu. Uśmiechnął się sam do siebie. Wystukał numer i powiadomił swojego wspólnika, o tym gdzie jest i kogo udało się złapać jego ludziom. Hoover przyjął informacje z zadowoleniem, oznajmiając, że wkrótce się zjawi.
Schulz przebył konieczne kontrole i skierował się po odbiór bagażu. Musiał czekać tam około dwudziestu minut, zanim kręcąca się "karuzela”, sprowadziła jego czarną walizkę. Zabrał ją i z zadowoleniem poszedł w stronę wyjścia z lotniska. Rozejrzał się za taksówką i nagle zdębiał. Przy postoju, patrząc na niego spokojnie stał Gordon Hoover. Niemiec otrząsnął się i podszedł do niego.
– Uczymy się od siebie, Schulz – usłyszał na powitanie.
– Był pan w Meksyku? – zapytał, starając się ukryć zaskoczenie.
– Nie. Powiedziałem, uczymy się od siebie – odparł spokojnie Hoover. – Liczył pan na to, że trochę potrwa zanim dotrę do tej dziury, co? Miał pan ochotę pobyć z dziewczyną sam na sam?
– Bzdura – skłamał Niemiec.
– W takim razie poszukamy jakiegoś hotelu – powiedział szef Spadkobierców.
– Zarezerwowałem już trzy pokoje w centrum miasta.
– Świetnie. No to jedziemy.
Wsiedli do taksówki, która po chwili ruszyła w stronę widocznych z lotniska świateł miasta Tuxtla. Z przeciwległego kierunku, do stolicy meksykańskiego stanu Chiapas zbliżał się również terenowy jeep, w którym wśród czterech mężczyzn znajdowała się nieprzytomna Ania.
Palmy, szum wiatru, śpiew ptaków. Co to? Cudownie kolorowy bukiecik kwiatów płynie w powietrzu. To dla mnie? – słyszy swój głos gdzieś z oddali. Ciemność. Ból w głowie. Jak szpilki wbijane w mózg. Znów jakieś kolorowe plamy. To jej sukienki, w wielkiej garderobie. Jakie piękne. One są moje? Boli, cholernie boli. Jakby lekka fala gorąca. Skąd ona się wzięła? Ból się zmniejszył. Ciepło. Głos? Nie rozumiem… Nie rozumiem go. Och, wróciło ukłucie. Jeszcze głębiej. Za chwilę przebije mi mózg. Jest, wraca, wraca ciepło. Przestaje boleć. Słyszy znów ten głos. Zna go. Przecież go zna. Czy on ją woła? Muszę spróbować zrozumieć. Czego on chce? Myśl, myśl… Jaka myśl? Przecież myślę. Znam ten głos. Myśl Aniu, myśl… O czym on mi każe myśleć? Znika… Ciemno… Boli, Boże jak boli.
– Zaczyna się kręcić – odezwał się jeden z Austriaków.
– Już prawie jesteśmy – odpowiedział kierujący. – Widać światła miasta.
Ania zaczęła słyszeć szum jadącego samochodu. Nie miała jednak siły aby się poruszyć. Próbowała otworzyć oczy. Powieki nie chciały jej słuchać. Czuła potworny ból w głowie. Wreszcie poczuła, że jej oko drgnęło. Jakiś obraz przedostał się przez wąziutką szparkę, ledwie uniesionej powieki. Trwało to kilka sekund i znów pojawiła się ciemność. Jeszcze jedna próba. Trochę więcej obrazów dotarło do jej mózgu. Droga? Latarnie. Dostrzegła zbliżające się jakieś tablice z napisami. Mignęły jej tylko na moment. Powieki znów opadły. Wydawało się, że minęło parę minut i samochód zaczął zwalniać. W końcu się zatrzymał. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Jakieś głosy w nieznanym języku. To niemiecki, uczy się go w szkole. Nic jednak nie rozumie. Okropny język. Nie lubi go. Czuje jak ktoś łapie ją i wyciąga z samochodu. Nie jest w stanie nic zrobić. Tylko słuch działa jako tako. Powieki nadal są ciężkie jak z ołowiu. Ręce i nogi nie chcą jej słuchać. Chyba otwierają się jakieś drzwi. Znów kilka niemieckich zdań. Czuje jak rzucają ją na coś. Skrzypnięcie. Może to łóżko? Dźwięk zamykanych drzwi. Cisza.
Ania leżała, wciąż nie mogąc się ruszać. Jedynie przeszywający ból w głowie nieco ustąpił. Doszła do wniosku, że stało się to w chwili kiedy oddalili się mówiący po niemiecku mężczyźni. Mogła wreszcie spróbować uporządkować myśli. Zaczęła cofać się pamięcią wstecz. Hotel. Jedli kolację. Poszły z Klaudią po coś do picia. W tym miejscu pojawiała się luka. Ania starała się przypomnieć co było dalej. Barmanka przyniosła im napój. Siedziały razem. Obok ktoś rozmawiał. Kto to był? Aha, Rafael, jeszcze jeden z Paphnuti, nie mogła zapamiętać jego imienia, no i Askaniusz. Kiedy wypowiedziała jego imię w myślach, poczuła jakby nagle coś zaczęło przepychać się do jej świadomości. To było wspomnienie tego, co pojawiało się w umyśle Ani podczas jazdy samochodem. Głos. Wołający głos. To był jego głos, Askaniusza. Boże, on jej szuka. Wołał ją, ale było coś jeszcze, prosił żeby coś zrobiła. Myśl, powtarzał ciągle żeby myślała. Ale o czym? Przecież myśli. O co mu chodziło? Ania spróbowała uspokoić umysł. Zawsze jej to powtarzał na lekcjach. Boże, lekcje. Już wiedziała. Askaniusz prosił ją, żeby spróbowała nawiązać z nim kontakt za pomocą myśli. Dlatego wciąż powtarzał – myśl, myśl. Czy to się jej uda? Wtedy, na lekcji byli tak blisko siebie. A teraz? Gdzie ona właściwie jest? Poczuła, że jej dłonie zaczynają reagować. Poruszyła palcami. Spróbowała podnieść rękę. Czuła jak cała prawa strona ciała drży, ale udało się. Przetarła trzęsącą się dłonią spierzchnięte usta. Oczy. Powieki posłuchały jej teraz. Dużo łatwiej, niż w samochodzie, uniosła je i… ciemność. Wystraszyła się. Boże, oślepła. Dopiero po chwili zorientowała się, że w pomieszczeniu, w którym ją zamknięto, jest po prostu ciemno. Dostrzegła cienką, jaśniejszą linię na poziomie podłogi. Tam muszą być drzwi. Prześwituje pod nimi światło. Wzrok przyzwyczajał się powoli do ciemności. Zaczęła rozpoznawać zarysy łóżka, na którym leżała. Spróbowała poruszyć nogami. Poszło łatwiej niż z rękoma. Teraz dopiero zastanowiła się, dlaczego w ogóle miała takie problemy z poruszaniem się. Chyba musieli jej podać jakiś narkotyk, albo coś w tym rodzaju. Ania ostrożnie usiadła. Zachęcona tym sukcesem, postanowiła wstać. Jednak kolana się pod nią ugięły i upadła z powrotem na łóżko. Stwierdziła, że musi jeszcze chwilę odczekać. Może teraz spróbować kontaktu z Askaniuszem? Położyła się i zaczęła przypominać sobie jak powinna postępować. Kiedy już doszła do wniosku, że wszystko wie, zaczęła opróżniać umysł od zbędnych myśli. Na szczęście panowała cisza, więc mogła robić to w miarę spokojnie. Po kilku minutach czuła już pustkę. Skoncentrowała się na osobie swojego niezwykłego nauczyciela. Spróbowała maksymalnie skumulować porcję energii i wypchnęła ją po chwili w tę dziwną, dostępną tylko nielicznym, przestrzeń. Teraz musi czekać. Czy to się uda? Dopiero przecież zaczęła się uczyć. Ale Askaniusz wciąż powtarzał, że w niej drzemią nieodgadnione moce. Jak bardzo chciałaby, żeby to była prawda. Jakże było to jej teraz potrzebne. Rozpędziła myśli, otwierając umysł na ewentualną odpowiedź. Tak, jest. Poczuła znajomą falę ciepła. Pustka zaczęła się wypełniać. Usłyszała dźwięk przypominający szum radia, i nagle… to niemożliwe. Głos Askaniusza był tak wyraźny, jakby stał parę metrów od niej. "Odebrałem twój sygnał. Dostaniesz szóstkę na najbliższej lekcji.” Ania się uśmiechnęła. "Jeśli wiesz gdzie jesteś, musisz spróbować mi to przekazać. Myśl o nazwie miejscowości, lub podaj coś charakterystycznego. Jeśli nie wiesz, spróbuj się dowiedzieć. Postaraj się zachować spokój. Nie kontaktuj się bez potrzeby. Stracisz energię. Spróbujemy sprawdzić metodę "tak lub nie”. Będzie łatwiej dla ciebie. Uważaj. Czy dotarł do ciebie cały mój przekaz?” Ania skoncentrowała się i wysłała potwierdzającą odpowiedź. Po paru sekundach znów usłyszała Askaniusza. "Jesteś cudowna Aniu. Słyszałem cię wyraźnie. Teraz skończymy. Znajdziemy cię. Pamiętaj, oszczędzaj energię. Koniec przekazu.” Ania nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą się działo w jej umyśle. Prawie jakby rozmawiała przez telefon. Tak, Askaniusz miał rację. Czuła, że ten fascynujący sposób porozumiewania się powodował zmęczenie. Musi jednak jakoś dać radę. Nadal nikt nie przychodził do pomieszczenia, w którym ją zamknięto. Podjęła drugą próbę wstania. Trzymając się boku łóżka, czując jak nogi drżą niczym z waty, udało się jej jednak utrzymać równowagę. Zaczęła powoli przesuwać się wzdłuż ściany. Dostrzegła zarys okna. Było jednak zabite jakąś płytą lub deskami. Nie widać nawet kropki światła. Obeszła całą przestrzeń. Oprócz łóżka, niczego więcej nie znalazła. Nie chcąc się męczyć, usiadła. Gdzie ja jestem? Jak się tego dowiedzieć?
Usłyszała kroki kilku osób, a po chwili dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Drzwi się otworzyły. Zapaliło się silne światło umieszczone na suficie pokoju. Po tylu godzinach w ciemności, oczy Ani zareagowały bólem. Usłyszała znów głosy mówiące po niemiecku. Spróbowała pokonać pieczenie pod powiekami i spojrzała w stronę postaci w drzwiach. Byli to trzej mężczyźni. Jeden starszy, w okularach, z włosami zaczesanymi do tyłu. Ubrany był w elegancki garnitur. Mówił coś do nieco młodszego blondyna, o dziwnie nieruchomej twarzy i świdrującym spojrzeniu. Trzeci stał za nimi. Nie widziała go dokładnie. Blondyn powiedział ostro kilka słów do mężczyzny w okularach, i wolno podszedł do skulonej, siedzącej na łóżku Ani. Popatrzył na nią przez chwilę, i szybkim ruchem złapał ją za pierś, ściskając gwałtownie. Ania krzyknęła i odruchowo uderzyła go w twarz. Mężczyzna zamachnął się i oddał z taką siłą, że opadła na łóżko tracąc przytomność. Na twarzy Manfreda Schulza pojawił się lekki grymas, mający oznaczać uśmiech.
Przebudził ją znów przenikliwy ból w głowie.
– Wstawaj, no dalej ruszaj się – usłyszała słowa po polsku.
Ania otworzyła oczy i zobaczyła młodego mężczyznę, szarpiącego ją za ramię. Wydał się jej znajomy.
– Wstań i jedz – powiedział szorstko, stawiając metalowy talerz napełniony jakąś gęstą zupą na taborecie, który również przyniósł ze sobą.
– Gdzie ja jestem?
Mężczyzna uderzył ją w twarz. Nie tak mocno, jak wcześniej zrobił to blondyn.
– Ja mówię, ty słuchasz – krzyknął.
Cios tym razem podziałał na Anię jak otrzeźwienie. W głowie przemknął obraz faceta wychodzącego z nią z hotelu. Poczuła złość. Nikt nie bił jej nigdy po twarzy. Teraz, w krótkim czasie, otrzymała drugie uderzenie. Nie wiedziała skąd się to pojawiło, ale nagle doznała przypływu jakiejś potężnej energii. Talerz z ogromną prędkością uderzył w głowę mężczyzny. Ania zerwała się i spojrzała z wściekłością w jego zdumione oczy.
– Nie! To ja pytałam! – krzyknęła. – Pytałam, gdzie jestem!
Wyciągnęła lewą rękę i skierowała wskazujący palec w stronę taboretu. Ten uniósł się błyskawicznie i zawisł w powietrzu.
– Mów gdzie jestem, bo cię uderzę. Poczujesz to mocniej, niż talerz.
Mężczyzna zaczął cofać się w stronę drzwi, patrząc ze strachem na pływający w pobliżu jego głowy taboret.
– Jeszcze jeden krok i dostaniesz – ostrzegła dziewczyna. – Co to za miejsce?
– I tak stąd nie wyjdziesz – powiedział przystojniak lekko drżącym głosem.
Ania wykonała szybki ruch ręką i wiszący w powietrzu przedmiot z hukiem przygwoździł mężczyznę do ściany. Próbował oderwać okalające głowę nogi taboretu. Ten jednak ani drgnął.
– Mów! – dziewczyna traciła cierpliwość.
Nagle usłyszała jakiś głos zza drzwi, mówiący głośno po niemiecku.
Unieruchomiony mężczyzna wykorzystał moment dekoncentracji dziewczyny i krzyknął głośno w stronę wejścia do pomieszczenia. Ania zdała sobie sprawę, że sytuacja się komplikuje. Wiedziała, że powinna teraz po prostu ogłuszyć faceta rąbnięciem w głowę. Jednak coś ją powstrzymywało od użycia takiej formy przemocy. Skupiła się na drzwiach. Te otworzyły się raptownie i ujrzała kolejnego mężczyznę. Błyskawicznie, znów nie wiedząc skąd to się brało, skierowała obie dłonie w jego stronę. Napastnik został odrzucony w tył jak piłka, trafiając w ścianę korytarza. Uderzenie było tak silne, że osunął się nieprzytomny na posadzkę. Ania usłyszała kolejne głosy z oddali. Wybiegła z pomieszczenia. Rozejrzała się. Jedynym kierunkiem ucieczki był skręcający w prawo korytarz, zza którego dobiegały dźwięki kroków. Ruszyła w tę stronę. Spostrzegła drzwi po prawej. Złapała za klamkę. Otwarte. Wbiegła do środka. Oślepiły ją wpadające prze okno promienie słońca. A więc jest dzień? Złapała stojący na środku stół i zastawiła drzwi. Ułamek sekundy później już ktoś szarpał nimi, próbując dostać się do środka. Ania chwyciła za klamkę okna, chcąc je otworzyć. Nie mogła sobie z tym poradzić. Nie namyślając się wiele rzuciła krzesłem w szybę. Za drzwiami słyszała podniesione głosy. Spojrzała za siebie. Stół nie pomoże jej zbyt długo. Wdrapała się na parapet i nie zważając na wystające odłamki szkła, przeszła przez okno, wychodzące do zarośniętego ogrodu. Na szczęście był to parter. Skoczyła. W tym samym momencie usłyszała zgrzyt przesuwającego się po podłodze stołu i krzyki mężczyzn. Zaczęła biec. Po prawej zobaczyła bramę. Skierowała się w jej stronę. Dzieliło ją od wyjścia jakieś dwa metry, kiedy usłyszała cichy świst. Zapamiętała jeszcze tylko ukłucie w karku.
Anię obudził dźwięk rozmowy. Znów rozpoznała niemiecki. Spróbowała ruszyć nogami i poczuła, że coś ją przytrzymuje. Podobnie było z rękoma. Nawet nie mogła odwrócić głowy. Co jest? Otworzyła oczy. Oślepił ją blask lampy, umieszczonej centralnie nad nią. Przypominała takie, jak spotyka się u dentysty. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do silnego światła, dziewczyna spostrzegła poruszające się postacie po prawej. Białe kitle. Boże, czy to jakiś szpital? Najgorsze było to, że została zupełnie unieruchomiona. Co robić? Jakże przydałaby się teraz siła, która pomogła jej wcześniej. Wtedy wyzwoliła ją złość. Nie potrafiła złościć się na zawołanie. Ktoś podszedł do niej. Mężczyzna miał na twarzy maskę chirurgiczną. Poczuła ukłucie w ramię i ponownie straciła przytomność. Kiedy po raz kolejny zaczęła ją odzyskiwać, znajdowała się znów w swoim dawnym pokoju z łóżkiem i zabitym deskami oknem. Tym razem jednak nie było ciemno. Na suficie ktoś zostawił zapaloną słabą żarówkę. Czuła się dziwnie. Musiała być pod wpływem jakichś środków farmakologicznych. Bolała ją głowa. Tym razem jednak jakoś inaczej. Podniosła rękę i dotknęła lewej skroni. Poczuła, że coś jest tam przyklejone. Nacisnęła i aż syknęła z bólu. Co to jest? Musiałaby się w czymś przejrzeć. Nie było tu żadnego lustra. Szybę w oknie zasłaniały deski. Wzrok Ani padł na leżący na podłodze metalowy talerz. Był polerowany. Może znów się przyda? Dziewczyna spróbowała wstać. Zakręciło się jej w głowie. Powoli jednak zdołała usiąść i w końcu na czworakach dotarła do metalowego naczynia. Było pochlapane resztkami zupy. Ania oczyściła dno rogiem koszulki. Wreszcie mogła spojrzeć na swoje odbicie. Nie było zbyt ostre, ale dostrzegła opatrunek na lewej stronie głowy. Co to ma znaczyć? Może się zraniłam i po prostu mnie opatrzyli? Doczłapała z powrotem do łóżka. Musi uporządkować myśli, poukładać te wszystkie następujące tak szybko po sobie zaskakujące wydarzenia. Przypomniała sobie fruwający taboret, faceta, którego rzuciła o ścianę, skok z okna. Tak, i potem biegła do bramy w ogrodzie. Coś trafiło ją w szyję i… już leżała unieruchomiona pod świecącą w twarz lampą. Facet w białym fartuchu, zastrzyk i znów koniec. Nie pamiętała, żeby bolała ją głowa, kiedy leżała przywiązana. Więc co oni mi zrobili? Przypomniała sobie o prośbie Askaniusza, o tym, że musi się dowiedzieć gdzie jest. Ale jak to zrobić? Nadal nie miała pojęcia. Myśl, myśl, zachęcała samą siebie. Cofnęła się do chwil w hotelu. Wróciło wspomnienie faceta, z którym wyszła. Musi spróbować sobie przypomnieć co było dalej. Może znajdzie jakąś wskazówkę, którą będzie mogła przekazać Askaniuszowi.
Po wyjściu z budynku szli w stronę jakiegoś zaułka. On coś do niej mówił. Nie pamiętała co, ale posługiwał się polskim. Kto to do cholery był? Co było potem? Jasne, samochód. Wsiedli i zaczęli jechać. Zatrzymali się i zabrali kogoś do tyłu. Ania nie pamiętała kto to był. Nie mogła sobie przypomnieć co działo się dalej. Musieli chyba wciąż gdzieś jechać. Jak przez mgłę dziewczyna zaczęła widzieć przemykające obrazy. Niewiele pamiętała, jakieś światła przy drodze, tablice. Boże, tablice, co tam było napisane? Ania skupiła się, jak potrafiła najbardziej. Widziała je bardzo krótko. Napis składał się z kilku słów. Była wtedy ledwie przytomna, litery zlewały się w zamazany ślad. Wreszcie, jedynie ostatni wyraz stał się nieco wyraźniejszy. Ouierez… nie, jakoś inaczej, Outierez… Gutierrez. Tak, to było słowo Gutierrez. Ania nie miała pojęcia, co oznaczało. Był to jednak jedyny ślad, który zdołała wyłuskać z pamięci. Postanowiła wykorzystać fakt, że nadal nikt do niej nie zaglądał i skontaktować się z Askaniuszem. Położyła się na łóżku, przeprowadziła całą procedurę oczyszczającą umysł i wysłała sygnał. "Słyszę cię Aniu”, odpowiedź nadeszła, tak jak poprzednio, prawie natychmiast. Dziewczyna, obawiając się, że coś może jej przeszkodzić, przekazała Askaniuszowi zapamiętaną nazwę z tablicy. "Znakomicie”, usłyszała, "Zaraz się tym zajmiemy. Oszczędzaj energię. Pamiętaj. Koniec”. Chciałaby jeszcze słyszeć jego głos. Przerwał tak szybko. Miała zamiar przekazać, że ma ranę na skroni, i że się boi. Tymczasem to trwało tak krótko. Musi wytrzymać. Musi pokazać Askaniuszowi, że jest dzielna, i że nie mylił się, wierząc w drzemiące w niej potężne zdolności. Za drzwiami nadal panowała cisza. Zdecydowała więc, że będzie powtarzać ćwiczenia z karaibskich lekcji. Może uda się jej przywołać i zapanować nad energią, która ujawniła się podczas próby ucieczki.
Nie mogła się skupić. Bez przerwy czuła ból i swędzenie na skroni. Co to jest do cholery? Przeszkadza mi. Ania zaczęła odczuwać irytację i złość. Znów zauważyła, że coś się dzieje, coś w jej wnętrzu. To ta moc. Bez zastanowienia złapała i oderwała przyklejony do głowy opatrunek. Ku swemu zdumieniu nic ją nie zabolało. Dotknęła miejsca, które zakrywał bandaż. Tak jakby coś było pod skórą. Narastająca coraz bardziej energia, sprawiała, że nic nie czuła. W dziewczynie wyzwoliły się jakieś naturalne instynkty, powodujące chęć pozbycia się czegoś obcego, co w niej tkwi. To znajdowało się właśnie pod skórą skroni. Ania poddała się ogarniającej ją pierwotnej sile. Nie odczuwając żadnego bólu, wbiła swoje drobne palce w świeżą ranę. Wyczuła mały, twardy przedmiot. Wyjęła go i patrzyła teraz na podłużną kapsułkę leżącą na dłoni. Poczuła, że coś spływa jej po twarzy. Sprawdziła palcem. To sącząca się z rozdrażnionej rany krew. Cały czas będąc w jakimś niesamowitym transie, podniosła talerz i znów posłużyła się nim jak lustrem. Starła krew z twarzy i zalepiła skroń tym samym bandażem, który przed chwilą zerwała. Nagle poczuła znajomy już stan, zwiastujący wiadomość od Askaniusza. Wszystko działo się teraz szybciej, łatwiej. "Jestem gotowa. Słucham”, przesłała mu sygnał. "Jesteśmy już niedaleko. Postaraj się teraz przez dłuższy czas wysyłać energię. Namierzymy cię.” Dziewczyna potwierdziła, że rozumie co ma robić. Jednak wciąż czuła, że nie może biernie czekać na pomoc. Spojrzała na drzwi, a te wypadły z futryny i rozbiły się na kawałki o ścianę. Ania wyszła na korytarz. Usłyszała, że ktoś biegnie w jej kierunku. Nie odczuwała żadnego strachu. Mężczyzna, jeden z "turystów Austriaków”, który wyłonił się zza zakrętu został odepchnięty podobne jak drzwi i runął na biegnącego za nim drugiego porywacza. Dziewczyna skierowała na nich dłoń i obaj unieśli się w powietrze, miotając się z przerażenia. Trzymając ich w takiej pozycji, przed sobą, minęła zakręt i szła dalej. Pojawił się trzeci "Austriak” oraz przystojniak mówiący po polsku. Ania pchnęła w ich kierunku wiszącą w powietrzu dwójkę, niczym pocisk. Tamci przewrócili się. Dziewczyna uniosła teraz wszystkich czterech i ruszyła w stronę otwartych drzwi na zewnątrz budynku. Znajdował się tam niewielki, piaszczysty plac. Kiedy znaleźli się na nim, Ania ujrzała cztery postacie patrzące ze zdziwieniem na lewitujących w powietrzu mężczyzn. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to Askaniusz i trzej inni Paphnuti, którzy szybko rozszyfrowali przesłane przez Anię słowo Gutierrez, jako drugi człon nazwy miasta Tuxtla i natychmiast ruszyli jej na ratunek.
CDN...
1 komentarz
emeryt
Bardzo fajne. Czekam na ciąg dalszy, zresztą zapowiadany na końcu tego odcinka /cdn/. Pozdrawiam i nie przerywaj pisania, a czytelnicy na pewno będą zadowoleni.