INSTRUKTOR - TOM DRUGI - Rozdział 1

INSTRUKTOR - TOM DRUGI - Rozdział 1Rozdział 1 - TRZĘSĄCE SIĘ DRZEWA  

Minął ponad miesiąc od wydarzeń w Meksyku. Kiedy w sierpniu opuszczali Palenque, bezpośrednio stamtąd Askaniusz zabrał Anię na kilka dni do karaibskiej bazy. Popracowali wtedy intensywnie nad okiełznaniem potężnych sił drzemiących w dziewczynie. Ten krótki czas pozwolił jedynie na poznanie podstaw panowania nad energią i najważniejszych zagrożeń wynikających z nieumiejętnego posługiwania się nią. Po powrocie do Polski nastolatka musiała w końcu pobyć trochę w domu, wrócić do zwyczajnego, codziennego życia. Zbyt długie okresy czasu, wymagające modyfikowania pamięci rodzinie i znajomym dziewczyny, stawały się dla Askaniusza coraz bardziej kłopotliwe.  
Wkrótce zaczął się nowy rok szkolny. Ania od początku zaczęła pracować znacznie solidniej niż przed wakacjami. Bardzo skupiła się nad angielskim. Przekonała się jak bardzo brakowało jej tego języka podczas wakacyjnych przygód. Po szkole spotykała się co kilka dni z Askaniuszem. Najpierw szła do domu na obiad, a potem pędziła rowerem do starego domu na Szkolnej i zaczynała drugą turę lekcji. Jakże jednak innych, niezwykłych, fascynujących.
– Anna Wieczerska jest proszona do dyrektora – z radiowęzła rozległ się głos sekretarki.
Parę minut temu rozpoczęła się lekcja fizyki. "O co chodzi?” – pomyślała dziewczyna. "Przecież nic nie zrobiłam.”  
– Proszę – odezwał się nauczyciel. – Możesz iść.
Ania opuściła klasę i ruszyła w stronę sekretariatu. Cały czas zastanawiała się po co ją wzywają. Zapukała i weszła do środka.  
– A, jesteś – odezwał się sekretarka. – Czekają na ciebie. Idź śmiało.
W gabinecie za biurkiem siedział dyrektor, a na sofie dla gości jakaś nieznana kobieta. Dziewczyna zwróciła uwagę na jej niesamowicie czarne oczy i włosy.  
– Dzień dobry – powiedziała Ania.
Zdziwiła się nie słysząc żadnej reakcji.
– Miałam przyjść panie dyrektorze – zwróciła się do mężczyzny za biurkiem.
Znów cisza. Co jest? Ania stała się czujna. Czarnowłosa kobieta wstała i bez słowa wyszła z pomieszczenia. Nastolatka poczuła niepokój.
– Panie dyrektorze. Czy pan mnie wzywał? – zapytała nerwowo.
Głowa mężczyzny lekko drgnęła, jakby przebudził się z zamyślenia.
– O co chodzi? – zapytał.
– Miałam się do pana zgłosić – powiedziała Ania z coraz większym zdziwieniem i niepokojem.
– Zgłosić? – dyrektor zmarszczył czoło. – Nie.  
– Pani Kasia wzywała mnie przez radiowęzeł – nie dawała za wygraną dziewczyna.
– Tak? – mężczyzna jakby szukał czegoś w pamięci. – Musiała się pomylić – odparł jednak po chwili. – Zmykaj na lekcje Wieczerska.
Ania widząc, że raczej dyrektor nie wyjaśni jej tej zagadkowej sytuacji, odwróciła się w stronę wyjścia.
– Dobrze – odpowiedziała, jak przystało na grzeczną uczennicę. – Przepraszam, do widzenia.
Przeszła do sekretariatu.
– Pan dyrektor mówi, że to jakaś pomyłka.
– Skąd ty się tu wzięłaś? – odezwała się ze zdziwieniem sekretarka.
"Czy oni tu wszyscy zwariowali?” – pomyślała dziewczyna.
– Przecież pani mi kazała przyjść – powiedziała dość ostrym tonem. – Przez radiowęzeł.
– Ania, co ty – kobieta wydawała się całkowicie zaskoczona. – Nawet jakbym chciała, to nic z tego. Jakaś wtyczka się zepsuła i nie mam połączenia.
Dziewczyna stwierdziła, że nie ma sensu drążyć dalej tematu. Sekretarka, podobnie jak dyrektor, wydawała się niczym przebudzona z jakiegoś transu. Wracając do klasy rozglądała się po korytarzu, ale nigdzie nie zauważyła czarnowłosej nieznajomej.  
– Co chciał dyrektor? – zapytała szeptem Iza, siedząca z Anią w ławce.
– Nic. Sekretarka się pomyliła, czy coś – odparła szybko, nie mając ochoty wdawać się w dłuższe wyjaśnienia dziwnego zajścia.
– Aha.
– Pisaliście coś? – zapytała Ania zmieniając temat.
– Nie. Opowiada coś o energii.
Energia. To słowo kojarzyło się Ani zupełnie z czymś innym, i z kimś innym. Jeszcze dwie lekcje i dziś wreszcie spotka się z Askaniuszem. Minęły zaledwie dwa dni, od kiedy go ostatnio widziała. Miała jednak wrażenie, że było to strasznie dawno. Wróciła myślami do dziwnego gościa w gabinecie dyrektora. Kto to był? Ania doświadczyła w czasie wakacji tylu niezwykłych przeżyć, że stała się czujna na wszelkie przypadki nietypowych ludzkich zachowań. Koniecznie musi o tym pomówić z Askaniuszem.

***
– Dobrze, że jesteś – powiedziała Danka do wchodzącego szefa.
– Coś się stało?
– Nie jestem pewna – kobieta zmarszczyła czoło. – Przeglądałam standardowo wiadomości, i piszą, że gdzieś w okolicach Kalisza policja przewiozła w ciągu kilku ostatnich dni paru ludzi do szpitala. Wszyscy bardzo dziwnie się zachowywali, opowiadali jakieś historie o… trzęsących się drzewach.
– Trzęsących się drzewach? – na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz lekkiego rozbawienia.
– Ja tak samo zareagowałam. Byli podobno tak przerażeni, że są pod opieką psychologów i psychiatrów.
Askaniusz usiadł w fotelu i zapalił papierosa.
– Ale co to za ludzie? Młodsi, starsi? – zapytał, zaciągając się dymem.
Danka spojrzała na niego i pogroziła palcem. Nie lubiła kiedy palił w pomieszczeniu.
– Wiesz jak to w Internecie – opowiadała jednak dalej. – Krótka notka. Autor raczej potraktował temat z przymrużeniem oka. Sugerował, że mogli być pod wpływem alkoholu.
Askaniusz podrapał się w głowę, co miało oznaczać, że nie bardzo przekonuje go informacja Danki.
– To znaczy, co? – zapytał. – Uważasz, że powinienem tam zajrzeć?
– No nie wiem. Coś tam musiało się wydarzyć. Ta sama relacja była na kilku portalach.  
– Skoczę tam – powiedział bez większego entuzjazmu. – Niedługo powinna przyjść Ania. Niech na mnie poczeka w razie czego.
Danka podała szefowi dokładne namiary miejscowości, i po chwili mężczyzna przeniósł się w okolice szpitala, gdzie znajdowały się rzekome ofiary spotkania z trzęsącymi drzewami. Askaniusz wciąż czuł wesołość w związku z tym prasowym sformułowaniem. Bez zbędnych ceregieli skorzystał ze swoich umiejętności manipulowania ludzkimi umysłami i już wkrótce, ubrany w zarzucony na ramiona lekarski fartuch, szedł korytarzem prowadzącym do pokoi, w których znajdowały się opisane w internetowym artykule osoby. Otworzył drzwi i wszedł do pierwszego pomieszczenia. Na łóżku ujrzał dość młodego mężczyznę. Leżący lekko obrócił głowę i spojrzał na Askaniusza z wyrazem pewnego zaniepokojenia w oczach. Chcąc ponownie ułatwić i przyspieszyć swoje działania, szef Paphnuti potraktował ofiarę trzęsących się drzew falą uspokajającą. Niemal natychmiast dostrzegł, że zdziwienie wywołane osobą nieznanego lekarza zniknęło.
– Dzień dobry. Jestem doktor Krzysztofiak – powiedział używając swojego prawdziwego nazwiska.  
– Dzień dobry – rozległ się cichy głos.
Askaniusz przysunął stojące przy stoliku krzesło obok łóżka pacjenta i usiadł. Wiedząc, że mężczyzna jest pod wpływem wyciszającej energii, szef Paphnuti postanowił bez zbędnych wstępów przejść do meritum sprawy.
– Myślę, że mogę panu pomóc – odezwał się spokojnym, ale jednocześnie zdecydowanym tonem. – Proszę opowiedzieć co się wydarzyło.
Mężczyzna westchnął.
– Nikt nam nie wierzy – odparł z rezygnacją w głosie.
Askaniusz uśmiechnął się zachęcająco.
– Proszę mi zaufać. Niech pan opowie jeszcze raz.
Leżący wzruszył ramionami.
– Jeśli pan doktor chce – odpowiedział.  
Mężczyzna znów westchnął, a jego wzrok powędrował gdzieś w nieokreślony punkt w powietrzu.
– Byliśmy z grupą znajomych na spacerze – zaczął opowiadać. – Zrobiliśmy sobie taki mały wypad za miasto. Chcieliśmy zobaczyć czy są już grzyby. Kiedy doszliśmy na skraj lasu powietrze zrobiło się jakieś dziwne.
– To znaczy? – zapytał Askaniusz.
– Trudno to określić. – opowiadający zmarszczył czoło szukając właściwych słów. – Tak jakby wszystko się zatrzymało. Zrobiło się bardzo cicho. Umilkły ptaki. Nie słychać było nawet szumu liści. Trochę to przypominało minuty poprzedzające czasem silną burzę.
– Rozumiem – szef Paphnuti pokiwał głową. – Wszyscy to zauważyliście?
– Tak. Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy się rozglądać. Ale niebo było zupełnie czyste. Żadnej chmurki. No i po chwili się zaczęło.
Mężczyzna przerwał i w jego oczach pojawił się strach.
– Niech pan mówi dalej – zachęcającym tonem powiedział Askaniusz. – To bardzo ważne co działo się potem.
– Leciał pan kiedyś samolotem? – zapytał niespodziewanie mężczyzna.
– Tak, leciałem – odpowiedział nieco zdziwiony szef Paphnuti.
– Poczuliśmy, przynajmniej ja to tak odebrałem, coś, co przypomniało mi moment startu. Wzrost ciśnienia. Zaleganie w uszach.
– Tak, rozumiem o co panu chodzi – Askaniusz znów pokiwał głową twierdząco.
– To było tak intensywne, że w pewnym momencie zobaczyliśmy jak drzewa w pobliżu zaczynają drżeć. Nie było żadnego wiatru, a gałęzie się po prostu trzęsły. Młode drzewka całe dygotały – leżący opowiadał z coraz większymi emocjami. – Wystraszyliśmy się. Kobiety zaczęły krzyczeć, żeby uciekać.
– Widzieliście coś, co mogło być źródłem tego zjawiska? – zapytał Askaniusz, czując, że historia robi się dość ciekawa.
– Nie. Chcieliśmy stamtąd po prostu zwiać, ale…. to było okropne, nie mogliśmy się ruszyć. Rozumie pan? – mężczyzna spojrzał pytająco w oczy Askaniusza. – Jakby nas coś przygwoździło do ziemi. Wystraszyłem się jak cholera. Nasze dwie koleżanki krzyczały jak oszalałe. Ja też myślałem, że normalnie posikam się ze strachu.
Opowiadający zaczął pocierać dłońmi skronie, starając się zapanować nad emocjami. Szef Paphnuti zaczynał rozumieć, że zdarzenie musiało być naprawdę niezwykłe, skoro młody mężczyzna, wyglądający na zdrowego i silnego, był tak przerażony.
– Spokojnie, niech pan się nie denerwuje – powiedział uspokajająco. – Jak długo to trwało?
Leżący zmarszczył czoło.
– Czy ja wiem? Może pięć minut, może dziesięć. Dłużej chyba nie. Byliśmy tak spanikowani, że nie wiem, naprawdę.
– W porządku. Rozumiem, że to ustąpiło.
– Tak – potwierdził opowiadający. – Nagle, dosłownie jak uciął nożem. Rzuciliśmy się do ucieczki. Dopadliśmy do samochodu i okazało się, że nie można odpalić. Na szczęście jechał tamtędy ciągnik z przyczepą. Facet jak nas zobaczył to się też wystraszył, bo… no wie pan, krzyczeliśmy wszyscy, przerażeni.
– Zabrał was?  
– Nie.
Mężczyzna wywrócił oczy ku górze z wyrazem dezaprobaty.
– Zadzwonił na policję – powiedział. – No a oni nas przywieźli tutaj. Uznali nas za jakichś wariatów chyba.
– Rozumiem.
Askaniusz miał zamiar podnieść się z krzesła i zakończyć rozmowę.  
– Jeszcze coś – odezwał się ponownie leżący mężczyzna. – Jak nas zabierali, to Hania, znajoma, mówiła, że widziała jak ktoś wychodzi z lasu.
– Kto?  
– Ja nie wdziałem. Siedzieliśmy już w samochodzie. Twierdzi, że to była chyba kobieta. Ona tu jest, obok w sali – wskazał ręką na ścianę z tyłu łóżka.  
Askaniusz nie odzywając się już więcej, szybko wymazał całą rozmowę i swój pobyt z pamięci mężczyzny. Wkrótce był w sali, gdzie leżała pani Hania. Kobieta powtórzyła dokładnie to samo, co już wiedział, dodała jednak że kiedy samochód policyjny ruszał z miejsca, gdzie rozegrały się owe dziwne zdarzenia, zobaczyła wychodzącą z lasu kobietę. Rzuciły się jej w oczy bardzo długie czarne włosy. Mówiła o tym policjantom, ale ci ją zlekceważyli.
Kwadrans później Askaniusz stał już na skraju lasu. Miejsce zgadzało się z opisem jaki uzyskał od przebywających w szpitalu świadków dziwnych zdarzeń, które rozegrały się tu kilka dni temu. Nie wyczuwał i nie dostrzegał nic nadzwyczajnego. Ruszył do przodu. Otoczył go lekki, charakterystyczny półmrok. Rosnące tu drzewa były różnej wielkości. Po przejściu kilkudziesięciu metrów znalazł się na niewielkiej polanie. Zmrużył oczy od padających tu całą swoją mocą promieni słonecznych. Kiedy wzrok wrócił do normy, mężczyzna dostrzegł dość sporych rozmiarów, owalne wgniecenie na trawie. Dookoła źdźbła były wysokie na co najmniej dwadzieścia centymetrów. Wewnątrz wgniecenia wszystko wyglądało jak po przejechaniu kosiarki. Trawa była przyduszona do ziemi i lekko zżółknięta. Askaniuszowi skojarzyło się to ze słynnymi kręgami w zbożu. Uśmiechnął się sam do siebie. Większość tych niby niewyjaśnionych znaków była wykonywana przez łaknących sensacji ludzi. Szef Paphnuti obszedł całą polanę, dokładnie lustrując ją wzrokiem. Nie dostrzegł jednak już nic interesującego. Wyciągnął telefon i zrobił kilka zdjęć owalnego wgniecenia. Może się przyda. Spojrzał na zegarek. Czas wracać. Ania na pewno już czeka na lekcję.  

Klaudia przygotowywała w kuchni owocową sałatkę, które uwielbiała jeść w ogromnych ilościach. Właśnie sprawdzała smak, kiedy poczuła lekką wibrację w powietrzu. Jej zmysły natychmiast zaczęły pracować na maksymalnych obrotach. Wiedziała, że nic takiego nie powinno mieć miejsca. Jak zawsze znajdowała się pod działaniem kilku pól ochronnych i blokad. Całe jej mieszkanie było zabezpieczone z zastosowaniem najbardziej wymyślnych sposobów znanych mistrzom Paphnuti. Dziewczyna zlustrowała wzrokiem kuchnię. Nie zauważywszy niczego już miała ochotę pójść do innych pomieszczeń, jednak zgodnie z procedurami należało powiadomić Askaniusza. Skupiła się i wysłała do niego sygnał alarmowy. Dopiero teraz ostrożnie wyjrzała zza futryny do przedpokoju. Z salonu padały na podłogę ostre promienie popołudniowego słońca. Dostrzegła cień, który poruszył się nieznacznie. Czy to możliwe, żeby ktoś tam był? Tylko Askaniusz mógł pojawiać się u niej w ten niemal magiczny sposób, materializując się znikąd. Ale nigdy bez zapowiedzi. Nie zrobiłby czegoś takiego.  
Klaudia znieruchomiała. Poczuła jak spływa na nią fala spokoju i odprężenia. Wywołało to u dziewczyny wspomnienie czegoś z przeszłości. Ale czego? Cień poruszył się i Klaudia ujrzała po chwili wyłaniającą się z pokoju postać. Była to młoda kobieta o kruczoczarnych włosach i oczach. Twarz miała bardzo łagodną. Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyciągnęła niewielki prostokątny przedmiot. Spojrzała na Klaudię i podała mu go. Dziewczyna z lekkim wahaniem wyciągnęła rękę i po chwili trzymała coś, co przypominało maleńki tablet. Nieznajoma uśmiechnęła się i w ułamku sekundy… zniknęła. Klaudia stała jak sparaliżowana patrząc na trzymany w dłoni przedmiot. W takiej pozycji zastał ją Askaniusz, który zmaterializował się przy drzwiach wejściowych.
— Co się stało? — zapytał nerwowo.
Dziewczyna uniosła lekko rękę z otrzymanym od czarnowłosej kobiety obiektem.  
— Co to jest? — zapytał ze zdziwieniem mężczyzna.  
Klaudia wciąż nie mogła wydobyć z siebie głosu po tym, co się zdarzyło chwilę wcześniej. Stała nadal z wyciągniętą przed siebie dłonią. Askaniusz ostrożnie wziął od niej prostokątny przedmiot.  
— Kochanie, co to jest? Skąd ty to masz?
Dziewczyna złapała Askaniusza za ramię i poprowadziła do pokoju.  
Szef Paphnuti pomógł jej usiąść na sofie. Nigdy jeszcze nie widział Klaudii w takim stanie. Coś wytrąciło ją zupełnie z równowagi. Postanowił nie nalegać i poczekać, aż dziewczyna się uspokoi. Zaczął oglądać przedmiot, który cały czas trzymał w dłoni. Był bardzo lekki i wykonany z… Mężczyzna poczuł przebiegający mu po plecach dreszcz. Skojarzenie było natychmiastowe. Z tego samego tworzywa wykonano niezwykły ekran znaleziony przez nich w sierpniu, w Palenque. Spojrzał na Klaudię. Dziewczyna pokiwała głową, jakby rozumiała o czym myśli Askaniusz i zaczęła opowiadać. Kiedy skończyła milczeli oboje przez chwilę.
– Ona nie miała złych intencji – odezwała się w końcu Klaudia.
Askaniusz spojrzał na nią wciąż milcząc. Myśli kotłowały mu się w głowie.
– Wiesz, że ja to potrafię wyczuć – dodała dziewczyna. – Rozpoznaję ludzkie uczucia.
– Ludzkie – mruknął mężczyzna.
Sięgnął do kieszeni w spodniach i wyciągnął paczkę z papierosami.
– Muszę zapalić – powiedział. – Muszę… przepraszam.
– Pal – odpowiedziała Klaudia.  
Znów przez kilka minut nie odzywali się do siebie. Pokój zapełnij się dymem papierosowym. Dziewczyna wstała i otworzyła okno. Na zewnątrz zaczynały pojawiać się pierwsze oznaki jesieni. Liście powoli zmieniały swą barwę.  
– Ubierz się – rozległ się głos Askaniusza. – Pójdziemy do Danki.
– Na pieszo?
– Tak, na pieszo. Spacer dobrze mi zrobi. Muszę uporządkować myśli.
Kiedy pół godziny później zbliżali się do domu na Szkolnej, szef Paphnuti miał już gotowy plan działania. Przeszli przez ogród i weszli do budynku. Powitały ich pytające spojrzenia Danka i Ani.
– Coś się stało, prawda? – zapytała pierwsza z nich, widząc napięcie jakim emanowały twarze Klaudii i Askaniusza.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Usiedli z Klaudią na fotelach. Danka znała ten rodzaj milczenia. Zaraz zostanie zasypana serią poleceń do wykonania. Ania również podświadomie wyczuła, że lepiej się nie odzywać.  
– Zawiadom bazę w Exeter – zaczął Askaniusz. – Niech przygotują natychmiast salę do zebrań. Wszystko ma być gotowe za godzinę. Potem skontaktuj się z Czwórką i poinformuj o spotkaniu w Anglii o dziewiętnastej. Kolor… – mężczyzna zawahał się na moment. – Kolor… złoty.
Danka zasłoniła usta dłonią ze zdumienia.
– Złoty – powtórzył Askaniusz.
Przez wszystkie lata pracy dla Paphnuti kobieta nigdy nie wysyłała wiadomości o takim priorytecie. Kolory oznaczały poziom ważności wezwań i komunikatów. Mistrzowie Paphnuti dodatkowo orientowali się dzięki nim z czym lub kim mogą mieć do czynienia. Było to jednak zastrzeżone tylko dla nich. Danka do tej pory używała tylko trzech pierwszych. Zielony, niebieski, czerwony. O czwartym oczywiście wiedziała. Nie miała jednak pojęcia co tak naprawdę oznaczał złoty kolor. Askaniusz kiedyś porównał go tylko z przyciskami, do których mają dostęp przywódcy mocarstw atomowych. Obyśmy nie musieli go nigdy użyć, powiedział wtedy.  
Lekko drżącymi dłońmi Danka zaczęła wpisywać komendy. W pokoju słychać było tylko stukot klawiatury i dobiegający zza otwartego okna świergot ptaków w ogrodzie. Kiedy kobieta skończyła, Askaniusz odwrócił głowę w stronę siedzącej na sofie Ani.
– Zabieram cię ze sobą do Anglii. Ciebie i Klaudię. Proszę też, żebyś na razie o nic nie pytała.  
Dziewczyna wyczuła w jego głosie, że dzieje się coś bardzo ważnego. Powstrzymała więc swoją naturalną ciekawość.
– Danusiu, ty zostajesz. Podłączymy ci przekaz na żywo ze spotkania.
Askaniusz spojrzał na zegarek.
– Mamy jeszcze chwilę. Napijmy się herbaty zanim ruszymy.  
Danka wstała, i bez słowa zaczęła nalewać wodę do czajnika.

CDN...

RyszardGwiazdoklucz

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3225 słów i 19678 znaków.

1 komentarz

 
  • Drum2010

    Zapowiada sie interesujacy tom :) czekam na dalsze czesci.

    2 paź 2017