INSTRUKTOR - TOM DRUGI - Rozdział 7

INSTRUKTOR - TOM DRUGI - Rozdział 7Rozdział 7 - KONTAKT

Państwo Czerscy szli właśnie powoli, odbywając swój codzienny spacer. Śnieg skrzypiał pod ich stopami. Podziwiali zimowy krajobraz rozpościerający się wśród wzgórz i lasów otaczających małą wieś, w której mieszkali. Zawsze było tu cicho i spokojnie, ale dziś powietrze wydawało się jakby zatrzymane w bezruchu. Niebo miało jakąś dziwną, zielonkawą barwę.
– Może będzie śnieżyca – odezwał się mężczyzna.
Jego żona nie odpowiedziała. Zatrzymała się nagle i zaczęła spoglądać w górę.
– Gdzie jest Ania? – zapytała.
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony.
– Ania? O kim ty mówisz?
– Ania, nasza córka – odparła kobieta, czując, że zaczyna ogarniać ją fala niezrozumiałej tęsknoty.
Czerski nie słuchał. Patrzył ze zdumieniem na to, co zaczęło się dziać pod jego nogami.  
– Spójrz – powiedział do żony.
Stali w kałuży wody. Śnieg w ciągu kilku minut zaczął się topić w zastraszającym tempie. Poczuli otaczające ich gorąco. Z drzew zaczęły spadać olbrzymie fontanny wody, zmieszane z drobinkami lodu.
– Co się dzieje? – krzyknęła kobieta.

– Jestem pewien, że wkrótce wszyscy się tutaj spotkamy – mówił Askaniusz do całej grupy swoich pracowników. – Pamiętajcie, że nie wolno wam się ze sobą kontaktować.
Parę minut wcześniej polecił pozostałym mistrzom Paphnuti, aby ostrzegli przywódców największych mocarstw.
– Jeśli opuścimy bazę, nie będziemy nic wiedzieli – odezwał się Mike Paulinson.
– Wiem Mike, ale najważniejsze jest teraz wasze bezpieczeństwo.
– Może oni wcale nie są nami zainteresowani – powiedział Len Johnson.
– Może nie, może tak – Askaniusz rozumiał ich rozterki, ale chciał już skończyć tę dyskusję. – Rozumiem was, ale przecież my nie mamy pojęcia co oni mogą, czego nie mogą. Zróbmy tak, jeśli w ciągu dwóch dni nie wydarzy się nic w bazie, spróbujemy wrócić. – zrobił pauzę spoglądając na pracowników. – To moje służbowe polecenie.
To zdanie oznaczało koniec pytań. Mężczyźni ruszyli ku wyjściu i po chwili w sali jadalnej, gdzie odbywało się spotkanie, został szef Paphnuti z Anią i Klaudią. Ustalili wcześniej, że przeniosą się na wyspę Montserrat, do siedziby Rafaela. Znajdował się tam podziemny bunkier, w którym ukryć miała się Klaudia. Jej pozaziemskie pochodzenie sprawiało według Askaniusza, że była najbardziej prawdopodobnym i najłatwiej namierzalnym celem Obcych.  
Mężczyzna rzucił ostatnie spojrzenie na opustoszałe pomieszczenie, objął dziewczyny i kilka sekund później cała trójka zniknęła.

Danka czekała w ogrodzie, przyglądając się kałużom wody po dziwnym i raptownym ociepleniu sprzed kliku godzin. Jej szef powinien się wkrótce zjawić razem z Karimem i rodziną Ani. Obaj mistrzowie mieli zabrać rodziców i siostrę dziewczyny z południa Polski. Potem wszyscy razem zaplanowali przeniesienie się do maleńkiej, zapasowej afrykańskiej bazy, którą Karim zbudował na nieprzewidziane okoliczności w etiopskiej miejscowości Lalibela.
Kobieta wzdrygnęła się nagle. Głośne chlupnięcie wody wyrwało ją z rozmyślań. W głębi ogrodu pojawił się opatulony w gruby płaszcz i z wielką futrzaną czapką na głowie Karim. Trzymał jak piórko szczupłą dziewczynkę, która wyglądała niczym pomniejszona kopia Ani. Została bez wątpienia potraktowana jakąś uspokajającą dawką energii, gdyż patrzyła niemal bez ruchu w jeden punkt. Na ustach Danki pojawił się mimo woli lekki uśmiech na widok Karima, wyglądającego jakby spodziewał się kilkudziesięciu stopni poniżej zera.
– Nie śmiej się – odezwał się afrykański mistrz rozglądając się wokół. – Askie powiedział, że u was jest zima, ale coś mu się chyba pomyliło.  
– Nie pomyliło mu się – odparła Danka. – Ale te nasze zimy takie są. Nieprzewidywalne.
Kolejny plusk roztopionego śniegu w ogrodzie oznajmił zmaterializowanie się szefa wraz z rodzicami Ani. Para również zupełnie nie wiedziała, co się z nimi dzieje. Askaniusz zlustrował zalany wodą ogród.
– Wczoraj było w ciągu dnia szesnaście stopni poniżej zera – odezwała się Danka. – To niewiarygodne co się stało.
– To mi nie wygląda na zwyczajną odwilż – powiedział Askaniusz.  
– Sądzisz, że to ma coś wspólnego z… – Danka uniosła wzrok w niebo.
– Jesteś gotowa? – zapytał mężczyzna, chcąc uniknąć odpowiedzi.
– Tak.
– Wobec tego ruszamy.  
Danka dołączyła do młodszej siostry Ani. Obaj mistrzowie mieli teraz po dwie osoby, z którymi musieli przenieść się do Etiopii. Jako pierwszy zrobił to Karim. Kilkanaście sekund później z zalanego wodą ogrodu zniknął Askaniusz.

Ania leżała na hamaku, zawieszonym  w pobliżu kolorowego budynku stanowiącego bazę Rafaela. Co chwilę rozglądała się wokół w oczekiwaniu na powrót Askaniusza. Martwiła się czy wszystko poszło dobrze z przetransportowaniem jej bliskich do Afryki.
– Będzie dobrze – odezwał się po angielsku siedzący obok przy stoliku Costa Diaz. – On na pewno zaraz tutaj będzie.
Ania poderwała się raptownie, zapominając, że na hamaku nie powinno się tego robić i po chwili leżała na trawie. Rafael uśmiechnął się.
– Jesteś taka urocza, nawet kiedy spadasz z hamaka – powiedział. – Nie dziwię się, że zaczarowałaś Askaniusza.
Dziewczyna poprawiła rozwichrzone upadkiem włosy, podniosła się i usiadła na krześle obok mężczyzny. Upadek rozdrażnił ją lekko. Nie poddała się próbie rozładowania atmosfery podjętej przez Costę Diaza.
– Jak to się wszystko skończy? – zapytała ze zdenerwowaniem. – Czy to jest koniec świata?
Rafael nie był jednak kimś, kto się łatwo poddaje. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach zawsze starał się trzymać fason i nie tracić pozytywnych wibracji.
– Popatrz na te kolorowe papugi – wskazał dłonią skaczące wesoło wśród konarów pobliskiego drzewa ptaki. – Czy one wyglądają na oczekujące końca świata?  
Ania jednak również potrafiła być uparta.
– Co one mogą wiedzieć? – odpowiedziała nieco lekceważącym tonem.
– Nie mów tak – Rafael uniósł brwi, co miało oznaczać, że nie podziela opinii dziewczyny. – Zwierzęta potrafią…
– Przepraszam – Ania przerwała mu i popukała się pięścią w głowę. – Wiem, że potrafią, wiem… Po prostu się martwię. O Askaniusza, rodziców, Kaję.
Costa Diaz spojrzał w niebo.
– Ja też się martwię – spojrzał głęboko w oczy swej rozmówczyni. – Nie możemy jednak dać się ponieść nerwom. Ja wiem, ty jesteś młoda, niecierpliwa. Znalazłaś się w naszym świecie dopiero niedawno.  
Rafael uśmiechnął się.
– To zabrzmi jak kazanie nauczyciela w szkole – mówił dalej. –  Ale musisz być cierpliwa, podchodzić do tego, co się dzieje z jak najmniejszym udziałem emocji. To trudne, zwłaszcza dla ciebie, jednak dzięki takiemu podejściu nasza organizacja istnieje już tak długo i… mam nadzieję, że będzie nadal istniała.
Ania pokiwała głową.
– Wiem o tym wszystkim. Tylko…
Ledwie słyszalny szum zmusił dziewczynę do spojrzenia w prawo. Wrócił. Ania zerwała się z krzesła i podbiegła do Askaniusza. Rafael przyglądał się jak stali oboje wtuleni w siebie długą chwilę.  
– Wszystko w porządku – odezwał się w końcu mężczyzna. – Twoi rodzice, Kaja i Danka są u Karima.  
Dziewczyna nie odpowiedziała, wciąż obejmując z całych sił Askaniusza. Poczuł, że jej ciało drży.
– Denerwowałaś się, prawda? Już jestem, już jest dobrze – mówił uspokajająco.
– Chodźcie usiąść – rozległ się głos Rafaela.
Costa Diaz widząc, co się dzieje z dziewczyną, próbował pomóc Askaniuszowi.
– Mam tu miejscowy napój. Spróbujcie. Działa, jak mówią tubylcy, na wszystko.
Szef Paphnuti wziął Anię na ręce i podszedł do stolika, przy którym siedział Rafael.
– Bardzo się martwiła o ciebie i rodzinę – powiedział Costa Diaz.
Ania otarła wilgotne od napływających łez oczy, starając się zapanować nad sobą.
– Taki mazgaj ze mnie – powiedziała cicho.
– Karim zbudował fantastyczną kryjówkę w Lalibela – zaczął opowiadać Askaniusz. – Nigdy wcześniej tam nie byłem, a wybierałem się tyle razy. Wiesz Aniu, że to niezwykłe miejsce? Znajduje się tam jedenaście wykutych w skale kościołów. Zbudowano je w XII wieku.
Rafael zrozumiał, że temat ma odciągnąć dziewczynę od ponurych myśli.
–  Ja tam byłem – ochoczo podjął wątek. – Wyobrażacie sobie, że one są tak przemyślnie zaprojektowane, że widać je dopiero z odległości paru kroków?
– Ale to są takie kościoły jak nasze? – ku zadowoleniu obu mężczyzn Ania zainteresowała się tym, o czym zaczęli mówić.
– To są kościoły koptyjskie – kontynuował wyjaśnienia Costa Diaz. – To dość zawiłe, ale uogólniając można powiedzieć, że to religia chrześcijańska.
– Czyli tak jak nasza – powiedziała dziewczyna.
– Tak – potwierdził Askaniusz. – Etiopia to jest miejsce, które jeszcze czeka na wizytę wszystkich Paphnuti.
Dziewczyna spojrzała pytająco.
– W miejscowości Aksum, to jest nieco na północ od Lalibela, znajduje się podobno Arka Przymierza.
– Oglądałam „Poszukiwaczy zaginionej Arki”. To jest ta arka?  
Mężczyźni uśmiechnęli się.
– Opowiem ci później o arce – powiedział Askaniusz. – To fascynująca historia.
– A teraz spróbujcie wreszcie tego cudownego napitku – wtrącił Rafael.
Całą trójka skosztowała zachwalanego przez niego napoju.
– Fajny – powiedziała Ania. –  Ale trochę piecze w gardło.
– Jest w nim odrobina rumu – wyjaśnił Costa Diaz.
– Och, rozumiem – dziewczyna uśmiechnęła się wreszcie lekko.
– Jutro muszę zrobić trochę zakupów – mówił dalej Rafael. – Chodźmy razem. Zobaczysz Aniu jakie zniszczenia spowodował wybuch wulkanu w 1995 roku. Ale i tak to nadal przepiękne miejsce.
– Dobrze, wybierzemy się z tobą – zgodził się Askaniusz.

***
– W wiadomościach nie zauważyłem niczego szczególnego – mówił Rafael.
Siedzieli z Askaniuszem na tarasie. Ania zasnęła niedawno i dopiero teraz mogli pomówić o wiszącym nad Ziemią zagrożeniu. Nie chcieli tego robić przy dziewczynie, która miała dziś kiepski dzień.
– Wiesz – odezwał się szef Paphnuti. – Nie dziwię się Ani. Ja też czuję, jak wszystko we mnie się kotłuje. Sytuacja, kiedy nie masz zupełnie wpływu na to, co się stanie…
– Lub nie stanie – wtrącił Costa Diaz. – Wiem. Myślisz, że ja nie jestem zdenerwowany?  
Mężczyzna zamyślił się przez chwilę.
– Słuchaj, pamiętasz słowa tej kobiety?
Askaniusz zmarszczył czoło, chcąc przypomnieć sobie, co dokładnie powiedziała Lilith.
– Mamy ochraniać to, co najcenniejsze – powiedział po chwili.
– Tak. Powiedziała też, że to nam pomoże, bo ma moc.
Dwaj mistrzowie zamilkli znów na kilka minut, rozmyślając i wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad Montserrat.
– Mogła powiedzieć trochę więcej – rozległ się cichy głos Rafaela. – Chyba nas przeceniła.
Uśmiechnęli się obydwaj.
– A może wpadniemy na to, tylko jeszcze o tym nie wiemy – dodał Costa Diaz.
– Oby – skwitował Askaniusz.  
Milczeli chwilę słuchając wieczornych odgłosów dobiegających z pobliskiego lasu zwrotnikowego.
– Zaglądałeś do Klaudii? – odezwał się ponownie szef Paphnuti.
– Tak. Ma tam wszystko, co potrzeba.
Istota idealna została ulokowana w mieszczącym się na tyłach bazy bunkrze. Był niewielki, ale zbudowany przy użyciu super nowoczesnej technologii i z materiałów, których jak twierdził Len Johnson, nie ruszy żaden Obcy. Najważniejsza była izolacja, uniemożliwiająca wykrycie kto, lub co, jest wewnątrz.
– Odwiedzę ją jutro – powiedział cicho Askaniusz, a jego wzrok znów powędrował w niebo.  

***
– Jakie tutaj są fajne rzeczy – mówiła Ania rozglądając się po wystawie sklepu z karaibskimi ubraniami.
– Wiecie co? – odezwał się Rafael. – Ja pójdę już z tym do domu. – Wskazał na kilka sporych toreb z zakupami, głównie wypełnionych żywnością. – A wy sobie jeszcze pooglądajcie.
Dziewczyna spojrzała prosząco na Askaniusza.
– Dobrze. Pochodzimy jeszcze godzinkę i wrócimy.
Costa Diaz pokiwał głową i ruszył w stronę swej siedziby. Para zaczęła krążyć po skupionych jeden przy drugim sklepikach. Ani podobały się kolorowe sukienki i spódniczki. Co chwilę wskazywała Askaniuszowi mieniące się wszystkimi barwami stroje. Weszli do jednego z większych sklepów. Oprócz ubrań, znajdowało się tam mnóstwo wyrobów regionalnych twórców. Obrazy, rzeźby z drewna i kamienia, metalowe ozdoby i biżuteria. Askaniusz właśnie zamierzał pokazać Ani ciekawą bransoletkę, kiedy dziewczyna stanęła twarzą do niego i drżącym głosem wyszeptała.
– To nie jest człowiek.
Szef Paphnuti natychmiast spojrzał za plecy Ani i już wiedział.
– Uciekaj stąd natychmiast do Rafaela.
W tej samej chwili wystrzelił potężną dawkę energii paraliżującej w stronę mężczyzny stojącego po drugiej stronie stoiska z biżuterią. Ania wymknęła się i biegiem rzuciła w stronę wyjścia. Osobnik, wyglądający na miejscowego sprzedawcę, blokował falę jaka próbowała go obezwładnić. Od innych tubylców różnił się tylko niezwykłym wyrazem oczu. Nikt z tłumu zapełniającego sklep nie zwracał więc na niego uwagi. Minęło kilkanaście sekund, podczas których w powietrzu trwał jakby stan zawieszenia. Askaniusz nie zwalniał dawki energii, przeciwnik trwał w próbie jej powstrzymania. W pewnej chwili do stoiska podeszło dwóch postawnych turystów. Wyglądali na Niemców.  
– Ile kosztuje ta figurka? – zapytał jeden z nich zwracając się do fałszywego sprzedawcy po angielsku, z twardym germańskim akcentem.
Nie otrzymawszy odpowiedzi powtórzył pytanie. Widząc, że mężczyzna nie reaguje, poddenerwowany już nieco turysta podszedł do niego z drugiej strony stoiska.
– Hej, ty, ogłuchłeś? Pytałem o cenę – powiedział podniesionym głosem i jednocześnie szarpnął sprzedawcę za ramię.
Zaczepiony wykonał lekki ruch ręką, co odrzuciło Niemca z niebywałą siłą w głąb sklepu. Wykorzystując moment dekoncentracji dziwnego osobnika i zamieszanie jakie powstało, Askaniusz natychmiast teleportował się do bazy Rafela. Pojawił się na tym samym placyku, gdzie wczoraj siedzieli we trójkę z Anią.
– O, jesteś – usłyszał dobiegający z otwartego okna głos Costy Diaza.
– Blokada! – krzyknął. – Natychmiast!
Rafael jednak popełnił błąd. Zamiast pozostać wewnątrz budynku przeniósł się obok Askaniusza, dopiero tam mając zamiar wytworzyć pole ochronne. Te kilka sekund opóźnienia wystarczyło. Postać tajemniczego sprzedawcy ze sklepu pojawiła się równocześnie z Rafaelem. Wydarzenia potoczyły się teraz w niesamowitym tempie. Przybysz posłał silny impuls w stronę zaskoczonego Costy Diaza, którego odrzuciło na kilka metrów. Fala byłaby znacznie bardziej niebezpieczna, gdyby nie równoczesna reakcja Askaniusza. Szef Paphnuti uderzył energią w wiązkę o fioletowej poświacie emanowaną przez obcego. Dzięki temu siła rażenia została zmniejszona, dając Rafaelowi szansę na przeturlanie się w bok i zejście z jej linii.  Intruz wystrzelił teraz w stronę Askaniusza, który poczuł jak odlatuje w tył i uderza w mur budynku. Sytuacja robiła się groźna. Przeciwnik dysponował wielką siłą. Oszołomiony Rafael próbując zrewanżować się swojemu szefowi, posłał dawkę energii w stronę przybysza, jednak okazała się ona zbyt słaba. Obcy potraktował mistrza Paphnuti falą, która sprawiła, że Rafael podskoczył w górę jak szmaciana lalka, a kiedy spadł jego ciało znieruchomiało. Widzący to Askaniusz poczuł falę przerażenia. Nie dadzą rady… Nagle powietrze zafalowało, przybierając złotawą poświatę. Napastnik spojrzał w stronę światła i ułamek sekundy później uderzyła w niego piorunująca fala energii o złotej barwie. Jego postać rozprysła się na miliony drobinek. Askaniusz mrużąc oczy spojrzał w stronę otoczonego intensywnym blaskiem miejsca, z którego wystrzelił zabójczy cios. Ku jego zdumieniu zobaczył tam… Klaudię. Otaczające ją światło po chwili zniknęło i dziewczyna ruszyła szybko w stronę mężczyzn. Widząc, że Askaniusz jest przytomny podbiegła do leżącego bez ruchu Rafaela. Położyła mu dłoń na czole. Szef Paphnuti podniósł się z trudem z miejsca pod ścianą budynku i zataczając się lekko zaczął iść w ich stronę.
– Żyje – rozległ się cichy głos Klaudii.
Askaniusz odetchnął z ulgą. Natychmiast jednak odwrócił się w stronę bramy wejściowej rozglądając się nerwowo.
– Gdzie Ania! – krzyknął.
– Jak to? Nie ma jej w budynku? – zapytała Klaudia, zaniepokojona barwą głosu szefa.
Askaniusz błyskawicznie zrelacjonował jej przebieg zajścia w sklepie. Opowiadając, cały czas rozglądał się niecierpliwie, licząc na pojawienie się Ani.
– Kazałeś się jej teleportować? – rozległ się nagle zachrypnięty głos Rafaela.
Do południowoamerykańskiego mistrza Paphnuti dotarła cała relacja Askaniusza. Odzyskał szybko przytomność dzięki energii płynącej z dłoni Klaudii.  
– Jak się czujesz? – zapytał szef Paphnuti.
Costa Diaz uśmiechnął się lekko.
– Jakbym spadł z dziesiątego piętra – odparł. – Ale chyba się jeszcze nie rozleciałem.
– Nie masz żadnych złamań – odezwała się Klaudia.
Obaj mężczyźni spojrzeli na dziewczynę. Przecież ona uratowała im życie. Costa Diaz o tym nie wiedział. Był nieprzytomny kiedy istota idealna zjawiła się na placu.
– Powinnaś być w bunkrze – powiedział Rafael.
– Gdyby nie ona, nie wiem czy byśmy teraz rozmawiali – odparł Askaniusz.  
Costa Diaz zrobił zdziwioną minę.
– Wyczułam go tak wyraźnie – zaczęła mówić Klaudia. – Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Natychmiast wiedziałam, że on stanowi zagrożenie. Potem wszystko potoczyło się jakby samo. Tak jakby coś się we mnie uruchomiło, jakby on we mnie wyzwolił to co zrobiłam.
– A więc ty też wyczułaś, że to nie człowiek – bardziej stwierdził niż zapytał Askaniusz.
Dziewczyna pokiwała głową.
– Ania powiedziała to samo w sklepie – odezwał się Rafael. – Dobrze słyszałem?
– Tak – odpowiedział Askaniusz. – Mnie też niemal zamurowało, kiedy to usłyszałem.
– Ale… jak? Ty nic nie wyczułeś, prawda?
– Zupełnie nic Rafaelu. – Askaniusz westchnął. – Nie mam pojęcia dlaczego to powiedziała, i w jaki sposób mogła to stwierdzić.
– To zapewne się niedługo wyjaśni – powiedziała istota idealna.
Jej słowa zabrzmiały tak przekonująco, że obaj mistrzowie Paphnuti zaczęli dostrzegać wyraźną zmianę u Klaudii. Zawsze darzyli ją szacunkiem, podziwiali jej doskonałość i urodę. Teraz jednak dziewczyna uwolniła drzemiącą w niej od dawna wielką moc. Obaj mężczyźni poczuli, że jest istotą o wiele potężniejszą od nich. Dziś, jak nigdy wcześniej, ujawniło się w pełni jej pozaziemskie pochodzenie.
– Hej, patrzycie na mnie, jakbym była co najmniej z innej planety – zażartowała Klaudia.
Mimo powagi sytuacji w jakiej się znajdowali, wszyscy troje wybuchli śmiechem.
– Nie odpowiedziałeś Askie – rozległ się po chwili głos Rafaela. – Kazałeś się Ani  teleportować?
– Nie, miała po prostu uciec stamtąd i kierować się do ciebie.
– To ponad kilometr, może nie zdążyła jeszcze dojść – odparł Costa Diaz.  
– Wyjdę jej naprzeciw – powiedział Askaniusz i ruszył w stronę bramy.
Rafael i Klaudia nawet nie próbowali go zatrzymywać. Dziewczyna pomogła wciąż słabemu mężczyźnie wstać i podprowadziła go w stronę krzeseł stojących na placu. Usiedli i zaczęli rozmawiać o tym co wydarzyło się kilka minut wcześniej. Po kwadransie zaczęli spoglądać z niepokojem w stronę drogi prowadzącej do centrum miasteczka.  
– Muszę wracać do bunkra – powiedziała Klaudia. – Działam jak antena nadawcza dla nich – wskazała dłonią w niebo.
– Idź – odparł Costa Diaz. – Ja zobaczę czy ich nie widać.
– Dasz sobie radę? – zapytała dziewczyna.
– Już wracam do siebie – mężczyzna puścił do niej oko.
Klaudia skierowała się w stronę bunkra a  Rafael wstał i podszedł wolno do masywnej, stalowej bramy. Było to jedyne wejście na teren jego opustoszałej teraz bazy. Podobnie jak szef, również wydał polecenia wszystkim pracownikom, aby ukryli się na terenie wyspy i nie utrzymywali żadnych kontaktów między sobą przez dwa dni. Montserrat był jednym z trzech miejsc, najmniejszym,  gdzie Rafael zlokalizował swoje centra działania.  Dwa pozostałe to Cali w Kolumbii i  San Lorenzo w Paragwaju.  
Wyszedł na zewnątrz. Nie dostrzegłszy nikogo postanowił sprawdzić przy okazji stan ogrodzenia. Wolno przespacerował się wzdłuż wysokiego na trzy metry muru. Pamiętny wybuch wulkanu Soufriere Hills w 1995 dał się we znaki również tutaj, na północy wyspy. Leżące bardziej na południe Plymouth, największe miasto Montserrat, zostało wtedy niemal doszczętnie zrujnowane. Choć góra nadal była aktywna i stanowiła zagrożenie, Rafael lubił tu przebywać. Kończył już swój obchód, kiedy wreszcie dostrzegł w oddali wracającego samotnie Askaniusza. Ruszył w jego stronę przeczuwając, że wieści nie będą dobre.
– Nie ma jej – w głosie szefa brzmiało zrezygnowanie.
– Może zabłądziła?
Rafael wiedział, że to niemożliwe. Droga była tylko jedna i do tego tak prosta, że dziecko trafiłoby bez problemu do widocznej z daleka bazy. Nie doczekał się więc odpowiedzi. Askaniusz minął go bez słowa i wszedł za bramę. Chwilę później siedzieli przy stole na tarasie. Milczeli obaj myśląc co mogło się stać i co mogą zrobić, żeby się czegoś dowiedzieć. Nagle Costa Diaz poderwał się na równe nogi.
– Mam! – krzyknął. – Prawie zupełnie obok tego sklepu, gdzie byliście, jest bank. Oni tam mają jedyny w miasteczku monitoring na ulicę. To może nam pomóc.
Parę sekund później taras był pusty. Obaj bez słowa teleportowali się w okolice banku.  
– Żadnych ceregieli – powiedział Askaniusz.
– Jasne.
Weszli do budynku rzucając paraliżującą falę na wszystkich obecnych i jednocześnie postawili blokadę ochronną uniemożliwiającą wejście do środka komukolwiek z zewnątrz. Budynek był piętrowy. Pokój monitoringu znajdował się na górze. Wbiegli szybko po schodach odnajdując go natychmiast w głębi korytarza. Drzwi były zamknięte. Przeniknęli do wewnątrz. Dyżurujący pracownik leżał nieprzytomny na podłodze. Kamery pokazywały ulicę w obu kierunkach. Wejście do sklepu było doskonale widoczne. Askaniusz zaczął szybko szukać zapisu z przedpołudniowych godzin.  
– Jest – powiedział i włączył odtwarzanie.
Musieli spokojnie przejrzeć zapis. Obraz pokazywał przemieszczających się ludzi. Grupki turystów i tubylców robiących zakupy, jedzących, popijających napoje.  
– To my – odezwał się Rafael.
Na ekranie widać było zbliżającą się powoli trójkę. Mężczyźni przyglądali się jak Ania wciąga ich co chwilę do któregoś ze sklepów. Nagranie dotarło do mementu, kiedy Costa Diaz postanowił wracać.  
– Cholera, może gdybym został. – mruknął Rafael.
– Przyglądajmy się dokładnie wszystkim – odparł Askaniusz.
Na monitorze nie było teraz żadnego z nich. Rafael zniknął gdzieś w oddali, a pozostała dwójka weszła do feralnego sklepu.
– Jak długo tam byliście?
– Bardzo krótko – odpowiedział Askaniusz skupiony na obrazie. – Jest! To Ania.
Ujrzeli wybiegającą dziewczynę, która skierowała się bez zastanowienia w tę samą stronę, gdzie chwilę wcześniej poszedł Rafael.
– Wiedziała dokąd ma biec – szepnął Costa Diaz.  
Ania minęła bank. Przejęła ją teraz druga kamera. Nagle dziewczyna zatrzymała się. Obok niej widać było jakąś postać, która wyraźnie pociągnęła Anię w boczny zaułek.
– Cofnij! – krzyknął Rafael. – Można to powiększyć?
– Chyba tak – odparł Askaniusz manipulując przy klawiaturze.
Interesujący ich fragment pojawił się ponownie w zwolnionym tempie. Kiedy ujrzeli nieznaną osobę, Askaniusz zatrzymał zapis i zaczął powoli powiększać kadr. Jednocześnie spojrzeli na siebie.
– Ona? – wykrztusił Askaniusz.
Całkiem wyraźnie obok Ani widoczna była twarz… Lilith.
– Tego się nie spodziewałem – odezwał się Rafael. – Ale to raczej dobry znak. Bo przecież ona jest po naszej stronie, prawda?
Askaniusz milczał przez chwilę.
– Sam już nie wiem, no chyba tak – odpowiedział.
– Można ten zapis stąd zabrać? Powinniśmy już odblokować bank – stwierdził Rafael.
Askaniusz rozejrzał się po biurku, na którym stał komputer. Leżały tam jednak tylko sterty jakichś papierów. Otworzył szufladę i zaczął przeglądać jej zawartość. Zainteresował go jednak tylko śrubokręt.
– Muszę wyjąć dysk twardy – powiedział. – To potrwa moment.
Szybkimi ruchami pozbył się obudowy komputera, odkręcił trzy śrubki trzymające nośnik zapisanych danych i odpiął kilka kabelków.
– Gotowe.
Dwie minuty później stali na ulicy w miejscu, gdzie doszło do kontaktu Ani i przedstawicielki obcej cywilizacji. Zapis z monitoringu pokazywał, że zniknęły gdzieś z boku. Teraz obaj mężczyźni ujrzeli, że była tam tylko niewielka zatoczka z dwiema ławkami, gdzie przechodnie mogli odpocząć na chwilę od palącego słońca.
– Musiała się z nią gdzieś teleportować – stwierdził Rafael.
– Tylko gdzie?
– Wracajmy do mnie, nic tu po nas Askie – powiedział Costa Diaz.  
Ruszyli w stronę bazy dyskutując jakie podjąć kroki po pojawieniu się na wyspie Obcego.  
– Czy to możliwe żeby jednak Klaudia nie była należycie odizolowana w bunkrze? – powiedział Askaniusz.
Rafael pokręcił głową.
– Nie sądzę – odparł. – Konstrukcja jest naszpikowana takimi materiałami blokującymi wszelkiego typu fale i sygnały, że trudno w to uwierzyć.
– Ale ona wyczuła przybysza.
– Tak, jednak dopiero kiedy był czterdzieści metrów od niej – wyjaśnił Costa Diaz.
Milczeli przez chwilę. Ich myśli kierowały się jednak ku jednej osobie. Rafael postanowił powiedzieć to, o czym był coraz bardziej przekonany.
– To Ania – zaczął. – Nie widzę innego wyjaśnienia. To się układa w jakąś logiczną całość. Ona musi w jakiś sposób emanować coś podobnego jak Klaudia. Ta czarnowłosa o tym wiedziała i dlatego się tutaj zjawiła.
Askaniusz nie mógł się nie zgodzić z tym tokiem rozumowania. Wróciły jednak wspomnienia jej drobnego, delikatnego ciała, za którym zatęsknił teraz całym sobą. Uśmiech Ani, jej lśniące, niebieskie oczy, złote włosy. Nieświadomie westchnął, co nie uszło uwadze Rafaela.
– Wiem Askie – powiedział klepiąc przyjaciela w ramię. – Ale sam powtarzałeś tyle razy, od samego początku, że ona nie jest kimś zwyczajnym.
– No tak – odparł Askaniusz. – Mam jednak wrażenie, że to zaczyna mnie przerastać.
– Nie tylko ty masz takie wrażenie.  
Rafael był wspaniałym człowiekiem. Jedynym z mistrzów Paphnuti, przy którym Askaniusz, jako szef, mógł sobie pozwolić na słowa zwątpienia, chwilę słabości.
– Poradzimy sobie jakoś – odezwał się Costa Diaz. – Popatrz, mnie już dziś wiele nie brakowało aby zawitać u bram krainy wiecznych łowów. Jednak nadal tu jestem i przekraczam bramę bazy.
Weszli na teren posiadłości Rafaela.

***
Uniosła powieki i zobaczyła wpatrzone w siebie czarne jak węgiel oczy. Tak bardzo przyciągały uwagę, że dopiero po chwili Ania ogarnęła wzrokiem całą twarz kobiety. Natychmiast przypomniała sobie jej postać, która pojawiła się nie wiadomo skąd na ulicy miasteczka Brades po wybiegnięciu ze sklepu. „Jesteś bezpieczna” – usłyszała głos mówiący po polsku gdzieś w głowie. Ujrzała jak twarz nieznajomej rozjaśnia uśmiech i bije z niej niezrozumiała dla Ani radość pomieszana wręcz ze wzruszeniem. „O co tu chodzi? Polski język?” – pomyślała dziewczyna. ”Z czego ona jest taka zadowolona?” Kobieta jakby wyczuła te pytania.  
– Będę mówiła tak jak wy – zabrzmiał melodyjny, wyrazisty głos. – Tak będzie łatwiej.
Ania patrzyła zdezorientowana faktem, że mieszkanka obcej planety mówi do niej po polsku, i to z poprawnością lepszą niż spikerzy radiowej Trójki lub Jedynki.
– Dziwi cię to, że posługuję się twoim ojczystym językiem – mówiła Lilith, znów jakby czytając w myślach dziewczyny. – Potrafię mówić i rozumiem każdy język.
Ania nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć.
– Gdzie ja jestem? – zapytała po prostu.
– W bezpiecznym miejscu. Musiałam cię stamtąd tak nagle zabrać, bo byłaś zagrożona. Zawiadomię o tym Askaniusza, bo na pewno się martwi o ciebie.
Kobieta uśmiechnęła się i Ania podświadomie poczuła coś w rodzaju ulgi.
– Powiem ci za chwilę co to za miejsce – powiedziała Lilith. – Może ono być jednak zaskoczeniem dla ciebie.
Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowały. Było niewielkie, ze ścianami wykonanymi z jakiegoś nieznanego Ani materiału. Zauważyła brak okna. Po prawej stronie znajdowało się cienkie zarysowanie przypominające kształt drzwi. Wyposażenie stanowiły właściwie tylko dwa sporych rozmiarów fotele. Dopiero teraz Ania zdała sobie sprawę z tego, że ona siedzi, natomiast kobieta cały czas stoi przed nią. Wydało się to jej nieco dziwne. Nagle dziewczyna skojarzyła wygląd tego miejsca z kajutą okrętu wojennego, na którym kiedyś była ze szkolną wycieczką. Montserrat to wyspa, więc może znajdują się na jakimś statku?
– Czy my jesteśmy na morzu? – zapytała spoglądając w czarne oczy kobiety.
– Nie. To całkiem inne miejsce.
– Bo pomyślałam, że to jakiś statek – Ania wykonała ruch pokazując na wnętrze pomieszczenia.
Lilith kiwnęła potakująco głową.
– Bo to jest statek – odparła. – Statek powietrzny, międzygwiezdny.
Oczy dziewczyny zaczęły się rozszerzać. Powoli docierało do niej co za chwilę usłyszy.
– Jesteśmy w przestrzeni kosmicznej – dokończyła kobieta.

***
Askaniusz i Rafael nie mieli praktycznie nic w ustach przez cały dzień. Po powrocie do bazy postanowili przygotować jakiś posiłek. Ledwie zaczęli krzątać się po pomieszczeniu kuchennym, kiedy Costa Diaz stanął w miejscu przymykając oczy.
– Źle się poczułeś? – zapytał zaniepokojony Askaniusz.
– Nie – Rafael zmarszczył czoło. – Otrzymałem wiadomość, że zaraz będzie tu Hoover.
– Co takiego? – wykrzyknął szef Paphnuti. – Przecież uzgodniliśmy, że możemy się spotykać tylko w parach.
– Wiem Askie. Musi mieć widocznie powód, że się na to zdecydował.
Usłyszeli charakterystyczne pyknięcie i ujrzeli prze okno kuchenne postać Gordona Hoovera. Amerykanin szybko wszedł do środka.
– Wiem, wiem – zaczął natychmiast mówić. – Nie powinno mnie tutaj być.
Askaniusz pokiwał głową potwierdzając słowa Hoovera. Milczał czekając, co jest powodem tak drastycznego naruszenia zasad, które ustali.
– Prezydent Obama jest odizolowany w bezpiecznym miejscu, prawda? – zapytał niespodziewanie Amerykanin.
– Tak – potwierdził Rafael. – Osobiście go poinformowałem o sytuacji i  nadzorowałem jego transport do rządowych bunkrów.
– No właśnie – mówił podekscytowany Hoover. – Więc zrozumiecie moje zdziwienie, kiedy nagle wczoraj, późnym wieczorem odezwał się sygnał wzywający mistrza Paphnuti do kontaktu z przywódcą Stanów Zjednoczonych.
– To niemożliwe – wypalił Asakniusz.
– Pomyślałem dokładnie tak samo, ale sygnał się pojawił. Jest to rejestrowane, wiec nie miałem zwidów.
Hoover popatrzył na słuchających go dwóch mistrzów.
– Powinienem od razu o tym zameldować, wiem, ale stwierdziłem, że to musi być jakaś elektroniczna usterka, albo coś w tym rodzaju.
– I przeniosłeś się do Białego Domu – wszedł mu w słowo Costa Diaz.
– Tak – odparł Amerykanin kiwając głową. – Oczywiście z zachowaniem maksymalnej ostrożności.  
Hoover westchnął głęboko.
– No i teraz będzie najlepsze – mówił dalej. – Zacząłem powoli przechadzać się po budynku. W miejscu, gdzie znajduje się punkt do nadawania wezwań było pusto. Wszędzie ciemno, żywej duszy. Cała prywatna część prezydencka też zupełnie wyłączna z życia. Miałem już zamiar wracać, kiedy coś mnie tchnęło i postanowiłem sprawdzić inne miejsca w Białym Domu. Posuwając się korytarzem poczułem lekką dawkę energii płynącą z jednego z pomieszczeń. Przeniknąłem tam ostrożnie, pamiętając oczywiście o niewidzialności.
Askaniusz i Rafael słuchali opowieści Hoovera z coraz większym zainteresowaniem.
– W środku był jakiś mężczyzna – kontynuował Amerykanin. – Kiedy znalazłem się w sali, stał tyłem. Musiał mnie jednak jakoś wyczuć, bo natychmiast się odwrócił i jego wzrok spoczął na mnie. Byłem  niewidzialny jak powiedziałem, ale on patrzył mi prosto w oczy, jestem o tym przekonany. Natychmiast teleportowałem się z powrotem. To był… to był Obcy. Jestem tego pewien, chociaż wyglądał jak człowiek.
Amerykanin dopiero teraz przyjrzał się dokładniej swoim rozmówcom i zauważył, że są najzwyczajniej w świecie poobijani.
– Widzę, że tutaj też się coś wydarzyło – powiedział.
– Tak – potwierdził Askaniusz. – My też mieliśmy kontakt z Obcym.  
– Bardzo bliski jak widać – dodał Rafael.
Nastąpiła chwila ciszy.
– I co na to wszystko powiecie? – odezwał się Hoover.
– No faktycznie, to co nam pan przekazał usprawiedliwia naruszenie  ustaleń, co do spotykania się tylko w parach.  
Szef Paphnuti wciąż zwracał się do Amerykanina per pan, nie nabrał do niego jeszcze pełnego zaufania i był bardzo oficjalny. Hoover godził się z tym faktem i rozumiał go. Wiele lat stania po przeciwnych stronach barykady nie dawało się tak szybko i łatwo zapomnieć.
– Nie brzmi to najlepiej – odezwał się Rafael. – Wyraźnie widać, że zaczynają się pojawiać w newralgicznych miejscach.
– No i wyglądają jak my – dodał Askaniusz.  
– W sumie to ja nie wiem czy on miał jakieś wrogie zamiary – powiedział Hoover. – Zwyczajnie zwiałem stamtąd. Są dwa statki na orbicie, może on był z tych dobrych?
Askaniusz myślał intensywnie szukając najlepszego rozwiązania w zaistniałej sytuacji.  
– Niech pan wraca – zwrócił się do Amerykanina. – Nie wiemy czyim przedstawicielem był ten mężczyzna. Z tego co się dzieje wynika, że mogą się pojawiać na Ziemi pojedynczo, gdziekolwiek zechcą.  
– Pamiętajcie o Lilith – odezwał się Rafael.  
– Właśnie – kontynuował Askaniusz. – Polska, Montserrat, Stany. Można podejrzewać, że będzie ich więcej… albo już są.  
– Znikaj Gordon – Costa Diaz zwrócił się do Hoovera. – Musimy trzymać się tego, co ustaliliśmy. Wszystko jest teraz jedną wielką niewiadomą, więc nie możemy ryzykować bycia w trójkę w jednym miejscu. Uważaj na siebie.
Chwilę później Amerykanin zdematerializował się. Askaniusz i Rafael siedzieli przez kilka minut w milczeniu, przetrawiając usłyszane rewelacje.


Przechodziły przez kolejne pomieszczenie. Tak, jak we wszystkich poprzednich, istoty obsługujące jakieś nieznane dziewczynie urządzenia, przyglądały się jej z nieśmiałym uśmiechem, kłaniały się, a w oczach widoczne było coś, co kojarzyło się Ani tylko i wyłącznie ze wzruszeniem, podziwem, jakby obecność dziewczyny była spełnieniem ich najskrytszych marzeń. Cała załoga statku wyglądała jak ludzie. Jedynie wyraz oczu i emanujący z nich spokój, pozwalał się domyśleć, że są mieszkańcami innej planety. Kiedy razem z Lilith znalazły się w korytarzu wiodącym w głąb statku, dziewczyna postanowiła zapytać o te intrygujące reakcje załogi na jej widok.
– Dlaczego oni wszyscy tak na mnie dziwnie patrzą? – zapytała.
– Cieszą się – odparła kobieta. – Są szczęśliwi, że tutaj jesteś. Ja też jestem szczęśliwa. Nazywaj mnie Lilith.
– Lilith – powtórzyła mechanicznie Ania. – Ale dlaczego oni tak patrzą? – jak zawsze szukała konkretnej odpowiedzi.
– Dowiesz się tego już wkrótce – odparła Lilith z uśmiechem. – Proszę cię o jeszcze chwilę cierpliwości.
– No dobrze – odparła dziewczyna. – Poczekam.
– Chodźmy do twojej kabiny – powiedziała kobieta.  
Kiedy już były w środku Ania usiadła na czymś w rodzaju fotela znajdującego się w rogu pomieszczenia. Lilith jednak wciąż stała. Sięgnęła do małej torebki, którą miała przymocowaną do paska. Wyciągnęła z niej niewielkie pudełeczko o ciemnej barwie. Przedmiot otaczała delikatna, zielonkawa poświata. Ania widziała, że kobieta robiła to wszystko z malującym się na twarzy wzruszeniem.  
– To należy do ciebie – powiedziała Lilith podając dziewczynie pudełeczko.
Ania zawahała się przez chwilę, odebrała jednak przedmiot.
– Co to takiego? – zapytała.
– Otwórz.
Dziewczyna podważyła wieczko pudełka, które zrobione było z jakiegoś nieznanego jej materiału. W środku ujrzała jasnoszary pierścień, który podobnie jak pudełko, otaczała fosforyzująca poświata.
– Czekał na ciebie tysiące lat.
Ania przeniosła wzrok na kobietę.
– Tysiące lat? Nic z tego nie rozumiem – powiedziała z niepokojem.
– Wiele tysięcy lat temu naszą cywilizację założył Olorun – zaczęła opowiadać Lilith. – Była to potężna istota, stwórca wszystkiego co znamy. Kiedy nasi przodkowie przylecieli na Ziemię i dali początek ludzkiej rasie, Olorun postanowił po pewnym czasie sprawdzić jak sobie poradzili. Kiedy pojawił się na waszej planecie bardzo spodobał mu się efekt genetycznych dokonań. Ziemianie wyglądali jak przedstawiciele Carrios. Olorun zwłaszcza podziwiał piękno kobiet. Zauroczony, spłodził z jedną z nich syna. Przekazał mu tym samym swe wielkie moce.  Niedługo potem Olorun zginął w kosmicznej wojnie. Na zawsze jednak pozostał dla nas wzorem i największym autorytetem. Z powodu wojny, o której wspomniałam, nie mogliśmy wracać na Ziemię i kontrolować co dzieje się z ludźmi. Zniknął też ślad po synu Oloruna. Prowadziliśmy jednak przez setki lat badania, mające na celu odszukanie jego potomków. Bez powodzenia. Po Olorunie pozostał nam tylko jego pierścień. To właśnie on dawał szansę rozpoznania ewentualnego potomka. A wiesz w jaki sposób?
Ania słuchała opowieści, nie wiedząc do czego zmierza Lilith.
– Nie wiem – odparła.
– To zielone światło – mówiła dalej kobieta. – Czekaliśmy na nie tyle stuleci. Zapaliło się kiedy byłam w szkole, do której chodziłaś. Pamiętasz ten dzień?
Do dziewczyny zaczęło docierać znaczenie słów Lilith.
– Czy… czy to znaczy…
–Tak – potwierdziła ze wzruszeniem kobieta. – Jesteś potomkinią Oloruna.
– Ale… jak to? – Ania nie mogła uwierzyć w tę bajkowo brzmiącą opowieść.
– Światło pierścienia jest nieomylnym znakiem. Nie wiemy do końca jaką on ma w sobie moc, ale tylko ty możesz się o tym przekonać. Przemyśl teraz to, co ode mnie usłyszałaś. Założysz pierścień kiedy sama uznasz za stosowne. Nie musisz się niczego obawiać. Jesteś jego prawowitą właścicielką i… będziesz wiedziała co robić.
Lilith skierowała się w stronę drzwi i wyszła z kabiny. Ania spojrzała na trzymane w dłoni pudełeczko z pierścieniem.

CDN...

RyszardGwiazdoklucz

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i science fiction, użył 6471 słów i 40201 znaków.

3 komentarze

 
  • Czytelnik2023

    23 września 2023 r. CDN?

    23 wrz 2023

  • RyszardGwiazdoklucz

    Dziękuje za kolejne sympatyczne słowa. Cieszę się, jeśli komuś sprawiłem odrobinę radości moim pisaniem. Wiem też jednak, że II tom Instruktora, w porównaniu z pierwszym,  jest bardzo niedopracowany, pełen różnych błędów językowych, niedociągnięć itd.  Po prostu II tom wciąż jest w trakcie pisania. Niestety brak czasu nie pozwala mi w tej chwili na korekty, a co najgorsze nie pozwala mi na kontynuowanie opowieści. Siódmy rozdział był ostatnim, który udało mi się dopisać do końca. Dlatego dziękuję wszystkim, którzy czytali historię Askaniusza i Ani. Dalszy ciąg nastąpi… tylko niestety nie wiem kiedy. Pozdrawiam.

    1 gru 2017

  • Czytelnik2023

    @RyszardGwiazdoklucz

    23 wrz 2023

  • emeryt

    Wspaniałe, nie mogłeś mi sprawić większej radości niż dodając kolejną część. Możesz mi wierzyć że w dawniejszych czasach przeczytałem naprawdę bardzo dużo opowiadań i powieści sci-fi, lecz twoja opowieść plasuje się w górnej dziesiątce.

    27 lis 2017