Serce do serca | Część 9

Serce do serca | Część 9Nie mogę wyjść z zaskoczenia. Nie mogę uwierzyć, że to on! Tyle lat minęło, z dobre sześć. Ależ on się zmienił! Gdybym spotkał go gdzieś na ulicy, w życiu bym go nie rozpoznał, chyba że przyjrzał bym się tym oczom. Na szczęście w zupełności były takie same jak przedtem. Zawsze miał charakterystyczne spojrzenie. Jego szare oczy mogły spokojnie zawładnąć całym światem. Uśmiech też został na swoim miejscu, a na mój widok od razu się poszerzył. Nie powiem, sam rozszerzyłem swoją buzię w uśmiechu gdy zorientowałem się, że to on. Wysoki mężczyzna od razu zerwał się z kanapy by się ze mną przywitać. Bez zamyślenia mnie objął, a nawet podniósł. Zawsze był impulsywnym wariatem - tu się też nic nie zmieniło.  

- Kuba! Co ty tu robisz? – nie mogę wyjść z zaskoczenia.  
- A tak sobie wpadłem do Polski – odpowiada cały rozpromieniony.  
- Od tak? Może jeszcze przypadkiem! – prycham, a on dalej mnie nie puszcza.  
- W sumie to nie, jestem tu w interesach – puszcza oczko do mnie.  

Po chwili puszcza mnie i wszyscy razem zasiadamy przy dużym stole w salonie Patrycji. Opowiada nam o wszystkim tym co robił w Hiszpanii przez te sześć lat odkąd wyjechał tam z rodzicami z Gdańska. Widać, że Hiszpańskie słońce mu służy. Jego rodzice przejęli knajpę w jednej z dzielnic Madrytu po dziadku Kuby, który wiódł sobie tam spokojne i długie życie. Knajpa nieźle prosperowała i grzechem byłoby ją oddać w ręce kogoś innego. Rodzice Kuby spełnili swoje marzenia i ze zwyklej knajpy zamienili ją w dyskotekę przepełnioną kubańskimi rytmami, tango, rumbą i salsą. Na same opowieści Kuby mam ochotę tam zajrzeć. Kuba od zawsze pomagał im po szkole w jej prowadzeniu, aż w końcu po ukończeniu szkoły został jej menadżerem. Do Polski przyleciał by wynegocjować jakiś kontrakt na napoje z polską firmą, która działała między innymi w Madrycie. Był pełen optymizmu przed rozmową, jak zwykle pewny siebie – w tym aspekcie też bez zmian. Niestety śpieszy mu się właśnie na tą rozmowę i postanawiam go odprowadzić. Po drodze zgadzamy się ze sobą, że trzeba się jeszcze spotkać i pogadać.  

- To może wpadniesz do mnie wieczorem? Tak gdzieś koło hmm.. dwudziestej? – proponuję.  
- A będę mógł zostać na noc? – śmieje się i po chwili dodaje – tylko zapisz mi nowy adres, a będę.  
- To do zobaczenia – zapisuję mu adres na telefonie, uśmiecham się do niego i odchodzę.  
- Hasta luego! – słyszę za plecami domyślając się, że to "do zobaczenia" po hiszpańsku.  

Wracam do mieszkania Patrycji, tak jak się umawialiśmy. Dzień jest przepiękny. Słońce wkrada się w każdy jedyny zaułek miasta, powiewa lekki i jakże przyjemny wiaterek, ale coś tu jest nie tak. Spacerując po mieście coś mi nie pasuje. Wydaje mi się takie puste, takie.. jakby czegoś tu brakowało. Doskonale wiem czego brakuje i staram odepchnąć się te myśli gdzieś na bok, w jakiś sposób je zagłuszyć lub pogonić je gdzieś indziej z dala ode mnie. To brak Gabriela u mojego boku. Gabriela trzymającego mnie za rękę, opowiadającego dowcipy i pytającego czy może nie jest mi zimno albo czy chcę krówkę. Mimo, że dzień był taki piękny dla innych, dla mnie był kolejnym szarym. Odcień szarości jednak zbladła tym, że mój stary przyjaciel mnie odwiedził. W sumie, czy mogłem nazywać go przyjacielem? W końcu kiedyś łączyło nas coś więcej. Od dziecka bawiliśmy się w tej samej piaskownicy, aż coś między nami zaskoczyło. Dokładnie pamiętam, że gdy poszedłem do gimnazjum okropnie mi się spodobał. Był dwa lata starszy i chodził do innego gimnazjum, ale nadal utrzymywaliśmy kontakt na podwórku. Był pierwszą osobą, w której się zakochałem i pierwszą w której się zakochałem z wzajemnością. Mimo, że oboje nie chcieliśmy wtedy tego przyznać, w końcu się złączyliśmy, a po krótkim czasie od tego okazało się, że wyjeżdża do Hiszpanii. Do dziś pamiętam nasze pożegnanie. Pomimo wielu płaczu i obiecywania sobie różnych rzeczy wydarzyła się pewna bardzo ważna rzecz… Co będę owijał w bawełnę, był moim pierwszym.  

- Przystojny, nie? – szturcha mnie w ramię Magda gdy wracam.  
- Nie wiem. Nie znam się na facetach – również ją szturcham.  
- Widziałeś jak na ciebie patrzył? – nie poddaje się.  
- Ma oczy to patrzył – odburkuję jednocześnie przypominając sobie jego szare spojrzenie.  
- Stara miłość nie rdzewieje – zwraca się do mnie Patrycja.  
- Spadaj – wytykam do niej język.  

Gdy tylko przekraczam próg własnego mieszkania, Łobuz obskakuje mnie z każdej strony. Od razu zdejmuję jego smycz, która wisi na haczyku i mu ją zapinam. Przepraszam go też, że muszę mu nałożyć kaganiec, bo nie chcę mandatów i wychodzimy na dwór. Dla Łobuza dzisiejszy dzień jest wspaniały. Spacerujemy dookoła ulic, które tak dobrze znał i myślę sobie – a co mi tam, idziemy do parku. Łobuz merda ogonem jak szalony, bo domyśla się gdzie idziemy. Jego ogon merdał tak, jakby zaraz miał odfrunąć. Dawno z nim tam nie byłem. Odkąd nie było mnie i Gabriela… Zazwyczaj zabieraliśmy go tam w każdy piątek po szkole, to była taka nasza mała tradycja. Dziś jest chyba wtorek, nie jestem tego znowu taki pewien, równie dobrze mogła być środa bądź czwartek. Przekraczamy bramę parku, a Łobuz w podziękowaniach znów mnie obskakuje. Na terenie parku znajdował się nie małych rozmiarów wybieg dla psów. Łobuz miał tam już paru dobrych kolegów i jedną koleżankę. Gdy tylko ją wyczuwał, od razu rwał się do furtki. Dochodzimy do furtki, uchylam ją i odpinam smycz. Łobuz mnie zaskakuje. Zamiast jak zawsze wbiec do środka, to biegnie w drugą stronę. Zamykam furtkę i zdenerwowany wołam za nim, aż decyduję się pobiegnąć w jego stronę. Na szczęście się zatrzymuje i z daleka widzę, że kogoś obskakuje. Boje się, że to ktoś obcy i będę miał problemy, ale gdy Łobuz w końcu odkrywa sylwetkę tego kogo obskakiwał, staję jak wryty. Gabriel. Co on tu robił? Moje serce mocno bije, a nogi drżą. Idę w ich kierunku, bo nie mam innego wyjścia. Moim planem jest po prostu zapięcie Łobuza i powrót do furtki.  

- No już, już – słyszę jak Gabriel zwraca się do psa – Cześć – zwraca się do mnie gdy już jestem przy nich.  
- Jeszcze jeden taki numer i cię wykastruję – zwracam się dowcipnie do Łobuza i zapinam mu smycz ignorując Gabriela.  
- Masz może chwile? – Gabriel próbuje jeszcze raz.  
- Nie bardzo, śpieszy mi się – kłamię próbując nie patrzeć na niego.  
- A wiesz, że widzę na kilometr kiedy ściemniasz? – skromnie się uśmiecha wspominając stare czasy i siada na ławkę, która czekała aż ktoś na niej zasiądzie dwa kroki od nas. Poddaję się i siadam koło niego, Łobuz jest wniebowzięty.  
- Co tu robisz? – pytam zaciekawiony – sprawdzasz gdzie potem chodzić na spacery z maluszkiem? – zadaję złośliwie drugie pytanie.  
- Nie, Maćku. Przychodzę tu w każdy piątek mając nadzieję, że was spotkam – zaskakuje mnie i uświadamia mi, że dziś jest jednak piątek, a nie wtorek.  
- W jakim celu? – sprawiam wrażenie jakby mnie to kompletnie nie interesowało, ale owszem, interesuje.  
- Tęsknie za tobą, za nim – drapie Łobuza za uszkiem, bo tam najbardziej lubi – po prostu chciałem cię zobaczyć.  
- No to zobaczyłeś.  
- Mogę o coś spytać? Czy ty.. zszedłeś się z tym całym Kamilem? – pyta bojąc się odpowiedzi.
- Czemu pytasz?  
- Nie poszedłem na tą całą zasraną imprezę i pomyślałem, że może zajdę do ciebie. No i minąłem się z nim pod blokiem, nie poznał mnie, bo raczej nie wie jak wyglądam i jak wychodził to.. zapinał sobie koszulę – mówi cały skrzywiony.
  
O ironio! Myśli, że puszczam się tak jak on? Nie potrafiłbym tego zrobić, bo wciąż go kochałem mimo tej całej sytuacji. Nie potrafiłbym nawet się pocałować z Kamilem po tym wszystkim, a co dopiero pójść z nim do łóżka. Przez chwilę rozważałem czy tego z nim nie zrobić, ale nie jestem aż taki głupi.  

- To nie twoja sprawa – odpowiadam i widzę, że uznał tą odpowiedź jako "tak" na swoje pytanie. – Ale nie, nie zszedłem się z nim, ani się z nim nie przespałem. Sprowokowałem go tak bardzo, że sam się rozebrał do bielizny, a potem kazałem mu spadać – dodaję po chwili i nie wiem po co, może wtedy dałby mi spokój.  
- Przepraszam, to rzeczywiście nie moja sprawa – widzę ulgę na jego twarzy.  
- A co tam u ciebie? Już wybraliście imię dla dziecka? – czuję narastającą kluchę w gardle.  

Nie uzyskuję odpowiedzi na swoje pytanie. Poklepuje Łobuza po główce, wstaje bez słowa i odchodzi. Czyżbym go uraził? Ale kto tu kogo uraził najbardziej? Przynajmniej ja nie zrobiłem sobie dziecka z jego przyjaciółką. Taka przyjaciółka też gówno warta. Siedzę na tej ławce i walczę z samym sobą by się nie rozpłakać. To wszystko jest takie trudne. Nie daję sobie już z tym rady. Uciekam od tego. Albo śpię całymi dniami, albo upijam się do nieprzytomności. Jedyne co trzyma mnie przy życiu, to ten pies. Dostałem go od Gabriela, bym nie był już nigdy samotny. Ciekawe czy dając mi go rozważał opcję, że jego może kiedyś przy mnie zabraknąć. Łobuz był jedynym stworzeniem, które nie zadawało pytań, a rozumiało. Gdy płakałem po nocach czy siedziałem i się upijałem nad zdjęciami, to przychodził i próbował mnie pocieszyć. Nie potrafię ruszyć dalej, wziąć się jakoś w garść. Straciłem swój dopływ tlenu, straciłem jego. Podnoszę się z ławki i wracam z Łobuzem do domu.  

Siedzę wygodnie na sofie z telefonem i wspominam stare czasy. Mam na nim pełno nakręconych filmików na których jestem z Gabrielem. On kręcił mnie, ja kręciłem jego. Jeden był zrobiony na sopockim molo, drugi na przerwie, trzeci jak uczyliśmy się na angielski - niezły był ubaw gdy Gabriel próbował swoich sił w amerykańskim dialekcie, czwarty zaś był nakręcony jak zatykałem mu nos w nocy by zwalczyć jego ciche chrapanie. Oglądanie przerywa mi dzwonek do drzwi. Zrywam się i spoglądam na zegarek. Cholera! Dwudziesta, kolacja, Kuba! Kompletnie zapomniałem, nie jestem ani ubrany, ani gotowy i do tego nic nie przygotowałem do jedzenia. No pięknie. Zażenowany idę do drzwi i gdy tylko przekracza próg mojego mieszkania przepraszam go za swoją sklerozę. Dzwonię po pizzę i oprowadzam go po domu. Jak każdy inny jest wniebowzięty moim pokojem. Na szczęście ignoruje ten cały bałagan, który się tam znajdował. Od czasu feralnego zdarzenia nie zaprzątałem sobie zbytnio głowy porządkiem tam. Pizza zostaje dostawiona, wyjmuję piwa z lodówki i rozsiadamy się w kuchni przy blacie. Matko, kolejna gaduła.  

- Dosyć o mnie – mówię dowcipnie, mimo że dość mało o mnie rozmawialiśmy – co tam u ciebie oprócz tego, że jesteś spełnionym menadżerem Madryckiej dyskoteki. Poznałeś kogoś? Opowiadaj! – zachęcam go.  
- Tak myślałem, że długo nie wytrzymasz bez wiedzy czy jestem wolny czy nie – posyła szeroki uśmiech w moją stronę. – Miłość nie jest chyba dla mnie. Tu się poznawało, tam się poznawało, ale wszystko było jakieś takie przelotne. Trudno znaleźć kogoś podobnego do ciebie – bierze łyk piwa.  
- A po co ci ktoś podobny do mnie? – pytam zaciekawiony.  
- Bo przez długi czas nie mogłem o tobie zapomnieć.  
- Akurat! I dlatego właśnie nie odpisałeś na mój list? – wytykam do niego język po czym wgryzam się w kawałek włoskiego wynalazku zwanego pizzą.  
- Napisałem trzy, to ty nigdy nie odpisałeś – również wytyka język.  
- Jakbyś napisał to bym je miał – mówię i nagle wpadam na coś – ah, no tak! Przecież się przeprowadziłem niedługo po twoim wyjeździe.
  
Głupi byłem, że na to nie wpadłem. Odpisał na mój list i pisał kolejne na stary adres. Cholera, mam nadzieję, że nowy właściciel ich nie czytał. Gdy tak nie odpisywał, to uznałem, że mnie olał i dałem sobie spokój. Żyłem dalej i w końcu przestałem o nim rozmyślać. Kolejna ironia losu. Ważne, że spotkaliśmy się po tylu latach i sobie to wyjaśniliśmy. Rozmawiamy na przeróżne tematy i jak najbardziej próbuję uniknąć tematu o swoim życiu uczuciowym. Niestety nadaremno. Po dobrych trzech godzinach śmiechów i chichów rozpoczyna temat, którego tak bardzo nie chciałem rozpocząć.  

- Dziewczyny mówiły, że sobie kompletnie nie radzisz – zaczyna chyba przez to, że opróżniałem butelkę za butelką – wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale nie marnuj sobie życia, co?  
- Nie marnuję, spokojnie – mimo sporej ilości spożytego alkoholu jestem jak najbardziej trzeźwy.  
- No ale nie można tak żyć. Z dnia na dzień, opróżniać butelki i rozpłakiwać…  
- Widzę, że poczta pantoflowa świetnie się spisuje – jestem zły, ale nie okazuję tego.  
- Po prostu się o ciebie martwią, ja zresztą też. I może mam na to wyjście – zaczyna tajemniczo.  
- To znaczy? Masz maszynę, która obdarowuje amnezją?  
- Za pięć dni wracam do Hiszpanii. Tak sobie pomyślałem, że może byś zrobił sobie trochę wakacji, oderwał się od tego wszystkiego i mnie odwiedził? Sam pomyśl! Madryt, Ronaldo, wstęp do najlepszej Madryckiej dyskoteki! Słońce, drinki i malinki!  
- Poważnie mówisz? – pozytywnie zaskakuje mnie swoją ofertą.  
- Jak najbardziej, amigo.  
- Zastanowię się - uśmiecham się do niego.  

Niedługo po jego propozycji żegnamy się, bo rano ma kolejne spotkanie w sprawie uzgodnienia umowy na napoje. Gdy tylko zamykam za nim drzwi, to dziwne uczucie po raz kolejny mnie wypełnia. Uczucie smutku i samotności. Nienawidziłem tego momentu, kiedy pojawiał się wieczór i był czas na położenie się spać. Od razu robiło mi się smutno i tak jakoś dziwnie. Nie potrafiłem już sam zasnąć. Albo piłem, albo siedziałem tak długo, aż nie padłem. Włączałem telewizję, radio czy nawet film na laptopie. Nie oglądałem tego, ale nie znosiłem ciszy. Przyzwyczaiłem się do tej gaduły u moim boku, a gdy nagle zrobiło się cicho, to zrobiło się smutno. Leżę w łóżku i przytulam się do poduszki. Czuję spływające łezki, jedna po drugiej. Wdycham i rozkoszuję się pozostałym zapachem, który na niej pozostał po Gabrielu. Nadal śpię na swojej połowie, nawet nie jestem w stanie przekręcić się na jego. Łobuz mimo tylu wolnego miejsca na łóżku dalej kładzie się na końcu łóżka. Czyżby on też za nim tęsknił? Czyżby on też tęsknił za tą gadułą, która leżała po swojej stronie i mnie przytulała? Wiercę się i zakręcam, znów się męczę. Nie potrafię zasnąć, mimo że zegar wskazuje godzinę czwartą nad ranem. Rozważam propozycję Kuby, może to mi jakoś pomoże? Nigdy wcześniej nie byłem ani w Madrycie ani w Hiszpanii.  

Budzi mnie trzaśnięcie drzwiami i szczeki Łobuza. Mimowolnie podnoszę się z łóżka i człapię do góry by sprawdzić kto to tym razem. Kamil, Magda czy może moja matka? Tylko oni dysponowali kluczami do tego pomieszczenia. Z wielkim trudem otwieram oczy i zauważam moją matkę. Czego ta tu znowu. Najbardziej do szczęścia była mi potrzebna właśnie ona. Dziękuję losowi, że była sama, a nie z tamtym swoim Kamilkiem. Jestem pewny, że jak tylko mnie takiego zobaczy będzie narzekać i wcale się nie mylę.  

- Ja nie wiem jak tak można gnić do dwunastej – woła do mnie z kuchni i widzę, że czegoś szuka. Otwiera kolejno wszystkie szafki, aż znajduje to czego szukała. Słoik kawy.  
- Przydałoby ci się wiedzieć. Prezesowie wielkich firm chyba też potrzebują czasu na regenerację – siadam w kuchni i zwracam się do niej w miły sposób.  
- Gdybym sobie na to pozwalała, to zarządzałabym jedynie budką z kebabem – uśmiecha się w moim kierunku – to co, tobie też zrobię? – niby pyta, a i tak wyjmuje dwa kubki. Kurde, co jej? Czemu nagle jest taka miła?  
- No zrób, zrób – mówię nie mając wyboru. – Dziękuje – posyłam kolejny uśmiech w jej stronę, gdy już stawia kubek kawy z mlekiem przede mną.  
- Więc tak, jestem tylko przejazdem, ale niedługo będę na dłużej. Mam nadzieję, że znajdziesz wtedy chwile czasu dla mnie. Tu są pewne papiery – podaje mi do ręki jakąś brązową kopertę – to coś, co powinnam zrobić już dawno, ale możesz to uznać jako prezent na zakończenie liceum. No otwórz no! – jest cała rozpromieniona.  

Spoglądam na nią, a potem na kopertę. Co ona się tak cieszy? Co jest w tej cholernej kopercie, że tak jej zależy bym ją otworzył? Czyżby to… Akt wydziedziczenia? A może mój prawdziwy akt urodzenia? Może jednak mnie komuś porwała. A może jestem adoptowany? Cały zestresowany otwieram kopertę i widzę w niej plik papierów. Ostrożnie wyjmuję je z koperty i przyglądam im się. "Umowa darowizny". Nadal nie wiem o co chodzi i spoglądam na nią pytająco.  

- Stworzyłeś ten dom. Ani ja, ani twój ojciec nie ruszyliśmy tu palcem tak naprawdę. Należy ci się.  

Tego to się nie spodziewałem. W sumie, to bałem się, że jak tylko skończę szkołę, to każe mi się z stąd wynosić i wprowadzi tu swojego kochanka. Kochanka, z którym już nie była. Rozstała się z nim i co więcej, przeprosiła mnie za to. Usłyszeć słowo "przepraszam" od niej, to jak zobaczyć spadającą gwiazdę. Cieszę się, że jest świadoma, że samo słowo "przepraszam" nie sprawi, że tak szybko sobie to zapomnimy, ale i tak bardzo mnie zaskakuje. Mam wrażenie, że jej wizyta mi się śniła, poważnie. Szczypałem się po ramieniu gdy tylko wyszła. Jej wizyta sprawia, że ten dzień zaczynam dość pozytywnie. Zabieram się za sprzątanie w domu. Matko! Ileż się tu nazbierało brudu i kurzu przez ostatni miesiąc z kawałkiem. Po godzinie odkurzania i przecierania kurzów decyduję się na odwiedzenie łazienki i zrobienia porządku z praniem. Przy segregacji rzeczy z kosza na pranie w moje ręce wpada szara bluza. Spoglądam na nią i nie wiem czemu, ale się do niej przytulam. To bluza Gabriela. Odkładam ją czując, że zbiornik znów się odkręcał i segreguję dalej. Cholera, miałem chyba z jedną trzecią jego garderoby u siebie. Odkładam wszystkie jego rzeczy na bok i próbuję je zignorować. Gdy już pralka wiruje, idę do kuchni, biorę dużą siatkę i pakuję rzeczy Gabriela do niej. Spoglądam na zegarek. Jest dopiero po szesnastej. Zazwyczaj w sobotę o szesnastej byłem z Gabrielem w sklepie zoologicznym jego cioci Iwony, w którym chętnie wymienialiśmy klatki zwierzakom. Uznaję, że na pewno tam jest o tej porze, bo uwielbia te zwierzątka, ubieram się i zabieram ze sobą siatkę z jego ubraniami. Nie mogą leżeć u mnie, zwariuję z nimi.  

Drogę pod jego kamienicę pokonuję niemal w tym samym tempie, kiedy szedłem żądać wyjaśnień na temat tej feralnej ciąży. Śpieszę się, bo nie chcę go spotkać jednocześnie mając nadzieję, że jego babcia jest w domu i będę mógł jej podrzucić tą siatkę. Jeśli jej nie będzie, to zostawię ją u sąsiadki z spod dwójki, której jego babcia ufała najbardziej. Gdy tylko przekraczam park nawiedzają mnie wspomnienia. Staję jak wryty i widzę przed sobą jak późnym wieczorem siedział tu sam na ławce. Pamiętam, że czymś się przejmował, a zapomniałem zapytać czym. Może zdrowiem swojej babci? Przypominam sobie też jak usilnie próbował mi wmówić, jakim to wielkim bandytą i przestępcą jest. Uśmiecham się, ale się nie cieszę. Dziwne. Uśmiechać się mimo, że czuło się okropny ból w klatce piersiowej. Idę dalej, ale po mojej głowie wciąż roznosi się tamtejsza rozmowa. Staję przed drzwiami do kamienicy i nawiedza mnie kolejne wspomnienie. To tu mnie całował i opierał o drzwi tak mocno, że klamka wbijała mi się w plecy. Chwytam za nią i wchodzę do środka. Cholera! Kolejno wspomnienie, tym razem te, w którym mocno ściskam jego rękę z nerwów przed spotkaniem z jego rodzicami. Dochodzę do drzwi i niepewnie przyciskam dzwonek do drzwi mając nadzieję, że zostanę tu tylko i wyłącznie jego babcię. Po chwili oczekiwań i przerzucania ciężaru ciała z nogi na nogę, otwiera mi właśnie ona.  

- Maciuś – zwraca się do mnie czule, ciut zdziwiona moją wizytą – wchodź – uśmiecha się do mnie niepewnie.  
- Nie, nie, ja tylko przyszedłem oddać to – wskazuję na pomarańczową siatkę – ubrania Gabriela, które u mnie zostały – mówię uprzedzając jej pytanie, bo spogląda na siatkę.  
- Starszym się nie odmawia – przekonuje mnie do wejścia.  
- Śpieszy mi się troszkę – kłamię, zresztą ponownie.  
- Tak, tak, ja to wszystko wiem – ignoruje moje słowa i prowadzi mnie do salonu. Siadamy. – Dawno się nie widzieliśmy…  
- Nie było okazji – burczę zakłopotany.  
- Wiemy dlaczego… - zaczyna zmartwiona kładąc swoją małą dłoń na mojej – rozumiem jak się teraz czujesz. Sama nie potrafię tego pojąć i się z tym pogodzić. Myślę o was całymi dniami…  
- Tak wyszło – czuję, że się rozklejam.  
- Ja zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo Gabriel cię skrzywdził… Sama niestety doznałam tego uczucia jak to jest być zdradzoną. Chcę ci zadać jedno pytanie i chcę byś odpowiedział mi na nie szczerze. Wciąż go kochasz? - zaskakuje mnie swoim wyznaniem i pytaniem. Drugą ręką ociera łzy, które przemykały po jej twarzy.  
- Kocham… Ale to nic nie zmienia.  
- On ciebie też kocha, czy zrobił to czy tego nie zrobił – domyślam się, że mówi o zdradzie – jeśli go kochasz, to proszę cię tylko o jedno… Nie skreślaj go na razie, daj czas sobie i jemu… Nie mogę patrzeć jak taka miłość rozpada się na moich oczach, a do tego możliwe, że przez mojego wnuka. Możesz pomyśleć, że jestem po jego stronie, ale… Mam już swoje lata i czuję niektóre rzeczy. Ta Ulka coś kręci. I to twoje imię wypowiada nocami, nie jej.  
- Nie chcę nic obiecywać – ledwo przechodzą mi te słowa przez gardło – on obiecywał, że nigdy mnie nie zdradzi, a dziś spodziewa się dziecka…

Nie daję rady dłużej tam siedzieć i po chwili po prostu się z nią żegnam. Mocno mnie ściska i obiecuję jej, że mimo wszystko nasze kontakty się nie skończą. Przez tak długi czas traktowałem ją jak swoją rodzinę, a ona mnie. Zżyłem się z nią. Po raz kolejny opuszczam próg jej mieszkania ze łzami w oczach. Schodzę wolno po stromych schodach i zaczerpuję powietrza, słabo mi. Po chwili ruszam w kierunku swojego domu, bo Gabriel mógł niedługo wrócić. Przemijam wszystkie ulice najszybciej jak się da, by nie nawiedzały mnie żadne cholerne wspomnienia. To takie dziwne, że wszystko tak dobrze pamiętałem. Najpierw na maturze, teraz to. Potrafiłem odtworzyć wszystko w głowie. Nie jestem pewien, czy chcę mieć taką zdolność. Nic mi ona nie ułatwia, wręcz przeciwnie – tylko pogarsza.  

Cieszę się, że jestem z powrotem w swoim domu. Teraz w stu procentach mogłem powiedzieć w swoim. No dobra, dopiero od wizyty u notariusza, ale jednak. Idę do łazienki i obmywam twarz zimną wodą. Nie zdawałem sobie sprawy, że mam takie wory pod oczami. Wycieram twarz w ręcznik i rozsiaduję się wygodnie na sofie. Nie mam żadnych planów, więc odpalam laptopa. Po raz pierwszy od półtora miesiąca włączam największy portal społecznościowy na świecie. Dziwię się sobie samemu, że pamiętam jeszcze hasło do swojego konta. Mam parę zaproszeń do znajomych, ale ignoruję je, bo kompletnie nie kojarzę tych ludzi. Usuwam wszystkie zaproszenia do gier i powiadomienia o tym, że ten i ten lubi moje zdjęcia. Przejeżdżam po liście statusów bez większego zainteresowania. Przez moje oczy przemyka zdjęcie Magdy z Michałem w knajpce, którą jej poleciłem, Patrycji razem z Samantą w tych pięknych sukienkach, które miały na sobie na imprezie zakończenia liceum. Z ciekawości klikam w profil Samanty, bo coś wspominała, że ma super słodkie zdjęcia z Tomkiem. Klikam w jej albumy i rzeczywiście, było parę zdjęć przedstawiających ją i jej kociaka. Uśmiecham się, bo naprawdę są przesłodkie i każdemu daję kciuka do góry. Cofam się na stronę główną, dalej przewijam i w moje oczy rzuca się jakieś czarne zdjęcie z szarymi elementami na środku. Wygląda mi to na zdjęcie z USG, i wcale się nie mylę. Mrugam i od razu zdaję sobie sprawę co to za zdjęcia, a raczej kogo. Dziecka Gabriela. Upublicznione przez Ulę siedemnaście minut temu. Przyglądam się i widzę maleńkie stworzenie. Z moich oczu wydostają się łzy i ledwo co doczytuję komentarz publikującego nad zdjęciem: "Owoc miłości… 14 tydzień". Uczucie rozrywanego serca znów mi towarzyszy. Zamykam laptopa i mam ochotę trzasnąć nim o ziemię. Opanowuję się i odkładam go na stolik. Opadam na sofę i głośno wyję wpatrując się w sufit.  

Nie umiem powstrzymać tej fali łez. Znów czuję się tak bardzo bezsilny na otaczający mnie świat. Nie wiem co myśleć. Wstaję z sofy i udaję się do kuchni. Nakładam jeść Łobuzowi do dwóch misek. Jest mądrym psem i zamiast zjadać wszystko na raz, to zostawia sobie na potem. Ma trzy kości, których pilnuje jak oka w głowie. Przybiega na dźwięk wpadających chrupek do miski. Kucam i mocno go do siebie przytulam. Głaszczę go i całuję. – Tylko się nie bój. Ja się nie boję – zwracam się do niego i zostawiam go w kuchni pochylonego nad chrupkami. Podpinam przenośną pamięć do odtwarzacza muzyki, znajduję odpowiedni utwór i ustawiam by grał w kółko. Wciskam "play" na pilocie. Gdy udaję się do pokoju mojej matki, towarzyszy mi duet Amy Winehouse z Tonym Bennettem. Nie zapalam nawet światła, bo dokładnie wiem co gdzie leży. Otwieram szafkę i wyciągam pudełeczko z jej tabletkami nasennymi. Wychodzę i kieruję się na przedpokój. Upewniam się, że drzwi są otwarte. Idę do kuchni i dalej płacząc wyciągam szklankę z szafki i nalewam do niej wody z kranu. Wracam do salonu z opakowaniem tabletek, szklanką wody i kładę je na stoliku. Siadam i wyciskam tabletkę po tabletce z listka. Bez zawahania połykam jedną za drugą. Z przyjemnością kładę się i wyciągam na białej skórzanej sofie. Rozkoszuję się jednym z najlepszych duetów, które było dane mi usłyszeć. Czuję, że moje powieki stają się coraz cięższe. Nie walczę z nimi i pozwalam im opaść. Pod powiekami pojawia się niebieskooki. Niebieskooki znajduje się w samym centrum pięknego Krakowa. Gdzieś biegnie, a dookoła pada deszcz i co chwile błyska. Znajduje schronienie i pojawia się coraz bliżej w kadrze. Dokładnie widzę jego piękne oczy, czerwone policzki i przemoknięte włosy. Nagle ten obraz mi znika. Oburzam się, chcę go z powrotem. W zamian dostaję kolejny obraz. Niebieskooki wpatrujący się w czarne niebo, które wypełniały przeróżne kolory. Pojawiały się i znikały. Wokół niego znajduje się zaśnieżona polana i kompletnie łyse drzewa. Zaczynam się wiercić czując okropny ból w brzuchu. Czy tak właśnie wygląda droga w dół, wprost do piekła? Czy właśnie takie uczucie towarzyszy opuszczającej ciało duszy? Czy w ogóle mam jakąś duszę?

Jabber

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 4967 słów i 27521 znaków.

17 komentarzy

 
  • Picasso

    super

    22 gru 2013

  • mara92

    Zgadzam się z Mojezdanie.... Masz doskonały styl i umiejętnie opisujesz uczucia... A nie każdy to potrafi. Więc gratuluję i powodzenia!

    20 lis 2013

  • Mojezdanie

    Opowiadanie jak zwykle zajmujące i ciekawe! Aż brak słów.... Za każdym razem zaskakujesz czymś nowszym i lepszym! Nie mogę się doczekać nowej części! Trzymam kciuki :cool: Życzę weny i oby tak dalej. Ps: mam nadzieję że Maciek jednak znajdzie szczęście obok Gabriela i do niego wróci, bo świetnie do siebie pasują :kiss:   :smile:

    20 lis 2013

  • kinga328

    Z każdą częścią większe emocje i fala łez przy czytaniu bo ze mnie wrażliwiec:) pisz pisz pisz i życzę weny:) czekam na kolejną cześć:)

    20 lis 2013

  • nie znasz mnie ;D

    Zgadzam się ze Sweetkicią i Arturem oraz każdym kto tak uważa pisz, pisz, pisz i weny życzę ;D

    19 lis 2013

  • Artur

    Więcej! Częściej!

    19 lis 2013

  • sweetkicia

    Awww :3 Cudowne opowiadanie <3 Pisz kolejną część ! Maciek nie może być z Kubą, bo on kocha Gabriela <3

    19 lis 2013

  • Gabriel

    Zgadzam się z Paulinka17 co jak co, ale oni muszą do siebie wrócić.

    19 lis 2013

  • Trololoxd

    Wszystkie części **** *-* Kiedy kolejna ? :D

    19 lis 2013

  • Paulinka17

    Właśnie skończyłam czytać Twoje opowiadanie od 1 do ostatniej cześci nie mogłam się oderwać i pliss Maciek nie może być z Kubą :( musi przetrwać prawdziwa miłość .

    19 lis 2013

  • Jabber

    Muszę dokładniej tłumaczyć ^^

    18 lis 2013

  • Kubolo

    Hahaha, ale ze mnie kretyn, sory! Nie zrozumiałem kontekstu. W sumie zdziwił mnie fakt, że się już urodziło i ma 14 tygodni (licząc od narodzin)… Teraz to się trzyma kupy :crazy:

    18 lis 2013

  • love94

    Zazdroszczę ci takiej weny :D Oficjalnie ogłaszam że moją ulubioną postacią jest Babcia <3

    18 lis 2013

  • Jabber

    Trudno wywnioskować podobieństwo po zdjęciu z USG :smile:

    18 lis 2013

  • Gabriel

    Nic dodać nic ująć. Powiem tylko tyle:czekam na kolejną część i oby była jak najszybciej. I co najważniejsze życzę WENY, WENY i jeszcze raz WENY.

    18 lis 2013

  • Kubolo

    Dobrze, że nikt nie widział mojej reakcji, gdy zobaczyłem, że kolejna część właśnie się ukazała :D Kuba coraz bardziej mi się podoba, i te hiszpańskie słówka, mrrr :faja: Jak na mój gust to Ulka coś kręci z tym dzieckiem. Coś czuję, że to nie Gabriela… I brawa dla babci! W pewnym momencie myślałem, że może Maciek na tym zdjęciu dziecka spostrzeże jakiś rażący brak podobieństwa do ojca? No kurde, nie lubię marudzić, ale chcę więcej! :jupi:

    18 lis 2013

  • arti

    hmm w koncu wena?

    18 lis 2013