Serce do serca | Część 11

Serce do serca | Część 11Uśmiechnięta twarz Gabriela miga mi przed oczami. Miga, bo co chwilę je przymykam przez nawał wiatru, który tworzymy kręcąc się w kółko. Mocno mnie obejmuje w swoich ramionach i obraca po tajemniczej sali, w której nigdy wcześniej nie byłem. Jego niebieskie oczy bacznie obserwują moje niebieskozielone, a jego dłonie starannie splatają się z moimi. To on prowadzi w tym tańcu, nie stawiam oporów. Towarzyszy nam piękna muzyka, której też za cholerę nie kojarzyłem. Zatrzymujemy się na chwilę i całujemy się. Jego usta w smaku są lepsze niż wszystkie najdroższe i najlepsze ciasta świata, a pocałunek jest namiętny i długi. Odkleja się ode mnie, zaciąga powietrze, szeroko się uśmiecha i kręci mną dalej. Oboje jesteśmy ubrani tak samo – w biel. Dookoła biało, my na biało.. czy to niebo? Och tak, to niebo, ale zza okna malutkiego okienka samolotowego. Czuję szturchanie w moje ramię i budzę się mimo, że z takiego snu nigdy nie chciałbym się obudzić. Kuba powiadamia mnie, że zaraz lądujemy i dopytuje o czym tak śniłem, że miałem tak bardzo rozanieloną minę. W życiu mu nie powiem!  

Lądujemy. Witaj Madrycie, witaj Hiszpanio. Od razu czuję zmianę atmosferową – jest tu o wiele cieplej niż w Polsce. Nie wieje, nie pada – jest upalnie. Zdejmuję bluzę, którą założyłem na siebie w domu i owijam ją wokół bioder. Kierujemy się do wejścia by odebrać bagaże. Bagaż podręczny już od dawna wisi na moim ramieniu. Są jakieś opóźnienia i pasażerowie lotu z Gdańska do Madrytu straszliwie się niecierpliwią przy taśmie, przez którą już dawno powinny wyjechać ich bagaże, w czym i mój koloru czerwonego. Kuba w między czasie uczy mnie hiszpańskich przekleństw, a ludzie uważnie przyglądają mu się na lotnisku. Wymowa co po niektórych doprowadza mnie do rechotu, aż w końcu bagaże wyjeżdżają na taśmie. Bagaż Kuby wyjeżdża na samym początku, ja muszę czekać na swój. Dojeżdża niemal na końcu, zdejmuję go z taśmy i idziemy w stronę wyjścia z lotniska by złapać taksówkę do domu. Tym razem nie czuję żadnego stresu przed poznaniem jego rodziców, bo znam ich bardzo dobrze. Byli moimi sąsiadami przez dobre trzynaście lat, a jego mama z moją się przyjaźniły. Jestem ciekawy jak się tu urządzili i jak wygląda ta cała ich knajpo-dyskoteka! Przyznam, że gdy Kuba mi o niej opowiadał, to czułem potrzebę odwiedzenia tego miejsca. W końcu wychodzimy z ogromnego madryckiego lotniska i łapiemy taksówkę. Mój przyjaciel zaskakuje mnie tym jak płynnie rozmawia po hiszpańsku. No tak, będąc tu przez sześć lat, to jak miał rozmawiać. Taksówkarz jest podstarzałego wieku i zgaduję, że nie mówi po angielsku, a moja znajomość hiszpańskiego kończyła się na "Ile to kosztuje" więc siedzę cicho i wsłuchuję się w akcent Jakuba.  

Podziwiam piękne ulice Madrytu przez okno samochodowe. Ulice przepełniane są turystami, mieszkańcami i co więcej muzykami dającymi występy na ulicy. Podziwiam wszystkie wysokie budynki, bo przejeżdżamy przez centrum i jestem wniebowzięty. Skręcamy w lewo i wjeżdżamy w uliczkę gdzie znajdują się bazary z owocami i warzywami, ulicznymi grajkami i kolejną ilością turystów. Jabłka, banany, pomarańcze, mango, grejpfruty, ananasy i pomidory, to te z owoców i warzyw, które udaje mi się dostrzec. Raj dla wegetarianów. Obok bazaru mała knajpka, a jej logo podpowiada mi, że jest właśnie z daniami wegetariańskimi. Jedziemy dalej i skręcamy w kolejną ulicę. Starszy pan skręca pod chodnik, gdzie parkuje. Jesteśmy na miejscu? Patrzę pytająco na Kubę, a on potwierdza kiwnięciem głowy. Stanęliśmy przed piętrową kamienicą. Kuba wysiadł z taksówki, a ja zaraz za nim. Taksówkarz otwiera bagażnik, a że nie mogę się dopchać, to szarooki wyjmuje wszystkie bagaże. Kłócę się z nim, że zapłacę za taksówkę i po chwili taksówkarz odjeżdża w poszukiwaniach kolejnych klientów do podwiezienia. Wchodzimy do środka i ciągniemy za sobą torby na pierwsze piętro. Obijam swoją walizką o każdy jedyny kąt schodków, a to tylko dlatego, że jestem leniwy i nie chce mi się jej nieść. Wchodzimy na upragnione piętro i stajemy przed drzwiami, jedynymi na korytarzu. Kuba wyjmuje klucz, wsadza go do zamka i przekręca dwukrotnie.  

- Bienvenido a mi humilde morada – uśmiecha się do mnie i przepuszcza w drzwiach.  
- Witaj w czym? – pytam, bo rozumiem tylko dwa pierwsze słowa.  
- Moich skromnych progach. Trzeba przeprowadzić ci szybki kurs hiszpańskiego – wzdycha dowcipnie.  
- Chętnie ocenię twoje sposoby nauczania – śmieję się i przekraczam próg domu.  

Podziwiam piękny przedpokój urządzony w żółtych kolorach, który wnosi dużo lata i przestrzeni w dość wąskim przedpokoju. Na ścianie wiszą połączone płytki lustrzane, które przypominały budowę liścia. Piękne połączenie wiosny z latem. Na drugiej ścianie zamontowany jest wieszak, więc zdejmuję z siebie bluzę, którą miałem zawiniętą dookoła bioder i zawieszam ją na jednym z kilku wolnych uchwytów proszących się, by coś na nich zawiesić. Były koloru brązowego i wnosiły mały kawałek wiosny. Kuba wykonuje podobną czynność do mnie i zawiesza swoją bluzę koloru szarego tuż obok mojej. Zdejmuje buty i odstawia je na szeroki stojak z butami, więc teraz to ja powtarzam jego czynności i również odkładam tam swoje trampki. Ciągnie za sobą swój bagaż i znika za ścianami przedpokoju. Swój zostawiam na przedpokoju i idę za nim. Wchodzimy od razu do sporego salonu zrobionego w kolorach wczesnej jesieni. Jest on bardzo przestrzenny mimo tylu rzeczy znajdujących się w nim. Ściany są w koloru jasnej zieleni, ale moją uwagę od razu zwracają okna i ich zasłony koloru jasnej pomarańczy. Są ładnie splecione, odsłaniając środek okien obitych w ramie koloru ciemnego brązu. Przy oknach dookoła całego salonu rosną sobie piękne, dość wysokie drzewka imponując zielenią swoich liści i listków. Jedno z okien okazuje się drzwiami na balkon, który widziałem wysiadając z taksówki. Na środku salonu stoi drewniany stolik koloru ciemnego brązu, niczym takiego samego jak ramy okien, a po dwóch jego stronach znajdują się skórzane sofy tego samego koloru. Na stole stoi piękna waza z czerwonymi różami, dokładnie pamiętam, że mama Kuby uwielbia róże, a koło wazy leży koszyk z ochoczo wyglądającymi owocami. Mógłbym się założyć, że owoce te pochodziły wprost z bazaru, który mijaliśmy i który tak bardzo zachęcił mnie do zakupów w nim.  

Ściana po lewej stronie jest ubrana w różne, wielkie fotografie przedstawiające domowników. Jedno zdjęcie dokładnie znam, bo wisiało kiedyś u Kuby w domu w Polsce, mianowicie zdjęcie ich rodziców ze ślubu. Drugie przedstawia samego Kubę, który podczas robienia tego zdjęcia miał góra pięć lat, a jego szare piorunujące oczy były dokładnie złapane w obiektyw i nadawały salonowi intrygującą atmosferę, która zachęcała do pozostania tu jak najdłużej. Kolejna ściana należała do regałów z masą książek. Mam słaby wzrok, ale widzę tytuły hiszpańskie jak i tytuły polskie. Trzecia ściana należała do nowoczesnej meblościanki w odcieniach biało-czarnych. Za podświetlanymi szybami wiszącej na ścianie szafki swoje miejsce znalazło piękne szkło – szklanki, kieliszki, pucharki, wazy i cała reszta. Na wiszących półkach swoje miejsce znalazły parę fotografii w małych ramkach, a na półce wiszącej na samej górze znajdowały się przeróżne okładki płyt. Sam dół należał do dwóch szafek złączonych razem, pierwsza z dwoma, a druga z trzema drzwiami koloru czarnego, zaś reszta szafki była biała. Na tych dwóch złączonych szafkach stał płaski telewizor, a koło niego dekoder i odtwarzacz DVD.  

- Pięknie tu – zawracam się do Kuby, a on podchodzi do odtwarzacza muzyki, który krył się w stosie książek zamieszkujące regał na jednej ze ścian.  
- Poczekaj aż zobaczysz mój pokój – wytyka język w moją stronę i odpala odtwarzacz. Rozbrzmiewa piosenka, którą mimo zerowej wiedzy o muzyce hiszpańskiej dobrze znałem.  
- Kto by pomyślał, że słuchasz Jarabe de Palo – zwracam się do niego i zaskakuje go znajomością artysty, którzy rozbrzmiewał w salonie.  
- Mam słabość do tego utworu, El Lado Oscuro, o ile się nie mylę – nie mylił się, to właśnie ta piosenka wypełnia przestrzenny salon.  

Idę w kierunku drzwi prowadzących na balkon. Męczę się z otworzeniem ich, ale Kuba podchodzi i mi pomaga. Wychodzimy na balkon i po raz kolejny nie mogę wyjść z zaskoczenia. Piękny widok na kawałek Madrytu i jego wysokich budynków. Słońce obdarowuje mnie swoimi promieniami, a ja nie mam ku temu nic przeciwko. Oparcie od balkonu zamieszkują kolejne, lśniące zielenią rośliny.  

- Niezły widok – komentuję.  
- Poczekaj do zachodu słońca. Najlepiej ogląda się go z dachu, mam tam rozstawiony leżak – uśmiecha się do mnie, a ja do niego i nie muszę mówić, że mam już plany na okres zachodu słońca.  
- Rodzice w knajpce?  
- Dokładnie. Chcesz się przejść? To tu za rogiem – wskazuje mi palcem drogę i z daleka widzę jej logo.  
- Pewnie, dawno się nie widzieliśmy. Ale najpierw pokazuj swój pokój – dobry humor zostaje ze mną na dłużej niż ostatnimi czasami.  

Z niechęcią opuszczam balkon i idę za nim w kierunku jego pokoju. Cały czas się szeroko uśmiecha, a jego szare oczy świecą na kilometr. Otwiera drzwi od swojego pokoju i nie dziwi mnie fakt, że wszędzie walają się jego ciuchy. Zawsze był małym brudasem, co nie wiedział, gdzie powinno wkładać się swoje ubrania. Dyskretnie się zawstydza i zgarnia parę rzeczy, które blokowały wejście, co daje mi spokojnie rozejrzeć się po jego pokoju. W typie budowy przypomniał mój salon, bo przypominał literę L. Jego ściany były koloru jasnego fioletu co sprawiało, że nie było tu aż tak ciemno. Ślizgałem się w skarpetkach na panelach w jego pokoju. Znajdowały się tu typowe rzeczy, które można spotkać w każdym pokoju. Wysoka szafa, dwa łóżka co mnie zdziwiło, biurko z laptopem i głośnikami, nad nim regał z jakimiś książkami oraz tak samo jak w salonie sporo zdjęć. Zgaduję, że jego pokój urządzała mu mama, ale już tu nie sprzątała, bo inaczej by tu lśniło czystością. Zastanawia mnie jedna rzecz i odważam się w końcu spytam.  

- No dobra, to gdzie śpię?  
- Ze mną – rozbawiłem go swoją podejrzliwością.  
- A tak poważnie?  
- A nie chcesz ze mną? – drażni się.  
- Wstydzę się, o! – również się drażnię.  
- Mnie się wstydzisz? Toć byłem u ciebie w miejscach gdzie nawet hiszpańskie słońce nie dochodzi, nie masz czego się wstydzić – rechocze się.  
- Wiedziałem, że w końcu z tym wypalisz – zalewam się rumieńcem przez atakujące mnie wspomnienia – nic mi o tym nie mów! – nie potrafię ukryć rozbawienia.  
- Aż tak źle było? – Kuba nie może przestać się śmiać. – Przynajmniej nic wtedy nie wskazywało, żeby było źle – opada na swoje łóżko nie potrafiąc przestać się śmiać.  
- Kuba! Spadaj! – mój śmiech staje się głośniejszy od jego, ale nie potrafię ukryć zawstydzenia.  
- Tutaj śpisz – wskazuje po chwili na łóżko, które stało koło jego – trzeba je tylko przesunąć pod drugą ścianę, czy gdzie tam chcesz. Pewnie jak najdalej mojego – znów się śmieje.  
- Żebyś wiedział, zboku!  

Jest tak gorąco, że gdy tylko zostaję na chwilę sam na sam ze swoimi bagażami w jego pokoju, od razu przebieram się w krótkie dżinsowe spodenki koloru szarego, a do tego zdejmuję z siebie czarną koszulkę, która przyciągała słońce jak cholera i zakładam białą ze statuą wolności. Jest tak gorąco, że wpycham skarpetki, które miałem na nogach do torby i zakładam swoje trampki na bose stopy. Mam nadzieję, że nie ugotują mi się razem z podeszwami na chodniku. Wychodzimy z pięknego domu i Kuba oprowadza mnie najpierw po okolicach, a dopiero potem idziemy w kierunku knajpy. Przyjemny wiaterek co chwile błądzi wokół moich nóg, a promienie słońca już tak mnie nie atakowały jak wcześniej. Kuba opowiada mi co nie co o sąsiedztwie i historii tej dzielnicy. W końcu znajdujemy się przed dużym budynkiem, który za dnia był chętnie odwiedzaną knajpką z hiszpańskimi przysmakami i pyszną kawą, a wieczorami zamieniał się w latynoską dyskotekę. Przed wejściem porozstawiane są parasole, razem ze stolikami przy których zasiadali goście. Kuba się z nimi wita i wygląda na to, że doskonale się znają, po czym wchodzimy do środka.  

Cóż za piękne wnętrze. Gdy tylko przekraczam próg knajpki, w moich oczach zauważam ring bokserki na drugim końcu sali. Zastanawiam się po co on do cholery tu jest, ale moje oczy zaczynają rozglądać się wokół całej sali. Środek ogromnego pomieszczenia jest pusty, lecz zarówno po prawej jak i po lewej stronie znajdują się stoliki i krzesełka, a większość z nich były zajęte przez ludzi rozkoszujących się kawą i ciastem. Zarówno drewniane kwadratowe stoliki jak i krzesła były obdarzone piękną czernią nadającą temu miejscu niezwykłego luksusu. Piękne stoliki ozdabiały białe, wysokie serwetki złożone w trójkąt. Okna po bokach były dużych rozmiarów i nadawały temu miejscu wspaniałą atmosferę. Poza ringiem na końcu sali, największą uwagę przyciągał przepiękny żyrandol, a Kuba od razu szepnął do mnie, że wieczorami jest zamieniany na kulę disco. Mam ochotę spytać po co ten ring, ale gdy patrzę na niego jeszcze raz dostrzegam bar. Była to długa lada, która idealnie zlewała się ze wnętrzem. Onieśmielony przez ilość ludzi w pomieszczeniu podchodzę bliżej, bo czułem skrępowanie stojąc na środku, błądząc oczami wokół pomieszczenia. Za ladą stoi kobieta, która dużo w życiu mnie nauczyła. Uśmiechnięta i piękna jak zawsze, mama Kuby rozmawiała przez telefon. Za jej plecami znajdowała się bogata zawartość alkoholów, napojów, koktajli i wszystkiego możliwego. Po bokach powystawiane są ciasta i ciasteczka, sałatki w plastikowych pudełkach i skrzynia z napojami gazowanymi, do której można było podejść ze szklanką i samemu się obsłużyć. Kobieta zauważa nas i od razu się uśmiecha. Siadam na wysokim krześle, które znajdowały się przy ladzie i obserwuję jak Kuba przeskakuje przez nią zamiast pójść dookoła i przejść jak cywilizowany człowiek. Daje buziaka w policzek mamie i znika za zapleczem. Dostrzegam też małe okienko, przez które kucharz co chwile podawał jakieś dania jednej z kręcącej się po sali kelnerce. Siedząc na krześle dostrzegam też ogromny ekspres do kawy i aż ślinka mi leci na samą myśl jakie smaki oferuje. Sięgam za kartę, która leżała na ladzie i przeglądam ją. Nie rozumiem nic, poza nazwami dań i cen. Za mało obrazków, za dużo tekstu. Przewijam do kaw i z zadowoleniem przeglądam wszystkie możliwe kawy, które można tu dostać. Dziewczyny byłyby w raju, ale nie chcę o nich myśleć… Nie rozstaliśmy się w zbyt dobrych stosunkach.  

- Maciek! Oh, jak dobrze cię widzieć – mama Kuby w końcu odłożyła słuchawkę i próbuje ścisnąć mnie przez ladę.  
- Ciebie też, ciociu – kiedyś się do niej tak zwracałem, wyciągam się i niemal leże na ladzie, by móc ją wyściskać.  
- I jak podróż? Zmęczony? Bo ta powsinoga, to widzisz.. Ani me, ani be, ani pocałuj mnie w… tylko już na to zaplecze poleciał – wzdycha dowcipnie.  
- Nic się nie zmienił – nie potrafię ukryć rozbawienia. – Znośnie, ale strasznie gorąco dziś. Chyba, że tak jest zawsze.  
- Taki dziś dzień, zajoba idzie dostać. Dobrze, że klimatyzacja nadąża, bo inaczej byłby tu kisiel.  
- Kogo to moje oczy widzą?! – słyszę za plecami ojca Kuby, który był moim ulubionym sąsiadem i przyszywanym wujkiem.  
- Tą piękną panią za ladą? – droczę się z nim jednocześnie obsypując mamę Kuby komplementem i ściskam się z sąsiadem wszech czasów.  
- Piękną? Przepiękną! – sąsiad punktuje u swojej żony, a po chwili zwraca swoją uwagę na mnie – obiecałeś, że nas odwiedzisz, ale nie sądziłem, że tak późno – dowcipnie macha mi palcem przed nosem.  
- Mam nadzieję, że mi wybaczycie!  

Wygodnie rozsiadam się na wysokim obracanym krześle, a mama Kuby przyrządza mi najlepszą kawę, którą można dostać w Madrycie. Zostajemy tylko w dwójkę, bo Kuba razem z ojcem pojechali na bazar. Mimo ciągłe przybywających klientów udaje mi się z nią spokojnie porozmawiać. Wypytuje co u mnie, jak się mam, jakie mam plany i co tam u mamy. Poznaję Carmen, jedną z kelnerek. Jej piękne, długie brązowe włosy przykuwają uwagę, a spojrzenie ma piorunujące, które działa na każdego faceta, nawet geja. Dobrze mówi po angielsku, co dało mi okazję przez chwilę z nią podyskutować. Ma dwadzieścia trzy lata i pracuje tu już od dwóch lat. Poznaję również José, wysokiego i postawnego szatyna, z kilkudniowym zarostem i ponętnym spojrzeniem. Jest zaledwie rok ode mnie starszy i robi zarówno za kelnera jak i ochroniarza. Jest intrygujący, ale wydaje mi się, że nie w humorze. W chwili przerwy jego mama pokazuje mi zaplecze i kuchnię, oraz zapoznaje mnie z dwoma kucharzami, którzy swoimi daniami zadowalali niejednego klienta. Ruch jest tu niezły, nie powiem, że nie. Zdążam dopić swoją kawę, która była przepyszna i akurat wraca Kuba, który zasiada przy mnie.  

- I jak tam? Tęskniłeś? – znów się ze mną drażni, a do tego zauważam, że José uważnie nam się przygląda.  
- Bardzo – odpowiadam po aktorsku.  
- Oto jestem!  
- Ale kicha.. nie na białym koniu.  
- Może i nie na, ale za to z białym koniem – na jego usta ciśnie się szeroki uśmiech.  
- Kuba! – zwraca uwagę jego rozbawiona mama.  
- Też cię kocham – cmoka w jej stronę.  

Półfinał rozgrywek Euro, wielka Hiszpania przeciwko nie mniejszej Portugalii! Jak ten mecz się rozstrzygnie, kto dojdzie do upragnionego finału? Kuba przez cały dzień nie mógł doczekać się tej chwili, tego meczu. Siedzimy właśnie na jednej ze skórzanych sof w salonie i oczekujemy na gwizdek rozpoczynający wielki mecz półfinałowy. Jesteśmy sami, bo jego rodzice zostali w knajpie, w której zamiast dyskoteki puszczany jest mecz. Mieliśmy zostać na meczu właśnie tam, ale Kuba na koniec zaproponował żebyśmy obejrzeli go w domu. I tak o to siedzimy na sofie z zapasem piwa i pulsującą adrenaliną. Mecz jest zawzięty z masą okazji do strzelenia bramki, ale w ostateczności to rzuty karne rozstrzygają kto wejdzie do wielkiego finału i zmierzy się z Niemcami lub Włochami, którzy swój półfinał grają jutro. Stadion w Doniecku zamarł, gdy piłkarze kolejno podchodzili do piłek by wykonać rzuty karne. W ostateczności to Hiszpania okazała się w nich lepsza, ogrywając cztery do dwóch Portugalię. Kuba jest radosny, a w jego szarych oczach można zauważyć coś przypominającego dumę. Długo jeszcze rozmawiamy po meczu, ale jestem padnięty po podróży, spacerze dookoła okolic dzielnicy i połowy dnia spędzonego w knajpce. Kuba też już ledwo patrzył na oczy i postanowiliśmy się położyć. Obiecuję sobie, że jutro się rozpakuję, bo dłuższą chwilę zabrało mi znalezienie ciuchów do spania w mojej walizce. Gdy już wygodnie leże w swoim łóżku i zamykam oczy, widzę jego. Niebieskookiego. Przez większość dnia o nim nie myślałem, tylko wtedy, gdy zostawałem sam. Przed oczami staje mi nasz dzisiejszy pocałunek. Tak bardzo chciałbym się znów do niego przytulić i poczuć jego zapach – tak jak zrobiłem to dziś. Do niedawna była to norma, że mogłem się do niego przytulić i rozkoszować jego zapachem, a teraz.. Zastanawiam się co teraz u niego mimo, że rano jeszcze się widzieliśmy. Myślę też o dziewczynach, które pewnie nie myślały już o mnie. Uraziło mnie to, że nie chciały się ze mną pożegnać. Moje przemyślenia przerwał Kuba, którego łóżko znajdowało się zaraz za moim.  

- Śpisz? – szepcze.  
- Nie, podziwiam swoje powieki od wewnątrz – odszeptuję i doprowadzam go do śmiechu.  
- Jak ci się podoba?  
- Szczerze, to jest wspaniale. Nie mogę doczekać się aż zobaczę skrawek Madrytu.  
- A kiedy chciałbyś pojechać pozwiedzać miasto?  
- A będziesz moim oprowadzającym?  
- No pewnie!  
- No to nie wiem, gdzieś w następnym tygodniu? Chciałbym się teraz trochę wyluzować, a twoja mama mówiła, że masz trochę spraw do nadrobienia po nieobecności tutaj.  
- Oj tam, nie aż tak dużo. Ale następny tydzień byłby idealny do zwiedzania.  
- Umowa stoi?  
- Stoi – mówi po czym rechocze – w sensie, że umowa stoi!  
- Głupek – dołączam do jego rechotu.  
- To ty spytałeś czy stoi!  

Szybko zasypiam, zmęczony dzisiejszymi wrażeniami. Śni mi się Gabriel. Śni mi się, że jesteśmy znów razem, szczęśliwi i nierozłączalni. Tak bardzo chciałbym by było tak naprawdę. Jednak to wszystko krzyżuje jego zdrada z Ulą i w efekcie tego dziecko, czy jak to Ula nazwała.. owoc miłości. Chcę do mojego Gabriela.. mojego. Chcę znów go obejmować w swoich ramionach, całować i być z nim przez cały czas. Chcę by opowiadał mi swoje dowcipy, doprowadzał do śmiechu swoim śmiechem, częstował krówkami i sprawiał rumieńce na moich policzkach. Śni mi się też mój najlepszy przyjaciel, mój synuś, Łobuz. Za nim też cholernie tęsknie i zastanawiam się jak tam u niego. Zadzwoniłbym do Patrycji się o niego zapytać, ale nie chcę się narzucać i pchać tam, gdzie mnie nie chcą. Nawet do teraz nie włączyłem telefonu, bo nie mam po co. Nikt nie zadzwoni, nikt nie napisze. Chyba nawet tego nie chcę. Muszę jutro pożyczyć laptopa od Kuby i napisać do mamy maila, że jestem już na miejscu i opisać jej wszystkie miejsca, które dano było mi dotychczas zwiedzić. Kto by pomyślał, że to ona będzie jedyną osobą, z którą przyjedzie mi się dzielić swoimi wrażeniami stąd?  

***  

Sobotni wieczór, knajpka zamieniająca się w dyskotekę. Długo wyczekiwałem tej chwili.  
Umówiłem się z Kubą, że na określoną godzinę zjawię się w knajpce. Musiał być tam wcześniej, by dopilnować, że wszystko zostanie odpowiednio przygotowane przed wieczorem. W soboty był tu największy ruch, dwa razy większy niż w piątki. Są wakacje, są turyści i stali goście dyskoteki. Jestem sam w wielkim, przepięknym domu co daje mi trochę swobody. Pozwoliłem sobie odpalić odtwarzacz, który krył się na regale pełnym książek i próbując dopasować ubrania na wieczór, wykonywałem ruchy, które w jakimś stopniu przypominały taniec. Kompletnie nie wiedziałem w co się ubrać, a chciałem wyglądać dobrze, ale nie przesadnie ładnie. Chciałem jak najbardziej wpasować się w otoczenie i nie zwracać na siebie zbyt wiele uwagi. Miałem nastrój na tańce, ale kompletnie nie widzę siebie w latynoskich rytmach. Nie widzę siebie w nich bez Gabriela, bo to zazwyczaj z nim szalałem przy takich rytmach. Ma wyśmienite poczucie rytmu i każdy taniec był niczym nagroda. Dość o nim. Nie chcę o nim myśleć, nie dziś. Dostaję napad szaleństwa i ślizgam się w skarpetkach po panelach w salonie. Decyduję ubrać na siebie fioletową koszulkę z krótkim rękawkiem, która podkreślała moje oczy i kilkudniowy zarost, którego nie zgoliłem, krótkie spodenki, w których można swobodnie się poruszać i jakieś wygodne trampki. Nie mam pomysłu na swoje włosy, więc rozczochruję je w każdą możliwą stronę, aż wychodzi mi coś w miarę fajnego. Wyglądam na szalonego turystę, bo takim też jestem. Czas się zabawić i pokazać Madrytowi jak bawią się Polacy. Ja ich nauczę tańczyć salsę, rumbę, tango i walca polskiego! Tak, tak, wiem, że mówi się wiedeńskiego.  

Na dworze jest już ciemnawo, ale jest jeszcze dość wcześnie. Przyjemny wiatr powiewa dookoła mnie, a ja cieszę się, bo w końcu uchowałem się przed rażącym mnie słońcem z każdej możliwej strony. Wesołym krokiem zmierzam do knajpki. Już z stąd słyszę głośno grającą muzykę, co sprawia, że kręcę swoim "kuperkiem" i modlę się by nikt tego nie dostrzegł, bo spaliłbym się ze wstydu, hańby i zażenowania. Dochodzę do drzwi, które były otwarte na oścież i witam się z kolegą José, którego imienia nie pamiętałem. Ciekawe gdzie był sam wrogo nastawiony do mnie José? Ciekawe o co mu chodzi, nie mam pojęcia, ale też się nim zbytnio nie przejmuję. Kolega nie-pamiętam-jego-imienia od razu wpuszcza mnie do środka. Yeah, nie muszę płacić!  

Przekraczam próg i ze zdumieniem obserwuję, jak to miejsce z przytulnej knajpki zamieniło się w dyskotekę z latynoskim akcentem. I w moje oczy po raz kolejny rzuca się pamiętny ring, który tak bardzo przykuł moją uwagę, gdy tu wszedłem po raz pierwszy. Kuba wytłumaczył mi, że wcześniej na tym ringu znajdował się DJ, ale zmienili mu miejsce i urzęduje zaraz przy nim. Ring teraz należał do śmiałków, którzy chcieli wziąć udział w bitwach tanecznych czy też pokazać się z dobrej strony. Jeśli przyjeżdżał jakiś zespół i był koncert live, to ring był w ich dyspozycji. Ring.. kusił mnie. Chciałem wejść tam i dać pokaz życia, serio! Był on dokładnie oświetlony i nie ciężko było na nim zauważyć tańczące na nim hiszpanki w towarzystwie ponętnych Hiszpanów. Śmiało wchodzę do środka by nie blokować wejścia i do tańca od razu porywa mnie jakaś dziewczyna. Jestem mile zaskoczony i mimo, że nie mam pojęcia kim jest, to daję porwać się w wir tańca. Coś krzyczy do mnie po hiszpańsku, a mi udaje się dotrzeć do jej ucha i powiedzieć po angielsku, że nie mówię po hiszpańsku. Łamaną angielszczyzną odkrzyknęła, że nic z tego i ciągnąc mnie za rękę dociągnęła mnie w tłum tańczących ludzi. Obracam nią i przyciągam do siebie. Dopiero teraz dostrzegam jej piękne czarne włosy i biały, szeroki uśmiech. Dostrzegam wokół siebie dużo tańczących par i dziwię się, gdy dostrzegam z kilka męskich jak i damskich tańczących par. No tak, Kuba wspomniał, że w tym klubie nie ma czegoś takiego jak podział na orientacje seksualne i każdy się tu bawił. Kurde, może wyrwę jakiegoś Hiszpana!  

Dziękuje brunetce za taniec i rozstaję się z nią, a ona biegnie w poszukiwaniach kolejnego partnera. Dopycham się do baru i zauważam Kubę, a koło niego José. Czyżby Kuba dziś robił za barmana? Zasiadam przy jedynym wolnym wysokim krześle i opieram swoją głowę o ladę, ciut zdyszany po energetycznym tańcu z hiszpanką. Moje ciało samo rwało się do tańca i bujałem się na krześle.  

- Widzę, że już zdążyli zaciągnąć cię do tańca – Kuba podchodzi do mnie. – Super wyglądasz- komentuje moją stylizację nieśmiało.  
- Ty też nie najgorzej – chwalę jego czarną koszulę i kapelusz, który okrywał jego głowę – oni tak zawsze, czy tylko mnie tak wpędzili w ten taneczny wir?  
- Ciesz się, że nie wrzucili cię na ring – uśmiecha się do mnie.  
- A ty co? Dziś za barmana?  
- Chwilowo tak – mówi niepocieszony, a José przygląda się nam, jakby próbował czytać z ruchu warg, ale i tak by nic nie zrozumiał – barman się trochę spóźni, bo powstał jakiś wielki korek na drodze. Ale José może mnie na trochę zastąpić, chodź potańczyć !  

Przeskakuje przez ladę i zostawia José samego za ladą. Ciągnie mnie za rękę w tłum tańczących ludzi. Uwielbiam tą muzykę, tak pobudzająco działa na moje ciało. Gdy stajemy na parkiecie rozbrzmiewa nowa piosenka. Kładę swoją dłoń na jego ramieniu, a on swoją powędrował na moją łopatkę. Drugą dłoń splotłem z jego. Spoglądam na niego zastanawiając się jak poprowadzi ten taniec. Prowadzi mnie do przodu i wraca do tyłu nie spuszczając swojej dłoni z mojej łopatki. Gdy już ją opuszcza w dół, od razu mną obraca, a ja w odpowiedzi obracam nim. Znów przybliża mnie do siebie i obracamy się. Przejmuję pałeczkę i to teraz ja obracam nim. Ponosi nas rytm muzyki i świetnie bawimy się w naszym tańcu połamańcu.  

José sygnalizuje z daleka, że potrzebuje pomocy Kuby i niestety opuszcza mnie by pomóc jemu. Nie przejmuję się tym, bo szybko znajduje kolejnego partnera do tańca. Albo to on znalazł mnie. Jakiś mężczyzna od razu mnie zgarnął do tańca, gdy Kuba zostawił mnie samego. Jest ubrany w czerwoną koszulkę, którą bardzo się wyróżniał. Jest blondynem tego samego wzrostu co ja. Nie mam nic przeciwko gdy jego dłonie krążą wokół moich bioder. Uśmiecha się szeroko do mnie i nie zamierza mnie puszczać. Obraca mną tak długo, aż znajdujemy się pod osamotnioną ścianą.  

- Jak się zwiesz? – pyta mnie po angielsku i dostrzegam, że towarzyszy mu przy tym brytyjski akcent.  
- Lucas – kłamię, bo po co mu znać moje imię.  
- Nie wyglądasz na Hiszpana.  
- A kto powiedział, że nim jestem?  
- Racja. Dasz postawić sobie drinka?  
- Tobie…? Pewnie!  

Flirtuję z Brytyjczykiem, który prowadzi mnie w stronę baru. Siadamy na wysokich krzesłach przy ladzie, a mój nowy znajomy zamawia dwa drinki u José. José dokładnie przygląda się najpierw mi, a potem jemu i zajmuje to chwile póki nie zaczyna przyrządzać drinków. Co on ma za problem? Czemu tak dziwnie na mnie patrzy, zrobiłem mu coś? W końcu dostarcza nam wódkę z colą.  

- Nie przedstawiłeś mi się – zwracam uwagę nowemu znajomemu.  
- Och, przepraszam. Adrian – stuka swoją szklanką z drinkiem w moją.  
- Skąd jesteś?  
- Manchester, a ty?  
- Sztokholm – ponownie kłamię po czym popijam zawartość szklanki.  
- Piękne miasto.  
- Byłeś?  
- Nie – zaśmiewa się, a ja dołączam do niego, bo też tam nie byłem.  

Uśmiecha się w moją stronę tak.. tak ponętnie. Czuję, że jak nic chce mnie zaciągnąć do swojego hotelu, ale nic z tego. Nie interesują mnie panowie na jedną noc. Co jakiś czas coraz bardziej się do mnie przybliża i próbuje swoich sztuczek. Gdy dopijam drinka sięga dłonią do swojej kieszeni. Wyciąga z niej telefon i spogląda na niego. Zero spokoju, nawet w klubie. Mój na szczęście leży wyłączony w pokoju Kuby. Kuby, który uważnie przyglądał się mi i Adrianowi z drugiego końca lady.  

- Cholera. Muszę spadać – skrzywia się Adrian.  
- No pewnie, leć jak musisz.  
- Spotkamy się jeszcze? Zapiszesz mi swój numer?  
- Pewnie – mówię, a on pstryka coś na telefonie i wręcza mi go. Wpisuję przypadkowy ciąg cyfr pamiętając, że +46 jest kierunkowym do Szwecji i wręczam mu telefon.  

***  

Wielki dzień dla całej Hiszpanii. Finał Euro, Hiszpania przeciwko wielkim Włochom. Znajduję się w samym centrum Madrytu, przy stadionie królewskich - Santiago Bernabéu. To właśnie tutaj zbudowana została strefa kibica z okazji wielkiego finału. Podziwiam mecz z wielkiego telebimu będąc między rozweselonymi i pewnymi siebie Hiszpanami. Kuba jest obok mnie i muszę powiedzieć, że idealnie zlewa się z obrazkiem tych wszystkich Hiszpanów. Należał do tego miejsca, i nie sądzę by myślał się z stąd gdziekolwiek ruszać. Mecz jest zacięty, ale tylko do czterdziestej pierwszej minuty, gdy Hiszpania po golu Jordi Alba prowadzi z Włochami już dwa do zera. W drugiej połowie meczu Włochy próbują się jeszcze podnieść, ale to Hiszpanie dominują na boisku, a w ostatnich dziesięciu minutach dobijają swoich rywali jeszcze dwoma golami. Atmosfera i radość kibiców jest nie do opisania. Już po trzeciej bramce, którą zdobył Fernardo Torres wszyscy byli pewni wygranej Hiszpanii, lecz Kuba naprawdę ucieszył się dopiero po usłyszeniu trzech gwizdków sędziego tego spotkania. Jego radość przekroczyła moje wyobrażenia, bo mocno mnie objął, po czym obdarował moje usta soczystym pocałunkiem.

Jabber

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 5829 słów i 32167 znaków.

9 komentarzy

 
  • karo

    mistrzostwo! te dokladne opisy i hiszpanski watek ahh.. zastanawia mnie ten caly Jose i jak rozwinie sie relacja kuby z mackiem! dzieki za tak dluga i dokladna czesc :))

    24 lis 2013

  • yuuchirokun

    *o* chce nastepna czesc ;3 ale matko TT^TT kuba won od macka on jest gabrysia TT^TT chce wiecej :I prosze dodaj szybko >.<

    24 lis 2013

  • lidka

    super :)

    24 lis 2013

  • Gabriel

    Po prostu super. Czekam na kolejną część.

    24 lis 2013

  • sweetkicia

    Jejciu nie wiem co napisać może tylko tyle, że jest świetne! <3 Uwielbiam to opowiadanie i mam nadzieję, że Maciek zmądrzeje i wróci do Polski, albo Gabriel pojawi się w Hiszpanii no to tylko autor wie :D
    Czekam na kolejną część :3 Weny życzę <3

    24 lis 2013

  • Cbcbxvfbdjxnc

    Mam nadzieje, ze nasz glowny bohater nie zrobi nic glupiego ze swoim hiszpanskim przyjacielem i juz niedlugo wroci do Polski do Gabriela .. :c

    24 lis 2013

  • Kubolo

    Opisy świetnie wprawiły mnie w ten zwariowany hiszpański nastrój! Kuba wydaje się naprawdę fajnym facetem i przypomina mi kogoś nie tylko z imienia… :faja: Już przez kilka części zastanawia mnie zmiana matki Maćka, ale nie mogę tego rozgryźć. Wiadomo, że nie doznała nagłej cudownej przemiany, tylko coś musiało ją spowodować… Tęsknię za przyjaciółkami bohatera, ale tutejsze społeczeństwo jest niczego sobie :danss: José mnie ciekawi… Może buja się w Kubie? :lol2:

    24 lis 2013

  • Nowa oddana czytelniczka.

    Przez noc przeczytac okragle 11 czesci. Jak dla mnie to jest juz sama w sobie nagroda dla autora. Poprostu boskie. Zniecierpliwiona oczekuje na kolejne czesci.

    24 lis 2013

  • love94

    Aż odpaliłam nam tą piosenkę hiszpańską i nadała klimatu przy czytaniu:D Twoje opisy mnie ****ją. Żebym ja potrafiła tak dokładnie opisywać pomieszczenia, w których znajdują się bohaterowie ^^ I zaczynam lubić Kubę coraz bardziej :D 10/10 za całość mistrzu:*

    24 lis 2013