Serce w ogniu

Odzyskałam świadomość, lecz nic nie widziałam. Ale zaraz, zaraz, dlaczego w ogóle musiałam ją odzyskiwać? Cóż, pytanie jest, odpowiedzi brak.
Wszędzie dookoła panowała ciemność, jednak czułam przeszywający chłód, a raczej, aby być w pełni precyzyjną, po prostu zimno. Dlaczego nie mogłam od razu określić tego, jak się czuję? Czyżby to właśnie przez chwilowe przebywanie umysłu w nieświadomości? Możliwe. Mimo to pewności mieć nie mogłam.
Starałam się otworzyć oczy, choć nie wiedziałam, czy w ogóle mam taką zdolność. Siłą woli i umysłu próbowałam zmusić mózg, aby wysłał impuls nerwowy do powiek, nakazujący im się otworzyć.
Chwila skupienia i udało się...
Lecz jakim kosztem...
Zewsząd uderzyły mnie bodźce wzrokowe. Moje oczy zareagowały, jakby nie były do tego przyzwyczajone, jakby zapomniały, czym jest światło.
Czyżbym straciła świadomość na znacznie dłuższy czas, niż myślałam? Szczerze, nie wiedziałam.
Jednego byłam pewna. Wszechobecne zimno dawało się we znaki, a oczy bolały.
Stałam tak jeszcze jakiś czas, aby przyzwyczaić wzrok do panujących warunków.
Wreszcie obraz zyskał ostrość. To, co ujrzałam, kompletnie mnie zaskoczyło.
Biel, świat okryty grubą śnieżną pierzyną. Sceneria tak bajeczna jakby sama Matka Natura przyłożyła do tego rękę. I może tak było?
Rozejrzałam się dokładnie. Wszystko idealnie obsypane delikatnymi kryształkami, drzewa pozbawione liści. Najprawdziwsza zima. Najwięcej jednak autentyczności dodawała jej z pewnością temperatura.
Postanowiłam. Pora się stąd ruszyć.
Przed tym jednak spojrzałam jeszcze dokładnie na siebie. Ubrana byłam w jakiś dziwny strój, coś a la biały worek, który został jakby poplamiony dużą ilością czerwonej farby? Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
Jeśli nie ruszę przed siebie i zamarznę, to nawet nie będę miała jak.

*

Wędrowałam tak już jakiś czas. Tak mi się przynajmniej zdawało, gdyż szczerze powiedziawszy, przedzierając przez zaspy białego puchu i widząc w promieniu kilkuset metrów tylko i wyłącznie śnieg, trudno było cokolwiek określić, wraz ze swoim położeniem. Ktoś pewnie powiedziałyby – „Spójrz na słońce.” A ja mu powiem: „Co tam słońce?” Oślepia tylko niemiłosiernie, moje i tak już delikatne oczy.
Szłam tak jeszcze długo i długo, co jakiś czas pocierając i chuchając na dłonie, aby choć w minimalnym stopniu się ogrzać. Niewiele pomagało, ale lepsze to niż nic.
Przyznam, że drętwiały mi ręce i nogi. Coraz trudniej przychodziło stawianie kolejnych kroków.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Jakbym miała kłody zamiast kończyn. Przeszłam jeszcze kilka metrów i w końcu upadłam...
Po prostu upadłam...
Zwątpiłam, tylko w co? Ciało ciężkie, przejmujący mróz, przeszywający aż do kości.
Co to za miejsce?
Dokąd w ogóle podążam?
Po co?
Dlaczego?
Umysł również odmawiał mi posłuszeństwa, choć próbowałam myśleć. Jeszcze raz, postaraj się. Pojawiłam się tu i co? I nic. Dlaczego idę? Wzbijając się na wyżyny wysiłku, znalazłam odpowiedź na to pytanie.
Bo nie mam wyjścia. No, co innego mam zrobić? Wielka przestrzeń, nic tylko iść, zwłaszcza że brak ruchu oznacza śmierć z wychłodzenia.
Ale ja nie mogę się ruszać. Nie mam siły.
Czy tu umrę? W tym „Nigdzie”?
Byłam bezradna. Klęczałam, nasłuchując, czy nie znajdzie się ktoś, kto jednak mnie ocali. Tylko tyle mogłam zrobić.
Zamknęłam oczy i skupiłam się, najbardziej jak mogłam. Na tyle na ile pozwalał mi jeszcze świadomy umysł i żywe ciało.
Słuchałam.
Cisza.
Chciałam krzyknąć, z całych sił. Nic, żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust. Straciłam głos z powodu zimna? Z powodu odwodnienia? Możliwe.
Porażka.
Ale co chciałam osiągnąć? Dziwne pytanie? Nie. Porażkę odnosi tylko ten, kto chciał coś zyskać, zdobyć, ale mu się to nie udało.
Lecz, czego ja chciałam? Gdzieś dojść? Przeżyć?
Tak, przeżyć, to instynktowne, to naturalne, ale czemu? Czy to nie dlatego, że nie chciałam cierpieć? Nie chciałam odczuwać tego, co towarzyszy śmierci. Myślę, że tak. Jednak, czy to zawsze jest regułą? Czy nie zdarza się, iż czasami życie to prawdziwe niekończące się pasmo cierpienia, a w takim przypadku śmierć bywa odkupieniem? Uwalnia od cierpienia? Nachodziły mnie te myśli, te pytania, jednak nie znałam odpowiedzi...

Coraz bardziej odpływałam, na powrót pogrążając się w ciemności, z której zostałam „przebudzona”. Już miałam zasnąć, gdy coś usłyszałam.
Tak, dźwięk.
Pierwszy, od kiedy „tu” przebywałam. Ostatkiem silnej woli i świadomości nasłuchiwałam, czy aby się nie powtórzy.
Zarejestrowałam go ponownie. Brzmiał jak... jak płacz, jednak niezwyczajny.
Był to koci płacz. Nie mogłam w to uwierzyć. Skąd wziął się tu kot? Jednak słyszałam go już wyraźnie.
Cierpiał. W końcu zwierzęta nie płaczą bez powodu. Możliwe, że i jemu mróz dał się we znaki?
I co? Ja sobie tutaj leżę, poddaję się. Wmawiam sobie, że nie mam siły, że nie dam rady, a gdzieś niedaleko cierpi niewinna istota.
O czym to świadczy? Czyje cierpienie jest większe? Moje, czy jego? Czyje jest ważniejsze? Tutaj nie ma wątpliwości, nareszcie.
Bowiem odpowiedź jest jedna...
Żadne.
Cierpienie to cierpienie, większe czy mniejsze, nie ma znaczenia. Najważniejsze jest to, czy można coś z nim zrobić? Coś na nie poradzić?
Czy ja mogę?  
Zadawałam sobie powyższe pytanie w swoim umyśle w kółko i w kółko. Perspektywa, iż niewinna istota odczuwa ból, zdecydowanie otrzeźwiła szare komórki.
Tak więc, czy ja mogę?
Tak i chcę.

Niewiele myśląc, resztkami energii zaczęłam z trudem wstawać.
– Nie mogłabym spokojnie umrzeć, wiedząc, że nie zrobiłam nic, aby mu pomóc. – Właśnie ta myśl kłębiła się w mojej głowie.
Ciało poruszało się wolno i ociężale, jednak stopniowo powracałam do pozycji stojącej.
Dlaczego?
A kogo to obchodzi, najważniejsze, że się porusza, pomimo oporu. Nie ma co się nad tym zastanawiać Czasem po prostu, tak ma być.  
Poza tym nie miałam nawet czasu i siły o tym rozmyślać.
Wstałam i o dziwo, zaczęłam iść na tych swoich kłodach. Powoli, ale przed siebie. Przy każdym ruchu odczuwałam ból, ale mając z tyłu głowy świadomość, iż kot również go odczuwa, nie mogłam pozwolić, aby mój mnie pokonał.
Podążałam za głosem zwierzaka, który stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy. Udało mi się w pewien sposób odseparować od bólu. Już nie odczuwałam go tak dotkliwie.
Miałam cel i dążyłam do niego.
W końcu po dłuższym czasie udało mi się go znaleźć. Był to mały cały czarny kotek, dlatego też był doskonale widoczny na śniegu. Nie wiedziałam, co mogło mu się stać, jednak leżał pod drzewem. Jakimś cudem wydedukowałam, pomimo ogólnych problemów z kondycją, nie tylko fizyczną, ale i umysłową, iż prawdopodobnie zeskakiwał z drzewa i lądując jedną łapą, natrafił na kamień znajdujący się pod śniegiem. Uderzenie musiało być na tyle silne, iż kotek nabawił się kontuzji.
Nie zastanawiając się już więcej, uklęknęłam przed nim.
Piszczał i miauczał rozpaczliwie. Dźwięk ten chwycił mnie za serce.
Lodowatymi dłońmi podniosłam czarną kulkę.
Dźwignęłam się z trudem z powrotem do pozycji stojącej.
– Nie bój się maluchu. Teraz jesteś ze mną, a ja jestem z tobą.
Tak jak myślałam, uszkodził sobie łapkę, dokładnie prawą tylną.
Zwierzak spojrzał na mnie błagalnie swoimi małymi oczkami. Jednak dostrzegłam w nich również swego rodzaju... wdzięczność?
Tak, z pewnością.
Kotek miauknął i przekręcił łepek w prawą stronę, jakby chciał mi coś wskazać.
Spojrzałam w tamtą stronę i dostrzegłam ścieżkę, której do tej pory nie zauważyłam zajęta maluchem.
– Chcesz, żebym poszła w tym kierunku?
Kociak miauknął zdecydowanie.
Uznałam to za „tak”.
Bez zbędnego rozmyślania, powoli i delikatnie wsadziłam małą czarną kulkę, za „worek”, który miałam na sobie i powłócząc nogami, ruszyłam przed siebie.

*

Pomimo niedogodnych warunków i tragicznej kondycji organizmu, czułam pewną ulgę. Zdecydowanie. Może to z powodu obecności kotka? Możliwe, w końcu nie ma to, jak „podróżować” w towarzystwie.
Zwierzak aktualnie spał. Podziwiałam go za to, że był do tego zdolny. Zwłaszcza w naszym położeniu. Byłam zachwycona faktem, że już nie płakał, to było najważniejsze.
Udało się.

Wędrowałam bardzo długi czas. Z tyłu głowy przebiegała myśl, że za niedługo znów upadnę. Jasnym dla mnie było, iż gdy to nastąpi, już nie wstanę. Grawitacja będzie zbyt silna, a perspektywa snu, zbyt kusząca, aby się podnieść.

Jednak nastąpił cud. Przed naszymi oczami pojawiła się mała drewniana chatka. W środku paliło się światło, dlatego wiedziałam, że ktoś musi w niej mieszkać.
Radość, a zarazem euforia, zmieszane dodały mi energii, jakiej dawno nie odczuwałam. „Chwila moment” i przede mną majaczyły drzwi. Moja dłoń, jakby samoistnie chcąc zakończyć to pasmo wysiłku, zapukała.  
Otworzyła je przepiękna kobieta. Nie mogłam się na nią napatrzeć. Złociste blond włosy sięgające do połowy pleców. Ubrana była w białą jedwabną suknię, a na nogach miała sandały.
Wyglądała niczym anioł, który pojawił się, aby ocalić nas od zguby.
Patrzyłam jak głupia, nie wierząc, że to, co widzę, jest prawdą.
Nieznajoma dostrzegając moją reakcję, uśmiechnęła się delikatnie i rzekła:
– Witaj, droga Aniu, czekałam na ciebie.
Jak to czekała? Nie wiedząc co powiedzieć, po prostu stałam i wlepiałam w nią wzrok.
Złotowłosa zaśmiała się życzliwie:
– Nie ma tu co tak stać, na zewnątrz mróz, a jak mniemam, przebyłaś długą drogę. Wejdź, zaparzę herbaty. – Zaprosiła gestem dłoni.
Widząc, że nie mogłam zrobić kroku, pozwoliła oprzeć mi się na swoim ramieniu i pomogła wejść do środka.
Poprowadziła mnie do centralnego, największego pomieszczenia, będącym czymś na wzór salonu i posadziła przy stole.
Wnętrze chatki było skromne. Wyposażone w podstawowe rzeczy. Wszystko praktycznie zrobione z drewna.
– Jaką chcesz herbatę, kochana? Mam czarną, białą, ale także malinową, hmm?
– Może być malinowa – odparłam i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że odzyskałam głos. Czyżby to przez kontakt z nią? Nieee, niemożliwe.
– Dobry wybór, doskonale rozgrzewa.
Nastawiła wodę i po niedługim czasie wróciła z dwoma dużymi kubkami parującego naparu. Jednak to nie wszystko, gdyż miała ze sobą również mleko.
– Przepraszam, ale... – zaczęłam. – Dlaczego mleko?
– A to? – odparła z uśmiechem. – To dla twojego małego przyjaciela.
Zwierzak, wyczuwając, iż o nim mowa, wysunął powoli łepek zza „worka”.
– Mogę? – spytała.
– Co? A tak, oczywiście.
Kobieta wyjęła kotka i rzekła:
– Bardzo jej pomogłeś, wiesz? – Pocałowała go w pyszczek. – Mały bohater.
Kotka postawiła na stole, a miskę z mlekiem na podłodze.
Maluch, widząc to, zwinnie zeskoczył na ziemię i dobrał się do mleka.
Wiedziałam już, że jego łapka była zdrowa. Kim jest ta kobieta? To pytanie chodziło po mojej głowie już od dłuższego czasu, dlatego w końcu musiało paść:
– Przepraszam, mogę o coś spytać?
– Ależ oczywiście – odparła jedwabistym głosem.
– Kim jesteś?
– Hmm, a czy to ważne. Jestem, lecz ważniejsze jest, kim ty jesteś? – rzekła, a jedna z jej brwi powędrowała w górę.
– Jak to, kim ja jestem? – zdziwiłam się.
– Normalnie, pamiętasz?
– Nie...
A wiesz dlaczego?
– Nie mam pojęcia.
– A chcesz wiedzieć?
– Chcę... – odparłam niezdecydowanie.
– Na pewno? – pytając, spojrzała na mnie dokładniej, a jej biało-czarne oczy przewiercały mnie na wylot.
Nie było odwrotu.
– Tak, chcę wiedzieć! – powiedziałam pewnie, lekko podnosząc głos.
– Ponieważ... – zanim dokończyła, niespodziewanie pocałowała mnie w czoło. – Nie żyjesz...
Gdy tylko jej usta dotknęły mojej skóry, poczułam się, jakby uderzył mnie rozpędzony tir.
Lawina wspomnień wdzierała się do umysłu. Zaczęłam sobie wszystko przypominać. Ciąża, badania, złe wieści. Cierpienie, dużo cierpienia. Trudna, wręcz niemalże niemożliwa decyzja. Żal, smutek, gniew, ale także i miłość. Nielegalny zabieg, w starym magazynie, w tragicznych warunkach. Udany, a zarazem nieudany. Śmierć i śmierć.  
Wszystkie te wspomnienia, emocje, uczucia mieszały się w mojej głowie. Zniknęło wyparcie.
Puściła tama, zalał mnie potok łez. Już pamiętałam, już wiedziałam, co zrobiłam, już wiedziałam, kim byłam.
Potworem.
– Nie, moja droga – odezwała się nagle kobieta, ocierając moje łzy, które mimo wszystko nie chciały przestać płynąć. – Nie jesteś potworem – powiedziała i uśmiechnęła się łagodnie.
– Jak to?! Jak to?! – wybuchłam. – Przecież usunęłam je, zabiłam je!
– Ciiiii... – Złotowłosa podeszła do mnie i przytuliła mocno. – Powiedzieć ci, kim jesteś? – szepnęła mi do ucha.
– Kim? – wydusiłam przez łzy.
– Jesteś aniołem, a wiesz dlaczego.
– Nie... – powiedziałam, pociągając nosem.
– Po pierwsze, wiesz co to za miejsce?
Milczałam.
– To „Dolina wątpliwości”. Trafiają do niej dusze, które moją wątpliwości, odnośnie tego, czy były dobrymi ludźmi, czy złymi, przez co nie mogą trafić, ani do Piekła, ani do Nieba. Ty, uważasz, że zabiłaś swojego syna, droga Aniu i dlatego myślisz, że jesteś złym człowiekiem. Wiesz, w normalnych okolicznościach byłoby to uznane za złe, jednak na to należy spojrzeć szerzej, dogłębniej. Twój synek z powodu poważnych wad genetycznych nie przeżyłby nawet dnia. Cierpiałby przez wiele godzin i ostatecznie umarł w męczarniach, prawda?
– Tak... – Nic więcej nie byłam w stanie powiedzieć.
– Właśnie, więc odpowiedz mi, jako matka. Dlaczego naprawdę to zrobiłaś? Dlaczego?
– Bo... Bo... – Próbowałam pozbierać myśli. – Bo nie chciałam, aby mój syn cierpiał! Nie chciałam dla niego takiego „życia”. „Życia”, w którym jedyne, co zapamięta, to ból i cierpienie. Ja... Ja... naprawdę, to była trudna decyzja, w końcu to mój syn – wybełkotałam i rozpłakałam się.
– Co czułaś?
– Jak to co?! – oburzyłam się. Ból, gniew, wściekłość miłość, miłość do dziecka, jak każda matka. I jak każda matka chciałam dla niego jak najlepiej. Chciałam uwolnić go od cierpienia.
– Dokładnie. I dlatego aniołku, jesteś Aniołem. Czułaś wszystko, co czuje prawdziwa matka, masz wyrzuty sumienia, choć zrobiłaś coś, co wymagało nie lada odwagi i poświęcenia. Wiesz co takiego zrobiłaś i nadal robisz?
– Co takiego? – spytałam, nadal płacząc.
– Kochałaś i kochasz. To miłość, moja droga, miłością uwolniłaś go od cierpienia, przyniosłaś ukojenie i spokój niczym matka całująca swoje dziecko w czoło, aby odpędzić ból. To właśnie zrobiłaś i dlatego jesteś aniołem.
– Ale... ale... – nie wiedziałam co powiedzieć. – Ale, ja nadal nie wiem, czy jestem dobrym człowiekiem.
– Ale, ja wiem i on też wie – Wskazała na małą czarną kulkę dopijającą resztki mleka. Pomimo cierpienia, walczyłaś z nim i przezwyciężyłaś je po to, aby pomóc innej istocie i ulżyć jej w cierpieniu. Uratować ją, jeśli to możliwe, za wszelką cenę. Nawet własnego życia. To naprawdę więcej niż trzeba, aby być dobrym człowiekiem.
– Naprawdę?
– Tak, swoją drogą powiem ci coś w sekrecie. – Złotowłosa nachyliła się do mojego ucha i szepnęła. – Tak naprawdę wszyscy, którzy tutaj trafiają, idą do Nieba.
– Jak to? Dlaczego? – Pomimo łez w moim głosie, dało się usłyszeć zaskoczenie.
– Ano dlatego, że tylko prawdziwie dobry człowiek, ma wątpliwości co do swojej dobroci.
– Czyli trafię do Nieba?
– Owszem, tak.
Byłam w szoku. Mój mózg na moment jakby przestał funkcjonować, a po chwili uwolnił olbrzymie pokłady radości i euforii.
– Ja... Ja... Nie wiem, co powiedzieć.
– Nie musisz nic mówić. To ja powinnam coś powiedzieć, a mianowicie, dziękuję – to powiedziawszy, dygnęła pięknie.
– Dziękować? Mi? Za co? – pytałam zszokowana.
– Zobaczysz, choć ze mną i weź kotka.

Zgodnie z poleceniem wzięłam ze sobą zwierzaka i powędrowałam za złotowłosą do innego pomieszczenia.
Kobieta otworzyła powoli drzwi, a moim oczom ukazał się chłopiec, leżący na dużym łóżku.
Musiał bardzo cierpieć, gdyż z jego oczu płynęły łzy.
Każda z nich tworzyła nowe gwiazdy, a silne emocje, jakie towarzyszyły dziecku, powodowały, że starsze eksplodowały i umierały. Ten cykl trwał nieprzerwanie.
Chłopczyk po chwili zauważył mamę i rzekł słabiutkim głosem:
– Mamo, moje serce pali żywy ogień, ja dłużej nie wytrzymam. To boli za bardzo – żalił się, a proces narodzin i śmierci gwiazd trwał.
– To jest mój syn, Uni. Jego serce trawi pożoga. Pożoga, którą rozpętali ludzie, przez swój brak empatii dla drugiego człowieka.
– Jak to ludzie? – spytałam zdziwiona.
Kobieta w tym czasie podeszła do syna i rzekła:
– Wszystko będzie dobrze – mówiąc to, pocałowała go w czoło, a po na jego twarzy dało się ujrzeć ulgę.
– Pytałaś jak to ludzie. Choć, przyjrzyj się.
Gdy podeszłam, złotowłosa odkryła pierś dziecka. To, co ujrzałam, odebrało mi mowę. W miejscu serca ujrzałam galaktykę. Lecz nie zwyczajną galaktykę, a Drogę Mleczną.
– Niemożliwe – szepnęłam mimowolnie.
– Przyjrzyj się dokładniej – poleciła kobieta.
Skupiając na niej swój wzrok, dostrzegłam Układ Słoneczny i w końcu Ziemię.
– Dlaczego czuć od niej potężny żar, choć nic się nie pali?
– Wręcz przeciwnie moja droga. Pali, bowiem rozpaliły się wszystkie złe emocje. Złość, gniew, nienawiść, zawiść, strach, przerażenie. Jedni atakują drugich. Jedni nie rozumieją drugich. Nie potrafią ze sobą żyć. Wszędzie tylko cierpienie i cierpienie. Za dużo tego, nawet dla Uni, dlatego chciałabym mieć do ciebie prośbę.
– Jaką?
– Możesz pocałować Uni w serce?
– Jak to?
– Możesz? Proszę.
Nie śmiałam odmówić, zwłaszcza po tym, co dla mnie zrobiła.
– Mogę.
– Dziękuję, raz jeszcze.
Podeszłam powoli do chłopca i nachylając się nad jego sercem, pocałowałam je. Poczułam, jak część żaru znika, a Uni czuje wyraźną ulgę.
– Teraz połóż kotka w tym samym miejscu – powiedziała.
Delikatnie ułożyłam zwierzaka, zgodnie z poleceniem.
Po chwili chłopczyk westchnął błogo i rzekł, jeszcze słabym głosem:
– Dziękuję pani, dziękuję wam. – Prawą ręką pogłaskał kotka.
– Proszę bardzo, Uni.
Złotowłosa podeszła do mnie i przytuliła z całej siły, mówiąc:
– Jesteś aniołem.
– Ale ja nawet nie wiem, co zrobiłam i co się stało – oznajmiłam.
– To proste, kochana. Uzdrowiłaś mojego syna.
– Ale jak to możliwe?
– Normalnie, twoja miłość ugasiła ogień trawiący jego serce, oraz ukoiła cierpienie. Miłość bowiem jest źródłem wszystkich pozytywnych emocji, natomiast cierpienie źródłem złych. A ten, kto w imię miłości pragnie uwolnić kogoś od cierpienia, nawet jeśli wie, że sam będzie cierpiał, oraz iż może umrzeć, jest niepokonany.
– W takim razie, dlaczego twoja miłość nie mogła go uzdrowić? – spytałam zaciekawiona.
– Ponieważ nie mogę ingerować w ludzkie sprawy. Gdyż człowiek może się zmienić tylko samemu lub dzięki drugiemu człowiekowi. Bowiem tylko wtedy zmiana ta będzie prawdziwa.
– A co z kotkiem?
– Kotek to niewinność, która została przez ciebie uratowana. Daje ona nadzieję, nadzieję, która pozwala wierzyć w lepsze jutro, a teraz moja droga, pora się pożegnać.
– Pożegnać?
– Owszem tak, jak powiedziałam, idziesz do Nieba – to powiedziawszy, pocałowała mnie w czoło. – Żyj tak ,jak chciałaś. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. I pamiętaj, ten, kto w imię miłości przynosi ulgę w cierpieniu, jest aniołem.

*

Wszystko zniknęło. Jednak po chwili.

Usłyszałam...

Przepiękny śmiech dziecka.  





Shogun

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 3635 słów i 20523 znaków.

3 komentarze

 
  • Onyx

    Wzruszające. Bohaterka dobrze postąpiła - uwolniła syna od cierpienia. Wątpliwości były i będą zawsze - w każdym aspekcie życia. Trud, jakiemu się poddała, jest niewyobrażalnie ciężki - może nawet cięższy od urodzenia? Zabić właśnie dziecko. Zmniejszyć jego cierpienie, ale również obarczyć się poczuciem winy. I urodzić, i poddać się zabiegowi jest niewyobrażalnym bólem. Psychicznym bólem. Bo choć oszczędziło się dziecku cierpienia, to jednak ma się świadomość "morderstwa". Tak naprawdę wyjścia z tej sytuacji nie ma - przynajmniej nie ma bez uszczerbku na psychice kobiety. Lecz zawsze warto mieć wybór. Jakoś panować nad swoim życiem.  
    Podobuje mi się

    29 paź 2020

  • Shogun

    @Onyx dokładnie tak, świetnie powiedziane.
    A wystarczy tylko to zrozumieć.
    Miło mi, że się podoba.

    29 paź 2020

  • ono

    Piękne

    26 paź 2020

  • Shogun

    @ono Dziękuję :)

    27 paź 2020

  • shakadap

    Łał.
    Pozdrawiam i życzę powodzenia.

    26 paź 2020

  • Shogun

    @shakadap Dziękuję :)
    Również pozdrawiam ;)

    26 paź 2020