Serce do serca | Część 8

Serce do serca | Część 8Zamieram. Spoglądam na nią całkowicie zdezorientowany. O czym ona do mnie pierdoli? Przypatruję jej się w nieskończoność czekając, aż przyzna, że żartuje. Błagam wszystkie siły wszechświata, by wydusiła z siebie jedno jedyne słowo – żartowałam. Nie doczekuję się tej chwili. W moje myśli zaczyna wkradać się milion pytań na sekundę. Co, jak, gdzie, kiedy, dlaczego? Patrzę na nią ponownie i widzę, że mówiła poważnie. Czuję napływającą furię, chociaż kontroluję ją, bo nie znam szczegółów. Chcę je poznać, choć boję się ich. Zdaję sobie sprawę, że moje szczęśliwe życie zaraz legnie w gruzach – znowu.  

- Jak to z Gabrielem? – warczę w jej stronę, nie umiem powstrzymać złości.  
- To był tylko jeden raz…  
- Powiedz, że żartujesz – w moim głosie można było usłyszeć błaganie. Błagałem, by to nie była prawda.  
- Jestem w ósmym tygodniu – mówi patrząc w dół.  

Nie mogę w to uwierzyć, po prostu nie mogę. Zaczynam kalkulować w głowie. Pomału zbliżała się końcówka kwietnia, osiem tygodni wstecz będą dwoma miesiącami, i wychodzi mi, że… do tego musiało dojść pod koniec lutego. Mam mętlik w głowie, nie jestem w stanie jasno myśleć. Chcę od niej wszystko wiedzieć, a w zamian widzę jak wpatruję się w kuchenną ladę. Co mam zrobić? Czuję, że moje serce zaraz eksploduje razem z brzuchem, który okropnie zabolał.  

- Jak mogliście – dwa słowa wychodzą z mojego zaciśniętego gardła – wyjdź stąd – wychodzą jeszcze dwa po chwili.  
- Ale Maciek… - zaczyna, ale jej przerywam.  
- Wyjdź – powtarzam się.  

Obserwuję jak wstaje i rusza w stronę przedpokoju. Po cichu zakłada swoje buty i jak najszybciej opuszcza moje mieszkanie. Słyszę cicho zamykające się drzwi i zakrywam swoją twarz w dłoniach. W ósmym tygodniu, no świetnie. Zaufałem jej, traktowałem ją jak przyjaciółkę, a ona zrobiła sobie dziecko z kimś z kim chciałem spędzić resztę życia. Zaufałem mu, uwierzyłem, że rzeczywiście chce być ze mną na zawsze, a zrobił dziecko mojej przyjaciółce. Co to kurwa? Moda na sukces, na żywo z Gdańska? Moja dłoń osuwa się z twarzy, zmienia się w pięść i z całej siły przywala o ladę. Zabolało. Przestraszony hukiem Łobuz przybiegł do kuchni, by sprawdzić co się stało. Po chwili swoje łapy trzyma już na moich kolanach. Przytulam go i czuję napływające łzy. Przecieram je i wstaję. Nakładam mu jeść, wkładam portfel do kieszeni spodni i chodzę po całym domu szukając kluczy.  

Zastanawiam się kiedy ten dzień przeminął. Gdy siadałem do matematyki było dopiero po piątej, a w chwili przekroczenia parku było dobrze po ósmej. Ósemka – dziś nie była moją szczęśliwą liczbą. Wszędzie już ją widzę. Drogę do Gabriela pokonuję w zaledwie pięć minut, zazwyczaj dojście do niego zajmowało mi dziesięć. Staję przed jego kamienicą i od razu wchodzę do środka. Pokonuję strome schody w przeciągu chwili i już znajduję się przed jego drzwiami. Niepewnie w nie pukam i od razu otwiera mi jego babcia. Wita się ze mną, choć widzę, że czymś jest zestresowana. Przepraszam ją na przedpokoju i od razu udaję się do pokoju Gabriela. Zachowuję się niegrzecznie i bez pukania wchodzę do środka. Swoją osobą przerywam mu siedzenie na swoim biurku i dumanie nad czymś.  

- Maciek – mówi lekko zdziwiony moją obecnością i wstaje z biurka.  

Zmierza w moim kierunku. Na jego twarzy widzę zdziwienie, zestresowanie, a w oczach strach. Przyszedłem tu po wyjaśnienia, ale jego stan sprawia, że mam ochotę go przytulić i spytać co jest.  

- Puszczaj – burczę ozięble gdy próbuje mnie objąć – jaka ciąża, co? – wykrzykuję popychając go z powrotem w stronę biurka. Chcę wyjaśnień.  
- Maciek… poczekaj, spokojnie. Sam się o tym rano dowiedziałem. Daj mi to wszystko wyjaśnić – próbuje mnie uspokoić zbliżając się ponownie w moją stronę. Ponownie go odpycham, mimo, że mam ochotę wpaść w jego ramiona.  
- Spokojnie? Co ty pieprzysz? Co tu wyjaśniać, co? Bzykałeś się z nią i zrobiłeś jej dziecko, nie ma co wyjaśniać – mój ton nie staje się cichszy, wręcz przeciwnie, co słowo staje się coraz głośniejszy.  
- To nie tak, proszę cię, daj mi dojść do słowa – widzę jak łza wypływa z jego oczu i szybko przepływa po policzku.  
- No, słucham – mówię, chociaż czuję, że chce zapaść się pod ziemię. To jednak prawda.  

Siada na łóżko i wskazuje mi bym też usiadł. Odmawiam. Wolę postać. Muszę stać, tak tylko potrafię się opanować i nie wybuchnąć płaczem. Czekam niecierpliwie co ma mi do powiedzenia. Okropnie się tego boję, bo zdaję sobie sprawę, że to co nas łączyło właśnie się kończy. Nie wiem czy chcę tego słuchać, wolę wymazać to wszystko z pamięci, zapomnieć, cofnąć czas i nie doprowadzić do tego co doszło – do ciąży Uli. W mojej głowie brzmią nieskończenie te same pytania – czy to był tylko raz jak mówiła Ula, czy ją kocha, czy mnie kiedykolwiek kochał czy tylko się mną bawił, czy z nią jest i co zamierza dalej. Co dalej ze mną, jak dalej mam żyć?  

- Ja nic nie pamiętam.. widzisz, w lutym byłeś na urodzinach Samanty jak robiła je tylko dla ciebie i dziewczyn i nie zaprosiła Uli… Mówiłem ci, że będę u niej – próbuje opowiedzieć mi wszystko po kolei i przypominam sobie, że rzeczywiście tak było jak mówi – no i tylko gadaliśmy, ona zaproponowała, że może by opić, bo i jej i mi wszystko szło po myśli i reszty już nie pamiętam. Obudziłem się rano przy niej… w samej bieliźnie. Zapewniała, że między nami do niczego nie doszło, że sam się tak położyłem. Unikałem jej potem, aż dziś przyszła ze zdjęciami z USG i powiedziała, że… że to moje, że wtedy jednak do czegoś doszło, ale nie chciała o tym pamiętać, psuć wszystkiego między nami.

Jego wyznanie kompletnie mnie dobija. Nie kontroluję już swojego ciała i swoich emocji. Czuję jak ciurkiem wypływają łzy z moich oczu i gnają po policzkach. Moje nogi całe się trzęsą, brzuch boli i jest mi okropnie zimno. Spoglądam na niego, znów chcę się do mnie przybliżyć. Nie potrafię na niego patrzeć. Wybiegam z jego pokoju i mijam się z jego babcią, która stała przy drzwiach. Niemal, że ją nimi uderzyłem. Zbiegam po stromych schodach nie przejmując się znakami by ostrożnie po nich schodzić i tym, że mogę zaliczyć glebę. Chcę uciec stąd jak najdalej, nic nie pamiętać. Staję ponownie przed kamienicą, do której nie tak dawno wchodziłem i zaraz po tym jak trząsnąłem drzwiami od niej, te się otwierają. Widzę w nich Gabriela i wraca chęć ucieczki tam gdzie pieprz rośnie.  

- Poczekaj – woła Gabriel, mimo że jestem od niego o parę kroków.  
- Zostaw mnie – z trudem wyrzucam przez zaciśnięte gardło.  
- Nie zdradziłem cię, słyszysz? – usiłuje mnie objąć, ale mu się wyrywam. Wygrywa ze mną po chwili i mocno mnie do siebie przyciska.
- Nie pierdol, zdradziłeś. Nic nie pamiętasz, a dziecko samo się nie zrobiło. Puść mnie, mam dość – nie zważam na słowa i próbuję się mu wyswobodzić.  
- Kocham cię. Nie mogłem tego zrobić, rozumiesz? Właśnie dlatego, że cię kocham – wyznaje.  

Poddaję się. Obejmuję go, a moja głowa opada na jego ramie. Zaciągam się moim ulubionym zapachem. Zaciągam się po raz ostatni, bo wszystko już skończone i nigdy więcej go nie poczuję. Powoli to do mnie dochodzi i wybucham płaczem. Jeszcze mocniej mnie obejmuje, błagając bym przestał płakać. Próbuję się opanować
.  
- Gdybyś mnie kochał, to nie miałbyś dziś bachora z inną – mówię bezsilnie, puszczam go i uciekam przed siebie.  
- Maciek! – słyszę jego głos za plecami.  

Biegnę. Ulice Gdańska jak na tą porę są potwornie zatłoczone, i co jakiś czas kogoś szturcham. Mimo, że jestem już daleko od kamienicy Gabriela, to biegnę dalej. Wiem, że jak się zatrzymam, to po prostu rozpadnę się na kawałki. Omal nie wpadam pod samochód. Nie zwracam uwagi na światła, znaki drogowe i ludzi. Biegnę. Uciekam jak najdalej, rozpoznaję każdą jedyną ulicą. Każda z nich zadręcza mnie wspomnieniami. Przymykam oczy i biegnę dalej. Nie jestem ani trochę zmęczony, albo po prostu nie czuję zmęczenia. Nie czuję nic, oprócz bólu. Ściemnia się i w końcu się zatrzymuję. Nie mam zamiaru być drugim Forrestem Gumpem. Ani trochę nie wiem gdzie się znajduję, która jest godzina i co dalej zrobić. Przy ulicy stoi rząd trzech taksówek. Wsiadam do szarego Mercedesa cały zdyszany, witam się i podaję swój adres zamieszkania.  

Walczę ze sobą, by nie rozwyć się na tylnym siedzeniu taksówki. Zazwyczaj gdy na filmach były sceny wyjących lafirynd w taksówkach, to chciało mi się od razu go wyłączyć, ale teraz wiedziałem jak to jest. Wsłuchuję się więc w radio, którego słuchał taksówkarz i by nie patrzeć na jego wzrok w lusterku, wpatruję się w okno i ulice, które przemijamy. Jak na złość, co drugą ulicę mijamy jakąś spacerującą za rączkę parę.  

Na moją prośbę taksówkarz zatrzymuje się przy pobliskim sklepie monopolowym. Płacę, dziękuję i wysiadam. Jest mi strasznie chłodno, mam na sobie zaledwie krótkie spodenki i koszulkę z krótkim rękawkiem. Wchodzę do sklepu i od razu się ogrzewam. Sięgam za koszyk i kręcę się po pustym sklepie. Wkładam do koszyka mleko, bo już się skończyło, jakieś dwa jogurty, masło, chipsy, ciastka i dwa opakowania ulubionych lodów. Idąc do lady w moim koszyku ląduje jeszcze sześciopak piwa. Przy ladzie ekspedientka dziwnie się na mnie patrzy, nigdy jej nie lubiłem i omijałem ten sklep jak ogień, ale o tej porze nie miałem zbyt dużego wyboru. Proszę też o paczkę fajek, płacę i wychodzę. Robię wszystko by nie myśleć o tym wszystkim, czego się dziś dowiedziałem.  

W drzwiach obskakuje mnie stęskniony Łobuz. Otwieram mu drzwi w salonie do małego, zarośniętego ogródka, bo nie chcę mi się już z nim wychodzić. Odstawiam siatki w kuchni i podskakuję na dźwięk dzwoniącego telefonu, który zostawiłem na ladzie, w którą nie tak dawno temu waliłem pięściami. Czekam aż przestanie dzwonić i w końcu na niego spoglądam. Trzynaście nieodebranych od Gabriela, pięć od Magdy, pięć od Patrycji, jeden od mamy i mam też parę nieprzeczytanych smsów. Wyciszam telefon i zostawiam go tam gdzie leżał. Łobuz przybiegł z ogródka i nalewam mu wody do miski, bo wszystko wypił. Jedzenie wciąż ma, ale dla świętego spokoju dosypuję mu. Idę do salonu by zamknąć drzwi i czuję jak zbiornik ze łzami powoli się odkręca. Zamykam drzwi, wyjmuję z siatki jedno opakowanie lodów i wsadzam je do zamrażalki, drugie odkładam na ladę, bo jest okropnie zimne, wyjmuję ten sześciopak z chipsami i idę z tym do stolika w salonie. Wracam do kuchni po łyżkę i wracam do pustego salonu. Gaszę światła, kucam przy odtwarzaczu DVD, wsuwam płytę z filmem "Pamiętnik", zasiadam na sofie ze wszystkimi pilotami bym nie musiał co chwilę po nie sięgać i ustawiam polskiego lektora. Wolę filmy z napisami, ale dziś kompletnie nie chce mi się czytać. Łobuz przybiega pożebrać. Rozkładam koc na sofie i pozwalam psiakowi położyć się koło mnie. Otwieram pudełko z lodami, a łzy już od dawna lecą mi ciurkiem. Nadal robię wszystko by o tym nie myśleć, ale łzy kompletnie się mnie nie słuchają.  

- Mam nadzieję, że się jeszcze dziś nie lizałeś po dzyndzlach – mówię do Łobuza gdy dzielę się z nim lodami tą samą łyżką. – Mam też nadzieję, że nie będziesz miał robali w dupsku – dodaję.  

Zatrzymuję film przy samym końcu i wstaję by pójść do łazienki. Wypicie trzech piw duszkiem sprawia, że okropnie chce mi się siku. Stawiając kroki na panelach podłogowych poczułem okropny ból w klatce piersiowej. Gdy siedziałem na sofie ten ból tam wzrastał i wzrastał. Uczucie rozrywanego serca na kawałki powala mnie na ziemie. Opieram się o drzwi od łazienki i zwijam w kłębek przeraźliwie głośno płacząc. Jestem tak bardzo bezsilny. Łobuz szybko przybiega, ale nie wie o co chodzi. Zaczepia mnie głową, aż w końcu siada przy mnie zdezorientowany. Ból nie ustępuje, wręcz przeciwnie – narasta. Jak on mógł mi to zrobić? Co ja zrobiłem źle, że zrobił to z nią? Dlaczego znów muszę czuć się zdradzony… czuć się jak śmieć? Jak on mógł… Mówiłem mu już, że nie zniosę kolejnej zdrady i kłamstw. Nie umiem przestać płakać. Męczę się okropnie, boli mnie całe ciało. Osuwam się na ziemię i zamykam oczy. Od razu widzę w nich Gabriela. Gabriela uśmiechniętego, roześmianego i mówiącego jak bardzo mnie kocha. Myślę o tym jak bardzo byłem naiwny wierząc w to wszystko. O wszystkich wspólnych chwilach i momentach, o każdym jedynym pocałunku, spacerze i rozmowie. Pamiętam wszystko, a w tej właśnie chwili nie chciałbym pamiętać o niczym. Obracam się na bok i czuję jak moja koszulka staje się mokra, bo zatopiłem ją we łzach, które z policzka spływały na panele.  

Po długim czasie podnoszę się i klękam przed Łobuzem. Przytulam go do siebie i głaszczę, bo widzę jak się martwi. Liże mnie po twarzy, a ja po raz pierwszy się temu nie przeciwstawiam. Powtarzam do niego, że wszystko będzie dobrze. Staram się oszukać samego siebie, bo doskonale wiem, że nie będzie. Jakimś cudem przestaję płakać i podnoszę się idąc tam gdzie zmierzałem, czyli do łazienki. Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Naiwny blondynek ze spuchniętymi oczami od płaczu przyglądał się mi, a ja jemu. Ignoruję wszystkie rzeczy Gabriela, które się tu znajdowały, gaszę światło i wracam z Łobuzem na sofę. Nie włączam już filmu, bo doskonale wiem jak się kończy. Dopijam resztę piw. Mało mi. Otwieram szafkę i biorę pierwszą lepszą butelkę. Wino. Może być. Wypijam je duszkiem i nie wiem jak i kiedy – po prostu odpływam.  
  
- Maciek, otwórz! – słyszę jakiś przytłumiony głos i przeraźliwe stuknięcia.  

Przebudzam się i po chwili orientuję się kogo to głos i co to za hałas. Do tego wszystkiego Łobuz szczeka pod drzwiami.  

- Za ile będzie Magda? – pyta kogoś Samanta.  
- No miała już dawno być – słyszę smutny głos Patrycji.
  
Nie mam siły się podnieść. Okropnie boli mnie głowa, a kark kompletnie mi zesztywniał. Błagałem w myślach by przestały walić w te drzwi. Każde jedno stuknięcie odbijało mi się echem w głowie. Wydawało mi się jakby stukały w nie buldożerem, a nie tymi zgrabnymi rączkami. Nie mam siły tego słuchać, z trudem wstaję i wolnym krokiem kieruję się do drzwi. Miałem czekać aż Magda przyjdzie, bo miała klucze, ale ten hałas doprowadza mnie do szału. Łobuz mnie obwąchuje, a ja przekręcam zamek od drzwi i jeszcze wolniejszym krokiem wracam na sofę. Na chwilę spoglądam przed siebie i dziwię się, bo za oknem jest ciemnawo. Albo tak długo spałem, albo tak wcześnie rano do mnie przyszły. Typuję, że jest wieczór następnego dnia. Kładę się z powrotem i słyszę cicho uchylaną klamkę od drzwi.  

- Ale zabalował – mówi Samanta.  
- Cicho bądź – ucisza ją Patrycja.  

Podchodzą w moim kierunku, a ja tylko przewracam się na drugi bok by nie musieć na nie patrzeć.  

- Maciuś – słyszę nadal smutną Patrycje, która klęka przed sofą i głaska mnie po zapewne rozczochranej głowie.  
- Wypuście Łobuza na dwór – z trudem się odzywam, a po chwili wybucham płaczem.  
- Pójdę z nim – słyszę zakłopotaną Samantę – Łobuz, chodź – cmoka w jego stronę.
  
Zostaję z Patrycją sam i nie potrafię przestać płakać. Cholera, że jeszcze mam czym płakać. Samanta kiedyś stwierdziła, że nie zamierza długo płakać po jakimś facecie, bo się jeszcze odwodni i przez chuja trafi do szpitala. Patrycja mocno mnie obejmuje od tyłu, a ja nieustannie próbuję przestać. Boli mnie głowa od własnych jęków. Znów się meczę i znów niespodziewanie odpływam.  

- Niech ja tylko tego kurwiszona jutro spotkam. Wytargam ją za ten ciemny łeb i – zaczęła Samanta, ale przerywa jej Magda.
- W ciąży jest, nie zapominaj o tym… A po drugie, to dziecka sobie sama nie zrobiła.  
- W srąży, a nie ciąży. Mówiłam, że coś z nią nie tak. Mówiłam, że tak kurewsko na niego patrzy jakby tylko czekała aż się z nim bzyknąć. Ale co z tego, że mówiłam. I wręcz przeciwnie, dziecko sobie sama zrobiła! Dobrze wiesz jak słaby jest Gabriel jeśli chodzi o picie – wydaję mi się, że Samanta zaczęła płakać.  
- Chuj już z nią, z wszystkich nas zrobiła głupie. Ale jak on mógł – Patrycja nadal ma smutny głos.  
- To jej wina. No nie mówcie, że obwiniacie go! Dobrze wiecie jak bardzo kocha Maćka, nie zrobiłby tego z nią nawet jak groziłaby, że wysadzi pół dzielnicy. Upiła go i wykorzystała, suka jedna – Samanta nie słynęła z łagodnego języka, ale po raz pierwszy ją taką słyszę.  
- A może zrobił to z pełną świadomością i przyjemnością – wypowiadam z trudem.  

Podnoszę się z sofy i idę w stronę blatu, przy którym siedziały, przy którym siedziała wcześniej ona. Dziewczyny obejmują mnie, a ja otwieram lodówkę w poszukiwaniach puszki piwa, która leżała tam zanim kupiłem sześciopak w monopolowym. Dziewczyny chcą mi to zabrać, ale w końcu litują się nade mną i pozwalają wypić tylko jedno.  

Byłem wdzięczny za ich obecność, ale chciałem być sam. Wypłakaliśmy morze łez przy blacie do białego rana. Matko! Załamuje mnie własna bezsilność. Czy to musi tak boleć? Świat wypadł mi z rąk i nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Mój cały świat był w rękach kogoś innego, w rękach Uli. Dziewczyny upierały się, że mogą ze mną zostać przez najbliższe dni, ale odmówiłem. Bały się, że zawalę maturę. Do szkoły już nie chodziłem, bo nikt nie chodził. Szczerze, to matura mi wisi. Była jutro, a ja się wcale nią nie przejmowałem. Co ma być, to będzie. Ostatnie dni były okropne. Nie potrafię spać po nocach, bo śni mi się on. On z nią. On z nią i ich dzieckiem, na spacerze, u lekarza czy romantycznej kolacji. Po takich koszmarach nie potrafię już dalej spać i przepłakuję cała noc przytulając się do wspólnych zdjęć. Akurat czytam od nowa wszystkie notatki Patrycji z polskiego, gdy rozlega się pukanie do drzwi. Otwieram bez patrzenie przez judasza wierząc, że to Magda. W drzwiach jednak zaskakuje mnie Gabriel. Gdy chcę zamknąć przed nim drzwi, wsuwa przez nie swoją nogę krzyżując mi plany.  

- Poczekaj. Chcę porozmawiać.  
- Nie mamy o czym – rozważam przyciśnięcie drzwi, co oznaczałoby złamanie mu nogi.  
- Będziesz jutro, prawda? Pamiętaj, że to ważne.  
- Ważny byłeś dla mnie ty. W dupie mam maturę i wszystko inne. Proszę cię, zostaw mnie w spokoju. Wracaj do niej.  
- Też jesteś dla mnie ważny… nic się nie zmieniło. Nadal cię kocham, choć zdaję sobie sprawy, że ty już tylko nienawidzisz. Tęsknie za tobą, cholernie. I nie jestem z nią, przestań tak mówić. Próbuję bezustannie przypomnieć sobie ten wieczór. Proszę cię, wybacz mi.  
- A byłem wtedy, jak się z nią rżnąłeś? Wtedy też tak bardzo mnie kochałeś?!  
- Nie mów tak… - do jego oczu napłynęły łzy. – Nie mogę się w tym wszystkim odnaleźć. Ja chcę do ciebie, być z tobą, bo tylko ciebie kocham, słyszysz? Tylko ciebie…  
- Weź tą nogę, nie zamknę drzwi, bo jeszcze nie skończyłem – ostrożnie wysuwa ją trzymając dalej za klamkę – chyba muszę ci to oddać – zdejmuję wisiorek z literą G, który przez ostatnie dwa tygodnie jak nigdy wcześniej strasznie mi ciążył – masz, zrób z tym co chcesz. Wyrzuć go, zachowaj, nie wiem, zrobisz z tym co będziesz chciał. Resztę twoich rzeczy, które tu są wyślę ci kurierem, moich wysyłać mi nie musisz, nie chcę ich – mimo, że walczyłem, to i tak fala łez spływała po moich policzkach.  
- Nie chcę tego, nie chcę tych rzeczy… Chcę ciebie.  
- Nie można mieć wszystkiego naraz – kładę mu wisiorek w dłoni. – Będziesz wspaniałym ojcem – ledwo co z siebie wyduszam, przypominając sobie jak dobrze zajmował się Madzią podczas świąt i tych paru razy kiedy nas odwiedzała.  

Zamarł, a ja zamknąłem drzwi. Oparłem się o nie i jednocześnie osunąłem na podłogę. Przestraszyłem się, gdy naszedł huk. Pięść Gabriela uderzyła w drzwi. Słyszę jak zawiesza wisiorek na klamkę, dodaje "Przepraszam… Przepraszam za wszystko" i odchodzi. Znów płaczę, chyba jeszcze mocniej niż wcześniej. Dopiero po kwadransie odważam się otworzyć drzwi. Zdejmuję z klamki wisiorek i przyglądam mu się. Desperacko rzucam nim o podłogę i lecę by go podnieść. Zakładam go na stare miejsce… Nie wiem po co, skoro już nic nie znaczył. Idę do pokoju, w którym rzadko bywałem, ostatnio dość często – do pokoju mojej matki. Znajduję w jej szafce silne tabletki nasenne, które stosowała i idę do swojego łóżka. Muszę wyspać się przed tą cholerną maturą. Pierwszą z kilku. Jestem pewien, że nie zauważy braku czterech tabletek, bo wcześniej również ich potrzebowałem. Zazwyczaj dzięki nim nie pamiętałem, co mi się śniło.  

Przyszedłem o wiele za wcześnie, a to wszystko przez ten cholerny zegarek w salonie. Zawsze pamiętałem, że chodzi o wiele szybciej i sto razy miałem go wymienić, ale zawsze były ważniejsze sprawy… Był Gabriel. Moim planem było wyjść z domu tak, że jak już przyjdę, to od razu będę mógł wejść do sali gimnastycznej i zająć swoje miejsce. Nie ubrałem się jakoś przesadnie ładnie, nawet nie miałem nic przygotowanego. Gdy tylko się obudziłem, pognałem do szafy i wyjąłem pierwszy lepszy garnitur. Niestety był to ten szary, w którym byłem na świętach u Gabriela. Przypomniałem sobie jak bardzo byłem wtedy szczęśliwy sądząc, że w końcu mam jakąś rodzinę i czym prędzej rzuciłem ten cholerny garnitur na sam dół szafy wyjmując drugi, który zaś kojarzył mi się z pogrzebem wujka Zbycha. Z dwojga złego, ta opcja była lepsza. Boję się, że natrafię tu na niego, na nią, na nich… Może i chodzili już za rączkę, a mi nic o tym nie było wiadomo? Dziewczyny naprawdę mało mówiły o nich, prawie że nic, a ja jak najwięcej siedziałem w domu, bo bałem się, że gdzieś ich spotkam. W sumie się w nim zaszyłem. Spotykam parę nauczycielek, które głupio się pytają czy się stresuję i staję z boku by móc spokojnie sobie zapalić. Wyjmuję paczkę ze spodni i biorę z niej ostatniego papierosa. Od dwóch tygodni nałogowo palę. Rozkoszuję się nikotyną, aż dzieje się to czego tak bardzo chciałem uniknąć. Ulka.  

- Myślałam, że nie palisz – zaskakuje mnie.  
- Myślałem, że nie wskakujesz do łóżek zajętym gejom – mówię oschle.  
- Może to oni wskakują do moich – kpi.  
- Odejdź stąd, nikotyna źle wpływa na kobiety w ciąży.  
- Powodzenia na polskim.  

Co za bezczelność. Okropnie mnie poddenerwowała. Spędzam dłuższą chwilę na próbie uspokojenia się, aż w końcu przybywa Patrycja, zaraz za nią Samanta i na końcu Magda. Wszystkie trzy mnie obejmują, a moje oczy zauważają Gabriela. Wygląda pięknie. On również mnie zauważa i wydaję mi się, że chce ruszyć w moją stronę, ale na jego drodze staje Ula i mocno go obejmuje. Zabolało. Odwracam wzrok i idę z dziewczynami w inną stronę. W końcu wołają nas do środka i tam czeka mnie kolejna "niespodzianka". Gabriel siedzi w ławce przede mną. Czuję ten zapach. Zapach, który tak bardzo kochałem. W końcu sygnalizują, że możemy zacząć. Przez chwilę kompletnie nie mogę wziąć się za pisanie. Słyszę wokół siebie, że wszyscy już piszą, a ja siedziałem kompletnie cicho. Moje oczy błądzą między pytaniami, a ja kompletnie nic nie wiem. Przestaję się wpatrywać w plecy Gabriela i jeszcze raz przyglądam się pytaniom na pierwszej stronie. Nawiedzają mnie wspomnienia. Wspomnienia jak zakuwałem do tego wszystkiego razem z nim. Zamykam oczy i widzę to wszystko, przypominam sobie każdy jedyny szczegół. Ruszam z pytaniami i po chwili czuję, że nadgoniłem już wszystkich. Piszę i piszę, a wspomnienia dalej mnie nawiedzają. Dziwię się, że tak dokładnie wszystko zapamiętałem.  

***  

Matury, mimo moich obaw poszły mi znakomicie. Wszystko dzięki tym wspomnieniom. Czy to możliwe, że tak dobrze to pamiętałem? Dziś zamierzam oblać koniec matur. Koniec liceum. Oblewam sam, nie chciałem iść na imprezę dla wszystkich. Imprezę, którą oczywiście organizowała Ula. Co to? W naszej szkole nie było już nikogo innego, który potrafiłby zamówić lokal, DJ-a i balony? Dziewczyny poszły, bo Magda już od dawna obiecała tą imprezę Michałowi. Samanta nadal była z Tomkiem i ani myślała się z nim rozstawać, Patrycja za to też nie była sama, bo Gusto18 był stale przy jej boku, a okazał się nim kolega z sąsiedniej klasy. Los idealnie ich splótł razem, ponownie ukazując swoją ironię. Na swoją własną, prywatną imprezę byłem dobrze przygotowany, ale skromnie ubrany. Zacząłem ją po wykąpaniu się, i nie trudziłem się by coś na siebie ubrać. Zamierzałem świętować w samych czarnych bokserkach, nic więcej nie było mi trzeba. Włączyłem muzykę i po prostu zacząłem tańczyć. Piłem drinka za drinkiem, piwo za piwem.  

Z głośników wydobywają się najgorsze katastrofy muzyczne, które kiedykolwiek się zdarzyły, ale dla mnie liczyło się, że był dobry bas. Nie zniosę już żadnych smutasów. Nagle z głośników wylewa się coś czego mój układ nerwowy kompletnie nie wytrzymywał, a mianowicie mieszanka gościa z The Black Eyed Peas, Jennifer Lopez i Micka Jaggera, który trafił tam chyba przez okropną pomyłkę. Od razu podbiegam do odtwarzacza i przewijam do momentu, w którym Mick pokazał im co to znaczy mistrzowskie wejście. Szaleję i skaczę jak głupi rozlewając dookoła piwo z zielonej butelki. "You can go hard or you can go home" rozbraja mnie ten tekst i wręcz mam ochotę odpowiedzieć Mickowi coś w stylu "I am going hard in my home, deal with it". Kręcę się dalej, obracam i przeżywam stan przedzawałowy. Nie jestem sam w domu.  

- Kamil! Kurwa, puka się – mówię z wyrzutem przyciszając muzykę i kompletnie nie ciesząc się z jego wizyty.  
- Wybacz, twoja matka mówiła, że cię nie będzie – wskazuje na klucze, które trzymał w dłoniach.  
- I pewnie pomyślałeś, że to Łobuz słucha Jaggera, brawo – ironizuję.  
- Aż tak ci ciepło? – pyta wskazując na moje skromne okrycie ciała.  
- Duszno, ale nie zrobię ci tej przyjemności, i zdejmę to dopiero gdy wyjdziesz – wskazuję na swoje bokserki i ochoczo strzelam gumką od nich.

Jestem już pijany. Też mam słabą głowę, ale nie na tyle, by zrobić komuś dziecko jak Gabriel. Kamil chodzi po moim mieszkaniu, jakby był u siebie. Szuka jakichś papierów i gdy już je znajduje, wygodnie rozsiada się na sofie. Siadam naprzeciwko niego i razem popijamy piwo, oczywiście sam się nim poczęstował. Bezczelny jak zawsze. Opowiada mi o rzeczach, które kompletnie mnie nie interesują, i nawet nie ukrywam, że go nie słucham. W myślach jestem daleko stąd. Gdy już wprost mówię mu, że na niego czas, i kłamię, że oczekuję gości podnoszę się z sofy, a on za mną.  

- Seksownie ci w tym – oblatuje mnie wzrokiem i delikatnie przejeżdża swoim palcem po moim torsie.  
- Tobie też nie najgorzej w tej koszuli. Mam ochotę ją zerwać i rozerwać na strzępki – zaskakuję go swoimi słowami i przyciągam do siebie opierając się o ścianę.  
- Bardzo ją lubię, pozwolisz, że sam zdejmę – szybko odpina guziki od niej i po chwili ląduje na ziemi.  
- Za to te spodenki zsunąłbym jak najszybciej, by już dłużej nie raziły moich oczu i dał je Łobuzowi, by ładnie je obgryzł po bokach. Masz okropny gust.  
- Bardzo je lubię, pozwolisz, że sam zsunę.  

Staje przede mną w samej bieliźnie koloru turkusowego. Przypomina mi się, że Gabriel miał takie same. Pozwalam swoim dłoniom przemknąć po jego ramionach. Widzę jak bardzo pobudziło to jego przyjaciela do życia. Przyciągam go bliżej siebie i czuję to ciepło, które czułem od niego z dobre półtora roku temu.  

- Ależ na mnie działasz – mówię zanurzając jego głowę w mojej szyi.  
- A ty na mnie – wyswobadza się z mojej szyi i próbuje zbliżyć swoje wargi do moich – stęskniłem się za nimi – zgaduję, że mówi właśnie o nich i jest coraz bliżej.  
- A one za tobą nie – mówię gdy nasze wargi dzielą zaledwie parę centymetrów – zabieraj te ciuchy i spierdalaj, bo byłem w trakcie niezłej imprezy – mówię ozięble i wyswobadzam się mu.  

Rozbawiony udaję się w stronę odtwarzacza i przywracam mu poprzednią głośność. Sięgam po piwo, które sączyłem na sofie i obserwuję jak podirytowany ubiera się i patrzy na mnie złowrogo. Nie sądziłem, że jest aż tak naiwny i da się na to nabrać. Zabiera ze sobą papiery, których u mnie szukał i zatrzaskuje drzwi za sobą. Przybiega Łobuz z kuchni i zastanawiam się co robił, gdy ten wparował sobie niezauważenie do mojego domu. Pakuję w siebie coraz to więcej płynu, próbując odgonić od siebie myśli o Gabrielu. Nie zamierzałem dziś płakać, ale i tak mi się to nie udało.  

***

- Maciek, no chodź, to jest polecenie przyjacielskie, sytuacja awaryjna i wszystko możliwe!
- Madziu, wiesz jak bardzo cię kocham i takie tam, ale zaraz przerobię cię na kisiel jak nie dasz mi spać. I oddawaj klucze do mojego mieszkania!
- Ruszaj tą dupę i wstawaj! – Samanta zrywa ze mnie kołdrę, a Magda zaczyna grzebać mi w szafie rzucając na łóżko ciuchy, w które mam się ubrać.  
- No dobrze, już wstaję.  

Wyciągają mnie z domu twierdząc, że mają dla mnie ogromną niespodziankę. Ciekawe co to mogło być? Szóstka w totka, nowy smak Tymbarka, a może.. któraś jest w ciąży? Światło nieźle daje mi po oczach, ale posłusznie dotrzymuję im kroku jednocześnie rozczesując swoje włosy palcami, bo czuję, że sterczą mi w każdą możliwą stronę. Idziemy w stronę mieszkania Patrycji. Co ja, u Pati nie byłem? Dziękuję losowi, że mieszkanie mojej przyjaciółki znajduje się na parterze i nie muszę wysilać się idąc w górę. Samanta oczywiście wchodzi jak do siebie, a ja zaraz za nią. Słyszę znajomy mi głos – głos podekscytowanej Patrycji i nagle słyszę śmiech… Ten śmiech. Śmiech, który tak dokładnie pamiętałem z lat, które już nigdy nie wrócą. Z lat dzieciństwa. Czy to naprawdę on? Niemożliwe!  

- Dios mio, Maciek? To naprawdę ty?  
- Kuba?! No a kto, jak nie ja!

Jabber

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 5687 słów i 31048 znaków.

10 komentarze

 
  • Picasso

    a w oczach smutek i żal to najlepszy komentarz do tej cześci opowiadania świetne

    22 gru 2013

  • Gabriel

    Po dłuższej chwili rozważań mam nadzieję, że Maciek i Gabriel będą jeszcze razem, bo w końcu mocno się kochali. Czekam na dalszy rozwój akcji.

    18 lis 2013

  • Gabriel

    Tak jak zawsze opowiadanie świetne. Nie myślałem, że aż tak można płakać i dalej czytać przez łzy. Czekam na kolejną część i mam nadzieję, że będzie jak najszybciej.

    17 lis 2013

  • Jabber

    Tak, to chyba głupota płakać przy pisaniu własnych opowiadań :O Ostatnio cierpię na nawał weny i co skończę jakąś część biorę się za pisanie kolejnej, wcześniej dawałem sobie tydzień wolnego przed napisaniem kolejnej. Napływa do mnie milion pomysłów na minutę! Dziękuję za komentarze - dużo dają i dużo wnoszą. Cieszę się, że się podoba, wzrusza i zaskakuje, taki był na pewno zamiar. Dzięki! I dziwne, ale jestem właśnie w trakcie pisania kolejnej części, chyba mnie  :crazy:  :cool:

    17 lis 2013

  • karo

    z czesci na czesci coraz wiecej akcji. strasznie smutna czesc i powiem ze lezka sie zakrecila. i kto to kuba? nie moge sie doczekac ciagu dalszego! a kamila niezle zalatwil maciek :smile:

    17 lis 2013

  • Ja

    Swietne. Czekam na dalsza czesc.

    17 lis 2013

  • Kubolo

    Trzy razy! Trzy razy przerwano mi lekturę, a domownicy patrzyli na mnie jak na świra, gdy jak najszybciej gnałem z powrotem po komputera, by znów do niej przysiąść! Już się bałem, że Maciek zrobi to z Kamilem… Trochę mi smutno, że Maciek i Gabriel już nie są razem, ale może jednak wrócą do siebie…? No i końcówka… Kuba… Wielki plus za imię! :faja: Czuję, że to opowiadanie mnie jeszcze nie raz zaskoczy, nawet nie wiesz jak się cieszę z częstości dodawania kolejnych rozdziałów. Weny, weny!!!

    17 lis 2013

  • julia

    wow nieźle , fajnie by było gdyby oni jednak wrócili do siebie. :) że to jakaś pomyłka z ta ciążą...

    17 lis 2013

  • love94

    Najpierw ty Tomuś, potem ja, czy wszyscy musimy się popłakać? xd

    17 lis 2013

  • sweetkicia

    Jak czytałam to opowiadanie to szczerze mówiąc czułam się tak jak główny bohater, płakałam razem z nim, a to daje wielki plus dla Autora ;) Po prostu genialne i czekan na kolejną część :D

    17 lis 2013