Daję ci siebie #3

Czułam duszność w klatce. Nagle wszystkie inne sprawy spadły na dalszy plan. Wsłuchiwałam się w sygnał i chyba jeszcze nigdy tak desperacko nie pragnęłam, by ktoś odebrał moje połączenie. W głowie miałam mnóstwo przerażających myśli. Pomyślałam o sile trzęsienia ziemi i ile ludzi mogło przy tym zginąć. Myślałam o hemofilii i o tym, że dla Sebastiana nawet małe skaleczenie może być zagrożeniem, jeśli szybko nie dotrze do szpitala. Wargi drżały mi ze strachu i w tym momencie nie obchodziła mnie sprawa gwałtu, czy była prawdą czy nie, kto kłamał. Chciałam się tylko dowiedzieć, czy Sebastian żyje.  
- Nie odbiera – powiedziałam rozedrganym głosem, kiedy przepuściłam już ósmy sygnał. Rozłączyłam się. Ręce drżały mi tak bardzo, że prawie upuściłam komórkę na beton. – Alex… - Spojrzałam na niego, ale uniósł rękę, by mnie uciszyć. Zamilkłam i obserwowałam jego twarz, która wydawała się martwa.
- Jedziemy do mnie – powiedział kamiennym głosem. – Natychmiast.
***
Widok Shirley oglądającej telewizję wprawił mnie w rozpacz. Kobieta próbowała oderwać swoje myśli od wszystkiego, co się ostatnio stało, a my musieliśmy jej powiedzieć, że tam, gdzie przebywał Sebastian, było trzęsienie ziemi i nie wiemy, czy Sebastian żyje. Sama myśl sprawiła, że po mojej twarzy zaczęły lecieć łzy. Alex dalej wyglądał, jakby wykuto go z kamienia.  
Gdy weszliśmy, Shirley lekko podskoczyła, po czym obejrzała się i ściszyła telewizor.
- Ach, to wy. Już myślałam, że to może Laura… - urwała, gdy zobaczyła moje łzy. Natychmiast wstała z fotela, strącając pilot na podłogę. – Co się znowu stało? – spytała mnie ostro, ale tylko pokręciłam głową. Żadne słowa nie mogły mi przejść przez gardło. Shirley spojrzała na syna. Alex też nic nie powiedział. Wyjął komórkę i pokazał mamie to, co wprawiło nas w taki strach. Patrzyłam, jak oczy jej się rozszerzają, na twarz wkrada się przerażenie, jak się chwieje i opiera na fotelu.
- Nie odbiera… - odezwałam się cicho, czując się, jakbym miała w gardle wielką kluchę. Mój głos wcale nie przypominał tego, którym mówiłam na co dzień. – Nie wiemy, czy…
Przerwałam, bo szloch Shirley ponownie uniemożliwił mi powiedzenie czegokolwiek. Wyciągnęłam komórkę i ponownie wykręciłam numer Sebastiana, oddalając się parę kroków. Alex zaczął przytulać matkę i ją pocieszać, ale ona płakała, tak jakby już wiedziała, że Sebastian nie żyje. Ja wsłuchiwałam się w sygnały, prosząc niebiosa, by coś się stało, by Sebastian odebrał i zapewnił mnie, że wszystko jest w porządku, choćby swoim najbardziej burkliwym głosem.  
Nic się nie stało. Nikt nie odbierał. Próbowałam się pocieszać – może zgubił telefon. Może mu wypadł, gdy próbował się ratować. A może… mój umysł podsunął mi przerażający obraz, gdzie zawala się dom i przygniata Sebastiana, uniemożliwiając mu oddech. Rozcina mu skórę. Krew leje się bez opamiętania. Sebastian umiera.
Miałam ochotę się spoliczkować. Nie mogłam tak myśleć. To, że nie odbierał telefonu, jeszcze nic nie oznaczało. Musieliśmy być dobrej myśli. Powtarzałam to sobie w myślach, jednak ręce mi drżały, a łzy nie chciały przestać płynąć. Usłyszałam, jak Alex zaprowadza roztrzęsioną mamę do kuchni. Nie poszłam za nimi. Poszłam na górę, do jedynego pokoju, którego tu jeszcze nie znałam – do pokoju Sebastiana.
Pchnęłam drzwi. Ustąpiły, a ja wymacałam na ścianie włącznik światła. Po chwili żarówka zapłonęła lekkim światłem i mogłam przyjrzeć się dokładnie wnętrzu. Spojrzałam na łóżko, na którym pościel leżała w lekkim nieładzie. Czy tu leżała Laura, jeszcze niedawno, być może planując, że już wkrótce oskarży Sebastiana o gwałt? Poczułam skurcz w żołądku. Wypadłam z pokoju i pobiegłam do łazienki, ledwo dobiegając do klapy sedesu, zanim z moich ust wydobyły się wymiociny. Zwymiotowałam wszystko, co zjadłam w ciągu dnia, pozostawiając w moim gardle obrzydliwy, piekący smak. Podniosłam się i czym prędzej przepłukałam sobie usta wodą z umywalki. Nie wystarczyło, więc zrobiłam to jeszcze kilka razy. Po wszystkim wzięłam jeszcze płyn do płukania jamy ustnej, uznając, że chyba nikt nie będzie miał mi za złe, jeśli go na chwilę "pożyczę”. Spróbowałam zadzwonić do Sebastiana jeszcze raz.
Nic.
Wróciłam do jego pokoju. Miałam wrażenie, że przekraczam granicę, ale usiadłam na jego łóżku. Na oparciu krzesła wisiała koszulka. Powoli wzięłam ją w ręce, po czym powąchałam. Wcale nie pachniała potem, ale perfumami. Pachniała nim. Przytuliłam ją do siebie, zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś go zobaczę.
Czy powinniśmy powiedzieć Laurze? Tacie Sebastiana? Czy powinniśmy mówić komukolwiek, skoro jeszcze nic nie wiedzieliśmy? Czy Laura w ogóle zasługiwała na takie informacje? Czy naprawdę kłamała, czy może jednak się pomyliłam?  
Chyba zasnęłam. Obudziłam się zesztywniała, dalej ściskając koszulkę Sebastiana. Odrzuciłam ją od siebie i zerknęłam na zegarek. Było lekko po północy. Zeszłam na dół, mrużąc oczy, gdy dotarło do nich światło. Tak jak podejrzewałam, ani Shirley ani Alex nie spali. Siedzieli w salonie, wyglądając jak marmurowe posągi. Nie zdziwili się na mój widok.
- Coś wiadomo? – spytałam ochrypłym głosem. Shirley pokręciła głową, ocierając zwilgotniałe oczy.
Opadłam na fotel i tak siedzieliśmy w ciszy. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Nagle odezwał się telefon Shirley. Wszyscy podskoczyliśmy, a ona złapała za telefon i oczy jej się rozszerzyły.
- To telefon z Włoch – szepnęła, wpatrując się w ekran. Telefon dalej dzwonił. Spojrzała na mnie błagalnie. – Vanessa… odbierzesz?  
Cała senność mi minęła. Dzwonili z Włoch, być może z informacją o stanie Sebastiana. Wyciągnęłam drżącą rękę po telefon, ale nagle poczułam presję. Skończyłam dopiero pierwszy rok studiów – jeszcze nie umiałam się komunikować bez stresu. Do tego wszystkiego dochodził fakt, że Włosi mówili zazwyczaj bardzo szybko i często niewyraźnie, co utrudniało zrozumienie ich. Bałam się, że nie zrozumiem tego, co zaraz usłyszę, ale jeszcze bardziej bałam się, że to zrozumiem – że usłyszę, że Sebastian nie żyje.
Odebrałam, z mocno bijącym sercem. Dzwonił jakiś włoski lekarz. Zacisnęłam kciuki tak, że aż mi zbielały. Spytał, czy jestem mamą Sebastiana. Nie miałam siły tłumaczyć sytuacji, więc jedynie potwierdziłam. I czekałam.
- C’era un terremoto – usłyszałam. – Succede spesso, purtroppo. Abbiamo trovato questo ragazzo sotto il muro della casa distrutta...
- Mówi, że było trzęsienie ziemi, co się często zdarza – szepnęłam do Aleksa i Shirley, którzy patrzyli na mnie, czekając na wyjaśnienia. – Znaleźli go pod ścianą zniszczonego domu. Chyba go przygniotła… - urwałam, słuchając dalej włoskiego lekarza. Z nerwów miałam wrażenie, że wcale go nie rozumiem, ale skupiałam się na pojedynczych słowach i jakoś dawałam radę. Chciałam tylko usłyszeć jedno – czy wszystko było w porządku. Czy żył…  
- Ha l'emofilia, giusto? – usłyszałam pytanie i znów potwierdziłam. – Siamo riusciti a fermare l’emoraggia nel tempo...
- Udało im się zatamować krwotok na czas – szepnęłam. Shirley ścisnęła Aleksa za rękę.
- La sua condizione era critica ma ora è stabile. Ha le costole rotte...  
Dalej już go nie słuchałam. Sebastian żył. Jego stan był krytyczny, ale teraz był stabilny. Prawie rozpłakałam się z ulgi.
- Żyje – jęknęłam, przymykając oczy. Shirley wciągnęła głęboko powietrze i podobnie jak ja, zaczęła znowu płakać. Między szlochami, poprosiła mnie, bym się dowiedziała, w jakim leży szpitalu. Jąkając się nieco, dokończyłam rozmowę, zapisując nazwę na podsuniętej mi przez Shirley karteczce. Rozłączyłam się, czując, jak kamień spada mi z serca. Wzięłam kilka głębokich wdechów. – Ma połamane żebra – zwróciłam się do Aleksa i Shirley. – I pewnie sporo innych obrażeń, ale lekarz powiedział, że jego stan jest stabilny.  
- Dziękuję ci. – Shirley wstała i uściskała mnie. Odetchnęła głęboko. – Polecę tam – dodała, otwierając laptopa leżącego na stoliku. – Zarezerwuję bilet online i polecę po niego. Nie będzie wracał sam.  
- Polecę z panią – powiedziałam stanowczo, choć wcale tego nie planowałam. Te słowa wyleciały ze mnie, tak jakby tylko czekały na odpowiedni moment. – Może pani zarezerwować dwa miejsca? Proszę – dodałam. Alex spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Shirley skinęła głową.  
- A teraz… - odetchnęła, zamykając po chwili laptopa. – Chyba wszyscy musimy iść spać.
***
W piątkowe popołudnie stałam z Shirley na lotnisku, czekając na odprawę bagażu. Powiedziała, że godzinę temu rozmawiała z Sebastianem. Nie mógł za dużo mówić, ponieważ bolały go żebra i klatka piersiowa, którą przygniotła mu ściana domu, który się zawalił. Wzdrygałam się na samą myśl, ale byłam wdzięczna, że skończyło się tylko na tym. Serce mi stawało, gdy myślałam, jak inaczej mogło się to wszystko potoczyć.
Teraz zastanawiałam się, jak się zachowam wobec niego, gdy go zobaczę. Kto w końcu mówił tu prawdę?
Postanowiliśmy na razie nic nie mówić Laurze – Alex zgodził się, że wstrzymamy się z przekazaniem jej takiej wiadomości… zwłaszcza że wciąż nie mieliśmy pewności, czy nas wszystkich nie okłamała.
Zadzwonił mój telefon. Skwitowałam to jedynie uniesieniem brwi, gdy zobaczyłam, że dzwoni Chris. Bez zastanowienia odrzuciłam połączenie.  
Będąc już w samolocie, Shirley głęboko odetchnęła.
- Bardzo ci dziękuję, że to robisz. Nie musiałaś ze mną lecieć.
- Żaden problem – odparłam. W mojej głowie buzowały myśli. Korciło mnie, by opowiedzieć jej o moich podejrzeniach co do Laury. Wahałam się, bo nie chciałam i jej robić fałszywej nadziei, jeśli jednak się myliłam. Przez te parę dni przeżyła naprawdę dużo – najpierw wiadomość, że jej syn zgwałcił dziewczynę, a później, że może nie żyć. Biłam się z myślami, nie wiedząc, co tu będzie właściwe, ale Shirley wyrwała mnie z zamyślenia:
- Wyglądasz, jakbyś chciała coś powiedzieć. – Patrzyła na mnie ciepło. – Śmiało.
Pomyślałam, że raz kozie śmierć. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać. Na samym początku uprzedziłam, że mogę się mylić i że też nie wiem, co tu jest prawdą. Opowiedziałam o dziwnym zachowaniu Laury przed wyjazdem Sebastiana, o niezgodnym fragmencie koszulki, o jej braku zespołu stresu pourazowego. Shirley słuchała mnie w milczeniu. Zdziwiłam się, gdy nagle na jej twarz wpłynęło zrozumienie.
- Przestała brać tabletki… - powiedziała cicho, jakby do siebie.
- Tabletki? – powtórzyłam, marszcząc brwi.
Shirley nie zareagowała na moje zdziwienie. Chwilę siedziała w ciszy, po czym ścisnęła mnie za rękę.
- Dziękuję ci. Omal nie straciłam wiary we własnego syna.
Nic więcej nie powiedziała, więc zrozumiałam, że to koniec rozmowy. Też zamilkłam, wpatrując się w krajobraz za oknem, przesuwający się wolno. Wiedziałam jednak, że nie zostawię w spokoju tego tematu – skoro w grę wchodziły jakieś tajemnicze tabletki, musiałam się dowiedzieć, o co tu chodziło. Zaraz po tym, jak zamierzałam dostarczyć Sebastiana do domu – całego i zdrowego.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2134 słów i 11748 znaków, zaktualizowała 30 wrz 2017.

5 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik ja1709niezalogowana

    Żeby nie było, że nie czytam:P;)Co z PŻ? Prosimy o ruchy, bo nim będzie 15 zapomnę, co było w poprzedniej części:lol2:

    27 maj 2018

  • Użytkownik candy

    @ja1709niezalogowana sesja...

    28 maj 2018

  • Użytkownik jaaa

    noo akcja sie powoli rozkręca xd

    30 wrz 2017

  • Użytkownik candy

    @jaaa powolutku :)

    1 paź 2017

  • Użytkownik Kasia1988

    Tego sie nie spodziewałam czekam na dalszy ciąg :-)

    30 wrz 2017

  • Użytkownik candy

    @Kasia1988 fajnie, że zaskoczyłam :)

    1 paź 2017

  • Użytkownik karolciaaa4

    Za każdym razem zadziwiasz coraz to większą kreatywnością :) jesteś niesamowita:* uwielbiam twoje opowiadania  <3

    30 wrz 2017

  • Użytkownik candy

    @karolciaaa4 dziękuję bardzo! <3

    1 paź 2017

  • Użytkownik POKUSER

    Wiedziałem :D

    30 wrz 2017

  • Użytkownik candy

    @POKUSER :D

    1 paź 2017

  • Użytkownik POKUSER

    @candy przepraszam, powinienem na priv Ci wtedy wysłać moje przewidywania, a nie w komentarzu... :(

    1 paź 2017