Daję ci siebie #29

Daję ci siebie #29Tak sobie pomyślałam, że skoro już tak długo się tu wspólnie ze sobą "męczymy" (żarcik :D) to wypadałoby dać Wam jakieś wyobrażenie o mnie, tym bardziej, że niektórzy są tu ze mną od samego początku. Załączam więc zdjęcie poglądowe twarzyczki Candy, byście wiedzieli, z kim macie do czynienia :D zdjęcie jest z zeszłego tygodnia, kiedy to siostra polka (alternatywa dla matki polki) zawoziła brata (to ta cudowna istotka za mną) do przedszkola. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, Candy ma na imię Sandra. Mieszkam w miasteczku pod Warszawą, ale studiuję w Łodzi. Jestem kompletnie szurnięta na punkcie kubków - najczęściej takich z ciekawymi napisami lub po prostu ładnymi - wczoraj na przykład, kupiłam w Rossmannie przepiękny czerwony kubeczek z reniferami. Zimy nie lubię, ale zimowe kubki już tak. Może to właśnie on da mi wenę :D Wy też mi napiszcie coś o sobie w komentarzach! ;) Poznajmy się trochę :D a teraz zapraszam na rozdział :)





Pokój momentalnie zabarwił się na pomarańczowo, a ja poczułam, że coraz ciężej mi się oddycha. Pościel zajęła się błyskawicznie. Gorączkowo usiłowałam przypomnieć sobie wszystko, co wyniosłam od strażaków z różnych spotkań organizowanych w szkołach, kilkanaście lat temu. Wspomnienia miałam mętne, a szalejący wokół ogień niczego nie ułatwiał.  
Ale przecież nie mogłam tutaj zginąć.
Myślenie mi się wyostrzyło. Chwyciłam butelkę wody, która stała na stoliku nocnym, a z walizki wygrzebałam jakąś bluzkę na chybił trafił. Wody było za mało, bym mogła wylać ją na płomienie, za to wystarczyła, by zmoczyć materiał. Przycisnęłam go do ust, próbując rozpaczliwie chronić się przed napierającą dusznością. Po chwili kucnęłam na kolana – jak przez mgłę kojarzyło mi się, że to właśnie w dole podłogi jest najwięcej tlenu. Podpełzłam do drzwi i ostrożnie przyłożyłam do nich rękę. Nie były gorące, co oznaczało, że ogień jeszcze za nimi nie szalał. Czym prędzej szarpnęłam za klamkę, ale drzwi się nie otworzyły. W panice uświadomiłam sobie, że wieczorem zamknęłam je na klucz. Nie było go w zamku, a więc musiał wypaść. Zaczęłam macać podłogę, sycząc, czując, jak serce bije mi chyba tak mocno, jak jeszcze nigdy. Czułam gorąco za plecami. Ogień lada chwila mógł mnie dosięgnąć – pokój nie był duży. Przeszukiwałam podłogę koło drzwi jak szalona. W końcu wymacałam klucz. Podniosłam się lekko, by włożyć go w drzwi, jednak w tym samym momencie usłyszałam za sobą potworny trzask. Odwróciłam się gwałtownie. Wysoka szafka, której przed chwilą dosięgnął ogień, pękła gwałtownie na pół, a płonąca połowa opadała na podłogę. Nie zdążyłam uskoczyć. Przygniotła mnie do podłogi. Wrzasnęłam głośno. Brakowało mi powietrza, ale ból był tak silny, że nie potrafiłam powstrzymać odruchowego krzyku.  
Nagle pomyślałam o Sebastianie. Jakie śmieszne i dziecinne wydały mi się teraz nasze problemy! Teraz nic już nie miało znaczenia. Poradzilibyśmy sobie ze wszystkim. Poradzilibyśmy sobie z Laurą. Teraz to wiedziałam. Nagle nic nie wydawało się być aż tak dużą przeszkodą, żeby nie można było jej obejść. Kochałam go i to było najważniejsze. Dlaczego zamiast naprawiać, wolałam uciekać? Dlaczego uświadamiałam sobie to dopiero, gdy mogłam umrzeć?
Syki płomieni dalej rozbrzmiewały wokół mnie, gdy usiłowałam zrzucić z siebie mebel. W końcu mi się to udało, ale w pomarańczowym blasku zobaczyłam, że na nogach oraz przedramieniu mam paskudne oparzenia. Nie czułam bólu – buzowała we mnie adrenalina – jednak ich widok sprawił, że wpadłam w jeszcze większą panikę. Musiałam szybko się wydostać z pokoju, jeśli nie chciałam zostać poparzona jeszcze bardziej – na śmierć.  
Zdawało mi się, że słyszę syrenę wozu strażackiego, ale nie potrafiłam powiedzieć, czy była to tylko moja wyobraźnia, czy rzeczywistość. Wepchnęłam kluczyk do drzwi i ponownie za nie szarpnęłam. Gdy wypadłam na korytarz, który też zaczynał poddawać się pożarowi, nagle skądś pojawili się strażacy w czarnych mundurach. Z początku mnie nie zauważyli – dopiero, gdy ustał syk płomieni po potraktowaniu ich gaśnicą, usłyszeli mój kaszel. Jeden ze strażaków zabrał mnie na dół, a inny wpadł do mojego pokoju, gasząc resztę płomieni.  
Gdy tylko znalazłam się na świeżym powietrzu, poczułam się jak ryba, wrzucona z powrotem do wody po długim przebywaniu bez niej. Rozkaszlałam się na nowo. Wszystko wokół mnie było jakby przyciemnione. Zaczęłam się trząść. Ktoś podsunął mi maseczkę z tlenem. Słyszałam uspokajający głos, ktoś gładził mnie po ramieniu. W miarę jak oddech mi się uspokajał, adrenalina opadła. W końcu poczułam piekący ból od oparzeń. Choć ognia już nie było, miałam wrażenie, że dalej mnie parzył. Zaczęłam płakać – ze strachu, ale też z ulgi. Przez kilka bardzo długich chwil byłam przekonana, że zostanę w tym pokoju na zawsze, że już nigdy nie zobaczę rodziców, Dereka, Emmy… Sebastiana…  
Oczy mnie szczypały od dymu, gardło miałam obolałe. Gdy wszystko w miarę się uspokoiło i wszyscy znaleźli się na zewnątrz, ktoś spytał mnie o imię i nazwisko. Chciałam odpowiedzieć, ale nie byłam w stanie mówić. Usłyszałam czyjąś interwencję:
- Potem będziemy ustalać informacje! Niektórzy są ciężko ranni, jedziemy do szpitala!
Jeszcze raz ktoś mnie zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Uwierzyłam. Dałam sobie spokój z byciem silną – zamknęłam oczy i odpłynęłam.
*
Gdy się obudziłam, ból był wciąż obecny, ale do wytrzymania. Byłam podłączona do kroplówki, a oparzenia były już opatrzone. Poczułam smutek, że budzę się sama – wokół mnie nie było nikogo znajomego – ale przecież nie mogłam oczekiwać, że moi najbliżsi cudem się tu znajdą. Nikt nie wiedział, dokąd pojechałam, nie mogli więc wiedzieć o pożarze w motelu. Nie miałam ze sobą komórki, więc nie miałam jak ich poinformować, a nie wiedziałam, czy ktokolwiek zdołał zgadnąć moją tożsamość. Pewnie wszystko, co przywiozłam, zginęło w pożarze.
Chwilę nad tym dumałam – nagle poczułam się jak materialistka, gdy zorientowałam się, że straciłam trochę ubrań, dokumenty, pieniądze i komórkę – ale po chwili przypomniałam sobie, że żyję i właśnie to jest tutaj bezcenne.  
Pomyślałam, jak bardzo chciałabym się przytulić do Sebastiana. Na samą myśl o nim łzy stanęły mi w oczach. Dopiero uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam głupia. Dopiero ten pożar i stan zagrożenia życia uświadomił mi, jak błahe są nasze problemy, że tak naprawdę one nie mają znaczenia. Trzeba walczyć o osobę, którą się kocha, a nie uciekać, bo życie jest krótkie i nigdy nie wiadomo, kiedy widzimy ukochanego po raz ostatni.
Do sali weszła pielęgniarka. Zobaczyła, że się obudziłam i od razu do mnie podeszła.
- Jak się czujesz? – spytała mnie, sprawdzając coś przy kroplówce.
- Lepiej – szepnęłam, bo nie ufałam jeszcze na tyle własnemu głosowi, by odezwać się normalnie.
- Próbowaliśmy ustalić twoją tożsamość, ale się nie udało – poinformowała mnie. – Jak się nazywasz?
- Vanessa… - wydusiłam z siebie, czując, że samo wypowiedzenie mojego imienia jest dla mnie ogromnym wysiłkiem. – Vanessa Johnson.
Zaraz potem ponownie zasnęłam.
*
Gdy obudziłam się następnym razem, prawie rozpłakałam się z ulgi, gdy zobaczyłam obok siebie rodziców z Derekiem. Mama prawie się rzuciła, by mnie przytulić, ale mój głośny syk przypomniał jej, że wciąż mnie bolało. Wobec tego uścisnęła mnie krótko, a po chwili przybrała taką minę, jakby chciała na mnie nakrzyczeć.
- Dziecko, dlaczego wyjechałaś sama? Dlaczego nikomu nic nie powiedziałaś? – zaczęła pomstować. – Gdyby tylko stało ci się coś poważniejszego, a my nic nie wiedzieliśmy…!
- To, czy byłabym sama, czy z kimś, nic by nie zmieniło – odparłam, ściskając ją za rękę. – Potrzebowałam czasu dla siebie.
Derek sporo urósł od ostatniego czasu, gdy go widziałam. Poprosiłam mamę, by mi go podała i tuliłam do siebie niczym najcenniejszy skarb. Zapytałam rodziców, czy wiedzą, co było przyczyną pożaru. Okazało się, że inny gość motelu, sąsiadujący ze mną, zostawił w pokoju mnóstwo zapalonych świeczek – może była to dekoracja na wieczór z drugą połówką. Niekontrolowane płomyki szybko dotarły do zasłon, a reszta potoczyła się już sama.  
- Głupie, małe świeczki… - powtarzała mama, kręcąc głową i trzymając mnie za rękę, jakbym miała zaraz odlecieć. – A tylu ludzi mogło zginąć.
- Ale nikt nie zginął – pocieszyłam ją, po czym urwałam, bo sama nie wiedziałam, czy faktycznie tak było. – Prawda? – dodałam pytająco.
- Na szczęście nikt – odpowiedział mi tata.
Uspokoiłam się i przytuliłam mocniej Dereka. Rodzice powiedzieli, że są z nimi także Emma i Alex. Po paru minutach wrócili z bufetu, na co wskazywały kanapki, które trzymali w dłoniach. Gdy tylko Emma zobaczyła, że nie śpię, zareagowała podobnie jak moja mama – zaczęła się na mnie niemalże wydzierać, co spowodowało, że zaalarmowana krzykiem pielęgniarka zajrzała do sali. Gdy Emma już trochę ochrypła i się uspokoiła, rzuciła tylko, że byłam niesamowicie głupia, ale po jej drżących wargach widziałam, jak się martwiła. Alex wręczył mi jedną z kanapek i usiadł obok mnie, mówiąc cicho, jak dobrze, że wszystko skończyło się tylko na poparzeniach.
Mimo wszystko czułam się całkiem szczęśliwa – żyłam, ocalałam, a wokół mnie byli wszyscy, których kochałam. No, prawie. Nie było Sebastiana. Nie pytałam o niego, a też nikt o nim nie wspominał. Nie mogłam się jednak powstrzymać od zastanawiania się, czy zwyczajnie nie wiedział, co mi się stało, czy wiedział i nie obchodziło go to?
Po chwili jednak spojrzałam na siebie – leżącą w szpitalnym łóżku, poparzoną, słabą. Nie chciałam, by Sebastian taką mnie widział. Nie chciałam, by nabrał dla mnie litości – takiej samej, która wciąż trzymała go przy Laurze. A co, gdyby uznał, że teraz to za mnie musi być odpowiedzialny? Że musi przy mnie trwać wyłącznie dla opieki, a nie dla miłości?
Gdy Alex i Emma już odjeżdżali, zatrzymałam Aleksa i spytałam go cicho:
- Alex… czy Sebastian… wie?
Alex pokręcił głową.
- Nie zdążyłem mu powiedzieć. Był w pracy, gdy twoi rodzice zadzwonili do Emmy. Mam mu powiedzieć?
Potrząsnęłam głową.
- Nie. Nie może mnie widzieć w takim stanie. Zobaczę się z nim, gdy już wyzdrowieję. Nie mów mu, dobrze? Obiecujesz?
Mina Aleksa wyraźnie pokazywała, że się ze mną nie zgadza, ale skinął potakująco głową.
Wieczorem poszłam się umyć, ponieważ zaczynało mnie irytować to, jak pachniałam, jednak nie było to łatwe. Pomagała mi pielęgniarka, uważając, bym nie zamoczyła opatrunków. Było to bardzo długie i monotonne, raz prawie poślizgnęłam się na mokrej podłodze, ale było warto. Moje włosy były matowe i wciąż cuchnęły dymem, tak jak ja sama. Poza tym, rozpaczliwie pragnęłam usunąć z siebie wszelkie wspomnienia po tamtej nocy.
Rodzice pojechali zjeść obiad na mieście, po czym wrócili z prezentem dla mnie. Sprawili mi nową komórkę, co bardzo mnie ucieszyło, bo wreszcie mogłam mieć jakikolwiek kontakt ze światem zewnętrznym. Przywieźli mi też parę książek, bym miała co robić, a także jedzenie – więcej niż mogłabym zjeść, ale doceniałam ich troskę. W końcu zrobiło się późno i musieli jechać. Mama wyraźnie nie chciała mnie zostawiać, ale Derek zrobił się marudny i senny, więc musieli wracać do domu. Ja sama byłam też lekko zmęczona. Po tym, jak wprowadziłam wszelkie dane w nowej komórce i nadrobiłam zaległości w internetowym świecie, postanowiłam się zdrzemnąć. Sam sen nie należał do przyjemności – nie mogłam obrócić się na bok, by nie nadwyrężać oparzeń, tak więc musiałam leżeć płasko na plecach, niczym kłoda. Mimo wszystko potrzebowałam snu, bo wciąż byłam słaba.
Prawie już przysypiałam, gdy usłyszałam na korytarzu jakąś kłótnię. Zmarszczyłam brwi, nie otwierając oczu. Po cichu liczyłam, że za chwilę głosy ucichną i dadzą mi spać, ale nagle otworzyły się drzwi od mojej sali i to z takim impetem, że prawie podskoczyłam.
- Nie może pan tu wejść! – usłyszałam krzyk. Po chwili zapaliło się światło. Zamrugałam. Jak oniemiała patrzyłam na Sebastiana, który stał w drzwiach i usiłował odgonić od siebie krzyczącą pielęgniarkę. – Jest już grubo po godzinach odwiedzin! – Zerknęła na mnie. – No i widzi pan! – zrugała Sebastiana. – Obudził ją pan! Ta dziewczyna musi dużo spać, by odzyskać siły!
- A ja muszę z nią porozmawiać! – fuknął Sebastian. – Skoro już tu wszedłem i narobiłem rabanu, chyba mogę chwilę zostać.  
Pielęgniarka spojrzała na niego z oburzeniem, po czym skierowała wzrok na mnie. Skinęłam głową, wciąż lekko zaspana, ale widok Sebastiana momentalnie mnie rozbudził. Serce biło mi mocno – ze strachu, ze wzruszenia… nie mogłam uwierzyć, że tu był.
- Pięć minut! – warknęła pielęgniarka i drzwi się zamknęły.
Sebastian wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo, po czym jednym krokiem znalazł się przy mnie, tak szybko, że ledwo to zarejestrowałam. Nie wyglądał najlepiej – był ubrany w byle jaki dres, na twarzy miał dość mocny zarost, oczy podkrążone. Ale mimo wszystko to wciąż był mój Sebastian. Ze zdumieniem odkryłam, że ma w oczach łzy.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć? – spytał cicho, opadając na krzesło obok łóżka. Pochylił się i wziął mnie za rękę, podłączoną do kroplówki. – Nie chciałaś mnie tutaj?
- Nie chciałam, byś mnie taką widział – mruknęłam, odwracając na chwilę wzrok. Zerknęłam na moje bandaże. – Zresztą… nie wiedziałam, czy cię to obchodzi…
Wzmocnił uścisk.
- Nie mów tak. Nigdy, przenigdy tak nie mów. Jak mogłoby mnie to nie obchodzić?  
- Nie rozstaliśmy się w najlepszych warunkach. Myślałam, że…
- Chyba myślenie nie wychodzi ci najlepiej – przerwał mi z lekkim śmiechem, ale oczy nadal miał wilgotne. – Vanessa… wiem, że mamy jeszcze sporo do wyjaśnienia, ale… czy mogę cię przytulić? Pocałować? – patrzył na mnie błagalnie. – Proszę. Tęskniłem za tobą przez ten cały czas. Nawet sobie nie wyobrażasz…
Nie dokończył, bo przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam. Delikatnie oplótł mnie ramionami, a ja nagle czułam się bezgranicznie szczęśliwa. Nagle jednak poczułam, że muszę o coś spytać. Oderwałam się od niego i spytałam cicho:
- Czy z Laurą już wszystko skończone?
- Prawie – odpowiedział, a moje serce się skurczyło. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. – Została mi jeszcze jedna sprawa do załatwienia…
- Sprawa? – powtórzyłam. Odsunęłam się od niego i puściłam jego rękę. – Jaka sprawa? Po tym wszystkim, ty dalej masz z nią kontakt, pomagasz jej…?
- To nie tak jak myślisz – zaprotestował, ale nie chciałam go słuchać. Owszem, byłam zdecydowana walczyć o nas, o nasz związek, ale nie w tej chwili. Byłam słaba, zmęczona, dalej czułam w sobie skutki pożaru. Dopiero co ocaliłam własne życie. W ogóle nie czułam się silna ani gotowa na kolejną walkę. Nie dziś.
- Idź już – powiedziałam ze ściśniętym gardłem.
- Vanessa…
- Czas minął! – Drzwi otworzyły się z powrotem i stanęła w nich pielęgniarka, patrząc groźnie. – Muszę już pana pożegnać.
Sebastian spojrzał na mnie z żalem, ale ja odwróciłam głowę w drugą stronę.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2904 słów i 16041 znaków.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Wiktor

    Witaj.  Część.  Fajnie że wszystko dobrze się skończyło.  Wannesa nie zginęła.  
    Jak wiesz jestem Twoim sąsiadem z  miasta oddalonego 50 km od Ciebie. Lubię czytać

    30 lis 2017

  • Użytkownik Wiktor

    @Wiktor Fajne  zdjecie.

    30 lis 2017

  • Użytkownik candy

    @Wiktor dziękuję :)

    30 lis 2017

  • Użytkownik POKUSER

    Odcinek petarda, był ogień i prawie życie przed oczami Vanessie przeleciało... Tylko gołąbki dalej rozmawiać nie potrafią, ale może to i lepiej, bo piękne przemyślenia się zapowiadają :) ps ładny masz usmiech, niesamowicie pogodna fotografia, a i modele też niczego sobie :) pozdrawiam ps a doczepie się, a jak ;) skoro Ty brata odwoziłaś, to kto kierował?

    30 lis 2017

  • Użytkownik candy

    @POKUSER a dziękuję, dziękuję za wszystko :D ja odwoziłam, ja kierowałam, tylko wtedy czekaliśmy chwilę, aż się samochód nagrzeje :) żeby nie było że jeżdżę i jednocześnie zdjęcia robię xdd

    30 lis 2017

  • Użytkownik Black

    Candy, uważaj na adoratorów teraz!:D ZAJEBISTE zdjęcie:P

    29 lis 2017

  • Użytkownik candy

    @Black haha ???????? zawsze mogę powiedzieć że to mój syn i odstraszyć ich tym XD

    29 lis 2017

  • Użytkownik Black

    @candy Są też amatorzy mamusiek:D Ale miałam powiedzieć coś o sobie. Dzień dobry, jestem Malwina,  kocham gotować i karmić innych:D Interesuję się psychopatią i zaburzeniami osobowości. Czuję się jak w teleturnieju:D

    29 lis 2017

  • Użytkownik candy

    @Black o Jezu, jak zazdroszczę. Ja nienawidzę i nie potrafię gotować, tylko jeść xDD haha! 10 pkt ;)

    29 lis 2017

  • Użytkownik Black

    @candy Zawsze mogę coś ugotować dla ciebie;) Moje biodra mówią, że specjalizuję się w kuchni włoskiej:D

    29 lis 2017

  • Użytkownik candy

    @Black a ja jem wszystko co włoskie. Italianistyka do czegoś w końcu zobowiązuje :D

    29 lis 2017

  • Użytkownik POKUSER

    @Black skoro jak wspominałaś wyżej, są amatorzy na mamuśki, to i na kształtne biodra się znajdą. I Candy i Tobie adoratorów (bo psychofanów nie życzę) przybędzie. Pozdrawiam serdecznie

    30 lis 2017

  • Użytkownik POKUSER

    @candy tak się tu smakowicie zrobiło. Ale w sumie ja też lubię gotować. Ostatnio parowar odkrywam, choć póki co z mieszanymi uczuciami, tzn wiem że zdrowe, ale czy smaczniejsze? A taka włoska pizza... Pozdrowienia z małopolski

    30 lis 2017