Upadły Anioł - Rozdział 6

Z budki na głównej ulicy zadzwoniłem do starego i po długiej pogawędce o tym, jak był dobry dla nas i jakie nieszczęście mnie spotkało z tym napadem, uzyskałem dwa dni wolnego. Twarz powoli wracała do oryginalnej formy, a kości zrastały się w szybkim tempie. Przeleżałem całą noc, nie mogąc spać. Całe ciało pulsowało, gdyby tylko nie te przeklęte demony, mógłbym użyć mocy... Aż takiego ryzyka nie podejmę. Z elitą miałbym ciężko ani chwili spokoju, co dalszych kroków. Byli zawodowcami i wiedzieli, co robić w takiej sytuacji. Astaroth traktowała swoją powinność jak zabawę w przeciwieństwie do nich.
     Dalsze kroki... Ale jakie dalsze? Czy jeszcze cokolwiek mi zostało? Nie mam pracy, ukochanej, celu... Co ja chcę dalej planować? Spojrzałem na swoje ręce, mógłbym przysiąc, że lepią się od krwi. Kiedyś byłbym z tego dumny. Ot ocaliłem ludzkość, pokonałem złych i tak dalej. Nie raz, nie dwa musiałem zakończyć życie, czy to demona, czy człowieka, nie zastanawiałem się, wszystko dla świata i Boga. Pytanie tylko, ile tak naprawdę robiłem dla Niego, a ile dla Rafaela.
     Kolejne godziny spędziłem, gapiąc się w ten sam sufit. Mógłbym policzyć każdą plamkę na nim. Chciałem po prostu zostać w tej pozycji na zawsze, nie ruszać się, nie myśleć. Cholera, brzmi to jak wieczny sen... A jeszcze nie tak dawno mówiłem o strachu przed nim... Czy przez to przez złamane serce? Czy przez uderzenia braci? Nie... To przez nią... Ten wzrok pełen pogardy, pozbawiony wszelkich pozytywnych emocji. Przy tym ból fizyczny był niczym, pyłkiem kurzu na wietrze. Jak serce może tak boleć? Powinienem po prostu przyjąć do wiadomości, że trzeba znaleźć nową partnerkę. Ponad stuletnia znajomość i spędzenia czasu poszło w las...
     Z przerażeniem stwierdziłem, że zbyt bardzo zbliżyłem się do człowieka, straciłem spokój ducha i stałość w emocjach. Co za zimne dupki muszą być z aniołów, że taka zmiana mnie dobija. Usiadłem na łóżku i ukryłem twarz w dłoniach. Coś wewnątrz mnie kusiło, by sięgnąć do schowka ukrytego za obrazem i wyciągnąć paczuszkę lub dwie białego proszku, aby uciszyć głosy choć przez chwile lub na zawsze.
     Sięgnąłem do poszarzałych ram, gdy dopadła mnie myśl, „A co jeśli zaczną na mnie działać wszystkie efekty? Co, jeśli zacznę robić, coś, co sprawi, że już nie będę mógł zejść z tej drogi?". Schowałem wyciągniętą dłoń, musiałem zebrać myśli. Obmyłem twarz i spojrzałem w lustro, skrzydła, jak zwykle pojawiły się w najmniej spodziewanym momencie. Poczułem ogromny gniew, miałem dość demonów, aniołów i innych podobnych pierdół. Nie byłem aniołem, nie byłem demonem. Nie wiem, kim lub czym tak naprawdę byłem.
     Jedno wiedziałem. Już nie wrócę do nieba, nie wzbiję się w przestworza. Pora zakończyć ten etap życia i pogodzić się z utratą. Skrzydła tylko podtrzymują złudną nadzieję. Jeśli stworzę jednorazowe ostrze, nikt nie wykryje tak małej ilości magii. Zacisnąłem mocno zęby, wykonanie prostego zaklęcia potrwało sekundę, może dwie. Spojrzałem ponownie w przeźroczystą toń, prowizoryczna broń rozświetlała wnętrze i cicho wibrowała. Czy na pewno tak powinienem zrobić? Czy nie ma innego wyjścia?
     Mój wzrok przykuły nieliczne czarne pióra. Wtedy mnie olśniło i podjąłem ostateczną decyzję. Tak, to dzięki nim wciąż tkwię w oparach szaleństwa, to one spędzają sen z mych powiek. Niech zacznie się nowa droga. Machnąłem dłonią, trafiając niestety tylko część celu. Zawyłem z bólu, niszcząc umywalkę. Pot zrosił me czoło, a serce waliło, jak szalone. Ponownie zagryzłem zęby, przegryzając wargę do krwi. Kolejny cios i kolejny. Krew lała się dookoła, a plecy paliły żywym ogniem. Wreszcie wyczerpany ległem w szkarłatnej kałuży.
     Skrzydeł, a właściwie ich resztek już nie było, zamieniły się w proch. Moje krzyki nikogo nie sprowadziły, wszyscy woleli się nie wtrącać, śmiem wątpić, czy ktoś choćby wezwał policję. A co jeśli to mafia albo inny gang? Lepiej nie narażać siebie i rodziny. Takie myślenie królowało w bocznych uliczkach, gdzie czynsz zwykle wynosił kilka dolców. Jakbym zaczął śmierdzieć, wtedy można by powiadomić służby.
— Na Boga! Coś ty zrobił?
Obejrzałem się i zobaczyłem uroczą blondynkę. Gdyby nie utrata krwi byłbym mocno zdziwiony, w aktualnym stanie skwitowałem to tylko milczeniem.
— Urielu, czy ty próbowałeś się zabić? — spytała, pomagając mi wstać.
— Nie, idiotko. — Nie przypominam sobie, by Kasja okazywała taką tępotę, a może to przez moje zmaltretowane ciało, wszystko mnie irytowało. — Czego chcesz? Jeśli zabić to wystarczy poczekać... sam dojdę do tego momentu, jak tak dalej pójdzie... — Usiadłem ciężko na łóżku, mając gdzieś jego pobrudzenie.
— Co się z tobą dzieje, Urielu? Zupełnie cię nie poznaję... — Wzrokiem poszukała mebla, na którym mogłaby usiąść. Spoglądając na obskurny fotel, stwierdziła, że postoi.
— Jakoś nie przeszkadzało ci, to gdy pozostali mnie tłukli... Czyż według Rafaela nie powinniście zostać objęci kwarantanną? To nie było normalne wykonanie zadania... Wiem, bo sam wykonywałem misje eksterminacji zdrajców. — Spojrzałem na nią. W międzyczasie rany zaczęły zamykać się, cichutko sycząc.
— Ja nie wiem... — Uciekła wzrokiem, zaczęła pocierać ręką o ramię, była jak dziecko, przyłapane na niemoralnym występku.
— Ale ja wiem... To przez nadanie aniołom doskonałości i ideału przez ludzi, Boga, czy też przez samych siebie. W porównywaniu do ludzi nie uczymy się zmagać z własną ciemnością, przez całkowite skąpanie w świetle staliśmy się słabi, nieodporni na pokusy mroku. Idealni słudzy bez skaz... Co za głupota... Tylko nasza potęga w mocy, stawia nas tuż pod Bogiem. Pycha i niezrozumienie, oto czym jesteśmy. — Najchętniej nie ruszyłbym się nawet o minimetr. Cudowne ukojenie, chwilowy brak bólu... Gdyby tylko serce nie krzyczało, abym uściskał dziewczynę przede mną, powiedział jej coś miłego... Na szczęście otumanienie to skuteczne lekarstwo przeciwko nieprzemyślanym decyzjom.
— Czy spaczenie wypaliło ci całkowicie mózg? Bredzisz, Urielu. — W jej słowach słyszałem niezachwianą pewność siebie, choć przed chwilą było inaczej. — Jesteśmy stworzeni do wykonywania rozkazów Boga... Jest jeszcze nadzieja dla ciebie... Istnieją odpowiednie zaklęcia... Wystarczy, byś się udał do Rafaela...
— Rafael... Skąd taka wiara w niego? — Na wspomnienie zdrajcy krew zaczęła szybciej płynąć, a słaby spokój ustąpił miejsca wściekłości. — Jehudiel, Gabriel, Barachiel, Sealtiel oraz Rafael i teraz ty, a kiedyś ja... Archanioły niemalże wielbione jak Bóg. Każde ich słowa są traktowane niczym Jego rozkaz... Czyżby słudzy wynieśli się nad Pana?
— To bluźnierstwo, Urielu... Nie ma nikogo nad Bogiem... — W jej oczach dostrzegłem strach, jakby nie wierzyła w to, co słyszy.
— Wiesz... — Lekko drżąc, wstałem i podszedłem bliżej. Kiedyś jej bliższe towarzystwo sprawiłoby mi wielką przyjemność, teraz pozostała tylko rozpacz i irytacja. — Teraz, gdy jestem po niczyjej stronie, doskonale widzę, jak bardzo niebiosa zbłądziły i wkroczyły na niebezpieczną drogę... Bycie z boku otwiera oczy na pewne sprawy...
— Masz jeszcze szansę — zabrzmiała błagalnie. — Rafael na pewno...
— Rafael, Rafael — Przedrzeźniałem ją. — Czy ty siebie słyszysz? Od początku naszej rozmowy jego imię padło częściej niż naszego prawdziwego Pana. To zdrajca i kłamca planuje przejąć władzę, już odsunął Boga...
— Nie chce tego słuchać. Rafael wiele zrobił dla niebios — krzyknęła wściekle. — Przez twe usta przelewa się jad... Czyżbyś nauczył się tego od tej głupiej demonicy?
— A co zazdrosna? Przynajmniej nie jest głupią świętoszką, która nie widzi, że manipuluje nią prawdziwy kolega Lucyfera.
— Ach tak? Skoro tak stawiasz sprawę... — Wyciągnęła nóż zza pleców i rzuciła nim w ścianę. — Nasze następne spotkanie skończy się wiecznym snem... Zostawiam ci broń, nie chcemy zabić nieuzbrojonego... A jak wcześniejsza sytuacja pokazała, jesteś nikim bez swojego bezcennego miecza... Musi ci starczyć ta namiastka... — Wyszła, trzaskając drzwiami.
— Miałbym wyrzuty sumienia, pokonując tak łatwo oddział katów... — rzuciłem za nią. Z powrotem położyłem się na łóżku. Martwiły mnie te zmiany w emocjach, niestabilność. Jak można jednocześnie być smutnym, szczęśliwym, wściekłym i spokojnym, pragnąc i jednocześnie nie chcąc... Za bardzo to skomplikowane... Za bardzo... Czekają mnie duże porządki, inaczej trudno będzie wytłumaczyć policji aktualny stan mieszkania.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Almach99

    To sie naxzywa sila woli - obciac sobie skrzydla bez znieczulenia...

    27 paź 2020

  • Użytkownik krajew34

    @Almach99 ja bym powiedział, że  desperacja.  :)

    28 paź 2020

  • Użytkownik emeryt

    @krajew34, jeśli tak jak napisałeś mi w odpowiedzi, starasz się wcielić w ego swojego bohatera, to się nie dziwię że masz takie bardzo szerokie horyzonty myślowe i potrafisz pisać w takim  stylu. Dziękuję Tobie za kolejną część i serdecznie pozdrawiam

    27 paź 2020

  • Użytkownik krajew34

    @emeryt dzięki za wpadniecie

    27 paź 2020

  • Użytkownik shakadap

    Brawo. Świetnie napisane.
    Czekam na dalszy ciąg.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    26 paź 2020

  • Użytkownik krajew34

    @shakadap Dzięki za wizytę i komentarz

    27 paź 2020