Cena pokoju na szczęście nie była wygórowana i samo pomieszczenie okazało się znośne. Wielka szafa z wieszakami, łóżko z nietwardym materacem, wszystko wykonane z ciemnego drewna. Przez pierwsze kilka godzin spoglądałem na sufit, próbując choć przez chwile wypocząć i zapomnieć o problemach. Jednak dawne przyzwyczajenia dawały o sobie znać, nigdy nie lubiłem całkowitego lenistwa, nawet po wyrzuceniu z niebios, znalazłem sobie pracę, lecz co miałbym teraz robić? Cholerna głowa nie pozwalała na swobodne użycie pełni mocy, a chodzenie po miernej rekonstrukcji dzikiego zachodu raczej nie napawała entuzjazmem.
W międzyczasie przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z uczniem Jana, nie potrafiłem zapamiętać jego dziwnego imienia, co innego samą postać. Była nietuzinkowa. Hm... Trzy podziały many... Nigdy nie sądziłem, że będę się dowiadywał czegoś tak nieistotnego... Zawsze używałem albo miecza, albo swoich umiejętności i to w sposób instynktowny. Chciałem przyspieszenia, miałem przyspieszenie, chciałem eksplozji, miałem eksplozję. O czym tu więcej dumać? Na co mi skomplikowane runy i inne pierdoły, skoro wystarczyła myśl. Święta, mroczna i naturalna... Niby logiczne, choć nie oczywiste. Spojrzałem bez namysłu w miejsce, gdzie powinny być moje skrzydła. Może niepotrzebnie je usunąłem? Dzięki nim mogłem mierzyć poziom spaczenia. Właśnie... Ciekawe, czy nadal byłem w stanie używać pewnych czarów...
Skupiłem się na podniszczonym, małym stoliku nocnym. Uwolniłem magię i... rozpadł się na części. Spojrzałem zniesmaczony na swoje dzieło. Miałem zamiar go odnowić, a nie... Trzeba będzie to zgłosić w recepcji... I jeszcze ten ból w czaszce... Jak zwykle przy używaniu magii... Zignorowałem go, na razie był tylko dokuczliwy. Zamknąłem pokój wielkim, metalowym kluczem. Niby bezsensowne działanie, skoro nie miałem niczego przy sobie, ale zawsze to jakiś komfort. Powoli zszedłem po drewnianych schodach. Dlaczego nigdy nie trafiam na eleganckie, dobrze wykonane stopnie, tylko na te skrzypiące? "Uciekanie to nie wycieczka, durniu", skarciłem się w myślach.
— Witam, mam nadzieję, że pokój spełnił pańskie wymagania? — powitała mnie ładna brunetka z uśmiechem, żywcem wyjętym z reklamy pasty do zębów.
— Tak... Tak... Tylko widzi pani... Ten mały stolik... No... Jakby to powiedzieć... — zacząłem, masując jednocześnie tył swojej głowy.
— Pewnie się zepsuł. Nic się nie stało, każdy nasz mebel został wykonany z materiałów, pozyskanych z recyklingu. — Ponownie rzuciła uśmiechem, susząc wszystkie zęby. — Dbamy o środowisku, dlatego nie będzie problemem z uprzątnięciem bałaganu i wymieniem nowego. Nasz kierownik ma kontakty na wysy.. znaczy z hurtownią starego drewna. Zarezerwował pan... Niech spojrzę... — Skierowała wzrok na wielki zeszyt z tabelami. — Na cały tydzień. Jeśli pan dopłaci dziesięć dolarów, natychmiast zamienimy zepsutą rzecz. W innym przypadku w tym momencie możemy tylko uprzątnąć bałagan.
Z tego kierownika musiał być niezły skąpiec, że kazał żądać tyle kasy za takie coś... Poprosiłem tylko o uprzątniecie bałaganu i zostawiwszy klucz na ladzie, ruszyłem na spacer. Niestety krótko po opuszczeniu zajazdu usłyszałem glos dziecka, który rozbrzmiewał w całej mojej głowie. Żadnym sposobem nie potrafiłem się go pozbyć. Mogłem zrobić tylko jedno...
Przeniosłem się z pomocą zaklęcia w docelowe miejsce pobytu mojego "prześladowcy". Nie wymagało to użycia zbyt wielkiej ilości many, niektóre ludzkie modlitwy niosły ze sobą naprawdę wielką moc. Tuż przede mną leżała mała dziewczynka, mogła mieć siedem, osiem lat, była bardzo blada i wyczerpana. Przywołałem instynktownie księgę ludzi, o dziwo, mogłem to zrobić bez użycia świętej magii. Jednak zaskakujący był brak zabrania uprawnień... Widocznie Rafael miał coś innego do roboty. Gdy skierowałem masywny tom w kierunku chorej, kartki zaczęły się poruszać, by stanąć na jej danych. Hm... Lili Maddog... osierocona w wieku trzech lat... przyjęta do sióstr miłosierdzia... Zachorowała ciężko kilka lat temu... Przeniosłem wzrok na dziewczynkę, spoglądała tak, jakby, mnie widziała.
Zamknąłem księgę i westchnąłem ciężko. Dawne wspomnienia przygniotły mnie poczuciem winy. Zawsze traktowałem taką pracę z pewnym dystansem, te wszystkie imiona i nazwiska były tylko pustymi danymi, które odciągały mnie od walki. Ot kolejna istota zmierza w kierunku Pana. Aktualnie było mi wstyd, że nawet nie potrafiłem zrozumieć dramatu, dziejącego się przed mymi oczyma. Boże... Chyba nie potrzebnie uczyniłeś z nas doskonałe sługi... Teraz widzę, że bez pewnych przywar staliśmy się zwykłymi, chłodnymi dupkami. Jak urzędasy traktujące typowego petenta. Usiadłem na jej łóżku i pogłaskałem po policzku. Skąd nagle we mnie tyle uczuć? Sam nie wiedziałem, uczyniłem ten gest, zupełnie nie myśląc.
— Panie aniele, czy ja umrę? — wyszeptała ze łzami w oczach.
— Dlaczego myślisz, że jestem aniołem? — Nie mogłem dać po sobie poznać, że mnie to całkowicie zaszokowało. Musiała być na skraju życia... Biedne dziecko.
— Siostra Maria mówiła, że anioły mają złotą aureolę nad głową, a na plecach śnieżnobiałe skrzydła... A pan to ma... — Uznałem to za majaki. Wiadome było, że nie posiadałem czegoś takiego... — Czy ja umrę?
— A skąd ci to przyszło do głowy?
— Słyszałam, jak siostry między sobą mówiły... Ja nie chce umierać, panie aniele. — Jeszcze nigdy w tej robocie tak bardzo nie cierpiało moje serce. Wprawdzie czekało ją lepsze życie, ale jak wytłumaczyć to dziecku, które miało stracić tak wiele i to będąc zupełnie sama. Kto miał jej to wszystko wytłumaczyć i pozbyć się przerażenia w tej małej duszyczce?
— Nie umrzesz, maleńka... Tylko pójdziesz na mały spacer... — Nie wiem czemu, Stwórca uczynił ją w takiej sytuacji... Jednak na pewno jej próba zakończyła się i nie było potrzeby jej dalszego testowania.
— A czy Patrick i Joanna pójdą ze mną? — Cholera... Dlaczego musiałem odpowiedzieć na to wezwanie... Byłem tylko wygnanym aniołem, a nie jej niebiańskim opiekunem... Gdzie na najświętsze świętości przebywał odpowiedzialny za nią skrzydlaty? Co się porobiło w tym niebie?
— A gdzie oni teraz są? — Miałem nadzieję, że w następnej odpowiedzi dostanę jakąś wskazówkę, by ją pocieszyć.
— Modlą się z siostrami... Chcą, by Pan Bóg mnie uzdrowił... To moi najlepsi przyjaciele. — Tylko że Stwórca miał inne plany... Skoro słudzy nie znali Jego myśli, to skąd mieli je znać zwykli ludzie.
— Więc dołączą do ciebie, jak skończą... A teraz śpij, maleńka. Spotkasz za chwilę swoich rodziców.
— Mamusie i tatusia? — Jej oczy zabłyszczały.
— Tak... mamusie i tatusia. — Położyłem jej dłoń na czole i uśpiłem magią. Nie chciałem, by cierpiała dalej, sen ją uspokoi. Każde jej słowo trafiało niczym strzała prosto w dusze. Czyżby mój stan tak bardzo uczynił byłego archaniała aż tak podatnego na takie sceny? Te wahania nastrojów zaczynały męczyć...
— Dziękuje, panie aniele. — odpowiedziała, nim zamknęła oczy. Opuszczałem sierociniec ze ściśniętym sercem. Z jednej strony może i to dobrze, że byliśmy zimni? Przecież gdybym podchodził tak do każdego wcześniejszego zlecenia, nie przetrwałbym tygodnia... Wiedziałem, że była już po lepszej stronie, ale nie potrafiłem się pozbyć tego uczucia smutku. Eh, ile dałbym za to, by móc zalać to litrami alkoholu... Niestety nie działał on na mnie tak, jak na innych ludzi, a szkoda wydawać pieniądze na narkotyki. Oby maszkara szybko skończyła zbierać energię... Nie chce kolejnej takiej sytuacji... Jak tylko będę mógł w pełni używać mocy, muszę sprawdzić, co na diabła dzieje się na niebiosach... Czemu nie wykonują swojej pracy, zleconej przez Boga... Strach myśleć, co wymyślił Rafael.
3 komentarze
shakadap
Brawo. Bardzo wciągająca historia.
Świetnie napisane.
Pozdrawiam i powodzenia.
emeryt
Dziękuję Tobie za ten odcinek. Trafił mi do serca. Pozdrawiam i oczekuję na kolejne odcinki.
krajew34
@emeryt dzięki za wizytę. Miałem nadzieję, że rozdział poruszy emocje.
Almach99
Dziwny archaniol z Uriela. Czyzby walka z upadlymi aniolami wyprala go z dobrych uczuc, wspolczucia? A moze jest to okazja do jego wlasnej przemianu?
krajew34
@Almach99 aktualnie miota się między szaleństwem, normalnością i wrażliwością.