Upadły Anioł - Rozdział 8

Błysk pazurów w ciemnej alejce w ciągu pięknego dnia, paskudnie śmierdząca ślina brudząca mi buty i głośne powarkiwania niknące pośród zgiełku ruchu ulicznego, a na końcu ja z obolałą czaszką, próbujący wymijać uderzenia wilkołaków. Wszystko oczywiście w szybszym tempie jak na przewijanym filmie. Był tylko jeden problem... Tu groziło mi całkiem realne niebezpieczeństwo.
— Nie wiem, co w tobie widzi ten podrzędny demon... — Amon, który jeszcze nie tak dawno marudził o marnowaniu czasu, teraz z lubością przyglądał się temu morderczemu spektaklowi. — W moim mniemaniu nie nadajesz się nawet na chwilową zabawkę. Ot zwykły śmieć. W jaki sposób wzbudzałeś przerażenie wśród mojej rasy? Tego nie wiem...
— Wiesz, że mawiają, że ranna bestia bywa najgroźniejsza? — Posłałem włochate monstrum wprost w stertę śmieci, tracąc przy tym buta. Mistrz walki... Nie ma co. Ledwo uniknąłem odgryzienia ręki. Ach, ile dałbym za choćby krótki miecz, albo gruby patyk.
— Najpierw trzeba taką bestią być... Za to przed oczyma mam marnego kundelka, a takie "bestie" giną od zwykłego potrącenia. — Zdjął z głowy cylinder i zaczął nim podrzucać.
— Czy ty nie miałeś czasem coś innego do roboty? Ponoć bardzo się spieszyłeś... — Rozmowa z nim, walka z demonicznymi sługusami i ciągły rechot tego kogoś wewnątrz mnie, źle to wszystko wpływało na stabilność psychiczną. W końcu nie wytrzymałem, usunąłem sieć, którą tkałem przez kilka godzin. Jednym wybuchem energii odrzuciłem napastników daleko do siebie, a następnie kilka sekund później przyciskałem demona do ściany, ściskając go za gardło. Uświadomiłem sobie, jak wiele przyjemności daje sama obserwacja jego marnych prób uwolnienia i zaczerpnięcia oddechu. Z kieszeni wygrzebałem plastikowy widelec, pozostałości z wcześniejszego posiłku w jednej z budek. — Ha, ha... — Śmiech zaczął płynąć z mych ust. — Uwierzysz, że można kogoś zabić, używając tylko i wyłącznie tego śmiecia? I to na kilka sposobów? Jak sam widzisz, nawet takie bezużyteczne coś stanowi broń, chyba domyślasz się, o co mi chodzi? Milczysz? A byłeś taki rozgadany... — Z przyjemnością spoglądałem w pełne nienawiści oczy Amona. — A no tak... — Przykryłem dłonią własne czoło w teatralnym geście. — Bez powietrza nie da się mówić. Pozwól, że ci pomogę... — Skręciłem mu kark jednym ruchem, a po chwili zmienił się w kupę popiołu. Demony nie używały ciał stworzonych z magii, jak robiły anioły. Używały do tego ludzi, a właściwie ich fizycznych powłok. Ogromny zysk w postaci many pozostałej po duszy i pusty zbiornik. Po wyeksploatowaniu go do cna po prostu porzucali go, a co dalej się działo to inna historia.
     Ukląkłem na jedno kolano i zacząłem grzebać widelcem w popiołach zmarłego. Miałem w planach użyć go w zabójstwa, lecz uznałem, że zabawniej będzie działać inaczej.
— Kupa śmiechu, nieprawdaż Amonie? — Roześmiałem się z tego beznadziejnego żartu. Wciągnąłem mocno powietrze. Ach cóż za wspaniały aromat zgniłego miejskiego powietrza, przepełniony brutalną rzeczywistością... Nieźle urządził Pan swoje ukochane owieczki, oj nieźle. Próba ważna rzecz, ale żeby aż tak? Ponownie zachichotałem. Co mogłem porobić teraz? Zrzucić dziecko z dachu, by rodzic patrzył, jak jego pociecha staje się kupą miecha? Może oderwać głowę partnerce lub partnerowi z jakieś miłosnej pary, a następnie przywiązać ocalałego i spróbować odegrać teatrzyk? Nie... Zbyt banalne, szczęka umarlaka nie wytrzymywałaby... W końcu to nie prawdziwa kukiełka. Hm... Jak wywołać ten wspaniały ból w oczach ofiar? Jak zasmakować ich krzyków i jęków? Nikt nie przejmie się jednym bezdomnym, czy też parką biedaków... To duże miasto, nie sposób wszystkich policzyć. Zbyt wiele możliwości, a tak mało czasu.
— Nieźle się bawisz, Urielu... — W wejściu uliczki stanęła Astaroth, jej psy cicho powarkiwały na mnie.
— Ja to wszystko powiedziałem głośno? Ups. — Zakryłem palcami usta. Ciekaw byłem, jak ona krzyczy... I co musiałbym zrobić, by złamać ją doszczętnie. Tak... Człowiek to zbyt łatwa zdobycz, za to upiory niższego rzędu... Nie mają aż tyle magii, by utrzymać "zbiornik" w odpowiednim stanie, więc używają swojego prawdziwego ciała. Kusząca myśl. — A może tak panienka Astaroth zechce dołączyć do zabawy? Zapewniam nieziemskie przeżycia. — Przywołałem nóż jednego z rzezimieszków, których pełno było w zaciemnionych miejscach i zacząłem przerzucać ostrze z jednej dłoni do drugiej. Usta same rozciągały się w szeroki uśmiech.
— Byłoby miło... Gdyby nie zabawa, którą mi proponujesz. — Chyba dotarło do niej, że nie ma przed sobą starego Uriela. Jej oczy śledziły każdy mój ruch, a palce bębniły o drugą rękę. — Nie mam takich fetyszy, daleko mi do sukkubów.
— No... Nie daj się prosić... Będzie fajnie. — Szedłem zygzakiem w jej stronę. Zrobiłem to tylko dlatego, że wydało się to fajne.
— Twoje oczy raczej nie iskrzą z radości, Urielu. Choć sama nie wiem, czy nadal nim jesteś... — Psy wróciły do swoich prawdziwych, piekielnych rozmiarów, gotowi strzec swej pani przed zagrożeniem. Na swój sposób przypominały poprzednich atakujących, z tym że były o wiele słodsze. Aż poczułem chęć, by pogłaskać je ostrzem.
— Jestem tym samym, starym, dobrym Urielem. No może nie mam tylko skrzydeł. — Wskazałem na swoje plecy. — Gdyby nie to, powiedziałbym: Wprost lecę na ciebie... Rozumiesz, lecę... — Mi ten żart wydał się naprawdę śmieszny, ona raczej myślała inaczej.
— Pora byś się przespał...— rzuciła, wyciągając zza siebie metalową buławę.
— Z tobą? — W okamgnieniu znalazłem się tuż obok niej. — Zawsze. — Odskoczyła w połowie odpowiedzi. — Masz dziwne pojęcie gry wstępnej, Astaroth... Ale co tam. Wchodzę to... — Zachichotałem, po czym ruszyłem w jej stronę. Wybrała dachy, choć dla mnie lepszą sceną była ulica. Wspaniałe oświetlenie, tylu śpiewaków i rekwizytów... Powstałby idealny musical, gdyby ktoś to nakręcił. Nie zamierzałem jednak prowadzić tego tanga, piękna dziewczyna prowadziła ten pociąg.
— Nie wydajesz się, być sobą... Czyżby Kasja ponownie cię odwiedziła? — Machnęła w moją stronę bronią.
— Nie, dlaczego pytasz? — Bez trudu pozbyłem się jej oręża i łapiąc za talie, przechyliłem ją do tyłu. — Bardzo pięknie wyglądasz, lecz radziłbym używać mniej pudru, czy czego ty tam używasz.... Mógłbym z tego wylać solidne fundamenty małego domu. — Popatrzyłem w jej oczy. — Jestem sobą, tylko.... — Zakręciłem nią kilka razy dookoła. — Jestem odrobinę weselszy. — Wróciliśmy do poprzedniej pozycji. — To, co kontynuujemy?
— Wybacz, ale to ja zazwyczaj dominuje...
Poczułem ukłucie, szybko puściłem ją i odskoczyłem na przeciwległy koniec dachu.
— Kotek ma pazurki. To sprawia, że mam większą ochotę, by cię... — Ziemia zaczęła się trząść, rezultatem czego był mój głośny upadek. Więcej sił miałem między zabiciem wilkołaków a uśmierceniem naczynia Amona. — Nieładnie tak kręcić światem — Mój głos przypominał raczej bełkot.
— Jak obudzisz się, to pogadamy. — Stanęła przede mną, przypominała statuę wolności.  
— Aleś ty wielka... Ale jak obudzisz? Przecież nie śpię.— Ciekawe, gdzie uciekły jej pieski.
— Małe niedopatrzenie. — Ostatnie, co widziałem był obcas jej buta.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Almach99

    Hmm. Ciekawe. Przemiana Uriela jest nieco zaskakujaca. Tylko kto jest naprawde kim w tym opowiadaniu?

    29 gru 2020

  • Użytkownik krajew34

    @Almach99 szaleństwo  nie zna logiki, więc  kto wie. :) Dzięki  za wizytę i komentarz

    29 gru 2020

  • Użytkownik shakadap

    Brawo. Świetnie napisane i wciągające.
    Podoba mi się ta historia i przemyślenia w niej zawarte.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    28 gru 2020

  • Użytkownik krajew34

    @shakadap dzięki za wizytę i komentarz

    28 gru 2020