Przeważnie jeździłem autobusem, prowadzonym przez kierowcę, nadającym się do wyścigów, a nie prowadzenia pojazdu z pasażerami, ale lubiłem go. Trasa z godziny skracała się o pół, a ilość wydawanych zielonych znacząco malała. Dzisiaj z takim bagażem uznaliby mnie za szaleńca albo dziwaka, taksówkarze mieli wszystko gdzieś, póki nie dotyczyło to ich. Po drodze spoglądałem na mijane wieżowce, sięgające niemal nieba. Ludzie niczego się nie nauczyli z wieży Babel... Dla mnie wspaniałe wspomnienie, dla nich niekoniecznie. Pierwszy raz mogłem zniszczyć coś tak dużego, używając potęgi miecza, prezentu od Niego. Zawsze lubił pokazywać pyszałkom, gdzie ich miejsce, używając odpowiednich środków w zależności od swojego humoru i głupoty nieszczęśnika.
Właśnie, On. Najpotężniejszy byt, stwórca wszystkiego nasz mentor i ojciec... tak po prostu zapadł w sen? Czyżby miał dość swego dzieła, czy też wiecznej wojny między dobrem a złem? Nie... Raczej nie... Zapewne zdrajca użył jakiegoś podstępu i do tego doprowadził. Zaufanie zasłania zdrowy rozsądek, nawet w Jego przypadku. Gdybym tylko wcześniej, o tym pomyślał, zrobił cokolwiek... Cholera, nie pomyślałbym, że anioły będą zdolne do spisków i intryg... To domena demonów, upadłych sług... Dlaczego więc skrzydła zdrajcy nie straciły blasku? Dlaczego jego nieskazitelnego oblicza nie skaziły oznaki zła? W porównaniu do ludzi, u nas bardzo dobrze widać korupcje i splugawienie... Tysiące pytań bez odpowiedzi.
Przez te rozmyślania droga upłynęła niemal błyskawicznie, zapłaciłem taksiarzowi resztę z zakupów. Znów byłem na zerze z premią. Przynajmniej przede mną nie siedział przepocony robotnik, czy też damulka z przesadnymi, mocnymi perfumami. Posterunek nie należał do cudów architektury i gdyby nie tabliczka obok drzwi, a raczej wrót, patrząc na ich rozmiar, trudno byłoby znaleźć go, pomiędzy morzem kamienic. Ta część miasta nie została zmieniona przez te wszystkie lata, postęp obiegł ją szerokim łukiem, żadnych biurowców, żadnych nowoczesnych projektów. Okolice zapełniały prywatne zakłady w postaci restauracji, szewców, fryzjerów, czy też zwykłych sklepów. Spoglądając w lewo, można było dojrzeć z daleka kopcący komin fabryki, bodajże cegieł czy kto tam wie czego. Nigdy tam nie byłem, zbyt długo pracowałem, a gdy zapadnie zmierzch lepiej nie chodzić samemu tutejszymi ulicami.
Policjantów, jak zwykle przydzielono za mało, jak na tak dużą dzielnicę. Niemalże standard w tym mieście, gdzie nieudolny burmistrz wolał ciąć fundusze na rządowych frakcjach, niż na własnych potrzebach. Odwiedziłem ratusz tylko raz, bardziej przypominał bogaty pałac dawnych władców. Tylko łapówki i odpowiednie znajomości utrzymywały go na stołku, kto nie miał pleców, ten nie liczył się w tym mieście.
Uśmiechnąłem się na myśl, że ludzkość tak bardzo zadowolona ze swojego tempa rozwoju, tak naprawdę zmieniła się tylko powierzchownie. Mogą nosić inne ubrania, jeździć innymi pojazdami, lecz w środku pozostają tacy sami od tysięcy lat.
— Czyżby udana noc, Tommy?
Usłyszałem znajomy głos jednego z oficerów.
— Myśli pan, oficerze Gordon, że mając na koncie zero, którakolwiek by mnie chciała? — odpowiedziałem, wchodząc na kamienny stopień.
— Ta... Oprócz ładnej buźki trzeba mieć jeszcze ukryty wagon złota... Co tam wagon, z pięć, czy sześc... Coś o tym wiem... — Wyciągnął z paczki kolejnego papierosa. Po stanie popielniczki wiedziałem, że wypalił już sporo. W porównaniu do komendanta Jenkinsa można było z nim pogadać, ze starym to inna bajka.
— Córki się odzywały? — Z chęcią przyjąłem ostatniego w paczce. Alkoholu nie cierpiałem, jednak tytoń mnie uspakajał.
— W porównaniu do ich matki to czyste aniołki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby tylko zajęły się własnym życiem, a nie moim.
— Wciąż szukają ci żony? — Przez wspólne paleniu wiedziałem o nim bardzo dużo. Cały czas mówił, rzadko słuchał. Idealny dialog jak dla mnie.
— Uparły się, że nie potrafię wybierać — odparł z oburzeniem. — To nie moja wina, że najpierw wszystko jest wspaniałe, a na końcu i tak wycisną ze mnie każdego centa. — Kaszel na chwilę przerwał dłuższą wypowiedź — Mają przyjechać na weekend, by zobaczyć, czy nie mam gdzieś pochowanych butelek albo, czy w mieszkaniu nie zaległy się robaki... Rozumiesz... robaki... Suzy musi się uczyć na ostatnie egzaminy, a Emma ma ważną sprawę w sądzie. Broni jakiegoś nadzianego. A zamiast tego wolą podenerwować starego ojca... — Mimo oskarżycielskiego i pełnego wyrzutu tonu, wyczułem w jego głosie dumę.
— Przynajmniej masz kogoś, kto cię obroni przy następnym rozwodzie. — Roześmiałem się i zdusiłem peta.
— Tak... Już mi zapowiedziała, że jeśli wezmę kogoś innego, to będzie reprezentować stronę przeciwną... Wolałbym sprzeczać się z diabłem, niż na to pozwolić. Po całej sprawie miałbym o połowę mniej narządów, aby się spłacić. — Zaciągnął się mocno dymem. Nie znałem jego pierwszej żony, ale musiała mieć charakter, który odziedziczyła ich córka. Na wąsatej twarzy można było dostrzec cień przerażenia. Nie tylko byty nadnaturalne potrafią przerazić.
Zasępiłem się na chwile, zupełnie ignorując dalszy wywód funkcjonariusza Miłość, pożądanie... Będąc aniołem, raczej nie myślałem o tym. Żyłem pracą, liczył się prestiż i podziw, jakoś nie było czasu, ani ochoty na miłostki. Jednak nie można mówić, że będąc niebiańskim sługą, spędza się czas samotnie i nie ma więzi między aniołem i anielicą. Anielica, sam nie wiem, czy dobre określenie. Anioł to anioł. Kochamy inaczej od ludzi, wolni od cielesnych przymusów, pozbawieni najgorszych wad w postaci chciwości, zazdrości i innych podobnych, patrzyliśmy na miłość zupełni inaczej. Odpowiedni czas i miejsce, jeśli przeszkodziła w tym tragiczna śmierć... No cóż, trudno.
Pożegnałem mojego rozmówce i wszedłem do środka, gdzie powitały odrapane, szare ściany i zniszczona podłoga. Z kieszeni wygrzebałem wymiętoloną przepustkę i przytknąłem do szyby recepcji. Policjant na dyżurze tylko machnął ręką i wrócił do oglądania telewizji. Dostrzegłem tylko zieloną murawę na ekranie, kolejny mecz. Gdyby nie stary to nie musiałbym robić tego samego przy każdym wejściu i wyjściu. Raz mnie przyłapał na zlekceważeniu przepisów, więcej nie zamierzam tego powtarzać. Jego krzyki słyszeli chyba aż w niebie.
Cele dla tych niepokornych i niebezpiecznych znajdowały się w piwnicy budynku. Musiałem przejść przez "biura". Mnóstwo biurek, uginających się pod stosem papierów, wiecznie dzwoniące telefony i krzyczący o swojej niewinności "lżejsi" podejrzani, umieszczeni w przegrodzonych kratami pomieszczeniach.
Na całe szczęście, niezatrzymywany przez nikogo przebyłem na drugą stronę, docierając do kolejnej recepcji. Umieścić mój kantorek tuż koło najważniejszych cel, za punktem kontroli... Idealne rozwiązanie dla potencjalnego uciekiniera. Parę razy tak się zdarzyło, granie biednej ofiary, gdy do pokonania wystarczył jeden ruch palcami, bywało irytujące. Rola "przerażonego" ze śrubokrętem przystawionym do szyi... Cóż za hańba.
— Dobrze, że jesteś — rzucił zaspany funkcjonariusz. Nazywali go "Siedząca Pała", cały czas siedział w jednym miejscu, trzymając jedyną broń białą w ekwipunku policjanta. A był to okres, kiedy to westerny królowały na ekranach. Niezbyt wymyślny pseudonim, lecz próżno było szukać czegoś mądrzejszego. — Jutro zaczynają się kolejne fazy mistrzostw... Dla nas mogłoby zostać, jak jest, delikwent posiedziałby w tym całym syfie i może następnym razem inaczej by traktował policje... Ale zaraz trafi się jakiś pismak albo urzędas i znów będzie cyrk na kółkach... Tak jakby taki bandzior czyścił każdą kulę, by czasem jego ofiara nie dostała choróbska, tylko zginała od ołowiu w ciele. Idiotyczne czasy. A właśnie byłbym zapomniał... — Zatrzymał mnie, nim opuściłem granice jego wzroku. — Żółtodziób, przez którego to gówno wypłynęło, pomoże ci w robocie. Czeka już na miejscu, a właściwie tylko gapi się... Nie wie, od czego zacząć. He he.
— Jeśli mnie pamięć nie myli, to raczej nie prowadzimy żadnej społecznej akcji, dzień dobroci dla zwierząt wypada też w inny dzień. — Perspektywa pracy z jęczącym posterunkowym nie brzmiała obiecująco.
— Zarządzenie starego... Ponoć młody ma nabrać... Ekhem... Dzięki temu hartu ducha. Jak dla mnie po wszystkim prędzej palnie sobie w łeb. To pokolenie jest zbyt miękkie, by można było coś wyrzeźbić.
Nie odpowiedziałem. Każdy w średnim wieku myślał, że poprzednie pokolenie było gorsze, choć tak samo mówili o jego.
Jednym z wielu kluczy otworzyłem moje królestwo. Nie było tam eleganckich mebli, stojaków z liczną bronią, czy też obrazów wielkich mistrzów, uznanych na ziemi za zaginionych. Pod ścianą kilka metalowych szafek, biurko z lampką i tyle. Przynajmniej wiedziałem, że nikt tu nie zaglądnie. W końcu sprzątanie to najbardziej hańbiąca rzecz... Jeszcze kilka lat temu myślałbym tak samo. Aktualnie jednak wystarczało mi to aż nadto. Bez pośpiechu, bez zbędnego napięcia, nikt cię nie napadnie, nikt nie zaatakuje, zarobisz pieniądze własnymi rękoma. Czego może chcieć więcej ukrywający się, upadły anioł? Nikt nie powinien mnie szukać w takim miejscu.
Położyłem swój bagaż na ziemi. Żółtodziób zapewne stoi zrozpaczony nad swoim zadaniem, ciekawe jak się ubrał do tej roboty. Spotkałem go tylko kilka razy, ale wiedziałem, że to typowy regulaminowy młodziak, któremu idealizm jeszcze nie wyszedł bokiem. Zapowiadają się godziny bólu i udręki.
3 komentarze
Almach99
Czytam dalej
shakadap
Brawo.
Świetna narracja.
Pozdrawiam i powodzenia.
krajew34
@shakadap dzięki za wizytę i komentarz
emeryt
dzięki za kolejny odcinek.
krajew34
@emeryt miło że wpadłeś