Rozdział Jedenasty: Triumf nad nicością - Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone)

Rozdział Jedenasty: Triumf nad nicością - Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone)Król Bolesław Chrobry zbliżał się do Kijowa, a jego serce biło w rytm marszu wojów. Zatrzymali się na niewielkim wzgórzu, skąd widać było bramy miasta. Władca, który całe życie marzył o triumfalnym wejściu do stolicy Rusi Kijowskiej, postanowił z tej okazji dokonać przeglądu wojsk.
Wojowie stawili się w szeregu, starając się wyglądać jak najdostojniej. Jednakże bliższa inspekcja ujawniła prawdę, której nawet król nie mógł zignorować.
— Co to, do licha, ma być?! — wrzasnął Bolesław, patrząc na wyszczerbione miecze swoich rycerzy. — Te miecze wyglądają, jakbyście nimi tłukli orzechy, a nie walczyli z wrogiem!
Jeden z wojów nieśmiało wyszedł z szeregu.
— Wasza Wysokość… no bo właśnie, to orzechy były… Z głodu trochę…
Król zmarszczył brwi, a jego twarz przybrała barwę dojrzałego buraka.
— A tarcze? Dlaczego wyglądają, jakby ktoś je używał jako deski do krojenia?
Dobromir, który stał z tyłu i przyglądał się z politowaniem, westchnął ciężko.
— Wasza Wysokość, może to nie najlepszy moment, by wspominać o braku zaopatrzenia?
— Braku zaopatrzenia?! — ryknął król. — Czy ja muszę wszystko robić sam?!
Zza pleców Bolesława wyskoczył Wszemir Zawzięty, zawsze gotowy wesprzeć króla odpowiednią dawką pochlebstw.
— To nie brak zaopatrzenia, panie! To jedynie dowód na hart ducha polskiego wojownika! Nawet z wyszczerbionym mieczem i dziurawą tarczą Polak potrafi pokonać każdego wroga!
Bolesław, choć nadal zirytowany, przyjął te słowa z lekką ulgą.
— No dobrze. W takim razie, ruszamy!
Wojowie wkroczyli do Kijowa, spodziewając się widoku bajecznych bogactw, złotych kopuł cerkwi i tłumów uginających się w hołdzie przed ich wielkością. Tymczasem…
— To ma być Kijów? — mruknął jeden z wojów, patrząc na kilka drewnianych chat i lichą, krzywą bramę.
Zamiast bizantyjskiego przepychu, ich nozdrza uderzył zapach gnijącej kapusty i odchodów. Na ulicach snuły się wychudzone psy, a tubylcy wyglądali tak, jakby od miesiąca nie jedli porządnego posiłku.
— Wielkie bogactwa Rusi… — powiedział Dobromir z przekąsem.
— Cisza! — warknął król, próbując ukryć swoje rozczarowanie.
Mieszkańcy Kijowa wyszli na ulice, ale zamiast strachu czy podziwu, w ich oczach widać było jedynie zdziwienie. Jeden z nich podszedł do króla i zapytał:
— Macie chleb?
Król, zszokowany brakiem ceremonii, zaniemówił. Wszemir natychmiast wkroczył do akcji.
— To są nasi wielcy wojowie, wyzwoliciele! Przybyliśmy, by was zbawić od waszej… cóż… nędzy.
Tubylcy spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
— No to chodźcie na gorzałkę — powiedział jeden z nich.

Wieczorem, przy ognisku, wojowie i król pili podłą, domowej roboty gorzałkę. Twarze mieli czerwone, śmiech mieszał się z westchnieniami. Zamiast triumfu, wyprawa zamieniła się w jeden wielki zawód.
Król Bolesław, już mocno wstawiony, nagle podniósł się z miejsca.
— Mam to! — zawołał, wymachując swoim wyszczerbionym mieczem. — Legenda! Historia na wieki!
Dobromir uniósł brwi.
— O czym mówicie, Wasza Wysokość?
Bolesław wskazał na drewnianą bramę Kijowa.
— Powiemy, że w wielkim boju uderzyłem tym oto mieczem o bramy Kijowa, aż wyszczerbiłem ostrze! To będzie symbol naszej wielkości, naszej potęgi!
Dobromir wykrzywił usta w grymasie.
— Wasza Wysokość, ale przecież…
— Żadne „ale”! — przerwał mu Wszemir, który natychmiast podchwycił pomysł króla. — To genialne, panie! Szczerbiec stanie się symbolem polskiego oręża, dowodem na to, że żadna brama, żadna forteca nie jest w stanie nas powstrzymać!
— Tylko… co z łupami? — zapytał Dobromir z rezygnacją.
Wszemir zamyślił się na chwilę, po czym jego twarz rozjaśnił triumfalny uśmiech.
— Powiemy, że Król Bolesław w swojej wielkoduszności postanowił pozostawić bogaty, potężny Kijów nietknięty! Jako symbol polskiej kultury, tolerancji i władzy!
Bolesław pokiwał głową z zadowoleniem.
— Tak. To będzie nasza wersja. Nasza prawda!
Dobromir spojrzał na ich pijane twarze i pokręcił głową.
— Wasza prawda… ale niekoniecznie rzeczywistość.
Król, nie zwracając uwagi na jego słowa, wzniósł toast.
— Za Polskę! Za wielki Kijów! Za naszą chwałę!
Wojowie zawtórowali mu, choć w ich oczach można było dostrzec cień zwątpienia. Ale jak to w Polsce bywa, lepiej było świętować złudzenia, niż mierzyć się z rzeczywistością.

Dodaj komentarz