Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone) - Rozdział Pierwszy: Polska wstała z kolan

Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone) - Rozdział Pierwszy: Polska wstała z kolanBolesław Wielki, zwany Chrobrym, siedział na drewnianym tronie w swojej komnacie. Upił solidny łyk miodu z misternie rzeźbionego rogu, a potem przeciągnął dłonią po brodzie, jakby próbował wyglądać mądrzej, niż był w rzeczywistości. Przed nim stała jego świta – doradcy, wojowie i biskup Radzisław, który w jednej ręce dzierżył złoty krzyż, a w drugiej kielich wina.

— Panowie! — ryknął Bolesław, zrywając się z tronu. — Polska wstała z kolan! A teraz nadszedł czas, by wstała jeszcze wyżej!

Sala wybuchła oklaskami i okrzykami aprobaty, choć większość obecnych nie była do końca pewna, co właściwie Bolesław miał na myśli.

— Królu nasz, mądrością swą i odwagą przewyższający wszystkich władców od Renu po Ural, wyjaśnij nam swój plan! — rzucił pochlebczo kasztelan Dobromir, wycierając spocone czoło rękawem.

Bolesław wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu.

— To proste! Polska musi być mocarstwem! Zdobędziemy ziemie wokół! Rusini, Niemcy, Czesi – wszyscy będą klękać przed polskim orłem!

Biskup Radzisław, który dotychczas popijał wino, przełknął łyk i uniósł rękę w geście błogosławieństwa.

— To święta misja, panie! Chrystianizacja mieczem i toporem! Bóg jest z nami, a więc kto przeciw nam, ten przeciw Bogu!

— Ha! Dokładnie! — Bolesław walnął pięścią w stół, aż misy z pieczonym mięsem zadrżały. — Rozprawimy się z wrogami! Ale najpierw… — Tu zrobił teatralną pauzę. — …zbudujemy pomnik mojego ojca!

Świta spojrzała na siebie niepewnie.

— Ale, panie, czy nie powinniśmy może… — zaczął Dobromir, ale urwał, gdy Bolesław posłał mu spojrzenie, które jasno mówiło: „Chcesz skończyć na palu?”.

— Pomnik! — ryknął władca. — Ojciec był wielkim władcą, choć brakowało mu wizji, którą ja posiadam! Dlatego zbudujemy ku jego czci drewnianą wieżę, wysoką jak dąb, żeby wszyscy sąsiedzi wiedzieli, kim jesteśmy!

— Panie… — odezwał się ostrożnie Dobromir, drapiąc się po karku. — Czy nas na to stać?

Bolesław spojrzał na niego jak na ostatniego idiotę.

— Stać?! Stać?! A na co nas nie stać, Dobromirze?! Jesteśmy Polską! Stać nas na wszystko! Lud zapłaci! Podatki podniesiemy!

— Ale… — Dobromir zaczął, ale biskup Radzisław przerwał mu, kładąc dłoń na jego ramieniu.

— Nie martw się, Dobromirze. Władza od Boga pochodzi, a lud chętnie złoży ofiarę dla chwały Królestwa.

Dobromir westchnął, ale skinął głową.

— Tak jest, panie.

Bolesław usiadł na tronie, zadowolony z siebie, i podrapał się po brzuchu.

— Teraz przejdźmy do rzeczy ważniejszych! Wojna z Czechami!

— Znowu? — wymknęło się Dobromirowi, zanim zdążył się powstrzymać.

— Tak, znowu! — ryknął Bolesław. — Bo Czechy są naszą świętą ziemią!

— Ale, panie… — spróbował Dobromir, zerkając na biskupa, który teraz również wydawał się lekko zmieszany. — Przecież dopiero co podpisaliśmy traktat o przyjaźni z Czechami.

— Traktat?! — Bolesław machnął ręką. — Traktaty są dla słabych! A Polska nie jest słaba!

Świta milczała. Każdy w duchu myślał to samo: że ich władca jest, delikatnie mówiąc, nieprzewidywalny. Ale nikt nie śmiał tego powiedzieć na głos.

— Zwołajcie wojsko! — zawołał Bolesław. — Ruszamy na południe!

Biskup Radzisław podszedł bliżej.

— Panie, nie obawiasz się, że to może wywołać… no wiesz, pewne niezadowolenie?

Bolesław spojrzał na niego, jakby usłyszał najzabawniejszy żart świata.

— Niezadowolenie? W Polsce? Radzisławie, Polacy są narodem wiernym i dumnym! Kończą modlitwę „Ojcze nasz” słowami: „Bóg jest Polakiem”! A jeśli ktoś będzie niezadowolony, to znaczy, że nie jest prawdziwym Polakiem i zasługuje na stos!

Radzisław, choć był przyzwyczajony do fanatyzmu Bolesława, nie mógł powstrzymać krótkiego grymasu na twarzy. Ale szybko zastąpił go uśmiechem.

— Tak jest, panie.

— No! To teraz do dzieła! — Bolesław podniósł kielich z miodem. — Za Polskę! Za wiarę! I za mnie!

Świta podniosła swoje kielichy, choć w wielu twarzach kryła się obawa. Wszyscy wiedzieli, że Bolesław rusza nie tylko na Czechy, ale i na całkowite zatracenie.

„Polska wstała z kolan” – myślał Bolesław, unosząc toast. Nie zauważył jednak, że wokół wszyscy coraz częściej zaczynali patrzeć w dół.


Bolesław, wciąż stojąc na podwyższeniu w sali tronowej, rozlał resztki miodu na podłogę – symbolicznie, by uczcić ziemię polską, którą miał „uratować” przed zgubnymi wpływami zza granicy. Uniósł rękę, a cała świta natychmiast zamilkła.

— Panowie, jest jeszcze jedna sprawa — oznajmił z namaszczeniem. — Sprawa poważniejsza niż wojny i pomniki.

Doradcy spojrzeli po sobie niepewnie. Co mogło być ważniejsze niż wojna? Bolesław pochylił się nad stołem i przyciszonym głosem, jakby zdradzał największą tajemnicę, powiedział:

— Lewacka zaraza z Zachodu.

Słowa te wywołały szmer wśród zgromadzonych. Biskup Radzisław przeżegnał się energicznie, jakby to, co właśnie usłyszał, było bluźnierstwem.

— Mój panie, czy możesz wyjaśnić? — zapytał kasztelan Dobromir, który nie był pewien, czy „lewacka zaraza” to nowa epidemia, czy może jakiś ród z Niemiec.

Bolesław westchnął ciężko, jak nauczyciel zmęczony głupotą uczniów.

— Zachód upada, Dobromirze! Spójrz tylko na tych Niemców! Piją wino zamiast miodu, tańczą jakieś dziwaczne tańce, a ich kobiety śmią mówić na głos, co myślą!

— To prawda, to prawda! — potwierdził biskup Radzisław, kiwając głową tak energicznie, że jego mitra przechyliła się na bok. — Widziałem na własne oczy te haniebne zgromadzenia. Kobiety bez chust na głowach, mężczyźni w obcisłych spodniach! Sodoma i Gomora!

— I wiesz, co jeszcze?! — ryknął Bolesław, uderzając pięścią w stół. — Oni chcą, żebyśmy się na nich wzorowali! Żebyśmy otwierali nasze granice, żebyśmy handlowali z nimi, żebyśmy „uczyli się” od ich filozofów i „uczonych”!

Dobromir, choć bał się odezwać, zdobył się na odwagę.

— Ale, panie… czy nie mówisz tego samego, co twój ojciec?

Bolesław zamarł na chwilę, po czym wybuchnął śmiechem tak donośnym, że echo poniosło się po całym grodzie.

— Ojciec? — powiedział w końcu, ocierając łzy. — Ojciec był mądrym człowiekiem, ale naiwnym! Myślał, że Zachód nam pomoże. Że te zgniłe państewka będą chciały Polski jako partnera! A prawda jest taka, że oni chcą nas zniszczyć! Polska, Dobromirze, to twierdza! A twierdza musi być zamknięta!

— Zamknięta! — powtórzył biskup Radzisław, unosząc krzyż. — Zachód to dzieło Szatana, panie! Ich nauki to herezje, a ich filozofia to bluźnierstwo! Jedynie Kościół ma odpowiedzi, których potrzebuje Polska!

Bolesław uśmiechnął się szeroko.

— I dlatego, moi panowie, od dzisiaj zakazuję słuchania jakichkolwiek zachodnich naukowców, poetów i filozofów! Wszelka wiedza będzie pochodzić z jedynego słusznego źródła: królewskiego okólnika!

— Mądrze prawisz, panie! — zawołał Radzisław, unosząc rękę z krzyżem. — A ja sam, z Bożego natchnienia, zacznę wydawać swój okólnik, by prosty lud wiedział, co jest prawdą, a co nie. Nazwę go… Prawda z Gniezna.

— Świetnie! — krzyknął Bolesław, klaszcząc w dłonie. — W twoim okólniku będziesz tłumaczył ludowi, że Zachód upada, a Polska jest jedynym bastionem prawdziwej wiary i wartości!

— Tak, panie. — Radzisław ukłonił się. — Każdego tygodnia zwołam giermków i będziemy rozgłaszać jedyną słuszną prawdę po wsiach i miastach!

— A co z tymi, którzy będą słuchać zachodnich pieśni lub czytać niemieckie księgi? — zapytał Dobromir, choć znał odpowiedź.

Bolesław spojrzał na niego z lodowatym uśmiechem.

— Stos, Dobromirze. Stos.

Świta milczała przez chwilę, ale potem wszyscy zaczęli przytakiwać.

— Aha, jeszcze jedno! — dodał Bolesław, jakby przypomniał sobie coś ważnego. — W Gnieźnie będą krążyć fałszywe opowieści o tym, że nasz kraj niszczy środowisko. Że rzeki cuchną, że dymy zatruwają powietrze. To wszystko lewacka propaganda!

— Oczywiście, panie! — biskup Radzisław spojrzał na wszystkich surowo. — Kto twierdzi, że Wisła lub Odra jest brudna, ten nie tylko kłamie, ale i obraża polską przyrodę!

Bolesław uśmiechnął się z zadowoleniem.

— Tak jest! Polska natura jest zdrowa i piękna! Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to z pewnością zachodnia agentura!

I tak, z coraz większą pasją, Bolesław snuł swoje plany. W jego wizji Polska miała być samotną twierdzą, chronioną przez miecz, krzyż i królewski okólnik. Nie widział w tym szaleństwa – widział tylko misję, którą dał mu Bóg. Świta zaś – jedni z przekonania, inni ze strachu – przytakiwała, obserwując, jak ich władca wznosi Polskę… na krawędź chaosu.

Dodaj komentarz