Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone) - Rozdział Trzeci: Polska armia w pełnej gotowości

Bolesław Chrobry: Dzieje Chwalebne (i Nieco Zmyślone) - Rozdział Trzeci: Polska armia w pełnej gotowościObóz wojskowy Bolesława, położony na granicy z Czechami, tętnił „życiem” – choć to życie było pełne chaosu, nieporozumień i braku organizacji. Wojsko, zamiast przygotowywać się do walki, toczyło wewnętrzne spory o wszystko, od podziału prowiantu po to, kto pierwszy może założyć nową, świeżo dostarczoną kolczugę, która i tak była za ciasna.

Bolesław, dumny i nieświadomy bałaganu, stał przed namiotem dowództwa, oglądając przegląd wojsk. Jego oczom ukazały się drużyny tak różnorodne, że bardziej przypominały zlot chłopów na odpust niż regularną armię.

— Panie, oto twoje wojsko! — oznajmił Dobromir, który wyglądał, jakby miał zaraz dostać udaru ze stresu.

Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to źle. Pierwszy rząd wojowników stał prosto, z uniesionymi włóczniami, zbroje lśniły w słońcu. Ale wystarczyło jedno bliższe spojrzenie, by dostrzec, że zbroje były z recyklingu – niektóre kawałki wyraźnie należały kiedyś do niemieckich najemników, inne zaś wyglądały, jakby zostały zrobione z pokryw garnków.

— Doskonale, Dobromirze! — powiedział Bolesław, przyglądając się szeregom. — Polska armia nigdy nie była tak potężna!

Dobromir nie miał odwagi powiedzieć, że większa część tej „armii” to świeżo zmobilizowani chłopi, których uzbrojenie stanowiły kosy, drewniane kije, a w jednym przypadku – łopata, która wyglądała na narzędzie wielofunkcyjne.

— Panie, a co z dowództwem? — zapytał Dobromir, próbując zmienić temat.

Bolesław zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał pytania.

— Jak to co? Jestem dowódcą! — ryknął, uderzając pięścią w pierś.

— Tak, oczywiście, panie. Ale co z generałami? — Dobromir zaryzykował.

— Generałowie? Ach, no tak… — Bolesław zamyślił się. — To prawda, wielu z nich ostatnio… zrezygnowało.

Dobromir przewrócił oczami. Wiedział, dlaczego tak się stało. Generałowie odchodzili jeden po drugim, nie mogąc znieść królewskiego dyletanctwa i ciągłych zmian strategii, które polegały głównie na tym, że Bolesław zmieniał zdanie co godzinę.

— Ale nie martw się, Dobromirze! — dodał Bolesław, wyraźnie z siebie dumny. — Mamy nowych, młodych ludzi na ich miejsce!

Wskazał na stojącego obok młodzieńca, który wyglądał, jakby ledwo ukończył naukę czytania. Chłopak miał na sobie świeżo skrojony uniform i naszyty na piersi złoty orzełek, który połyskiwał w słońcu.

— To Mieszysław. — Bolesław położył rękę na ramieniu chłopaka. — Młody, zdolny, ambitny! Jego ojciec dał mi najlepszą świnię na wiec, więc postanowiłem zrobić go dowódcą mojej jazdy.

Dobromir zakrył twarz dłońmi.

— Panie… on nawet nie ma doświadczenia…

— Doświadczenie jest przereklamowane! — machnął ręką Bolesław. — Mieszysław ma entuzjazm! A poza tym, jego brat ma świetny pomysł na nowe sztandary dla wojska!

Mieszysław dumnie salutował, choć zrobił to odwrotnie, bo nie wiedział, którą rękę powinien podnieść.

---

Tymczasem w namiocie zaopatrzeniowym trwał chaos. Ktoś pomylił dostawy i wysłał połowę racji żywnościowych do Niemiec (co wywołało skandal na królewskim dworze, gdy okazało się, że odpowiedzialny za to urzędnik został mianowany przez Bolesława tylko dlatego, że był jego kuzynem).

— Panie, mamy problem z jedzeniem… — próbował wyjaśnić Dobromir.

— Problem? Jaki problem? — zapytał Bolesław, zajadając pieczonego dzika, którego przyniesiono mu w złotej misie.

— No… wojsko nie ma co jeść. — Dobromir drapał się po głowie. — Ale znalazłem rozwiązanie! Możemy użyć starego zapasu, który mamy jeszcze w magazynach.

— Starego? — zdziwił się Bolesław.

— No… tych konserwowanych ryb, które mieliśmy od czasu bitwy z Wieletami.

— Ryby? — Bolesław skrzywił się. — Jak można walczyć na rybach?

Dobromir chciał coś powiedzieć, ale biskup Radzisław wszedł do namiotu z triumfalnym uśmiechem.

— Panie, mam rozwiązanie lepsze niż te twoje ryby! — oznajmił. — Zorganizujemy modlitwy o chleb!

— Modlitwy? — spytał Bolesław.

— Tak, modlitwy! Ludzie będą pościć, a w zamian Bóg zsyła pokarm duchowy. Poza tym, zawsze możemy poprosić chłopów o dostarczenie jedzenia za darmo. Powiedzmy im, że to na chwałę Polski.

Bolesław pokiwał głową z uznaniem.

— Doskonały plan, biskupie! Zorganizuj to!

---

Na polu bitwy armia była już gotowa… przynajmniej w teorii. Jednak kiedy przyszło do ustawienia szyków, okazało się, że brakuje proporców, większość łuczników zgubiła strzały, a jazda królewska była zbyt pijana, by wsiąść na konie.

— Panie! — zawołał jeden z wojów. — Wróg nadciąga!

Bolesław wyjrzał z namiotu i spojrzał na oddziały Czechów, które zbliżały się w pełnym porządku i uzbrojeniu.

— Doskonale! — ryknął. — Nie potrzebujemy ich taktyk ani porządku! Polska jest chaosem, ale to właśnie czyni nas silnymi!

Gdy jednak ruszył na czele swojego wojska, zauważył, że większość jego armii już ucieka w stronę lasu.

Dobromir stał obok, patrząc na to wszystko z załamaną miną.

— Panie… czy nie lepiej byłoby się wycofać i przemyśleć strategię?

Bolesław spojrzał na niego z oburzeniem.

— Wycofać się?! Polska nigdy się nie wycofuje! Jeśli przegramy, to dlatego, że… że to zachodnia propaganda i oszustwo Czechów!

I z tymi słowami ruszył w stronę wroga, sam, na czele grupki najwierniejszych wojów, gotów zginąć za swoją wizję Polski „wstającej z kolan”. Za jego plecami Dobromir tylko westchnął.

— Obyś się nie potknął przy tym wstawaniu, panie… — mruknął pod nosem, zanim również ruszył za swoim królem.

Dodaj komentarz